Na koniec nadszedł czas wyjazdu do Sieniawy. Przywykłym był, będąc na Litwie, do dworów obywatelskich, nawet mniej zamożnych, lecz trochę wystawą tchnących. Wcalem nie to spotkał w Sieniawie. Mieszkano w bardzo skromnej, parterowej, bez piętra, podłużnej oficynie z werandą od frontu, która zaciemniała z tej strony parę pokoi, czyli saloników, przeto prawie nieużytecznych. W ogóle wszystek prawie budynek był ocieniony. Wnętrze bardzo skromnie zaopatrzone.
Zbyteczne usunięcie młodego jeszcze wprawdzie księcia od wszelkiej łączności towarzyskiej zaczęło mi się wydawać niewłaściwym pod wielu względami. Zacząłem się nosić z myślą o potrzebie ulokowania Gucia w jednym z zakładów naukowych i po większym namyśle zwierzyłem się z tym przed księciem Władysławem. Książę uznał słuszność mych spostrzeżeń i postanowionym zostało rozmówić się o możliwości wykonania tego zamysłu z wielebnym ojcem dyrektorem Kolegium Ojców Jezuitów w Paryżu, w dzielnicy miasta Vaugirard. Młody książę, który od pewnego czasu zaczął uczęszczać co miesiąc do Sakramentów św., bardzo chętnie przystał na zaprowadzenie tej zmiany w życiu jego. Już rzecz była bliską wykonania, kiedy nieprzewidziany wypadek, który przyjąć wypadło jako wyrok Boży, wszystko w niwecz obrócił.
Gucio nagle zasłabł; okazały się cechy choroby płuc; lekarze nakazali bez żadnej zwłoki opuścić Paryż i wyjechać do Mentony, na granicy Włoch i Francji, stacji leczniczej. Odtąd zaczęła się ustawiczna ruchawka ze stacji zdrowia jednej do drugiej; Mentona, Eaux-Bonnes w Pirenejach, na koniec Davos w Szwajcarii stały się miejscami naszych przystanków. Nie zważając na wszelkie wygody i szukane dla rozrywki pomoce, niełatwe do przebycia były te chwile. Młody książę zachował jednak zawsze spokój i radość usposobienia. Łaska Boża współdziałała i wyłącznie tej łasce przypisywać można powolną pracę wewnętrzną, która się objawiać zaczęła w duszy młodego księcia. Ostateczny przełom, o ile wyrokować mogę nastąpił w Davos, gdzie zwykle wieczorami czytaliśmy w głos jakąś książkę Żywot św. Alojzego Gonzagi przez o. Cepari T.J. skreślony, a przysłany mi z Włoch przez o. Wacława Nowakowskiego, bawiącego tam wówczas; na rozwój wewnętrzny ostatecznie wpłynął i młodemu księciu wrota do łatwego obcowania z Bogiem otworzył.
W kilka miesięcy później pożegnałem Gucia, chroniąc się sam do klasztoru Karmelitów Bosych w Grazu, gdzie książę Władysław z Guciem był łaskaw raz jeszcze mnie odwiedzić. Raz też młody książę odwiedził mnie w klasztorze w Czerny i parę razy spotkaliśmy się w Krakowie. Ostatni raz odprowadził mnie na kolej – i to było nasze ostatnie pożegnanie. Wstąpił wkrótce do Zgromadzenia Ks. Salezjanów, przez samego wielebnego ojca Bosco tam będąc przyjętym. Zgasł w Panu jako wzór wierności powołaniu swemu. Powoli też zaczęli gasnąć i wszyscy z rodzinnego koła, w którym spędzałem tak błogie chwile w Hotelu Lambert w Paryżu. Nasamprzód księżna Małgorzata, następnie książę Władysław, później księżna Działyńska, miss Detekins jeszcze przedtem, również poczciwy, drogi Pan Bobo, czyli p. Błotnicki. Pozostali synowie księcia Władysława: ks. Adam w Sieniawie, książę Witold w Gołuchowie.
Za wszystko, co uczynili z miłości ku Bogu i miłości bliźniego, w Kościele świętym i w ognisku emigracji – i za to wszystko, co ja im zawdzięczam, niech Bóg miłosierny koroną chwały uwieńczyć ich raczy.
Na tym pamiętnik ten zawieram. Boże, bądź miłościw mnie grzesznemu.