Jak się modlić? Porady świętych Karmelu

Wybierać to, co trudniejsze



Modlitwa zawierzenia Maryi na rozpoczęcie dnia

Maryjo, wzorze modlitwy wewnętrznej, wzbudź w moim sercu pragnienie milczenia. Niech z Duchem Świętym dane mi będzie zgłębiać miłość żyjącego we mnie Chrystusa, który szczególnie udziela się w ciszy i samotności. Chroń moje serce przed śmiertelnym hałasem współczesnego świata. Amen.

Konferencja pierwsza

Wygodne życie nie może iść w parze z modlitwą. (święta Teresa od Jezusa)

W tradycji Ojców Kościoła możemy odnaleźć porównanie, że modlitwa i praca to para wioseł. Gdy porusza się je rytmicznie, razem sprawiają, że łódź płynie do przodu. Odrzucenie jednego z nich spowoduje kręcenie się łodzi w koło. Podobnie rzecz ma się z modlitwą i ascezą. Ta ostatnia oznacza porządkowanie pragnień, idei, dążeń. Łódź modlitwy nie popłynie, jeśli podejmujący ją zaniedba pracę nad sobą i podda się lenistwu. Święta Teresa od Jezusa ostrzega nas, że tam, gdzie bujnie rozrasta się wygodnictwo, nie ma szans na modlitwę. Wygodnictwo i modlitwa nie mogą chodzić w parze. Wygodnictwo nie rozumie wymagań modlitwy i ich nie podejmuje. Modlitwa natomiast dusi się w atmosferze wygodnictwa, które jest dla niej przestrzenią bez tlenu.

Wygodnictwo i modlitwa charakteryzują się odmienną logiką. Tak bardzo różnią się od siebie, że w żaden sposób nie mogą stać się jedną parą. Stąd tak kategoryczne stwierdzenie świętej Teresy, że nie mogą być razem. Wygodnictwo oddaje się służbie twojego ja. Chce zaspokoić wszystkie jego dążenia i zachcianki. Ja jest dla niego królem. Wygodnictwo jest też ślepe. Brak mu odpowiedzialnego patrzenia. Za główny cel stawia sobie zaspokojenie pragnień posiadania jakiejś rzeczy lub doznania jakiejś przyjemności. Ja nie interesuje się konsekwencjami, tym, że niektóre rzeczy i doznania mogą niszczyć człowieka. Nie stawia sobie pytań: Co jest dla mnie naprawdę dobre? Czy sięgając po tę konkretną rzecz, ubogacam siebie czy też niszczę? Liczy się tylko doznanie, bez względu na skutki. Wygodnictwo jest egoistyczne, skupione na sobie. Nie chce służyć, boi się trudnych wymagań.

Modlitwa jest inna. Zwraca się zawsze ku Ty, ku Ojcu. On jest jej królem i Jemu chce oddać wszystko. Z miłości do Ty człowiek modlitwy zdolny jest oddać siebie, podjąć wymagania, trudzić się, złożyć ofiarę, zakwestionować siebie. Modlitwa, której towarzyszy wysiłek porządkowania przestrzeni własnego życia, zyskuje wielką moc. Zaświadcza o tym święta Teresa od Dzieciątka Jezus: “Modlitwa i ofiara stanowią całą moją siłę; one to stanowią niepokonalną broń, którą mi dał Jezus, i mogą bardziej wzruszać dusze niż sława”. Przy innej okazji doda: “Tylko przez modlitwę i ofiarę możemy być użyteczne Kościołowi”. Praca nad sobą zawsze wiąże się z ofiarą, bo nie jest łatwo zrezygnować z siebie. Dla modlitwy nie ma jednak innej drogi. Modlitwa świętych miała w sobie wielką siłę, ponieważ opierała się na Ty, a nie na ja. W charakterystycznym dla siebie języku obrazów i porównań Święta z Lisieux pisze: “To, czego Archimedes nie zdołał osiągnąć, ponieważ jego prośba nie była skierowana do Boga i uwzględniała tylko materialny punkt widzenia, to w całej pełni otrzymali święci. Wszechmocny dał im za punkt oparcia samego Siebie i tylko Siebie, za dźwignię zaś – modlitwę, która rozpala ogniem miłości, i w ten sposób dźwignęli świat”.

Zasadniczym problemem dla modlitwy jest lenistwo serca. Porządkowanie należy zaczynać od niego, ponieważ wszystko w nim ma początek. Twoja myśl, słowo i czyn wypływają z serca jak strumyk ze źródła. Nauczając rzesze, Jezus mówił o tym: “Słuchajcie i chciejcie zrozumieć: nie to, co wchodzi do ust, czyni człowieka nieczystym, ale co z ust wychodzi, to go czyni nieczystym… Z serca bowiem pochodzą złe myśli, zabójstwa, cudzołóstwa, przekleństwa. To właśnie czyni człowieka nieczystym” (Mt 15, 10–11, 19–20).

Modlitwa jest dialogiem. W tej rozmowie Ojciec przychodzi, by być dla ciebie, a ty otwierasz się na przyjęcie Ojca. Wygodnictwo zawsze jest monologiem. W nim twoje ja mówi nieustannie do siebie.

By wygodnictwo nie rozrosło się w twoim życiu jak ogromne drzewo, skorzystaj z porady świętego Jana od Krzyża: “Staraj się zawsze skłaniać nie do tego, co łatwiejsze, lecz do tego, co trudniejsze. Nie do tego, co przyjemniejsze, lecz do tego, co nieprzyjemne. Nie do tego, co smaczniejsze, lecz do tego, co niesmaczne. Nie skłaniaj się do tego, co daje odpoczynek, lecz do tego, co wymaga trudu. Nie do tego, co daje pociechę, lecz do tego, co nie jest pociechą. Nie do tego, co większe, lecz do tego, co mniejsze. Nie do tego, co wzniosłe i cenne, lecz do tego, co niskie i wzgardzone”.

Miłość, która jest miarą wszystkiego w królestwie Jezusa, stawia bardzo konkretne wymogi naszym myślom, słowom i działaniom. Inne miary nie mają tutaj zastosowania. Miłość jest przede wszystkim umiejętnością wydawania siebie innym, nie teoretycznego w myślach i pragnieniach, ale rzeczywistego w prozaicznej codzienności. Jeśli nie bierzesz tego pod uwagę, nie ma znaczenia, ile razy wypowiesz w ciągu życia słowo “Jezus”, nie ma znaczenia poetyckie wręcz piękno wymawianych słów modlitwy, nawet – co podkreśla Jezus – wykonywanie dzieł pobożnych. Wszystkie przedsięwzięcia, które nie realizują woli Ojca, by kochać, dając siebie, do których nie przykładamy miary miłości ewangelicznej, stać się mogą dla człowieka wręcz przekleństwem.

Wydawanie siebie innym jest jednym z najcenniejszych sposobów pokonywania wygodnictwa. Co zatem znaczy wydawać siebie innym? Jak to robić, by życie modlitwy było prawdziwym wzrastaniem i spotkało się ze słowami Jezusa: “Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata” (Mt 25, 34)?

Skorzystajmy z pouczenia błogosławionej karmelitanki Marii od Jezusa Ukrzyżowanego. Boża mądrość wyposażyła ją w cenną umiejętność zgłębiania praw życia duchowego za pomocą obrazów ze świata przyrody. W refleksji zatytułowanej Kazanie stworzenia na temat miłości czytamy: “Pomyślcie o synogarlicy: odejmuje sobie pokarm od ust, by dać go swoim pisklętom. W ten oto sposób powinniście okazywać miłość wszystkim… zapominajcie o sobie, odmawiajcie sobie dla innych. Jeśli będziecie postępowały w ten sposób, Bóg będzie na to patrzył jako na uczynione dla Niego samego. […] Z miłości, macie się karmić nawzajem, przynosić ulgę i umacniać się nawzajem”.

Nasza Błogosławiona daje nam do rozważenia obraz synogarlicy, która “odejmuje sobie pokarm od ust, by dać go pisklętom”. Ten rodzaj postępowania Jezus przyjmie i bardzo wysoko oceni. Czynności w tym duchu podejmowane widzi jako wykonywane dla Niego. Skoro wiemy, że “odjąć sobie pokarm od ust, by dać go pisklętom” jest pewnym i wysoko cenionym sposobem dawania siebie, zapytajmy: Co to konkretnie oznacza?

Powiedzenie: odjąć sobie pokarm od ust nie jest dla nas zupełnie nowe. Często stosujemy go, jako przenośnię, w odniesieniu chociażby do własnej mamy, chcąc ukazać, jak bardzo troszczyła się o mnie. Mówimy, że odejmowała sobie od ust, czyli wyrzekała się wielu rzeczy na moją korzyść. Kosztem siebie, czyniła coś dla mnie. Jej ubywało, a mnie przybywało.

Usta to szczególne miejsce na ludzkiej twarzy. Kojarzone są ze zmysłem smaku. Są też blisko nosa, zmysłu powonienia, oraz oczu, zmysłu wzroku. Mieć coś przy swoich ustach oznacza zobaczyć kształt i kolor, poznać zapach i smak. Jest to daleko idące poznanie jakiejś rzeczy, które wiąże mnie z nią emocjonalnie. Taka rzecz jest mi droga, mogę powiedzieć, że znam ją. Jeśli nie poznałem w ten sposób jakiejś rzeczy, jest ona dla mnie obojętna. Nie znam jej. Nie jestem z nią związany emocjonalnie.

Pokarm, który mam przy ustach, jest przenośnią obrazującą coś, co jest przeze mnie dobrze poznane, co jest dla mnie cenne, do czego jestem pozytywnie nastawiony, z czym mam mocny emocjonalny związek. Taką rzecz nie jest łatwo oddać, nie jest łatwo rozstać się z czymś tak bardzo moim.

Przyjrzyjmy się tak cennej własności, jaką jest chociażby czas. Wszyscy aż nadto dobrze znamy jego wartość. Możemy powiedzieć, że znamy jego kształt, smak, zapach. Jakże jest on dla mnie cenny. Gdy jest go dużo, raczej nie ma problemu, by innym usłużyć. Ale gdy jest go mniej lub właśnie wypełniam go czymś dla siebie miłym, czymś, do czego mam prawo, trudno jest go oddać. Nie tylko drugiemu człowiekowi. Również samemu Jezusowi.

Dawanie siebie ma szczególną wartość wówczas, gdy wiąże się z zapominaniem o sobie, czyli konkretnym odczuciem, że ubyło mnie. Innymi słowy, gdy odczujesz trud i spadnie przysłowiowa kropla potu. Ona jest znakiem, że ubyło ciebie, bo ten drugi otrzymał ciebie, a nie twój czas. Jest też znakiem otwartości na zmiany w twoim własnym planie życia. Jezus poprawia go i doskonali przez ludzi i wydarzenia. Ingeruje w twój czas, bo gdy ty wykonujesz coś przez siebie zaplanowanego, często przychodzi bliźni i w sposób mniej lub bardziej uprzejmy, mniej lub bardziej uzasadniony prosi o coś lub się czegoś domaga. Nie zawsze jest to intruz. Ten ktoś lub jakieś wydarzenie to często posłańcy Jezusa, poprzez których chce dać ci do zrozumienia, byś właśnie w tej chwili przestał realizować siebie, a podjął Jego wolę. Nie jest to łatwe. Jeśli pragniesz prawdziwie kochać, czyli nabywać sztuki wydawania siebie Jezusowi, musi spaść kropla twego potu. To znak prawdziwości i dużej wartości ofiary uczynionej z siebie.

Przykładem innej cennej własności, którą posiadasz, jest niepowtarzalny gust. To w oparciu o niego organizujesz przestrzeń wokół siebie. Niezależnie od tego, czy to będzie pokój, w którym mieszkasz, kuchnia, gdzie przygotowujesz posiłki, twoje własne ciało, które ubierasz… wszystko to podlega właściwemu tobie poczuciu estetyki, smaku, ładu, organizacji. Podobnie jak w przypadku czasu tutaj również dawanie siebie wymaga, by polały się krople potu.

Twój gust odróżnia cię od innych. Niejednokrotnie nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo twoje codzienne działania i przemyślenia są przez niego kształtowane. Prawdziwe batalie ciągnące się dniami i tygodniami potrafimy toczyć o przesuniętą książkę na półce, o wypowiedziane słowo, o ilość pietruszki, która znalazła się w zupie, o ślady kurzu, które znaleziono tam, gdzie być nie powinny…

Życie we wspólnocie rodziny to spotkanie pod jednym dachem cechującego nas bogactwa i różnorodności. Co zatem znaczy odjąć sobie pokarm od ust w kwestii naszych gustów?

Wydawać siebie każdego dnia to powtarzać sobie, że celem mojego codziennego życia nie jest służba moim gustom. W świadectwach o świętej Teresie z Lisieux czytamy: “Po śmierci czcigodnej matki Genowefy od Świętej Teresy, fundatorki Karmelu z Lisieux, rodziny nasze i robotnicy klasztorni przysyłali wiązanki kwiatów. Teresa układała je starannie, gdy jedna z sióstr konwersek rzekła do niej: «Widać, że te wspaniałe bukiety ofiarowała twoja rodzina; tamte od biedaków znikną na szarym końcu!» Miły uśmiech był jedyną odpowiedzią świątobliwej karmelitanki. I natychmiast bukiety biednych ustawiła na pierwszym miejscu, mimo że ucierpiał na tym wygląd estetyczny całości”. Jeśli cechuje nas duch wiary, a powinien nam on towarzyszyć we wszystkich okolicznościach codziennego życia, to nie stawiajmy kwestii gustów na ostrzu noża.

Spotkanie się odrębnych zapatrywań stwarza i dla ciebie okazję do ofiarowania tego, co jest tak bardzo twoje. Stwarza okazję do pojawienia się kropli potu, która w ostatecznym rozrachunku okaże się dla ciebie cenniejsza niż wiele zrealizowanych pomysłów własnych. Posłuchaj zwierzeń świętej Teresy z Lisieux. “Pewnego razu po komplecie daremnie szukałam naszej lampki w jej zwykłym miejscu na półce. Ponieważ był to czas wielkiego milczenia, niepodobna było upomnieć się o nią… doszłam do przekonania, że któraś z sióstr przez pomyłkę wzięła naszą zamiast swojej, podczas gdy ja tak bardzo jej potrzebowałam. Zamiast odczuć smutek z powodu jej braku, byłam bardzo szczęśliwa, mając świadomość, że ubóstwo polega na tym, by brakowało nam nie tylko rzeczy przyjemnych, ale i koniecznych; tak to w ciemnościach zewnętrznych otrzymałam światło wewnętrzne… W tym okresie rozmiłowałam się w przedmiotach najbrzydszych i najbardziej niewygodnych, toteż z radością spostrzegłam, że zabrano z naszej celi śliczny mały dzbanek, a na jego miejsce dano mi ciężki poobijany dzban”.