Fragmenty wspomnień: Rafał Kalinowski, Wspomnienia 1835-1877, Lublin 1965

Na koniec nadszedł czas wyjazdu do Sieniawy. Przywykłym był, będąc na Litwie, do dworów obywatelskich, nawet mniej zamożnych, lecz trochę wystawą tchnących. Wcalem nie to spotkał w Sieniawie. Mieszkano w bardzo skromnej, parterowej, bez piętra, podłużnej oficynie z werandą od frontu, która zaciemniała z tej strony parę pokoi, czyli saloników, przeto prawie nieużytecznych. W ogóle wszystek prawie budynek był ocieniony. Wnętrze bardzo skromnie zaopatrzone.

W Hotelu Lambert



Powitała nas księżna Małgorzata z bardzo ujmującą uprzejmością i zaraz podano nam wieczerzę, a raczej obiad. Niemało nabiedziłem się z pierwszym daniem; była zupa tapioka, pierwszy raz w życiu się z nią spotkałem, strach jaka klejka, skończyło się na paru łyżkach. Nie przyglądałem się otoczeniu, zresztą skromnemu księżnej; jedna tylko miss Detekins była obecną, jako stała towarzyszka księżnej. Przypuszczalne ja sam musiałem być więcej przedmiotem ciekawości, jako nowy okaz na widnokręgu rodzinnym tamecznego domowego ogniska.

Zaaklimatyzowanie się jednak było niezmiernie łatwe. Tryb życia był bardziej klasztorny niż świecki i książęcy. Księżna nie chowała żadnych towarzyskich stosunków ze światem, chyba tylko o ile konieczność nieuchronna tego mogła wymagać. Parę razy wyjeżdżała na obiad do swego ojca, księcia de Nemours, który raz w tygodniu bywał na obiedzie w Hotelu Lambert. Codziennymi gośćmi była siostra księżnej, księżniczka Blanche d’Orléans, bardzo miłego układu i guwernantka, mlle Bernard, zacności wielkiej osoba, już w wieku trochę podeszłym, pełna jednak życia i szczególnie poważana przez całą rodzinę księcia de Nemours. O ile przypomnieć sobie mogę, zaledwie kilka razy był wystawniejszy obiad, raz jeden gdy był hr. Gołuchowski, przyszły minister spraw zagranicznych Austrii; raz jeden książę d’Alençon, brat księżnej, ze swą żoną, córką króla Bawarii, ta zgorzała, przed kilku laty, w czasie wystawy na cele dobroczynne w Paryżu. Raz był na śniadaniu Klaczko. Raz jeden, a może dwa, książę Coburg-Gotha, spokrewniony z rodziną księcia de Nemours i rodziną cesarza Brazylii, myśliwy zawołany; niekiedy który z rodziny księcia Władysława, z Poznańskiego, bodaj nikogom więcej z obcych nie spotkał w przeciągu kilku lat w jego domu spędzonych. Sam książę pokazywał się tylko w czasie śniadania w południe i przychodził na obiad, zwyczajnie koło godziny 7 wieczór. Resztę dnia całkiem był dla nas niewidzialnym. Kółko więc całe obiadowe, przy okrągłym stole, składało się z obu księstwa, księżniczki Blanche, panny Bernard, miss Detekins, mej biednej osoby i p. Błotnickiego, o którym więcej mam do powiedzenia, lecz trochę później.

W tym samym Hotelu Lambert mieszkała hrabina Iza (Elżbieta) Działyńska, z domu księżniczka Czartoryska, siostra księcia Władysława. Ona była właścicielką Hotelu; żyła bardzo samotnie, nawiedzając tylko księżnę Małgorzatę; miała wielki przywiązanie do Gucia i zaglądaliśmy niekiedy wieczorem do hrabiny na krótkie chwile. Kosztem własnym utrzymywała pensjonat panienek w Hotelu Lambert. Hrabina Działyńska, a raczej księżna Działyńska, gdyż ten tytuł był dawany, odznaczała się godnością zachowania się i obejściem się razem poważnym i wdzięcznym. Czyniła na mnie wrażenie, obok wielkiego szacunku, jaki zawsze do hrabiny chowałem, osoby otoczonej jakąś tajemniczością.