Domownicy Hotelu Lambert
Powolny, na pozór zaledwie może spostrzegalny wpływ wywierał wyżej wspomniany p. Hipolit Błotnicki, zwany zwyczajnie przez dziatwę księcia – pan Bobo. Był on domownikiem dworu śp. ks. Adama Czartoryskiego i pozostał w domowym ognisku księcia Władysława jako wierny przyjaciel rodziny. Kiedym go poznał w r. 1876 w Paryżu, liczył blisko 80, odznaczał się jednak wielką rześkością i swobodą umysłu. Wieczorem, po obiedzie, panna Bernard siadała do fortepianu i p. Bobo zwyczajnie z małym Adasiem (księciem Adamem, synem ks. Władysława, dzisiaj właścicielem klucza sieniawskiego, żonatym z hr. Krasińską z Królestwa) udawał się w pląsy. Zamiłowany był w greczyźnie, na przechadzki codziennie wybierał się zwykle z książką grecką, w samym Paryżu, a następnie i w Mentonie, gdzie wypadało nam ziemię przepędzić. Wielkiego miał przyjaciela w Guciu, któremu parę razy w tygodniu wykładał język grecki. Również i mnie do nauki tego języka pociągał, com czynił z dobrą chęcią, acz nie obfitym postępem. W ogóle p. Bobo był lubiany i w kółku domowym księcia, i również w ognisku hrabiny Działyńskiej. Równego zawsze był usposobienia, jedynie co przyczyniało mu kłopotu, była niezręczność przy stole; rzadko się trafiło, żeby plama się nie zdarzyła na obrusie. Ukrywał ją do czasu pod chlebem, lecz kiedy przy końcu obiadu służący sprzątał i chleb ze stołu, plama się okazywała i napędzała poczciwemu p. Bobo umartwienia. Zresztą i mnie też się zdarzało.
Sekretarzem przy księciu Władysławie był p. Gadon (zamieszkały teraz w Krakowie; oddaje się pracy około wydawnictwa pamiątek z bytu rodzinnego księstw). Pracował w kancelaryjce swojej na parterze w Hotelu Lambert, prawie całkiem nam się nie udzielał. Zresztą miłego i towarzyskiego był obejścia się. Rządca Hotelu z ramienia hrabiny Działyńskiej, p. Rustejko, widziany był tylko, gdy przychodził udzielać lekcje języka polskiego księżnej Małgorzacie; przeszedł na własność księcia Witolda, młodszego syna ks. Władysława, został na dawnej posadzie i w tymże Hotelu zamieszkuje. Przy hrabinie demoiselle de compagnie była panna Russet, zamiłowana w starożytności i, jak twierdzą, nie bez wpływu na hrabinę. Tyle co do osób bliskiego otoczenia, zresztą byliśmy jakby obcy w Paryżu.