Fragmenty wspomnień: Rafał Kalinowski, Wspomnienia 1835-1877, Lublin 1965

Na koniec nadszedł czas wyjazdu do Sieniawy. Przywykłym był, będąc na Litwie, do dworów obywatelskich, nawet mniej zamożnych, lecz trochę wystawą tchnących. Wcalem nie to spotkał w Sieniawie. Mieszkano w bardzo skromnej, parterowej, bez piętra, podłużnej oficynie z werandą od frontu, która zaciemniała z tej strony parę pokoi, czyli saloników, przeto prawie nieużytecznych. W ogóle wszystek prawie budynek był ocieniony. Wnętrze bardzo skromnie zaopatrzone.

Domownicy Hotelu Lambert



Powolny, na pozór zaledwie może spostrzegalny wpływ wywierał wyżej wspomniany p. Hipolit Błotnicki, zwany zwyczajnie przez dziatwę księcia – pan Bobo. Był on domownikiem dworu śp. ks. Adama Czartoryskiego i pozostał w domowym ognisku księcia Władysława jako wierny przyjaciel rodziny. Kiedym go poznał w r. 1876 w Paryżu, liczył blisko 80, odznaczał się jednak wielką rześkością i swobodą umysłu. Wieczorem, po obiedzie, panna Bernard siadała do fortepianu i p. Bobo zwyczajnie z małym Adasiem (księciem Adamem, synem ks. Władysława, dzisiaj właścicielem klucza sieniawskiego, żonatym z hr. Krasińską z Królestwa) udawał się w pląsy. Zamiłowany był w greczyźnie, na przechadzki codziennie wybierał się zwykle z książką grecką, w samym Paryżu, a następnie i w Mentonie, gdzie wypadało nam ziemię przepędzić. Wielkiego miał przyjaciela w Guciu, któremu parę razy w tygodniu wykładał język grecki. Również i mnie do nauki tego języka pociągał, com czynił z dobrą chęcią, acz nie obfitym postępem. W ogóle p. Bobo był lubiany i w kółku domowym księcia, i również w ognisku hrabiny Działyńskiej. Równego zawsze był usposobienia, jedynie co przyczyniało mu kłopotu, była niezręczność przy stole; rzadko się trafiło, żeby plama się nie zdarzyła na obrusie. Ukrywał ją do czasu pod chlebem, lecz kiedy przy końcu obiadu służący sprzątał i chleb ze stołu, plama się okazywała i napędzała poczciwemu p. Bobo umartwienia. Zresztą i mnie też się zdarzało.

Sekretarzem przy księciu Władysławie był p. Gadon (zamieszkały teraz w Krakowie; oddaje się pracy około wydawnictwa pamiątek z bytu rodzinnego księstw). Pracował w kancelaryjce swojej na parterze w Hotelu Lambert, prawie całkiem nam się nie udzielał. Zresztą miłego i towarzyskiego był obejścia się. Rządca Hotelu z ramienia hrabiny Działyńskiej, p. Rustejko, widziany był tylko, gdy przychodził udzielać lekcje języka polskiego księżnej Małgorzacie; przeszedł na własność księcia Witolda, młodszego syna ks. Władysława, został na dawnej posadzie i w tymże Hotelu zamieszkuje. Przy hrabinie demoiselle de compagnie była panna Russet, zamiłowana w starożytności i, jak twierdzą, nie bez wpływu na hrabinę. Tyle co do osób bliskiego otoczenia, zresztą byliśmy jakby obcy w Paryżu.