Duchowa sylwetka

Wielkość i moc Edyty Stein leży w konsekwentnym podążaniu za raz poznaną prawdą. Ma "wchodzić w świat", bo czuje, że tego chce Bóg i tak jej życie obecne widzi kierownik duchowy. Ale jednocześnie cała oddaje się modlitwie kontemplacyjnej na miarę danej jej łaski.

Świętość



Edyta Stein uważa świętość za pełnię osobowości, do której wychowuje człowieka sam Bóg. Pisze: “Świętość, doskonałość i szczególne kształtowanie osobowości, odpowiadające określonym zadaniom w królestwie Bożym, oto cele, które wychodzą poza ramy ludzkich środków. Świętość jest stanem duszy, który musi wypływać z jej wnętrza, z głębi niedostępnej ani działaniu z zewnątrz, ani wysiłkowi woli. Uświęcenie i przygotowanie do określonych zadań jest nową formacją duszy, pracą wychowawczą, której w końcowym etapie dokonuje sam Bóg”.

I na innym miejscu: “Wierny naśladowca Pana będzie się z Jego pomocą coraz bardziej wyzwalał z ograniczeń własnej natury i ją przekraczał. Dlatego u świętych mężczyzn spostrzegamy kobiecą delikatność i dobroć oraz prawdziwie macierzyńską troskę o powierzone im dusze. Natomiast święte kobiety odznaczają się męską śmiałością, sprawnością i zdecydowaniem”.

O Edycie Stein o. Przywara pisze: “Posiadała głęboką, kobiecą wrażliwość i zdolność do poświęcenia się przy jednoczesnej surowej, męskiej rzeczowości, dochodzącej aż do ostrza noża, sprawiającej co najmniej wrażenie, że chce ostrym cięciem opancerzyć swą subtelną kobiecość”.

Praktycznie wyglądało to tak: ufna i prosta jak dziecko w stosunku do Boga i ludzi, potrafiła być surowa, a nawet bezwzględna w swym radykalizmie duchowym; Ewangelię wypełniała dosłownie, bezkompromisowo zachowywała regułę zakonną i prawa. Sprawiało to niekiedy wrażenie, jakby – według opinii o. Przywary – “ewangelicznego ducha dziecięctwa i beztroskość wróbli, o które sam Bóg się troszczy, chciała przesłonić rygorystyczną wiernością Prawu i mowie prorockiej Starego Testamentu”. Wspominając upodobanie, jakim Edyta darzyła proroka Eliasza, o. Przywara stwierdza: “Nawet wielka św. Teresa i św. Jan od Krzyża musieli ustąpić na drugi plan przed jego postacią. Oczywiście, kto ją dobrze znał, wiedział, że rozwiany płaszcz proroka miał jej, a przede wszystkim obcym oczom osłonić tajemnicę małej św. Teresy”.

O. Przywara znał Edytę Stein jedynie jako filozofa i nie miał wglądu w jej życie duchowe, dlatego tylko częściowo możemy się zgodzić z jego wypowiedzią. Kobiecą wrażliwość i męską rzeczowość podkreśla u niej również Jadwiga Conrad-Martius, przyjaciółka i matka chrzestna, znająca ją wiele lepiej “od wewnątrz”. Stwierdza ona, że w Karmelu Edyta Stein stała się bardziej niż “w świecie” kobiecą, niemal dziecięcą, co dodawało całej jej postaci szczególnego uroku. Natomiast jej “męskość” interpretuje własnymi słowami Edyty Stein z dzieła Endliches und ewiges Sein, gdzie Edyta charakteryzuje istotę czystych duchów. Nawiązując do ich biblijnej nazwy, pisze o “Anielskich Siłach”: “Siły noszą nazwę od swej dzielnej, nieustraszonej męskości, spływającej na każde ich działanie i nie dopuszczającej niczego, co mogłoby zahamować użyczone im przez Boga światło. Dąży ona (ta męskość) ze wszystkich sił do naśladowania Boga i nie ociąga się w tchórzliwej słabości wobec tego, czego wymaga Jego ruch; wpatrzona stale w nadprzyrodzoną i stwórczą siłę Boga, jest – na ile to możliwe – jej odbiciem”.

Po zacytowaniu tego zdania, Jadwiga Conrad-Martius stwierdza, że nie zamierza wcale apoteozować przyjaciółki, ale właśnie ta wypowiedź – przez analogię – pozwala jej nieco zrozumieć często zagadkową dla niej istotę duchowości Edyty. Pisze: “W ten sposób, dzięki określeniom, jakimi Edyta charakteryzuje Siły i ich dzielną, nieustraszoną męskość nie dopuszczającą niczego, co mogłoby zahamować użyczone im przez Boga światło, zrozumiałam właściwość jej istoty. Ta doskonała stanowczość działania i cierpienia, niezachwiana odwaga, uporczywe dążenie do celu – to właśnie Edyta Stein. Posiadała w sobie coś męskiego, czego się nie da wypowiedzieć. Nie, żeby nie była kobiecą. O tym wie każdy, kto ją znał lub oglądał jej fotografię. Ale ta druga strona osobowości, tak u niej wymowna, pochodziła z jej cechy dziecięctwa. Edyta opowiadała mi ze śmiechem, że w pewnych kręgach nazywano ją zawsze nad wiek rozwiniętym dzieckiem. Zdawało się, że ona sama rozpoznaje się w tym określeniu. Przypomina to 144 000 dziewiczych mężczyzn z Apokalipsy. Męskość i dziecięcość! Leżąca pomiędzy nimi dziedzina ściśle psychiczna, afektywna, w której ma miejsce falowanie wrażliwości, chwiejność i miękkość, typowo kobiece słabości i uczuciowość, zdawała się jej nie dotyczyć. A wraz z tym także zakres ciemnej głębi duszy i nieświadomości, w której może powstawać to co twórcze z natury, u osób o inaczej ukształtowanej osobowości i duchowości”.

W dalszym ciągu swego wywodu Jadwiga Conrad-Martius wskazuje na pewne wypowiedzi Edyty Stein w Kreuzeswissenschaft, które z precyzją objaśniają poruszone wyżej kwestie. Edyta wyróżnia tam potrójną rzeczowość: rzeczowość artystyczną, dziecięcą i świętą. O świętej rzeczowości pisze: “Jest to pierwotna, wewnętrzna wrażliwość duszy odrodzonej w Duchu Świętym. Na wszystko, co do niej dochodzi, dusza odpowiada w odpowiedni sposób i z odpowiedniej głębi, bez przewrotnych zahamowań i skostnień, z siłą żywotną, rzutką i gotową do kształtowania, która łatwo i ochoczo pozwala się formować i kierować przez to, co w siebie bierze. Gdy na taką siłę natrafią w duszy prawdy wiary stają się wiedzą świętych. Jeśli wewnętrzną formą tej wiedzy jest tajemnica krzyża, wówczas stanie się wiedzą krzyża”.

Ten długi wywód o zabarwieniu filozoficznym pozwala zrozumieć dość zagadkową osobowość Edyty Stein. Uważa się na ogół, że swą tajemnicę otuliła szczelnie zakonnym welonem i milczeniem, że dzieckiem była jedynie w okresie nieporadności nowicjackiej. Taki sąd jest powierzchowny. Święta rzeczowość łączy się zawsze z rzeczowością dziecka, które jak pisze Edyta, “przyjmuje wrażenia i na nie odpowiada z niczym nie osłabioną mocą, z żywością i prostotą, bez uprzedzeń i zahamowań”.

Im bardziej się poznaje Edytę Stein, tym jaśniej dostrzega podobieństwo do św. Teresy od Jezusa. Bez obawy pomyłki można do niej zastosować określenia, którymi sama charakteryzuje Wielką Matkę Karmelu:

“Miała jasne spojrzenie ducha, dążącego szybko i zdecydowanie do wzniosłych celów; płonęła żarem serca, który przenikał głęboko jej wnętrze; posiadała wolę zawsze gotową do działania i wykonania tego, co było godne wysiłku, oraz ducha wspólnoty, pragnącego udzielać natychmiast innym tego dobra, ku któremu sam dążył lub je posiadał; odznaczała się też prawdziwą mocą nad duszami, które umiała nieodparcie za sobą pociągać”.

Edyta Stein powołanie karmelitańskie odczytała jako wezwanie do całkowitego oddania się Bogu w znaku krzyża. To była jej święta wiedza albo moc kształtująca jej świętość. Oddana Prawdzie, wzięła dosłownie Arcykapłańską Modlitwę Chrystusa: “A za nich Ja poświęcam w ofierze samego siebie, aby i oni byli uświęceni w prawdzie” (J 17, 18). Świętość – to miłość. A miłość podporządkowana jest wewnętrznej logice kierowanej przez Ducha Miłości. Każdy święty otrzymuje jakieś osobiste posłannictwo; wyznacza je typ jego własnej świętości, wyposażając naturę w odpowiednie łaski. Posłannictwo jest darem Bożym dla posłanego i dla świata, gdyż uwzględnia jego aktualne potrzeby.

Edyta Stein rozumiała doskonale społeczny wymiar swego powołania i posłannictwa. Pisała do s. Adelgundis: “Jestem przekonana, że Bóg nie powołuje nikogo dla niego samego i że samorzutnie daje dowody miłości, gdy przyjmuje czyjeś życie”. Kierowała się świadomością, że wypełnienie posłannictwa jest identyczne z wyznaczoną jej i osiągalną miarą świętości. Bóg, “zadając” człowiekowi świętość, dostosowuje swoją ideę do sił i możliwości jego natury albo – lepiej – naturę wyposaża w odpowiednią łaskę i uzdolnienia. Czysta natura człowieka nie pozwala nawet przeczuć, co może z niej uczynić łaska. Opinia o. Przywary zdaje się trafnie oceniać Edytę Stein według natury, ale nie ma wglądu w jej odpowiedź łasce Bożej. Z wielką nadprzyrodzoną intuicją “odbiera” ją Jadwiga Conrad-Martius, a najlepiej długoletni kierownik duchowny o. Walzer. Mówi on, że była tak prosta, dziecięca i naturalna, że “nie odczuwało się nawet pokusy, by myśleć o jakimś specjalnym darze łaski. Wszystko wydawało się rezultatem naturalnego rozwoju w ramach jej nadprzyrodzonego dojrzewania. Dlatego też – mówi o. Walzer – jej umiłowanie krzyża i pragnienie męczeństwa wyobrażam sobie nie jako jasno uświadamianą postawę duchową, która wyrażałaby się w wyraźnie sprecyzowanych życzeniach i intencjach modlitewnych, lecz raczej jako głęboko na dnie duszy zakorzenioną gotowość pójścia za Panem. Nie sądzę, aby dla uniknięcia okrutnej śmierci zaniechała świadomie starań o ucieczkę w porę do Szwajcarii. Przyjęła takie rozwiązanie w duchu prostego posłuszeństwa, ale nie troszczyła się zbytnio o przeprowadzenie planu, niesiona zawsze ku Najwyższej Woli przez święty brak jakichkolwiek życzeń i przez rezygnację”.

Ideę osobistej świętości rozpoznawała Edyta Stein na modlitwie. W jej listach i książkach można wyśledzić poszczególne etapy “olśnień”: wezwanie do poświęcenia się za zbawienie Żydów, utożsamianie się z biblijną Esterą, pragnienie stania się holocaustum(całopaleniem) – także za “nieprzyjaciół”, “aby i oni byli uświęceni w prawdzie” (J 17, 19).

Jest odpowiedzią na konkretne potrzeby wielu dusz; jest przykładem postawy człowieka w sytuacji trudnej i pozornie bez wyjścia, której dziś ludzie nie umieją sprostać: załamują się albo odchodzą od Boga, zdradzając Go.

W tym samym oświęcimskim obozie zagłady o. Maksymilian Kolbe i Edyta Stein ukazali światu pełnię człowieczeństwa wspomaganego łaską, wśród ludzi odczłowieczonych, opętanych złem. Świętość potwierdzona przez Kościół jest świętością reprezentacyjną. Ukazuje kamień węgielny, znak rozpoznawczy, ucieleśnienie Ewangelii na “dzisiaj”. To jakby głos Ducha Świętego objawiającego nowy aspekt nieogarnionego Objawienia Bożego, nowy charyzmat, dany przez tegoż Ducha Kościołowi i ludziom. Przyjmijmy z wdzięcznością ofiarowany nam przez Boga dar: łaskę dla kształtowania własnej postawy według ukazanego nam wzorca. Nie osoba Edyty Stein jest tu najważniejsza ani też jej cnoty heroiczne. Człowiek jest zawsze “sługą nieużytecznym”, wykonał, co miał do wykonania, był posłuszny swojemu posłannictwu, dał świadectwo mocy Ducha Świętego.

W ostatnich notatkach rekolekcyjnych – kilka miesięcy przed śmiercią – Edyta oskarża się przed Chrystusem raz jeszcze z tylekroć obżałowanego grzechu niewiary w młodości. A ostatnim jej aktem, wiążącym ją nowym, nadzwyczajnym ślubem z Bogiem – jest ślub sprawiania radości Zbawicielowi krzyżowanemu bestialstwem wojny. “Ślubuję Ci – pisze – że skorzystam z każdej sposobności, aby Ci sprawić radość. (…) Składam ten ślub, aby Ci okazać moją miłość i osiągnąć doskonałość mego powołania tzn. stać się prawdziwą karmelitanką, rzeczywistą Twoją oblubienicą”.

Taka była jej postawa: być w cieniu; grzesznica wyniesiona do godności oblubienicy, która jak dziecko szuka sposobności, aby radować Serce Oblubieńca, odpowiedzieć na łaskę Jego upodobania i wybrania. Nie ma w niej nic z “przepowiadania” Teresy od Dzieciątka Jezus czy Elżbiety od Trójcy Świętej o posłannictwie, które będzie pełnić z nieba. Na jej posłanie teologiczne wskazuje sama Opatrzność, budząc wielkie zainteresowanie jej pismami. W nich dotyka się człowieka wewnętrznego, spokojnego w Bogu, którego dusza osiągnęła “ostateczną formację i doskonałość swego istnienia”, czyli dotarła do swej najgłębszej głębi – do Boga. “Mało jest jednak ludzi – pisze z ubolewaniem Edyta Stein – tak wewnętrznie zebranych. (…) Mogą też istnieć ludzie, którzy nigdy nie docierają do swej ostatecznej głębi. Toteż nie tylko nie osiągną oni nigdy doskonałości swego istnienia, ukształtowania duszy według jej istotowej charakterystyki, lecz nawet nie dochodzą do pierwszego, tymczasowego posiadania siebie samych, warunkującego pełne posiadanie i osiąganego już dzięki chwilowemu przebywaniu w swej głębi”.

Edyta Stein była świadoma “promieniowania świętości”. Mówiąc o “zebraniu” (skupieniu) wewnętrznym dodaje: “Z najgłębszego wnętrza pochodzi także promieniowanie własnej istoty, mimowolne, duchowe wychodzenie z siebie. Im bardziej skupiony żyje ktoś we wnętrzu swej duszy, tym silniej promieniuje i innych w swą orbitę wciąga. Równocześnie także wszelkie zachowanie się duchowe ma tym mocniejszą pieczęć osobistej odrębności mieszkającej w najgłębszym wnętrzu duszy. Tym mocniej też kształtowane jest przez nią ciało, stając się dzięki temu bardziej uduchowionym“.

Tę wypowiedź potwierdza Jadwiga Conrad-Martius przypominając młodzieńczą wypowiedź Edyty Stein o tłumaczu, który winien być jak szyba okienna, która przepuszczając światło sama pozostaje niewidoczna. Mówi: “Edyta Stein nie napisała chyba niczego, co by nie było przeniesieniem w tym pięknym, określonym przez nią znaczeniu, i to zarówno w filozofii czy w poezji religijnej albo w listach. Jej niezwykle szczery umysł miał w zasadzie wiele z pewnego rodzaju przepuszczalności i przenoszenia w najgłębszym, pierwotnym znaczeniu tego słowa. Najdojrzalsze z jej dzieł Wiedza krzyża – studium o św. Janie od Krzyża – zdaje się z chłodną rzeczowością przedstawiać procesy życia wewnętrznego. Jednak dla kogoś, kto ma wyczucie tych spraw, bije z tej książki żar najgłębszego, osobistego zaangażowania, którego źródło może leżeć jedynie we własnym doświadczeniu mistycznym. Wielka i sama w sobie tajemnicza obiektywna mistyka Karmelu łączy się tu z mistyką znaną Edycie Stein z własnego przeżycia.

Coś analogicznego zachodzi w listach. W ich prostej rzeczowości jakby przez szybę okienną – Autorka raczej pozostaje w tyle – przebija się to, co jest najbardziej jej, rdzennie chrześcijańska duchowość jej duszy – duch Karmelu.

“Kiedy teraz na nowo odczytałam te listy, byłam całkowicie pod urokiem emanującej z nich czystości i dziewiczości. Charakterystyczny jest cichy, nigdy nie przerwany, czasem tylko nieco wzburzony tok listownych wypowiedzi, które przecież powstawały na przestrzeni długiego czasu i zawierały przeżycia zarówno uszczęśliwiające jak i bardzo bolesne”.

Jak wyglądała praktycznie świętość Edyty Stein, potwierdzona przez Kościół? Co ona sama o sobie myślała czy mówiła? Jak ją widziały współsiostry w Karmelu?

Wspomniano, że zwłaszcza w Holandii, gdzie mało o niej wiedziano, zewnętrznie uchodziła za osobę, która się właściwie nie nadawała do żadnej odpowiedzialnej funkcji. Niezgrabna w pracach domowych, jeszcze bardziej irytowała przy szyciu (nie umiała nawet obszyć porządnie krążków materiału z relikwiami czy agnuskami). Zgłaszała się jednak zawsze pierwsza do wszelkiej pomocy, choć praktycznie niewiele pomogła. “Prawdziwy filozof” – mawiano z pobłażaniem.

Kiedyś w czasie rekreacji rozmowa zeszła na temat filozofii. Jedna z sióstr zapytała poważnie: “Kim jest właściwie filozof?” S. Teresa Benedykta równie poważnie odrzekła: “No, ktoś taki jak ja!”.

Tak właśnie myślała o swej uczoności i świętości: ludz”>kie zero! W tej drobnej i zewnętrznie niepozornej istocie największe było serce. Ono wzięło górę nad rozumem, albo raczej rozum zanurzyło w wierze i uczyniło świętość Edyty Stein serdeczną i ciepłą. Gdy Edyta mówi o Chrystusie, wyczuwa się, że kocha Go całą mocą uczuć i woli. Współczuje Mu w męce Ogrójca, trwa przy Nim pod krzyżem, oddaje się Jego Sercu. Ale nade wszystko – gdy tylko może – jest przy Jezusie Eucharystycznym, który ją, “urzekł” od chwili chrztu.

W 1930 r. – jako osoba świecka – miała wykład o Najśw. Sakramencie i to w samym biskupim Marthaheim. “To był cudowny wykład – stwierdza jedna z uczestniczek – gdyż pochodził prosto z serca. – I dodaje: – Edyta Stein dostała od furtianek klucze do kościoła, bo wymykała się do niego około 5 rano i zajmowała miejsce blisko ołtarza, niewidoczne jednak z nawy głównej”.

Podobnie postępowała w Spirze i w Beuron. W Karmelu wstawanie przed budzeniem całej wspólnoty regulowało posłuszeństwo zakonne. Siostry wspominają:

“Była w chórze pierwsza, wyprzedzała nawet nowicjuszki.

W niedziele i dni świąteczne całe godziny spędzała przed tabernakulum.

W dniach skupienia nie opuszczała chóru, trwając – gdy tylko się dało – tuż przy Najśw. Sakramencie.

W czasie nalotów bombowych myśmy się trzęsły ze strachu, a ona cicho klęczała z rozkrzyżowanymi rękoma”.

Dusza eucharystyczna! Powiedziała: “Żyć życiem Eucharystii to całkowicie wyjść z ciasnoty życia własnego i wrastać w nieskończoność życia Chrystusowego. (…) Któż, jeśli ma otwartą duszę i serce, może w niej uczestniczyć nie nabierając ducha ofiary, to jest tego usposobienia, które gotowe jest poświęcić siebie i swoje małe życie osobiste dla wielkiego dzieła zbawienia?”.

I jeszcze: “Jedynie moc łaski może uwolnić duszę od jej słabości, oczyścić ją i opróżnić na przyjęcie życia Bożego. To boskie życie jest właśnie motorem wszelkich dzieł miłości. Kto chce je trwale posiadać, musi je zasilać nieustannie u źródeł, w których płynie niewyczerpanym strumieniem, tj. z sakramentów św., zwłaszcza z Sakramentu Miłości. (…) Kto się pozwala oczyszczać uświęcającej mocy ołtarza i sam w ofierze Chrystusowej Mu się oddaje, kto Go w św. Komunii przyjmuje do swego wnętrza, ten zanurza się coraz głębiej i silniej w prąd życia boskiego i wzrasta w Mistyczne Ciało Chrystusa, kształtując swe serce na wzór Serca Bożego”.

Eucharystyczne Serce Jezusa pulsuje krwią Bożego Baranka. Edyta Stein, wychowana na Starym Testamencie, rozumiała głębiej niż my życiodajną moc krwi. „Krew Chrystusa – mówiła – jest zasłoną, poprzez którą wchodzimy do Świętego świętych – do życia Bożego. (…) Nade wszystko jest ona sakramentem obecności Chrystusa, który czyni nas członkami swego Ciała. Gdy bierzemy udział w Najświętszej Ofierze i Uczcie ofiarnej, gdy pożywamy Jezusowe Ciało i pijemy Jego Krew, wówczas sami stajemy się Jego Ciałem i Krwią. Tylko wtedy, gdy jesteśmy i jak dalece jesteśmy członkami Jego Ciała, może nas Jego Duch ożywiać i w nas panować”.

Przewidziała proroczo ból rozłąki z Jezusem Eucharystycznym. Jeszcze w 1938 r. pisała do s. Agnelli, dominikanki: “Z pewnością ciężko jest żyć poza klasztorem bez Sanctissimum. Ale Bóg, cała Przenajświętsza Trójca jest przecież w nas”. I kończy: “W ten sposób muszą sobie pomagać kapłani i osoby zakonne wtrącone do więzienia. Dla tych, którzy należycie to pojmą – będzie to okres wielkiej łaski”.

Zaznała jej w całej pełni. Z obozu w Drente-Westerbork donosiła: “Nie miałyśmy dotąd, oczywiście, ani razu Mszy św., ani Komunii św. Może później. Zaczynamy trochę doświadczać, jak można tutaj żyć całkowicie wewnętrznie”. Te słowa przesłała swej przeoryszy kilka dni przed śmiercią. Nasuwają one inną jej wypowiedź z ostatnich stron Wiedzy krzyża: “Dusza odczuwa boleśnie tęsknotę za pełnią życia, zanim przez bramę rzeczywistej śmierci cielesnej wejdzie do światła bez cienia”.