W szkole cierpienia. Trudne drogi do ważnych odkryć

Myśląc o innych



Modlitwa zawierzenia Maryi na rozpoczęcie dnia

Maryjo, Wspomożenie Wiernych i Przykładzie Wiary, Ty zawsze byłaś wrażliwa na potrzeby ludzi żyjących obok ciebie, chociaż sama dźwigałaś niełatwy krzyż Matki Zbawiciela. Naucz mnie dostrzegać w moim środowisku ludzi cierpiących. Niech moje serce zachowa wrażliwość nie tylko wówczas, gdy sprawy układać się będą pomyślnie, ale szczególnie wtedy, gdy sam będę zmagał się z wyzwaniami życia. Spraw, by moje trudności nie zamknęły mnie na potrzeby tych, których doświadcza niepewność, lęk i choroba. Amen.

Konferencja pierwsza

Cierpienie jest w świecie również po to, żeby wyzwolić w nas miłość, ów hojny i bezinteresowny dar z własnego “ja” na rzecz tych, których dotyka cierpienie. (Jan Paweł II)

Słowa i gesty Jezusa z Wieczernika stanowią kanwę jednego z najpiękniejszych wydarzeń Jego życia. Nauczyciel wylewa przed uczniami swoje serce, jego największe tajemnice, pragnienia i tęsknoty. Zanim to jednak uczyni przygotowuje intymną i podniosłą atmosferę. Nie ma już ucznia, którego zimne i wyrachowane serce odeszło w ciemność czwartkowej nocy. Pozostały jedynie serca zdolne otworzyć się i przyjąć najskrytsze zwierzenia Boskiego Syna.

Obok wypowiadania gorących pragnień, by uczniowie zawsze zachowywali jedność między sobą i miłowali się, Jezus sporo uwagi poświęca tematowi służby. Postawa służenia ma stanowić jeden z głównych znaków rozpoznawczych Jego naśladowcy. Służyć oznacza dawać swoje życie, ponieważ Syn Boży “nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć i dać swoje życie na okup za wielu” (Mt 20, 28). W skrajnych przypadkach służba wymagać będzie położenia na szalach wagi własnej ziemskiej egzystencji. W codziennych jednak okolicznościach wyrażać będzie wysiłek pokonywania własnego “ja” ze względu na innych.

W swoim nauczaniu Jezus często mówił o doświadczeniu cierpienia, ukazując je jako wyjątkowe i potężne narzędzie służby. Zarazem najtrudniejsze narzędzie. Odmowa przyjęcia go i posługiwania nim ludziom jest równoznaczna z odmową naśladowania Nauczyciela. W dalszych konsekwencjach jest pozbawieniem się przynależności do grona najbardziej ukochanych dzieci, które w wiecznym Królestwie Boga najgłębiej uczestniczą w tajemnicach Jego życia. Księga Apokalipsy świętego Jana często wspomina w kontekście nieba “małych” i “wielkich”: “aby dać zapłatę sługom Twym… i tym, co się boją Twojego imienia, małym i wielkim” (11, 18), “chwalcie Boga naszego, którzy się Go boicie, mali i wielcy!” (19, 5).

Małość lub wielkość zbawionych to przymiotniki określające głębię ich uczestnictwa w życiu Trójcy Świętej. Powyższe przymioty nie będą jednak nadawane jakby z zewnątrz, w momencie śmierci. Historia małości lub wielkości rozpoczyna się już teraz, dziś. W dużej mierze zależy od otwarcia się na tajemnicę cierpienia. Innymi słowy wyraża pozytywną odpowiedź na nauczanie Jezusa wypowiedziane ustami Jana Pawła II, Jego namiestnika: “Cierpienie jest w świecie również po to, żeby wyzwolić w nas miłość, ów hojny i bezinteresowny dar z własnego “ja” na rzecz tych, których dotyka cierpienie”.

Ojciec Święty pozostawił nam w testamencie trzy ważne prawdy dotyczące wartości cierpienia. Wyrażają je trzy zwroty: wyzwolić w tobie miłość, dar z własnego “ja” oraz na rzecz cierpiących.

Cierpienie, które spotykasz w swojej codzienności, ma wyzwolić twoją miłość. To stwierdzenie mówi o istnieniu bardzo ścisłej zależności pomiędzy kocham i cierpię. Miłość posiada w sobie potężne duchowe energie, które wyzwolić mogą trudne doświadczenia życia. Mogą, ale czy rzeczywiście to nastąpi zależy od rzeczy najbardziej zasadniczej – jakiego ducha skrywa w sobie twe serce. W miłości chodzi bowiem o umiejętność złożenia daru z własnego “ja” na rzecz innych ludzi. Miłość to zdolność myślenia o drugim i pomagania mu w sytuacji, gdy trudne wydarzenia, jakich ty doświadczasz, koncentrują cię na sobie. Wówczas dar z własnego “ja” najwięcej kosztuje. Równocześnie jednak ma wielką wartość i sprowadza konsekwencje wykraczające poza doczesny świat, “wprowadza wiele dusz do nieba”, co przypomniał nam Jezus za pośrednictwem świętej siostry Faustyny: “Wieczorem ujrzałam Pana Jezusa ukrzyżowanego. Z rąk i nóg, i boku spływała krew przenajświętsza. Po chwili rzekł do mnie Jezus: To wszystko dla zbawienia dusz. Rozważ, córko moja, co ty czynisz dla ich zbawienia. – Odpowiedziałam: Jezu, gdy patrzę na mękę Twoją, to ja prawie nic nie czynię w ratowaniu dusz. – I powiedział mi Pan: Wiedz, córko moja, że twoje codzienne ciche męczeństwo w zupełnym poddaniu się woli mojej wprowadza wiele dusz do nieba, a kiedy ci się zdaje, że cierpienie przechodzi siły twoje, patrz w rany moje, a wzniesiesz się ponad wzgardę i sądy ludzkie. Rozważanie mojej męki dopomoże ci się wznieść ponad wszystko”.

Cierpienie w duchu Jezusa, w Jego stylu, kształtuje swoisty sposób intelektualnego, emocjonalnego i duchowego funkcjonowania człowieka. Staje się on świadomy na wszystkich trzech płaszczyznach bardzo konkretnej własnej odpowiedzialności za ludzkie historie, zarówno w wymiarze doczesnym jak i wiecznym. Zanim jednak ukażą się te wieczne, cierpienie służy ważnym sprawom ludzkiej codzienności, według słów Jezusa skierowanych do siostry Faustyny: “Nie żyjesz dla siebie, ale dla dusz. Z cierpień twoich będą korzystać inne dusze. Przeciągłe cierpienie twoje da im światło i siłę do zgadzania się z wolą moją”.

Cierpienie stawia nas przed dziwnym paradoksem, możliwym do zrozumienia jedynie z perspektywy ewangelicznej. Człowiek cierpiący, pokonując myśl koncentrującą go na sobie, wyzwala z siebie miłość skierowaną ku innemu cierpiącemu człowiekowi. Jedno cierpienie jest lekarstwem na inne cierpienie. Wpływanie na ludzi, by mieli “światło i siłę do zgadzania się z wolą Bożą”, “wprowadzanie wielu dusz do nieba”, nie wymaga szczególnych warunków zdrowotnych. Wręcz przeciwnie. Im trudniejsze doświadczenia stają się czyimś udziałem, tym ma on większe możliwości pomagania innym. Z człowieka małego staje się wielkim w perspektywie wieczności.

Cierpienie za tych, którzy cierpią czy to fizycznie, czy psychicznie, czy wreszcie duchowo, rodzi szczególną wzajemną solidarność. Nikt tak nie zrozumie cierpiącego jak inny cierpiący człowiek.

Ewangeliczny wymóg ofiarowania swych cierpień za drugich przypomina nam jeszcze jedną ważną prawdę. Tę mianowicie, że każdy z nas darmo korzysta z cierpień innych ludzi. Na co dzień Boża Opatrzność nie ujawnia nam w szczegółach tej tajemnicy. Mamy jednak świadomość, że wydarzeniom naszego życia nie tylko tym trudnym, naznaczonym cierpieniem, towarzyszyło cierpienie ofiarowane przez nieznanego człowieka. Sekret i intymność towarzyszące cierpieniu stanowią przestrzeń, w której rodzi się miłość o szczególnie pięknym kolorycie, o wartości przekraczającej wiele innych królewskich dzieł tego świata.

Niektórzy ludzie patrzą na cierpienia codzienności jak na rozrzucone po całej okolicy kamienie. Leżąc tak, utrudniają im swobodne poruszanie się w świecie, są niewygodne dla stóp. Gdy mają ostre krawędzie, dodatkowo ranią, nieraz do krwi. Nie ma z nich żadnego pożytku i dlatego są wystarczającym powodem do ciągłych narzekań i obwiniania wszystkich wokół, od Boga począwszy na bliźnich skończywszy. Leżący obok kamień można kopnąć, jeśli nie jest zbyt wielki i pozbyć się go ze swego otoczenia. Gdy jest duży, można nad nim ponarzekać, nieraz poprzeklinać, dając upust swemu zgorszeniu i złości. Cierpienia ludzi o takim nastawieniu są tragedią. One nigdy nie wyzwolą w nich miłości, pięknego daru z własnego “ja” na rzecz tych, których również dotyka cierpienie. Serca takich ludzi żyją innym duchem niż ten, który porusza Serce Jezusa.

Możliwe są jednak inne historie rozsypanych w życiu kamieni cierpienia. Można je zaakceptować i pozwolić, by Chrystus wzniósł z nich solidną budowlę, której trwałość i piękno ma wymiary wieczności. Takiego pałacu nic nie zrujnuje, ponieważ spoiwem budulca jest miłość wyzwolona w sercu przez cierpienie.

W średniowiecznym Officium Monastycznym pojawił się piękny hymn opowiadający o Chrystusie, Boskim budowniczym. Mistrz kształtuje i wygładza cierpieniem każdego człowieka, a następnie, jakby z kamieni, wznosi z ludzi świątynię wieczności. Hymn ten przetrwał do naszych czasów i możemy go odnaleźć w modlitwie Nieszporów na uroczystość poświęcenia kościoła. Dwie z jego zwrotek brzmią następująco: “O Jeruzalem szczęśliwe, / Które zwiesz się “Pokój”, / Zbudowane jesteś w niebie / Z żyjących kamieni, / Otoczone aniołami / Jak orszakiem ślubnym… / Mistrz wygładza każdy kamień / Uderzeniem ciosów, / Spaja go z innymi w jedność / Wznoszonej świątyni; / Wszystkie mają trwać na zawsze / W miejscu wyznaczonym”.

Cierpienia podejmowane przeze mnie z myślą o innych, trudy i zmagania ofiarowane w moich intencjach przez nieznanych mi ludzi to relacje wyzwalające niewyobrażalną moc miłości zdolną nawracać i zbawiać. Nie dokonuje się to oczywiście mocą samych tylko ludzkich pragnień. Miłość wyzwolona w ludziach jest tak potężna tylko wówczas, gdy uczestniczy w miłości Chrystusa, która jak potężny strumień wylała się z Jego Serca w chwilach największego z możliwych cierpień, podczas agonii na krzyżu.

Cierpienie za innych to nie tylko spowite tajemnicą doświadczenie. Chociaż nie mamy wglądu w to, jak Jezus takim cierpieniem dysponuje, w jakich sprawach Kościoła i świata, w których ludzkich losach wydaje ono owoce, to jednak On sam uczy nas cierpienia odpowiedzialnego. Pragnie, byśmy otaczali nim konkretne sprawy z naszej codzienności, zawierzając Mu bez zastrzeżeń losy tej ofiarnej miłości. Historie świętych pokazują nam, jak bardzo konkretne sprawy są na rzeczy.

U świętej siostry Faustyny spotkamy cierpienie wynagradzające za grzechy aborcji: “O godzinie ósmej dostałam tak gwałtownych boleści, że musiałam się natychmiast położyć do łóżka. Wiłam się w tych boleściach trzy godziny, to jest do jedenastej wieczorem. Żadne lekarstwo mi nie pomogło; chwilami odbierały mi te boleści przytomność. Jezus dał mi poznać, że w ten sposób wzięłam udział w Jego konaniu w ogrodzie i że te cierpienia sam dopuścił dla zadośćuczynienia Bogu za dusze pomordowane w żywotach złych matek… Jednak kiedy pomyślę, że może kiedyś jeszcze będę w podobny sposób cierpieć, to dreszcz mnie przenika… Co się Bogu podoba zesłać, to przyjmę z poddaniem i miłością. Obym tymi cierpieniami uratować mogła choćby jedną duszę od morderstwa”.

Innym razem jest to wstawiennictwo za jednym z polskich miast: “Pewnego dnia powiedział mi Jezus, że spuści karę na jedno miasto, które jest najpiękniejsze w Ojczyźnie naszej. Widziałam wielkie zagniewanie Boże i dreszcz napełnił, przeszył mi serce. Milczeniem modliłam się. Po chwili powiedział mi Jezus: Dziecko moje, łącz się ściśle w czasie ofiary ze mną i ofiaruj Ojcu niebieskiemu krew i rany moje na przebłaganie za grzechy miasta tego. Powtarzaj to bez przestanku przez całą Mszę św. Czyń to przez siedem dni. Siódmego dnia ujrzałam Jezusa w obłoku jasnym i zaczęłam prosić, żeby Jezus spojrzał na miasto i na kraj nasz cały. Jezus spojrzał się łaskawie. Kiedy spostrzegłam życzliwość Jego, zaczęłam Go błagać o błogosławieństwo. Wtem rzekł Jezus: Dla ciebie błogosławię krajowi całemu – i uczynił duży znak krzyża ręka nad Ojczyzną naszą”.

Uwadze Apostołki Bożego Miłosierdzia nie umykają ludzie umierający: “Łączyć się będę w cierpieniu ściśle z męką Pana Jezusa, prosząc o łaskę dla dusz konających, aby miłosierdzie Boże ogarnęło ich w tym ważnym momencie”.

To tylko kilka przykładów spośród niezliczonych sytuacji, w jakich może znaleźć się człowiek, będąc bardziej czy mniej świadomym pomocy udzielanej przez innych ludzi.