Duchowa sylwetka

Wielkość i moc Edyty Stein leży w konsekwentnym podążaniu za raz poznaną prawdą. Ma "wchodzić w świat", bo czuje, że tego chce Bóg i tak jej życie obecne widzi kierownik duchowy. Ale jednocześnie cała oddaje się modlitwie kontemplacyjnej na miarę danej jej łaski.

Prawda



Ojciec Eryk Przywara określił typ świętości Edyty Stein jako “świętość oddania się Czystej Prawdzie, albo – mówiąc mniej filozoficznie – świętość oddania się Bogu Czystej Prawdy”.

Prawdą jest sam Bóg. To stwierdzenie pozwoliło Edycie
w chaosie przemian i prób, którym podlegało jej życie, odnaleźć siebie w nadziei. Swą postawą ukazała, jak nadzieja wyrasta z sytuacji próby. Im bardziej wzrastała w nadziei, tym mniej dosięgała ją destruktywna moc zła.

Po chrzcie porzuciła dociekania filozoficzne i chciała spocząć w znalezionej prawdzie. W miarę pogłębiania wiary i świadomości religijnej widziała coraz szersze jej widnokręgi. Wówczas też poszukiwania filozoficzne poszerzyła o poszukiwania religijno-teologiczne, a działaniu nadała cechę czynienia prawdy w miłości.

Wybrała Karmel, gdyż jego duchowość ze swoim prostym, służebnym sposobem życia i nieustanną modlitwą – zwłaszcza wstawienniczą – pokrywała się z jej wewnętrznym ideałem owocnej służby prawdzie. Ten ideał rozwinęła w duchu karmelitańskich klasyków mistycznego życia modlitwy – św. Teresy z Awila i św. Jana od Krzyża. W książkach napisanych w Karmelu na pierwszy plan wysuwa nie problem poznawczy, ale wiedzę krzyża, głupstwo dla tych, którzy nic z niego nie rozumieją, bolesną przemianę ratio – naturalnej czynności poznawczej – w wiedzę boską. Św. Tomasz twierdził, że cała jego myśl w porównaniu z doświadczeniem boskości jest tylko słomą; Edyta Stein natomiast może mówić za św. Janem od Krzyża: “Idąc zakochana, zgubiłam się i zostałam zdobyta”.

Jej życiem rządzi mądrość płynąca z wiary. Radość, jakiej doświadcza z tego powodu, chce dzielić natychmiast z innymi; pragnęłaby każdemu przybliżyć odkryte wartości sensu i celu człowieka oraz źródeł nadziei i pokoju. Czyni to z przekonującą siłą miłości, ukazując środki, jakie mogą pomóc w kulturotwórczym kształtowaniu osobowości ludzkiej.

Świętość rozumie jako wierność prawdzie. Zachęca: “Kto idąc za prawdą wiary szuka Boga, ten w dobrowolnie podjętym trudzie otworzy się w tym samym kierunku, ku któremu jest pociągany ktoś obdarzony łaską mistyczną; będzie się wyzwalał ze zmysłów i obrazów pamięci, nawet z naturalnej działalności rozumu i woli, i wchodził do obnażonej z wszystkiego samotności swego wnętrza, by tam trwać w ciemnej wierze, w prostym, rozmiłowanym spoglądaniu ducha ku ukrytemu Bogu, który, choć utajony, jest obecny”.

I przestrzega: “Chrystus jest Prawdą, a diabeł od początku kłamcą. Według mojego rozumienia kłamać – znaczy sobie lub innym przedstawiać coś trochę inaczej, w jakimś odchyleniu od uznawanej prawdy. Nie mamy żadnego obowiązku mówić każdemu wszystkiego, co wiemy, ale gdy już przedstawiamy za prawdziwe coś, co sami uważamy za nieprawdziwe, wtedy zaprzeczamy prawdzie”.

Prawda jest w pismach Edyty Stein najpierw pojęciem filozoficznym, potem teologicznym, wreszcie samym Bogiem,
w myśl słów Chrystusa: “Ja jestem drogą i prawdą, i życiem (J 14, 6). Arcykapłańską modlitwę Pana: “Uświęć ich w prawdzie. Słowo Twoje jest prawdą (…). A za nich Ja poświęcam w ofierze samego siebie, aby i oni byli uświęceni w prawdzie” (J 17, 17. 19) – rozumiała jak osobiste wezwanie do świętości i posłannictwa poświęcenia w ofierze siebie dla uświęcenia innych w prawdzie. Jeśli św. Teresa od Dzieciątka Jezus, znalazłszy swe posłanie w Kościele, mogła zawołać w uniesieniu: “Powołaniem moim jest miłość”. Edyta Stein powinna by wołać: “Powołaniem moim jest prawda”.

Po tym znakiem stoi jej życie i dzieła, pełne tej mocy, o której nam mówi Pismo św.: “Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie. Każdy, kto jest z prawdy, słucha mojego głosu” (J 18, 27). Wierność temu głosowi i posłuszeństwo Bożemu wezwaniu zaświadczyła śmiercią.

Słowa prawdy

Prawda ma moc wyzwalającą, ale pod warunkiem, że identyfikuje się z pokorą. Wielka Teresa mawiała, że pokora to prawda, i kazała swoim córkom “chodzić w prawdzie”. W Twierdzy wewnętrznej tak motywuje to wezwanie: “Za stanawiałam się nad tym, że Bóg jest Prawdą Najwyższą, a pokora nie jest niczym innym, jeno chodzeniem w prawdzie. Nie ma zaś prawdy większej nad tę, że sami z siebie nie mamy nic dobrego, że nasza jest tylko nędza i nicość. Kto tego nie rozumie, ten chodzi w kłamstwie. Im zaś kto szczerzej uznaje tę prawdę, tym przyjemniejszy staje się Prawdzie Najwyższej, bo sam chodzi w prawdzie”.

Edyta Stein, podobnie jak św. Matka Teresa, demaskowała nieubłaganie wszelkie odcienie pychy, faryzeizmu i nieprawdy; bolał ją też brak prostoty i objawy przesadnej czci wobec jej osoby.

“Nie chciałabym Pani martwić, lecz muszę Pani powiedzieć, że w ostatnim liście, a także niekiedy już wcześniej, boleśnie mnie dotknęło podkreślenie rzekomego ogromnego dystansu między Panią a mną. Wydawałoby mi się, że jestem faryzeuszką, gdybym pominęła milczeniem te zapewnienia; nie znajduję do tego żadnych obiektywnych przyczyn. Z pewnością nie jest Pani jedynym człowiekiem, w którym nasze kraty wzbudzają pełen czci lęk. Te kraty nie oznaczają przecież, że z tamtej strony – w świecie, wszystko jest złe, a z tej strony wszystko doskonałe. My wiemy, ile ludzkiej nędzy kryje się jeszcze pod habitem, i dlatego bardzo nas zawstydza, gdy się nam pali kadzidła. Bóg jest miłosierny
i wspaniałomyślny ponad wszelkie pojęcie i nagradza przeobficie już samą decyzję oddania się Mu. Pokój Jego domu, kiedy jest Pani tutaj, pozwala nieco to odczuć; życzymy Pani tej łaski z całego serca, lecz niech Pani nie przypisuje biednemu człowiekowi tego, co jest darem Bożym”.

Inna wyzwalająca postać prawdy

“W obliczu krzyża nie ośmielamy się osądzać wrogów, ale nie upadniemy też na duchu, gdy przyjdzie nam powiedzieć o sobie, że sami ciągle niedomagamy.

Dzieci tego świata uważają się za wolne, gdy im nikt nie przeszkadza spełniać wszystkich ich pragnień i upodobań. Dzieci Boże natomiast czują się wolne, gdy – niczym nieskrępowane – mogą podążać za wezwaniem Ducha Świętego; wiedzą, że wszelkie więzy i przeszkody nie pochodzą z zewnątrz, lecz tkwią w nas samych. Stajemy się niewolnikami naszych własnych słabości”.

Prawda drogą do miłości dojrzałej – tak można streścić jeden z zasadniczych wątków eseju Edyty Stein pt. Das Weihnachtsgeheimnis. Ukazuje w nim, jak rozumie swoją misję prowadzenia ludzi do Chrystusa.

“Miłość ludzka dąży do zatrzymania dla siebie przedmiotu swego ukochania. Kto kocha ludzi jak Chrystus, chce, by należeli oni do Boga, a nie do niego. W ten sposób zapewnia sobie oczywiście ich posiadanie na wieki. Jeżeli zdobędziemy człowieka dla Boga, jesteśmy z nim w Bogu zjednoczeni, podczas gdy chęć zdobycia go dla siebie prowadzi często do tego, że prędzej czy później go tracimy”.

Tę właśnie zasadę stosuje w liście do adresatki niezrównoważonej uczuciowo, której chce pomóc wyzwolić się z więzów czysto ludzkiego przywiązania.

“Chciałabym Pani pomóc właśnie w tym, co nieodzowne. W ostatnich miesiącach myślałam o Pani często z troską, bowiem wciąż mam wrażenie, że tej zasadniczej sprawie czegoś brak; uparcie kieruje się Pani własną wolą i twardo trzyma przy raz powziętych postanowieniach. Jeżeli wydaję się Pani twarda i bezwzględna, bo nie zgadzam się z Jej życzeniami, proszę mi wierzyć, że nie czynię tego z powodu chłodu i braku miłości, lecz w silnym przekonaniu, że działając inaczej, szkodziłabym tylko Pani. Jestem jedynie narzędziem Pana. Każdego, kto zwraca się do mnie, chciałabym prowadzić do Niego. Skoro spostrzegam, że nie o to chodzi, a liczy się moja osoba, wtedy nie mogę już służyć Bogu za narzędzie; muszę Go prosić, by dopomógł w inny sposób. Przecież nigdy nie jest On związany z jakimś jednym człowiekiem”.

Zakonnicę, która była już po profesji, podczas gdy ona jeszcze nowicjuszką, podtrzymuje na duchu w kryzysach i skomplikowanych sprawach sumienia, powstających w reżimie hitlerowskim, w okresie likwidacji szkół zakonnych. Uprasza nawet u matki przeoryszy pozwolenie na pobyt tej wyczerpanej nerwowo siostry przy Karmelu w okresie wakacyjnym. Pisze do niej:

“Niech Siostra nie bierze rzeczy tak poważnie i ciężko. Przecież przychodzi Siostra tylko do małej nowicjuszki; nie jestem lekarzem ani kierownikiem duchowym. Nie zdołam uleczyć dolegliwości nerwowych ani nie myślę wchodzić w życie wewnętrzne Siostry. Jeśli Siostra nie chce, nie musi mi przecież nic mówić. Myślałam tylko, że ludzie “stamtąd” i wyczerpani potrzebują trochę wypoczynku w czasie wakacji – po to je dobry Bóg dał. Uważam też, że posłuży Siostrze, jeżeli pozwoli trochę na siebie poświecić słońcu z Góry Karmel i swobodniej niż zwykle odetchnie jej świeżym powietrzem. W czasie przewidzianym na rozmównicę będę do Siostry dyspozycji, jeżeli Siostra będzie sobie tego życzyć; opowiem wiele – na pewno to Siostrę ucieszy. Będę tak samo zadowolona, jeżeli Siostra zechce ten czas spędzić w kaplicy na rozmowie z Królową Pokoju i Świętymi naszego Zakonu”.

Równie znaczący jest list do byłej uczennicy, załamanej brakiem zdolności i wadą wymowy. Edyta nie tai prawdy, ukazuje jednak wyjście: zawierzenie Bogu, widzenie swej sytuacji w Jego zamyśle; Bóg nigdy nie chce pognębienia człowieka, lecz jego wyniesienia.

“W tej kwestii najlepiej będzie, jeśli Pani otwarcie powiem, co sądzę o Pani zdolnościach. Z pewnością nie jest Pani tak wybitnie zdolna jak Jej siostry. I to jest oczywiście przygnębiające: mieć stale obok siebie kogoś zdolniejszego.

Ma pani wszakże otwarty umysł, przed którym nic zasadniczo nie jest zamknięte. Pani tylko przyswaja sobie z trudem i jest powolna w wysławianiu się, dlatego nigdy nie osiągnie Pani wspaniałych wyników, zwłaszcza na egzaminach. Będzie Pani jednak zawsze robić przydatne rzeczy. Tego, co Pani rozumie, nie może mierzyć umiejętnością. To, co Pani sobie przyswoiła, działa w Pani i poprzez Nią, chociażby Pani nic z tego nie potrafiła ująć w słowa. Wszakże stopniowo nauczy się Pani także mówić z większą łatwością. Jeśli całkowicie oddajemy się w ręce Boga, to wolno nam ufać, że On coś z nas wykrzesze. Do Niego należy sąd. My nie potrzebujemy obserwować siebie i mierzyć. I niech Pani tylko pomyśli: ci ludzie, których dane było Pani poznać, a którzy zdają się Jej być bliżsi ideału chrześcijanina, ze swego punktu widzenia są dokładnie tak samo biedni, dokładnie tak samo mało pewni siebie samych jak Pani”.

Może nie zawsze rozumiano radykalizm Edyty Stein, ale jej słowa ceniono. Gertruda Koebner, Żydówka, filozof, wspomina: “Edyta skrupulatnie pilnowała się, by mnie nie odciągać od wiary żydowskiej. Nie zamykała się też wobec moich problemów estetycznych, jak zresztą nigdy, nawet w ciągu swego życia w Karmelu, nie zamykała się przede mną ani nie odnosiła się do mnie z rezerwą. Z przejrzystą otwartością oddawała się swym przyjaciołom, widziała jasno ich pracę i życie. Szukała, w czym mogłaby pomóc. Ponieważ sama była otwarta, każdy się przed nią łatwo otwierał. Praktykowała jak najbardziej szczerą krytykę, która jednak nie raniła, lecz dopomagała, gdyż Edyta nie podkreślała własnej wyższości. Jej szczere odkrywanie własnych doświadczeń przed tymi, którzy do niej przychodzili, czyniło spotkanie z nią jedynym w swoim rodzaju przeżyciem”.

Prawda krzyża

Pokory uczyła Edytę Stein miłość do Jezusa Ukrzyżowanego. Nie pozwalała jej ona sądzić hitlerowskich morderców, ale zadośćuczynić za rozpętane zło. Po “nocy kryształowej” Edyta powtarzała nieustannie: “To jest cień krzyża, który się kładzie na mój naród. Gdybyż on mógł się opamiętać! To spełnia się przekleństwo, które na siebie ściągnął. Kain musi być prześladowany, ale biada, kto tknie się Kaina. Biada, gdy za to, co dziś dzieje się Żydom, przyjdzie na to miasto i na ten kraj pomsta Boża!”.

Prawda o krzyżu to – jak pisze w Kreuzeswissenschaft – “prawda żywa, rzeczywista i działająca; podobnie jak ziarno wpada ona w duszę, zapuszcza w niej korzenie i wzrasta. Nadając duszy określone cechy, kieruje jej postępowaniem i właśnie po owym sposobie postępowania można ją dojrzeć i poznać. (…) Z tej żywotnej formy i mocy w najgłębszym wnętrzu duszy kształtuje się również sposób pojmowania życia, pewien obraz Boga i świata, jaki człowiek sobie tworzy”.

Na szalę prawdy złożyła całą siebie. W czasie plebiscytu 10 kwietnia 1938 r. ona – zawsze łagodna i nieśmiała – zaklinała siostry, by zdecydowanie głosowały przeciw Hitlerowi, gdyż tu nie chodzi o rozgrywkę polityczną, ale o walkę z Bogiem; trzeba odważnie wyznać przekonania i wiarę. Właśnie w czasie tego głosowania wykryto, że jest Żydówką. Odtąd jej życie było zagrożone.

Po okupacji Holandii musiała stawać wraz ze swą siostrą Różą przed gestapo “dla sprawdzenia papierów”. Wywołała gniew urzędników, pozdrawiając ich słowami: “Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”, zamiast urzędowym “Heil Hitler”. Zdając z tego zdarzenia sprawę swej przeoryszy, na jej wymówkę, że postąpiła nieroztropnie i niemądrze, odpowiedziała, że była wewnętrznie przynaglona, aby tak się zachować. Wiedziała, że idzie tu “o walkę między Chrystusem a Lucyferem”.

Umiłowanie prawdy “leżało” w jej naturze. Zachował się list dwudziestoletniej Edyty do sióstr, załamanych jakimś rodzinnym nieszczęściem, związanym z pierwszą wojną światową. Ostrzega je przed wysnuwaniem pochopnych wniosków z “prawdy zjawiskowej”. Pisze:

“Nie wolno się nam ograniczać jedynie do tego odcinka życia, który jest nam dostępny, szczególnie zaś do tego, co leży na powierzchni i co tak jasno rzuca się w oczy. Jest rzeczą oczywistą, że stoimy w punkcie zwrotnym rozwoju życia duchowego i nie powinniśmy się uskarżać, że kryzys trwa dłużej, niż to niektórym odpowiada. To, co jest teraz takie straszne, czego wcale nie zamierzam bronić, to – duch czasu, który trzeba przezwyciężyć. (…) Każdy widzi u siebie tylko same pozytywy, a u drugich jedynie rzeczy negatywne, i to zarówno narody, jak i partie. Teraz wszystko się kotłuje; kto wie, kiedy nastąpi trochę pokoju i jasności. W każdym razie życie jest za bardzo skomplikowane, by je można uzdrowić jakimś przemyślnym planem poprawy świata, a także ostatecznie i jednoznacznie określić, jak ma się ono toczyć”.

Zakończenie listu zdumiewa optymizmem, gdy się zważy, że Edyta przeżywała wówczas wiele trudności z powodu sytuacji wojennej, stosunków domowych i własnych duchowych zmagań. Wyznaje: „Chciałabym przelać na Was coś z tego, co mnie samej odnawia siły po każdym nowym ciosie. Tyle mogę powiedzieć, że po tym wszystkim, co mnie spotkało w ostatnim roku, afirmuję życie bardziej niż kiedykolwiek”.

Widzenie powierzchni spraw nie doprowadzi do właściwego ich rozwiązania, dlatego zachęca, aby na teraźniejszość patrzeć z dystansu wieczności. W czasie drugiej wojny światowej pisze do szwagra:

“Czy dożyjemy tej chwili, kiedy wypadki dziejowe naszych czasów staną się już historią? Bardzo pragnę ujrzeć to w świetle wieczności. Dostrzega się coraz jaśniej, jak jesteśmy na wszystko ślepi. To dziwne, jak fałszywie patrzyło się kiedyś na wiele spraw; a jednak już w następnej chwili można popełnić ten sam błąd, tworząc sobie sąd bez koniecznych przesłanek”.

Edyta Stein jest przekonana, że prawdziwą odpowiedź na zagadki życia da tylko wiara. Ziemia łudzi pozorem prawdy lub tylko prawdą cząstkową. Nawet wewnętrzne “olśnienia” są tylko jej refleksem.

“To, co niekiedy wiemy – jak nam się zdaje – o własnej duszy, jest zaledwie przelotnym refleksem tego, co pozostaje tajemnicą Boga aż do dnia, w którym się wszystko objawi. Raduję się nadzieją przyszłego widzenia w jasności. Wiara w zakryte przed nami tajemne dzieje duszy winna nas wspierać wtedy zwłaszcza, gdy to, co widzimy na zewnątrz (u siebie czy u innych), mogłoby nam odebrać odwagę”.

Powtarzała często: “Nie sądźmy, a nie będziemy sądzeni. Wszystkich nas oszukuje zewnętrzny cień spraw. Stoimy tu na ziemi wobec nieprzeniknionych zagadek, których prawdę zna jedynie sam Stwórca”.

Edyta Stein posiadała dar kochania rzeczywistości. W człowieku dostrzegała obraz Trójcy Przenajświętszej – czemu tylokrotnie dawała wyraz w Endliches und ewiges Sein. Ślad Boskiej Trójcy znajdowała zresztą w każdej rzeczy. Cechowało ją uwrażliwienie na sprawy Boże i umiejętność właściwego rozeznania, zwana w teologii sancta discretio. Takim też tytułem opatrzyła swój rękopis-testament, który na pożegnanie ofiarowała przeoryszy w Kolonii. Tę “świętą roztropność” nazywa “zmysłem” Boga. Pisze: “Różni się on radykalnie od wnikliwości ludzkiego umysłu; rozeznanie nie dokonuje się tu stopniowo, w rozwijającym się procesie wnioskowania, jak w przypadku badania prowadzonego przez umysł ludzki, ale dusza rozeznaje jak oko, które w jasnym świetle dnia widzi bez trudu ostre kontury rzeczy”.

Była zwyczajna i prosta, odznaczała się kulturą ducha i godzeniem spraw najbardziej boskich z najbardziej przyziemnymi. Posiadała wielką zdolność kochania i potęgę uczuć “ognistej natury” – jak ją charakteryzuje o. Walzer. Naturę i całą swoją osobowość usiłowała nieustannie dostroić do norm obiektywnych i kryteriów prawdy. Wypracowała w sobie przede wszystkim skupienie wewnętrzne, bo ono jej pomagało “dojrzeć także małe sprawy w wielkich powiązaniach, (…) należycie według ostatecznej miary ocenić ich właściwą wagę i odpowiednio do tego regulować swoją postawę”.

Pokora to prawda

Edyta Stein była wzywana przez Boga do przekraczania siebie i naśladowania Chrystusa w Jego uniżeniu. Odpowiedziała Bogu z pokorą: “Witaj, krzyżu, jedyna nadziejo!” Wyznaje: “Scientiam Crucis zdobywa się tylko wtedy, gdy się samemu do głębi doświadcza krzyża. Od początku byłam o tym przeświadczona i powiedziałam z całego serca: Ave, crux, spes unica!”.

To, co ona nazwała sancta discretio, św. Teresa od Jezusa nazywa pokorą. “Jedna tylko pokora może coś zdziałać – uczy Teresa – i to pokora nie długim rozmyślaniem nabyta, ale taka, która się oświeca światłością z ogniska samej Prawdy, która zatem w jednej chwili widzi i poznaje to, do czego by rozum wraz z wyobraźnią zaledwie po długiej pracy zdołał dojść, to jest – jak dalece człowiek jest niczym, a jak nieskończenie Bóg jest wszystkim”.

Przekraczać siebie to nie dbać o własną korzyść, ale “wkroczyć w jedynie prawdziwie ludzką wielkość, w autentyczność duchową, w oddanie się, które otwiera serce na przyjęcie daru. Z postawy pokory wyrasta nowy, prawdziwy świat, w którym ostatnie miejsce jest zawsze pierwszym”.

Edyta Stein, nawiązując do słów św. Teresy, pisze: Pokora jest prawdą – oto zasada św. Matki. Ona, która była względem siebie tak absolutnie uczciwa, mogła dojść jedynie do tego wniosku, że tylko codzienna kontrola siebie musi prowadzić do coraz głębszej świadomości własnej nicości. Życie klasztorne posiada tę zaletę, że inni pomagają nam do zrozumienia własnych naszych błędów. W ścisłym życiu wspólnym nie ukrywają się one długo. (…) Nowoczesny pedagog, nastawiony szczególnie na wychowanie często naturalne, nad wielu punktami wskazań św. Teresy będzie z pewnością kiwał głową. Gdzie tu bowiem samodzielność, swoboda postępowania, zdrowa świadomość samego siebie? Można spokojnie odpowiedzieć, że nie są to metody dla każdego. Oczywiście, kto stoi tylko na gruncie zupełnie naturalnym, kto nie nauczył się widzieć siebie i całego świata w perspektywie wieczności – dla tego taki sposób życia byłby wysoce niebezpieczny. Powiedziałabym nawet, że jedynie ten rozwinie się w takiej atmosferze, kto ma prawdziwe powołanie karmelitańskie. Reguły prowadzą do określonego celu i nie wolno ich stosować dowolnie. (…) Jeżeli św. Matka oddzieliła siostry od świata zewnętrznego i zażądała od nich całkowitej rezygnacji ze wszystkich ziemskich radości, otworzyła im równocześnie inny świat, o którego bogactwie i piękności stojący na zewnątrz nie mają pojęcia”.

Te słowa pisała Edyta Stein, gdy sama doświadczała boleśnie różnych upokorzeń. Wyznaje, że była “niezręczną nowicjuszką”. Niezręczną pozostała do końca. W Karmelu była jedną z wielu sióstr; nie wszystkie nawet wiedziały o jej “uczoności”. W ceremoniach chórowych popełniała stale pomyłki, które wspólnotę śmieszyły, a przełożoną wystawiały na próbę cierpliwości. Mistrzyni nowicjatu – kochająca ją zresztą bardzo m. Renata – powiedziała jej kiedyś ostro: “Słyszałam, że w świecie była siostra osobą mądrą. Tutaj zdaje się stawać coraz głupszą”.

Gdy wskutek wyczerpania zamiast kawy zbożowej dostawała mleko – co wówczas należało w Karmelu do wyjątków – usłyszała pół żartem, pół złośliwie: “Ano, doktory muszą pić mleko”.

Jej asceza nosiła pieczęć pokory i opierała się przede wszystkim na praktyce uniżania się i przekreślania siebie i swoich upodobań.

Kiedy raz z radością pokazywała siostrom zdjęcia swego rodzeństwa i ich dzieci, mało taktowna współnowicjuszka zawołała: “Boże, co za Żydki!” Edyta odpowiedziała uśmiechem, a rumieniec oblał jej twarz.

Artykuły sporządzone dla jej procesu beatyfikacyjnego mówią, że Edyta miała pokorę serca. Dowodem są tu liczne jej wypowiedzi z listów, które już były cytowane w tej pracy przy innej okazji. Oto najważniejsze: “Jestem bardzo niezręcznym dzieckiem nowicjatu, wymagającym wiele miłości i cierpliwości przełożonych i współsióstr. Dużo czasu upłynie jeszcze, nim stanę się pożyteczną zakonnicą”.

“Przyjmuję wszystko, co niesie dzień, prosząc tylko Boga, by mi udzielał potrzebnych umiejętności. W każdym razie jest to dobra szkoła pokory; robi się różne rzeczy w wielkim trudzie, a jednak bardzo niedoskonale”.

W zeznaniach sióstr czytamy: “Niezręczność Edyty Stein i gafy popełniane w chórze jak i przy pracy stały się dla niej przyczyną ukrytych czy jawnych upokorzeń, nawet publicznych. Nie szczędzono jej uwag i napomnień, które przyjmowała jak dziecko, z wdzięcznością. Zdarzało się również, że siostry śmiały się z jej gaf. Nie czuła się urażona, lecz śmiała się razem z nimi i prosiła o pouczenie”.

Czasem, widząc zakłopotanie mistrzyni wobec jej nieumiejętności, mówiła przepraszając: “Moja maszyna jest już za stara. Zwątpiłam, czy moja głowa to jeszcze pojmie”.

Mogłoby się zdawać, że pewne upokorzenia dopuszczała na nią sama Opatrzność. Wyróżniono ją, gdy wybrano, aby w uroczystej procesji ku czci św. Józefa niosła jego figurę. Uczyniła to z takim przejęciem, że trąciła wieczną lampkę zwieszającą się z sufitu i oblała siebie i siostry oliwą. Od tego czasu zwano ją “namaszczona z wysoka”.

Na temat jej sprzątania siostry z Echt mówią: “Nie wymawiała się nigdy od prostych prac, choć była strasznie niezręczna. Często śmiałyśmy się z niej. Trzeba ją było widzieć sprzątającą! Wyglądało to tak, jakby ktoś ciągnął przez korytarz psa na łańcuchu. Prawą ręką ciągnęła odkurzacz w nadziei, że zapewne trochę kurzu zbierze. Ale przy pracy była zawsze pierwsza. Bardzo była niezręczna wykręcając bieliznę przy praniu; czyniła to leworęcznie, jak mężczyzna. Miała kiedyś pozamiatać korytarz. Ubawiła nas bardzo, bo najpierw dwa raz zamiotła go po jednej stronie, aby potem przejść na drugą”.

Upokorzenia zdają się być egzystencjalnym ćwiczeniem jej życia. Przypomnijmy choćby docinki, jakie znosiła w szkole z powodu żydowskiego pochodzenia, niesprawiedliwe oceny jej rzeczywistych wysiłków, niedopuszczenie do habilitacji, później bojkot studentów w Monasterze, paszkwile, słowa podżegające. Po chrzcie wszystko to stało się dla niej wezwaniem, by pójść za Chrystusem. W Kreuze swissenschaft pisze: “Przepowiednia śmierci postawiła przed uczniami obraz Ukrzyżowanego i stawia go do dziś przed każdym, kto czyta lub słucha Ewangelii. Jest to milczące wezwanie, które wymaga odpowiedzi. Nawoływania do pójścia za Chrystusem po krzyżowej drodze życia dają gotową odpowiedź, a jednocześnie wgląd w sens śmierci krzyżowej; albowiem słowa zaproszenia zawierają bezpośrednie ostrzeżenie: Bo kto chce zachować swoje życie straci je, a kto straci swe życie z Mego powodu, ten je zachowa dla mnie, ocali je (Łk 9, 24; Mt 10, 39; J 12, 25). Chrystus oddał życie, aby otworzyć człowiekowi bramy życia wiecznego. Lecz by zdobyć życie wieczne, trzeba poświęcić życie ziemskie. Trzeba umrzeć z Chrystusem, aby z Nim powstać z martwych; trzeba się zgodzić na ciągłe umieranie spowodowane cierpieniem i codziennym zaparciem się siebie, a nawet na krwawą śmierć świadka wiary dla Ewangelii Chrystusa”.

Krzyż jest wewnętrznym kryterium prawdy każdej teologii. W wydanej niedawno książce o Edycie Stein pt. Edith Stein – eine grosse Glaubenszeugin (Edyta Stein – wielki świadek wiary) czytamy: “Edyta Stein była człowiekiem, który – jako chrześcijanin – nie porzucił nigdy przemyśleń (Denken), a jednak zawsze był świadomy, że bycia chrześcijaninem nie może wyczerpać refleksja – zarówno intelektualna, jak egzystencjalna. Jej miłość do Ukrzyżowanego mniej polega na słowach, a wyraża się całkowicie w czynie. Dzieła Edyty Stein – choć ważne – w porównaniu z czynami są niemal bez wartości. Jej ostateczna rzeczywista moc zawiera się przede wszystkim w postawie życia, a mniej w słowie pisanym”.