Życie św. Teresy Benedykty od Krzyża

Poszukiwanie Boga w filozofii (1913 – 1919)



Edmund Husserl – “duchowy” mistrz Edyty Stein, Max Scheler, Martin Heidegger i Roman Ingarden.

1913

Pragnienie, aby dowiedzieć się czegoś więcej o duchowym życiu człowieka, miało wpływ na wybór kierunku studiów Edyty Stein we Wrocławiu; później “pognało” ją do Husserla, do Getyngi. Odtąd Edmund Husserl i Leopold Ranke, którego pamięć w Getyndze otaczano wielką czcią, stali się jej “duchowymi” mistrzami. Oni to uczyli poważnego i trzeźwego traktowania zarówno zdarzeń historycznych, jak i każdego fenomenu ze sfery życia duchowego. Młoda studentka, wychowana i kształcona we właściwej tej epoce negacji ducha, tu, w Getyndze, czuje się ogromnie szczęśliwa. Jest pewna, że znajdzie wreszcie odpowiedź na coraz natarczywiej niepokojące ją pytania: Co to jest dusza? Kim i czym jest człowiek? W jakich wzajemnych relacjach wobec siebie znajdują się dusza, duch, osoba, universum? Jak ma się podmiot poznający do obiektywnego świata?

“Psychologia bez duszy” i mechaniczna metoda psychologii eksperymentalnej rozczarowały Edytę Stein – i to tak, że orientację fenomenologii Husserla podjęła z ogromnym osobistym zaangażowaniem. Husserl nie opierał się jedynie na doświadczeniu zmysłowym, jak empiryści, ale chciał zgłębić istotę rzeczy poprzez intuicję. Uważał, że naoczność, przedstawiając fenomeny rzeczy, nie tylko jest doświadczeniem zmysłowym, lecz stanowi akt duchowy. To stwierdzenie otwierało przed Edytą, poszukującą prawdy, nowy świat poznania.

“Ponowne odkrycie ducha i wysiłki skierowane ku stworzenia prawdziwej wiedzy [humanistycznej] duchowej, należą z pewnością do największych przemian dokonanych w ostatnich dziesiątkach lat w dziedzinie nauki. Nie tylko duchowość i pełnia sensu życia duszy odzyskały znów swoje prawa, lecz odkryto na nowo realność ich podłoża”.

Od Husserla Edyta Stein uczyła się uwalniać myślenie od arbitralności i zarozumiałości; dzięki temu poznanie stawało się “proste”, “posłuszne rzeczy” oraz “pokorne”. Taka postawa pozwalała jej bez uprzedzeń słuchać wykładów Schelera; nader sugestywnie przedstawiał on słuchaczom świat Boży w aspekcie zarówno augustiańskim, jak i scholastyczno-zhierarchizowanym aksjologicznie. Ośrodkiem wartości ziemskich jest – zdaniem Schelera – osoba. Jej typem doskonałym – osoba świętego; wybierając najwyższą Wartość, samego Boga, najpełniej urzeczywistnia on swoje istnienie. Edyta Stein była głęboko poruszona Schelerowskim światem wartości; zagadnienia pokory, skruchy, świętości odtąd stały się ośrodkiem jej zainteresowania. Scheler ukazywał bezpośrednio wiarę katolicką. “Jego wpływ wykraczał daleko poza ramy filozofii. Pierwszy raz spotkałam się z dotąd nie znanym mi światem. Nie doprowadziło mnie to jeszcze do wiary, lecz otwarło pewien zakres fenomenu, obok którego nie mogłam przejść jak ślepiec. Nie na darmo wpajano nam stale zasadę, abyśmy do każdej rzeczy podchodzili bez uprzedzeń, odrzucając wszelkie obawy. Jedne po drugich opadały ze mnie więzy racjonalistycznych przesądów, w których wzrastałam, nie wiedząc o tym; nagle objawił mi się świat wiary. Przecież codziennie spotykani ludzie, na których patrzyłam w podziwie, tą wiarą żyli. A więc musiała ona stanowić wartość godną co najmniej przemyślenia. Chwilowo byłam aż nadto pochłonięta innymi sprawami i nie mogłam się zająć systematycznie problemami wiary. Zadowalałam się tylko bezkrytycznym wchłanianiem w siebie impulsów, pochodzących z mego otoczenia; prawie niepostrzeżenie przekształcały mnie wewnętrznie”.

Do ludzi podziwianych przez Edytę należało młode małżeństwo Reinachów. Żyli oni na co dzień tym, co Scheler głosił. Już pierwsze spotkanie z Adolfem Reinachem wywarło na niej niezatarte wrażenie: “Byłam bardzo szczęśliwa i pełna głębokiej wdzięczności. Zdawało mi się, że dotąd żaden człowiek nie podszedł do mnie z taką bezinteresowną dobrocią serca. (…) Jakbym pierwszy raz ujrzała zupełnie nowy świat”.

1914

Husserlowskie “otwarte spojrzenie na duchową osiągalność wszelkiego istnienia” – jak Jadwiga Conrad-Martius nazywa metodę analizy fenomenologicznej – oraz “ethos rzeczowej czystości” wskazały Edycie Stein nowe, zasypane przedtem źródła. Poruszona przy tym głęboko Schelerowskim światem wartości, po raz pierwszy ośmieliła się myśleć bez uprzedzeń o takich sprawach, jak świętość, pokora, skrucha. Te impulsy duchowe pogłębił w niej wstrząs związany z wybuchem pierwszej wojny światowej w 1914 r.: “Gdy wróciłam do domu, wycofałam się z grona rodzinnego, bo nie mogłam znieść rozmów na tematy obojętne (tzn. osobiste); ujrzałam wtedy nagle jasno: dziś wygasło moje życie osobiste; jeżeli przeżyję wojnę, podejmę je jako dar”.

Pytania o prawdę otwarły przed Edytą Stein nowe horyzonty ducha, świat poznania i wartości, z którym musiała podjąć konfrontację. Zrozumiała z całą oczywistością, że nie tylko metodycznie albo jako postulat, lecz także realnie, poza granicami ratio, świat ducha jest co najmniej możliwy. Jeżeli ta uznana możliwość stanie się oczywistością doświadczenia religijnego, wtedy już nie wystarczy “filozofia jako nauka ścisła”. Tak więc powoli załamywał się jej idealizm fenomenologiczny, aby ustąpić miejsca nowym poszukiwaniom prawdy.

Czuje się przynaglona do “współcierpienia z cierpiącymi”. Chce służyć ofiarom wojny. Czekając na wezwanie do służby sanitarnej, przygotowuje się do państwowego egzaminu pro facultate docendi.

1915

Egzamin złożyła w styczniu 1915 r. summa cum laude. Na ponawiane kilkakrotnie prośby o pracę w szpitalu na froncie, wreszcie nadeszła odpowiedź: zaangażowanie w szpitalu zakaźnym dla rannych z frontu karpackiego w Hranicach na Morawach. Obowiązki podjęła niezwłocznie. Wyjechała w kwietniu, pracowała do sierpnia. Szpital wojenny okazał się twardą szkołą życia. “Cały niemal dzień biegałam i wieczorem nie mogłam już utrzymać się na nogach. Często po pracy szłam zaraz do naszego pokoju, a Alwina czy ktoś litościwy przynosił mi kolację, abym już nie musiała wstawać. Cóż to za dobrodziejstwo, gdy mogłam od razu wskoczyć do łóżka i pozwolić odpocząć zmęczonym nogom. Przynajmniej nogom – gdyż wkrótce sama przestałam sypiać. Siedziałam bezsenna na wysokim łóżku… Myślałam o moich chorych i cieszyłam się nadejściem poranka, kiedy mogłam im usługiwać…”

Ta praca wyczerpała jej siły. Gdy front się cofnął i rannych było coraz mniej, wróciła do Wrocławia.

1916

Po powrocie Edyta Stein zabrała się od razu do pisania dysertacji doktorskiej. “W tym właśnie okresie, gdy tyle różnych ludzkich spraw angażowało mnie wewnętrznie, skupiłam wszystkie siły około pracy doktorskiej; od przeszło dwóch lat przygniatało mnie to jak ciężar. (…) Z trwogą siadałam każdego ranka przy biurku. Byłam jakby małym, nikłym punkcikiem w bezkresnej przestrzeni. Czy przyjdzie z niej do mnie coś, co mogłabym uchwycić? (…) Po chwili jakby wynurzało się światło. (…) Zapisywałam stronę za stroną. Dostawałam wypieków i gorączki od pisania; przenikało mnie niezmienne uczucie szczęścia. Kiedy wołano mnie na obiad, wracałam jakby z innego świata i szłam wyczerpana, ale radosna. Byłam zdumiona tym, co odkrywałam, sprawami, o których przed paru godzinami nie miałam pojęcia. (…) Każdy taki twórczy dzień uważałam za nowy dar nieba”.

Jeszcze przed Bożym Narodzeniem wyruszyła do Getyngi, aby omówić swoją pracę z Reinachem, który na święta przybył z frontu do domu. Wróciła tu po rocznej prawie nieobecności. W samo Boże Narodzenie wybrała się na pasterkę do kościoła katolickiego. Wskazówki Reinacha i samego Husserla oraz pozytywna ich ocena jej pracy dodały Edycie nowych sił. W sierpniu broniła dysertacji, wkrótce potem została asystentką Husserla.

W tym okresie życia odczuwa coraz większy głód Boga. Godzina łaski wiary, wiary wlanej, jeszcze nie nadeszła. Pewność rozumowa nie jest pewnością, na której wiara się opiera. Czuje się przytłoczona prawdą, jednak jeszcze nie umie przyjąć Prawdy Objawionej.

Między rozumowym i naturalnym przeświadczeniem a przedmiotem wiary, przekraczającym naturę i rozum – nie ma proporcji. Edyta Stein musi się cierpliwie przygotować do wyznaczonej przez Opatrzność godziny.

1917

Nieoczekiwanie prawda religijna staje przed nią w postaci Ukrzyżowanego Chrystusa. Znowu przez ludzi. Adolf Reinach padł na froncie. Jego żona prosiła Edytę Stein o uporządkowanie spuścizny naukowej męża. Edyta bała się spotkania z młodą, tak ciężko doświadczoną wdową, gdyż nie wierząc w życie pozagrobowe, nie znajdowała niczego, co by jej mogła powiedzieć na pocieszenie. Tymczasem pani Reinach, która niedawno przedtem przyjęła wraz z mężem chrzest w Kościele protestanckim, powitała ją pełna pokoju, nawet pogody. Taka postawa była dla Edyty Stein niezaprzeczalnym dowodem prawdziwości religii chrześcijańskiej, czerpiącej moc z krzyża Chrystusowego, i spowodowała w niej przełom duchowy: “Było to moje pierwsze spotkanie z krzyżem i Bożą mocą, jakiej udziela on tym, którzy go niosą. Ujrzałam pierwszy raz w życiu Kościół w jego zwycięstwie nad ościeniem śmierci. W tym momencie załamała się moja niewiara i ukazał się Chrystus w tajemnicy krzyża”.

W Chrystusie ukrzyżowanym objawiła się Edycie Stein zasadnicza różnica zachodząca pomiędzy teoretycznym przemyśleniem fenomenu religijnego, a przyjęciem porządku świata i wartości leżących poza ratio.

1918

Rozpoczyna się walka na śmierć i życie. Kryzys duchowy pogłębia się. Edyta Stein jeszcze nie uklękła przed krzyżem, jeszcze nie wyznała wiary w Chrystusa, ale Jego moc już ją prowadziła. O własnych siłach nie podołałaby rozczarowaniom i klęskom życiowym, które w tych latach nieprzerwanie na nią uderzały. Nie uzyskała habilitacji; współpraca z Husserlem układała się jak najgorzej. Wszystko, co upragnione, zostało jej zabrane. Lecz doświadczane klęski umacniały ją duchowo i ma się wrażenie, że postępuje wiernie według znanego tylko sobie prawa, które konsekwentnie prowadziło ją do celu.

Odeszła od Husserla. Darząc go do końca serdeczną przyjaźnią i wdzięcznością za doprowadzenie jej do tego etapu poznania, uważała jednak, że Amicus Plato, sed magis amica veritas (Bardziej niż Platon naszym przyjacielem winna być prawda). Już wtedy nabierała przekonania, które później wyraziła w słowach brzmiących jak ostrzeżenie: “Studium filozofii jest nieustannym chodzeniem nad przepaścią”. Jeżeli chodząc nad przepaścią nie wpadła w otchłań krańcowego sceptycyzmu agnostycznego, zawdzięczała to wielkiej uczciwości wewnętrznej, duchowemu zdyscyplinowaniu, czystości serca, słowem – życiu w prawdzie. Dla niej gotowa była na wszelkie wyrzeczenia, na nałożenie sobie najcięższych rygorów, aby tym swobodniej przebijać się do coraz większej jasności i wewnętrznej równowagi. Powiedziała kiedyś do swej mistrzyni w Karmelu: “Życie naukowe zobowiązuje. Żyłam zawsze jak zakonnica”.

Zupełnie wyraźnie daje się powodować impulsem łaski uprzedzającej. Nie jest jednak tego świadoma i nadal myśli, że właśnie poznanie otwiera przed nią horyzonty wiary. W swej pracy doktorskiej stwierdza: „Poznanie jest wartością, i to wartością mającą stopnie według swego obiektu. Nie tylko zdobyte, lecz także (może nawet w szerszym zakresie) nie zrealizowane jeszcze poznanie wyczuwa się jako wartość i ta intuicja wartości jest źródłem wszelkiego wysiłku poznawczego, sprężyną całej woli poznania”.

Zgoda rozumu na przyjęcie wiary – to dopiero połowa drogi. Spotkała już Chrystusa i znalazła prawdę, której tak namiętnie szukała, jednak ostatni impuls do pełnej wiary, będącej zawierzeniem Bogu, nie mógł pochodzić tylko od jej wysiłku poznawczego. W bólu i wewnętrznych ciemnościach dojrzewała do przyjęcia łaski wiary i bezkompromisowego pójścia za Panem, jak wykazało dalsze jej życie. Nie umiała się jeszcze modlić; nie umiała wyprosić sobie tej łaski. Powie później: “Tęsknota za prawdą to była moja jedyna modlitwa”. Gdy wreszcie nauczyła się modlić, gdy jej stosunek do Boga stał się bezpośredni, osobowy, odległość między nią a Nim zaczęła się szybko zmniejszać. W niej samej dokonała się radykalna przemiana poglądów i postaw etycznych:

“Zmieniło się zupełnie moje ustosunkowanie do ludzi i siebie samej. Nie zależało mi, jak ongiś, na tym, by zawsze mieć rację i w każdym przypadku pokonać przeciwnika. Pozostała mi wprawdzie bystrość w dostrzeganiu słabości ludzi, jednak nie wykorzystywałam już jej, aby ranić bliźnich w najczulsze miejsca; mimo moich skłonności wychowawczych raczej starałam się ich oszczędzać. Przekonałam się bowiem, że tylko wyjątkowo ludzie poprawiają się z błędów, gdy mówi się im słowa prawdy; pomaga to jedynie wówczas, gdy sami na serio pragną być lepszymi i upoważniają nas do takiej krytyki”.

Pasją Edyty było nie zaprzepaścić żadnej wartości i każdej dać należne jej miejsce. Dzięki temu umiała wyprowadzić właściwe wnioski z przesłanek i drobnych faktów własnego życia. Stanowi typ naukowca, a przecież jest prosta i pokorna w swoich poszukiwaniach i odkryciach, i zdolna zawsze dokonać korekty, gdy dostrzeże pomyłkę. Nie szuka też już prawdy na własną rękę i według własnego rozumienia, bo przekonała się, że widzenie tylko strony zjawiskowej, zmysłowej i wzrokowej faktów dalekie jest od poznania ich strony duchowej.

Wśród kłopotów i beznadziejnej – jak się zdawało – sytuacji życiowej znamienny jest jej optymizm i wiara w rozwój ducha:

“Tyle mogę powiedzieć, że po tym wszystkim, co mnie spotkało w ostatnim roku, afirmuję życie bardziej niż kiedykolwiek. (…) Nie wolno nam się ograniczać jedynie do tego odcinka życia, który jest nam dostępny, szczególnie zaś do tego, co leży na powierzchni i co tak jasno rzuca się w oczy. Jest rzeczą oczywistą, że stoimy w punkcie zwrotnym rozwoju życia duchowego i nie powinniśmy się uskarżać, że kryzys trwa dłużej, niż to niektórym odpowiada”.

W tym czasie Edyta Stein nie ma już wątpliwości, że świat ducha jest rzeczywiście możliwy; tę możliwość potwierdza doświadczenie religijne, a zatem “filozofia jako nauka ścisła” okazuje się niewystarczająca. Także metoda analizy fenomenologicznej podjęta przez nią z entuzjazmem – i tyle obiecująca, jak się na początku zdawało – już jej w pełni nie zadowalała. Nie wiadomo kiedy ustąpiła miejsca impulsom religijnym, które z dużą siłą nacierały na nią z zewnątrz i wewnątrz. Nie będziemy dalecy od prawdy przypuszczając, że w latach studiów w Getyndze i Fryburgu Edyta Stein znajdowała się już pod wpływem łaski Bożej. Świadczą o tym wyraźne aluzje zarówno w autobiografii, jak i w Beiträge zur philosophischen Begründung der Psychologie und der Geisteswissenschaften. Już wówczas, aczkolwiek jeszcze niepewnie, ośmiela się swoje nieustępliwe poszukiwania prawdy identyfikować z szukaniem Boga. Znamiennie to później określa w zdaniu: “Kto szuka prawdy – szuka Boga, choćby nawet tego sobie nie uświadamiał”. Pewne wypowiedzi w Beiträge mogą nam rozświetlić nieco jej zmagania wewnętrzne. Edyta Stein nie wspomina tu wprost o sobie; omawia proces zmian zachodzących we wnętrzu człowieka przed podjęciem decyzji. Ewolucję duchową, zakończoną decyzją, określa mianem fiat, co mogłoby samo z siebie świadczyć o jakości i gatunku bodźców, jakie w owym czasie kształtowały jej myślenie.

Wiedziała już wtedy, że wiara jest dobrowolnym aktem człowieka: “Wiary mogę nie przyjąć, uczynić ją nieskuteczną. (…) Np. ateista w jakimś przeżyciu religijnym dostrzeże istnienie Boga. Nie może zaprzeczyć wierze (w znaczeniu przyjęcia postawy), ale nie staje na gruncie wiary; nie pozwala jej w sobie działać, pozostaje nieporuszony przy swoim światopoglądzie naukowym”.

Z rozważań Edyty Stein możemy wyczytać, że łaska i wolność człowieka, a także wezwanie i odpowiedź przebiegają na kształt zjawiska dialogowego, podobnego do rozmowy dwóch osób. Dla zaistnienia takiej rozmowy i jej owocnego przebiegu trzeba, aby obie zwracały się do siebie w sposób wolny, nie tylko gotowe do dawania, lecz także do brania. By wolna wola mogła przyjąć Boże wezwanie, musi ze swej strony, drgnąć wewnętrznie i wypowiedzieć swoje fiat, które dopiero spowoduje wspomniane wyżej zjawisko dialogu.

Tej argumentacji nie można pominąć rozpatrując wewnętrzny proces jej dochodzenia do wiary. Swoje ostateczne fiat – jak dowiemy się później – pokryła milczeniem. Jej fiat nie było na pewno wydarzeniem jednorazowym, ale jednym z ogniw, jakie złożyły się na to życie, pozostające potem pod tak zupełnie szczególnym działaniem łaski. Nie będzie może bez znaczenia przytoczenie tu jej własnej wypowiedzi, znacznie późniejszej, jednak nawiązującej do tych chwil. Czytamy w Endliches undewiges Sein:

“Bóg, który nas stworzył bez nas, nie chciał nas bez nas zbawić, więc nie tylko uzależnił przyjęcie łaski od dobrowolnej zgody i współdziałania poszczególnego człowieka, lecz nawet od człowieka uzależnił samo wcielenie Zbawiciela, Dawcy łaski”.

Tak więc ziarno wiary już kiełkowało: oczywiste stawało się przede wszystkim istnienie Boga.

1919

Edyta Stein doświadcza w sobie działania sił, które nie pochodzą od niej. Przekonuje się niezawodnie, że łaska działa, kiedy i jak chce, a ona sama nie zdoła jej sprowadzić ani jej zatrzymać: “Ustosunkowanie się do jakiejś sprawy, po przyjęciu jej do wiadomości, jest rzeczą dość prostą, nie stawiającą człowieka jeszcze przed wyborem; taka postawa jakby sama brała mnie w posiadanie. Lecz, z drugiej strony, nie mogłabym spowodować ustosunkowania się do czegoś, gdyby mi się samo z siebie nie pojawiło. Mogę tęsknić do religijnej wiary, mogę się o nią starać wszystkimi siłami, a mimo to nie muszę jej otrzymać. Mogę zgłębiać wspaniałość czyjegoś charakteru, a nie zdobyć się na podziw, jaki się mu należy… Nie mam w tym względzie żadnej swobody”.

Doświadczenie wiary samo z siebie, bez udziału łaski Bożej, nie mogło otworzyć granicy oddzielającej poznanie od decyzji. Edyta Stein czuła wyraźnie, że tylko pomoc “z wysoka” zdoła ją przenieść przez przestrzeń niedostępną czysto przyrodzonej mocy. Znała niedostateczność i kruchość własnych sił: “Układam plany na dalsze moje życie i ze względu na nie obmyślam życie obecne. Jestem jednak w głębi przeświadczona, że zdarzy się coś takiego, co wyrzuci na śmietnik całe moje planowanie”.

O falowaniu stanów psychicznych i wewnętrznych, o doświadczeniu bliskości i oddalenia od Boga pisze w Beiträge: “Istnieje stan uciszenia w Bogu, całkowitego odprężenia wszystkich sił duchowych, w którym niczego się nie planuje, o niczym nie decyduje, nic nie działa, lecz przyszłość stawia się do dyspozycji woli Bożej, poddając się zupełnie losowi. W takim stanie znalazłam się po pewnym przerastającym moje siły przeżyciu; zużyło ono całkowicie moją duchową moc życiową, pozbawiło mnie wszelkiej aktywności. Ten spoczynek w Bogu, w porównaniu z ustaniem aktywności na skutek wyczerpania sił życiowych, jest czymś zupełnie nowym i jedynym”.