W szkole cierpienia. Trudne drogi do ważnych odkryć

Sekret cierpienia



Konferencja druga

Im bardziej cierpienie jest wewnętrzne i mniej widoczne dla oczu stworzeń, tym większą sprawia Ci radość, mój Boże. (święta Teresa od Dzieciątka Jezus)

Przyglądając się świętym, dostrzegamy najczęściej ich wielkość. Wzdychamy przy tym ciężko i zazdrośnie, bo wydaje się nam, że otrzymali więcej niż my. Chcielibyśmy i dla siebie podobnej chwały. Rzadziej już uświadamiamy sobie, że ta ich świętość rodziła się w doświadczeniu codziennych zmagań. Nie jest nam łatwo przyjąć, że cierpienie jest kluczem do wyniesienia, które w nich podziwiamy. Pamiętam rozmowę z pewną panią w średnim wieku żywiącą uczucia złości względem Boga i świętej Teresy od Dzieciątka Jezus. Powód – ona otrzymała od Boga tak wiele, a ja nic. Była to oczywiście zaawansowana choroba zazdrości. Wcale nie takie znowu rzadkie zjawisko. W jakimś stopniu podobna dolegliwość cechuje wielu z nas. Pragniemy królować, ale nie w głowie nam dobrowolnie przyjąć cierpienie.

Słynny malarz i rzeźbiarz Michał Anioł Buonarotti przechodził kiedyś w towarzystwie przyjaciół obok zwałów granitu odpadłego od skały. W pewnej chwili artysta stanął i urzeczony patrzył na bryłę kamienia. Przyjaciele sądzili, że ma jakieś widzenie. Kiedy się wreszcie ocknął, zapytali go, co to było? “Widziałem anioła” – odpowiedział rzeźbiarz. Istotnie, okiem artysty oglądał postać anioła, jaką zamierzał wykuć w kamieniu, a serce jego umiłowało ten wytwór wyobraźni zanim jeszcze przybrał widoczne kształty.

Aby zrozumieć królewską godność Chrystusa i Jego świętych, trzeba nam patrzyć na krzyż tak jak Michał Anioł patrzył na blok granitu. Krzyż nie jest pociągający, ponieważ wszystko, co go stanowi, jest na pierwszy rzut oka sprzeczne z ludzkim szczęściem i pełnią. Ci jednak, którzy posiadają Ducha Świętego zdolni są zobaczyć i ukochać wieczne piękno. Krzyż skrywa je w sobie, zanim przybierze ono realne kształty. W ewangelicznym spojrzeniu na cierpienie rodzi się coś, co święci pielęgnowali z niebywałą starannością – sekret ofiarowania się. Pragnęli i dążyli do tego, aby tam, gdzie to było możliwe, ich cierpienie pozostawało nieznane postronnym obserwatorom.

Spisując dzień po dniu wypowiedzi i rozmowy zbliżającej się do kresu życia Teresy z Lisieux, jej rodzona siostra, Matka Agnieszka od Jezusa, odnotowała: “Powiedziała mi podczas rekreacji: Moja Matko, przeczytaj mi, proszę, list, który odebrałaś dla mnie. Odmówiłam sobie czytania go dzisiaj po południu, aby się przygotować do jutrzejszej Komunii świętej. Widząc, że brałam ołówek, aby to zapisać, stwierdziła: Moja zasługa będzie może stracona, ponieważ ci to powiedziałam, a ty to zapisujesz? – Chcesz więc zbierać zasługi? Tak, lecz nie dla siebie… dla dusz, dla potrzeb całego Kościoła, wreszcie, aby rzucać róże wszystkim, sprawiedliwym i grzesznikom”.

W podobnym duchu wypowiada się ojciec Pio: “Pan Jezus jest moim świadkiem i Jemu samemu ofiarowałem i ofiaruję moją krańcową nędzę. Zanoszę do Boga dziękczynienie za to, że z tego mojego stanu nic nie ujawnia się na zewnątrz”.

Przytoczone wypowiedzi siostry Teresy i ojca Pio mówią nam o tym, że cierpienia przeżywane przez nas w ukryciu mają szczególną wartość w oczach Boga i należy za nie dziękować.

Umiejętność otaczania trudnych doświadczeń życia sekretem nie pojawia się na zawołanie. Jest wynikiem procesu prowadzącego do głębokiego i bezwarunkowego ukochania osoby Jezusa. Tylko miłość, ta w wydaniu najszlachetniejszym, zdolna jest do kultywowania ewangelicznej cichości i ubóstwa ducha. To postawy, które przybrały formę błogosławieństw pozostawionych nam przez Nauczyciela w Kazaniu na Górze (Mt 5, 3-11): “Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemi…, Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie”.

Cichość i łagodność są sławione w Biblii bardzo często. Ludzie o takim nastawieniu są duchowo prości i ubodzy, umieją zrozumieć i cierpliwie znosić to, co w bliźnim niedoskonałe, zwyciężają zło dobrem, panują nad złością, nie używają przemocy. To o nich mówi Psalm 37, że “posiądą ziemię i będą się rozkoszować wielkim pokojem” (Ps 37, 11). Cichość nie szuka rozgłosu, uwielbia Boga swą prostotą, dokonuje wielkich dzieł mocą ufności, uczy mądrej współpracy z Jezusem, bo tam, gdzie Jezus, tam jest często dużo tajemnic. Tajemnica zawsze jest obecna w życiu człowieka, bo to, co Boże, nie daje się całkowicie przełożyć na ludzki język.

Ubogi duchem w biblijnej myśli to człowiek samotny, pokorny, pozbawiony ludzkiej ochrony. Schronienie, ufność i otuchę znalazł w Bogu. Otworzył się na Stwórcę, nie w jakiś ogólny sposób, lecz w bardzo konkretny, przejawiający się poszukiwaniem Jego woli.

Cierpienie otoczone sekretem staje się światem intymnym, zarezerwowanym tylko dla oczu Boga. Pierwowzorem przeżywania tej przedziwnej intymności jest sam Jezus. Podczas długich godzin krzyżowej męki można było obserwować zewnętrzne przejawy Jego cierpienia. Nawet my, żyjący wiele wieków po tamtych wydarzeniach, przywołujemy je w opisie, malarstwie czy filmie. Sekretem został jednak otoczony świat wewnętrznych przeżyć Zbawiciela. Tylko oczy Jego Ojca spoglądały na dobrowolną ofiarę dokonującą się w agonii Serca Syna. Nikt z ludzi nie mógłby jej pojąć. W nieznanej nam mierze i w równie nieznany sposób ten sekretny świat dostępny był jedynie Maryi. Więzy krwi między Matką a Synem były zewnętrznymi znakami więzów ducha, a te otwierały przed Nią drzwi tajemnic Jezusa.

Wysiłki świętych, by otoczyć sekretem cierpienie przeżywane dla Jezusa szły jeszcze dalej. Pragnęli cierpieć dla Niego nawet wówczas, gdyby On o tym nie wiedział. Jest to oczywiście niemożliwe, bo oko Boga widzi wszystko, nawet najskrytsze tajemnice ludzkich serc. Prawdziwa miłość zdolna jest jednak i do takich pragnień, których zrealizować niepodobna. Stąd i Jezus patrzy na nie tak, jakby naprawdę były zrealizowane.

W pismach Ojców Kościoła można odnaleźć ciekawe porównanie: Kościół Powszechny jest jak księżyc, który świeci w ciemnościach nocy tego doczesnego życia. Światło, którym świeci nie jest jednak jego. On odbija światło słońca. Podobnie Kościół odbija sobą odwieczną piękność jedynego słońca – Jezusa Chrystusa. Nie głosi siebie, nie żyje sam z siebie. Jest całkowicie uzależniony od Jezusa. Jest jego odbiciem, ikoną. Takie porównanie można też uczynić między Jezusem a tym Jego uczniem, który wchodzi na ścieżkę naśladowania Mistrza w dźwiganiu krzyża. “Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje” (Mt 16, 24). Z biegiem czasu podobieństwo uwidacznia się nie tylko w podjęciu przez ucznia cierpień codzienności z intencją zbawiania ludzi, ale też i w emanowaniu tajemniczym światłem wypełniającym jego serce. W swej wędrówce po firmamencie nieba księżyc przechodzi różne etapy. Podobnie jest z uczniem Jezusa.

Nów. To taki etap wędrówki księżyca, gdy go przybywa. Zwiększa ilość wysyłanego światła, ponieważ wystawia na przychodzące od słońca promienie coraz więcej swojej powierzchni. Im większa płaszczyzna, tym możliwość przyjęcia większej ilości światła, a co się z tym wiąże odbicia go i przekazania dalej, oświetlenia większego obszaru ziemi zanurzonej w mrokach nocy. Księżyc w nowiu to obraz ucznia otwierającego się coraz bardziej na ewangeliczną tajemnicę cierpienia. Często nawet nie zauważa, że swoim życiem oświetla wówczas coraz większe obszary ziemskiej egzystencji swoich bliźnich; rzuca na nich coraz więcej światła; pomaga rozpoznawać kształty i wielkość spraw, między którymi się poruszają. Bynajmniej nie chodzi tutaj o wielość słów. Księżyc oświetla, lecz milczy. Jest to zatem zadanie służby przede wszystkim przez bezgłośne światło przykładu, cierpliwości, prostoty, prawdy, szczerości i prawości życia będącego w nieustannej bliskości Chrystusowego światła. Uczeń służy swoim cierpieniem, oświetla mroki, w których zanurzeni są ludzie nierozróżniający nieraz swej prawej ręki od lewej. Z tak wielką prostotą i czułością tłumaczył to Bóg prorokowi Jonaszowi, który nie chciał oświetlać swym życiem innych: “Tobie żal krzewu, którego nie uprawiałeś i nie wyhodowałeś, który w nocy wyrósł i w nocy zginął. A czyż ja nie powinienem mieć litości na Niniwą, wielkim miastem, gdzie znajduje się więcej niż sto dwadzieścia tysięcy ludzi, którzy nie odróżniają swej prawej ręki od lewej, a nadto mnóstwo zwierząt?” (Jon 4, 10-11).

Księżyc w pełni. To taki księżyc, który całą swą powierzchnię poddał padającym na niego promieniom słońca. Gdy patrzy się na niego wydaje się, jak gdyby sam był źródłem światła. Świeci tak przekonywująco, a jednak jest tylko odbiorcą i przekazicielem światła. Księżyc w pełni to obraz ucznia, którego Jezus zaprasza, aby żył w swym wnętrzu pełnią Jego światła. Życie pełnią Bożych łask nie tylko przemienia od wewnątrz, ale w tajemniczy i nieodparty sposób pociąga również innych jak księżyc w pełni przyciąga do siebie morze, powodując jego przypływ.

Księżyc ubywający to taki księżyc, który w naszych oczach staje się coraz mniejszy. Aż do takiego momentu, gdy nie będziemy mogli go dostrzec. Księżyc ubywający to obraz ucznia podejmującego lekcję pokory. Taka lekcja to przecież nic innego jak nauka obumierania sobie przez służbę innym; to ufne wchodzenie w tajemnicę prób i cierpień. Jednym słowem to otwarcie się na mądrość, którą tak pięknie wyraził święty Jan Chrzciciel: “Potrzeba, aby On wzrastał, a ja się umniejszał” (J 3, 30).