Życie św. Teresy Benedykty od Krzyża

Kryzys wiary (1904 – 1912)



Uniwersytet Wrocławski – Edyta rozpoczęła tutaj studia w 1911 roku
jako jedna z nielicznych kobiet.

Życie trzynastoletniej Edyty nagle utraciło swój powab i sens. Czuła się bezbronna wobec nawałnicy nasuwających się problemów i pytań. Najtrudniejszym z nich było pytanie o wiarę w Boga osobowego. Starsze rodzeństwo – z wyjątkiem siostry Fredy – od dawna zaniechało praktyk religijnych i deklarowało się jako ateiści. Edyta, uczulona na prawdę, zawsze wobec siebie uczciwa, popadła w duchowy konflikt. Nie uznając kompromisu między osobą i prawdą, a także nie chcąc przyjąć jakichś cząstkowych rozwiązań problemu, nie chciała praktykować rygorystycznej – jak się zdawało – religii swej matki, skoro nie mogła uznać wiary w Boga osobowego; dlatego oświadczyła, że jest ateistką.

Czy rzeczywiście był to ateizm w pełni świadomy, czy raczej kryzys wiary dziecięcej, połączonej z utratą jakiegoś szczególnego jej kształtu, kryzys przygotowujący do wiary prawdziwej i głębokiej? Odrzuciła wiarę w Boga według pojęć religijnych mozaizmu, lecz nie zaprzeczyła sensu szukania prawdy. Tęsknota za prawdą – oto jej relacja – stała się jej modlitwą; formą modlitwy kształtującej życie. Przeżywała swoiste załamanie duchowe. Nie miała już – jak dawniej – sił, by przechodzić nad przykrymi zdarzeniami szybko do porządku. Później dostrzeże w wielu faktach logiczne powiązanie i sensowną całość, jednak w trakcie przeżywania nie umie się z nimi uporać. Cierpi. Tym boleśniej, że ma chorą, zbolałą duszę, że jest zupełnie sama, całkowicie bezradna wobec tego wszystkiego, co godzi w nią z zewnątrz i duchowo kaleczy. Pragnie bronić prawości swego życia i dochować wierności poznanej prawdzie, lecz brutalność sytuacji życiowych często podważa samą prawdę. W 1905 roku, w stulecie śmierci Schillera, rozdawano w szkole nagrody. Edytę Stein pominięto, ponieważ była Żydówką. Widziała w tym jawną niesprawiedliwość; nie uznano ani jej pracy, ani rzeczywistej wiedzy. Życie kryło w sobie tyle obłudy i kłamstwa. Uporczywie nasuwały się pytania o prawdę; dorastającej dziewczynie niełatwo na nie odpowiedzieć. Potrzebowała czasu, aby odzyskać wewnętrzną równowagę; przerwała naukę w szkole z nadzieją, że znajdzie wytchnienie.

Psychiczne napięcie powoli ustępowało, ale ból, gdzieś na dnie duszy, trwał nadal. Podjęte samodzielnie decyzje dotyczące wiary i dalszej nauki tylko ją łudziły posmakiem wolności dorosłego człowieka. Cóż robić w rodzinnym domu, gdzie każdy spełnia określone obowiązki i musi się z nich sumiennie wywiązywać? Ustalono, że wyjedzie do Hamburga i pomoże w opiece nad dziećmi swej siostrze Elzie. Edyta tak to wspomina:

“Czas spędzony w Hamburgu – tak, jak to teraz widzę – był pewnym stadium przepoczwarzania się. Żyłam w ciaśniejszym gronie niż w domu i bardziej jeszcze w swym wewnętrznym świecie. Uporawszy się z pracami domowymi – czytałam. Czytałam, a także słyszałam o sprawach, które nie przynosiły mi nic dobrego. Specjalizacja zawodowa mojego szwagra wymagała posiadania w bibliotece książek nie nadających się zupełnie na lekturę piętnastoletniej dziewczyny. Ponadto Max i Elza byli zdecydowanymi ateistami, nie dopuszczającymi w domu nawet śladu jakiejkolwiek religijności. Tutaj także całkiem świadomie i z własnej woli przestałam się modlić. O przyszłości raczej nie myślałam, ale żywiłam nadal przekonanie, że czeka mnie coś wielkiego”.

W Hamburgu spędziła Edyta osiem miesięcy. Rozwinęła się fizycznie; ze szczupłego dziecka wyrosła na dojrzałą dziewczynę, jednak nie bez pewnego zahamowania wewnętrznego. Stwierdza krótko: “W porównaniu do okresu wcześniejszego oraz także późniejszego, mój rozwój umysłowy zdawał się być wtedy nieco przytłumiony”.

Z Hamburga odwołała ją matka dla pielęgnacji chorego bratanka Haralda. Po kilku dniach dziecko zmarło i Edyta pozostawała bez szczególnych obowiązków, co w tej patriarchalnej, pracowitej rodzinie było rzeczą nie do pomyślenia. Zaczęła znów czytać, przeważnie dramaty. “W tym odmalowanym we wspaniałych kolorach świecie wielkich czynów i wielkich namiętności czułam się bardziej zadomowiona niż w szarym życiu codziennym. Kiedy jednak pewnego dnia przyniosłam do domu Schopenhauera Die Welt als Wille und Vorstellung, starsze rodzeństwo energicznie się temu sprzeciwiło, obawiając się o moją równowagę psychiczną. Musiałam więc oba tomy, nie czytając ich, odnieść z powrotem do biblioteki”.

Tymczasem rodzina czekała niecierpliwie na jej decyzję dalszej nauki. Postanowienie powzięła Edyta nieoczekiwanie, w momencie gdy matka rozczesywała jej bujne włosy. Na pytanie, czy nadal na nic nie ma ochoty, odpowiedziała szczerze, iż żałuje, że jednak nie poszła do gimnazjum. Matka ją uspokoiła, że są ludzie zaczynający naukę w trzydziestym roku życia, więc i dla niej, nie mającej jeszcze lat szesnastu, nic nie jest stracone.

Tak Edyta zaczęła prywatne intensywne przygotowania do egzaminu do tzw. obersekundy, co zdawało się przywracać jej radość życia: “To półrocze wytężonej pracy wspominam jako pierwszy do głębi szczęśliwy okres mego życia. Przyczyna leżała zapewne w tym, że pierwszy raz moje siły duchowe były całkowicie pochłonięte czymś, co im bardzo odpowiadało”.

Trzy lata nauki gimnazjalnej przeżyła bez większych niespodzianek zewnętrznych i wewnętrznych, nadal deklarując się wyraźnie jako ateistka i feministka. Komers pomaturalny zapisał się w jej pamięci “proroctwem” dyrektora gimnazjum, który tak ją scharakteryzował, czyniąc aluzję do jej nazwiska: “Uderz w kamień, a wytrysną skarby!”

W roku 1911 zaczęła Edyta Stein studia uniwersyteckie w rodzinnym Wrocławiu. Wybrała przedmioty humanistyczne: germanistykę, historię oraz psychologię, która wkrótce zajęła w jej zainteresowaniach pierwsze miejsce. Ufała, że znajdzie w niej rozświetlenie swych duchowych udręk, ale się zawiodła. Odprężenie znajdowała w gronie dobranych przyjaciół, gdzie czuła, że jest rozumiana: “Nie pamiętam już szczegółów tego, cośmy miały sobie do powiedzenia w tych wielu przeciągających się rozmowach. W każdym razie tematu nigdy nam nie brakło i nie istniało dla nas nic piękniejszego nad takie wzajemne otwarcie serca. Często mówiło się (…) o planach na przyszłość, o kształtowaniu własnego życia i o ideałach, do których zwycięstwa chciałyśmy się przyczynić przez naszą działalność w świecie”.

Wszystkie te sprawy, choć bardzo ją angażowały, nie zaspokajały jednak wewnętrznego niedosytu:

“W moim czwartym semestrze odnosiłam wrażenie, że Wrocław nie może mi już dać nic więcej, że potrzebuję nowych impulsów. Obiektywnie nie było to słuszne, gdyż istniało tu jeszcze wiele możliwości, które mogłabym wykorzystać i bardzo dużo się nauczyć. Mnie jednak coś popędzało”.

Opracowując referat z psychologii myślenia, Edyta Stein natknęła się na Logische Untersuchungen Husserla. Doznała wielkiej radości; była pewna, że znalazła wreszcie klucz do rozwiązania wielu zagadnień wiedzy o człowieku. Zdawało się jej, że psychologia Sterna jest nauką bez metody i podstaw, natomiast fenomenologia Husserla miała wypracowaną metodę i zadowalające wyniki: “Całe moje studia psychologiczne doprowadziły mnie do przekonania, że ta nauka tkwi jeszcze w powijakach, że wciąż jej brak koniecznego fundamentu jasnych pojęć oraz że ona sama nie zdoła pojęć tych wypracować. To zaś, co dotąd poznałam z fenomenologii, zachwycało mnie tak bardzo właśnie dlatego, że fenomenologia w całkiem swoisty sposób opierała się na tego rodzaju pracy badawczej, że pozwala od początku wykuć samemu potrzebne narzędzia myślowe”.

Bardziej jednak niż pragnienie wiedzy gnał ją do Getyngi wewnętrzny niepokój, potęgowany pragnieniem znalezienia prawdy.

W okresie studiów we Wrocławiu przeżyła skrajną depresję: “Słońce zdawało się gasnąć, nawet w pełnym, jasnym dniu. (…) Straciłam zupełnie zaufanie do ludzi, z którymi na co dzień obcowałam; chodziłam jakby zmiażdżona strasznym ciężarem i nie umiałam niczym się cieszyć”.

Kiedyś przez niedopatrzenie byłaby się wraz z siostrą zatruła gazem; odzyskawszy przytomność, pomyślała: “Jaka szkoda! Dlaczego w tej głębokiej ciszy nie pozostawiono nas na zawsze”.

Pisze też, że z ostatecznego przygnębienia wyrwało ją oratorium Bacha, ściśle mówiąc, rozbudzona chęć walki z mocami zła, nie samotnie, ale we wspólnocie: “Świat może być zły, lecz gdy w małym gronie moich przyjaciół, na których mogę liczyć, dołożymy wszystkich sił – na pewno damy radę nawet wszystkim diabłom”.

W tym samym roku 1912, przed opuszczeniem Wrocławia, doznała nader bolesnego “olśnienia”, które ją skłoniło do poważnej rewizji swych ideałów i wysiłków etycznych. “Trwałam w naiwnym złudzeniu, że wszystko jest we mnie w porządku, co zdarza się często ludziom niewierzącym, wyznającym zasady idealizmu etycznego. Jeżeli ktoś zachwyca się tym, co dobre, wierzy, że sam jest już dobry. Uważałam, że mam prawo potępiać bezlitośnie wszystko, co wydało mi się negatywne, a więc słabości, pomyłki i błędy innych, czasem nawet w sposób drwiący i ironiczny. Były osoby, które mnie nazywały uroczo-złośliwą“. Z tego naiwnego złudzenia wyrwał ją kolega Hermsen, którego bardzo ceniła. Jego twarde słowa były pierwszą naganą, jaka ją spotkała w gronie osób, o których sądziła, że ją kochają i podziwiają. Słowa Hermsena odczuła boleśnie, ale przyjęła dojrzale: postanowiła je przemyśleć i skorygować swoją postawę.