Wspomnienie: Św. Małżonkowie
Zelia i Ludwik Martin




Martin Ludwik Józef Alojzy Stanisław (22.08.1823-29.07.1894) Urodzony w Bordeaux. Dzieciństwo spędził w Awinionie, Strasburgu i w Alençon. Myśli o życiu zakonnym; odbywa próbę w klasztorze augustianów, lecz nie zostaje przyjęty z powodu braku znajomości łaciny. Kupuje zakład zegarmistrzowski w Alençon, poślubia Zelię Guérin. Mają dziewięcioro dzieci, z których czworo umiera we wczesnym dzieciństwie. Po owdowieniu, przenosi się wraz z córkami do Lisieux. Pierwszy atak paraliżu, występują objawy sklerozy mózgu wymagające umieszczenia go w zakładzie opiekuńczym Dobrego Zbawiciela w Caen. Wraca do Alençon, gdzie opiekuje się nim Celina. Umiera w La Musse u swego szwagra Izydora.

Martin Zelia (Azelia Maria) (23.12.1831-28.08.1877) Urodzona w Gandelain. Przybywa do Alençon, pobiera nauki u sióstr adoratorek, zdobywa zawód koronczarki. Wyrabia słynne koronki z Alençon najpierw dla paryskiej firmy, następnie na własny rachunek. Poślubia Ludwika Martina, ma dziewięcioro dzieci, umiera na raka piersi.

wspomnienie liturgiczne

12 lipca

Teresa i jej rodzice
Guy Gaucher, biskup pomocniczy Bayeux i Lisieux

W wieku 4 lat Teresa straciła mamę. Zachowała o niej wspomnienie niezatarte, choć tak fragmentaryczne. Natomiast żyła w bliskości swego ojca oraz w głębokiej łączności duchowej z nim, od urodzenia aż do wstąpienia do Karmelu (9 kwietnia 1888). Miała wtedy 15 lat i 3 miesiące. Nie można się więc dziwić, że w jej pismach (rękopisy, listy, wiersze...), Ludwik Martin jest o wiele bardziej obecny niż Zelia.

U kresu swego krótkiego życia napisała kilka podsumowań, mających wielkie znaczenie, na temat swoich rodziców.

W Rękopisach autobiograficznych:

"Dobry Bóg dał mi tę łaskę, że bardzo wcześnie rozwinął mój umysł i wspomnienia z dzieciństwa tak głęboko utrwalił w mej pamięci, iż odnoszę wrażenie, jakoby wczoraj miało miejsce to, o czym będę opowiadać. W swej miłości Jezus niewątpliwie chciał, abym poznała, jak niezrównaną dał mi Matkę, zanim pospieszył ukoronować ją w Niebie swą Boską ręką!... Spodobało się Dobremu Bogu otaczać mnie przez całe życie miłością; moje pierwsze wspomnienia pełne są uśmiechów i najczulszych pieszczot!... ale jeśli On otoczył mnie tak wielką miłością, napełnił nią także moje małe serce, czyniąc je miłującym i wrażliwym; ja także bardzo kochałam Tatę i Mamę, a - będąc bardzo wylewną - okazywałam im moją czułość na tysiące sposobów" (Rps A4v). "Cóż powiedzieć o zimowych wieczorach, zwłaszcza w Niedzielę?.. . Ach! jakże słodko było po grze w warcaby usiąść razem z Celiną na kolanach Taty... Śpiewał swoim pięknym głosem pieśni napełniające duszę głębokimi myślami... lub kołysząc nas delikatnie, recytował wiersze pełne prawd wiecznych... Potem podnosiliśmy się do wspólnej modlitwy, podczas której królewna była tuż przy swoim Królu, przyglądając się mu, by zobaczyć, jak modlą się Święci..."(Rps A 18 r).

W liście z 13 sierpnia 1893 do swej siostry, Leonii:

"Ale wiem, że ziemia jest miejscem naszego wygnania, jesteśmy w podróży i zmierzamy do naszej Ojczyzny; nieważne, że nie idziemy tą samą drogą, skoro jedynym jej kresem jest Niebo; to tam połączymy się, aby nie rozstać się już nigdy. Tam zaznamy wiecznych radości życia rodzinnego, odnajdziemy naszego najdroższego Tatusia, otoczonego chwałą i zaszczytami za swoją doskonałą wierność, a zwłaszcza za upokorzenia, którymi został napojony. Ujrzymy naszą dobrą Mamusię, jakże ona będzie się cieszyła doświadczeniami, które były naszym udziałem za Ťżycia na wygnaniuť. My także rozradujemy się jej szczęściem, gdy będzie patrzyła na pięć córek zakonnic; wraz czworgiem małych aniołków, które czekają na nas na wysokościach, utworzymy koronę, by wieńczyła po wszystkie wieki czoła naszych ukochanych Rodziców" (TDL 148).

W liście z 26 lipca 1897 roku, w czasie, gdy leży złożona cierpieniem w infirmerii Karmelu, sporządza dla swojego brata duchowego, księdza Maurycego Belliere'a rodzaj osobistego testamentu o swojej rodzinie:

"Dobry Bóg dał mi Ojca i Matkę godniejszych Nieba niż ziemi. Prosili Pana, by dał im dużo dzieci i by je wziął dla Siebie. Pragnienie to zostało wysłuchane. Czworo małych aniołków uleciało do Nieba, a pięć pozostałych na arenie życia wybrało Jezusa za Oblubieńca. Z męstwem prawdziwie heroicznym Ojciec mój, jak nowy Abraham, wspiął się trzykrotnie na górę Karmelu, by złożyć Bogu ofiarę z tego, co miał najdroższego. Naprzód dwie najstarsze córki, później trzecia, za radą swego Kierownika, odprowadzona przez niezrównanego naszego ojca, podjęła próbę życia zakonnego w klasztorze Wizytek. (Pan Bóg zadowolił się samą zgodą na ofiarę. Po pewnym czasie powróciła do życia świeckiego, ale wiedzie życie istotnie zakonne). Wybraniec Boga miał jeszcze dwie córki, jedną osiemnastoletnią, drugą czternastoletnią. Ta ostatnia, mała Terenia zapragnęła odlecieć do Karmelu. Zezwolenie dobrego Ojca otrzymała bez trudności, a wspaniałomyślność swą posunął do tego stopnia, że zawiózł ją najpierw do Bayeux, a potem do Rzymu, by usunąć piętrzące się przeszkody, opóźniające dokonanie ostatecznej ofiary tej, którą nazywał swoją Królewnę. Gdy doprowadził ją do portu, powiedział córce jedynej, która pozostała: Jeśli chcesz pójść za przykładem swoich sióstr, zgadzam się, nie troszcz się o mnie. Anioł, który miał być podporą starości tak świętego męża, odpowiedział, że i on także odleci za klauzurę, ale dopiero po odejściu Ojca do Nieba - czym uradowało się bardzo serce tego, który żył wyłącznie tylko dla Boga. Tak piękne życie miało być uwieńczone godną próbą. Niezadługo po moim wstąpieniu do Karmelu, Ojciec, tak słusznie przez nas umiłowany, dotknięty został atakiem paraliżu nóg, który powtórzył się kilkakrotnie. Nie skończyło się jednak na tym; doświadczenie byłoby nazbyt słodkie, a przecież bohaterski Patriarcha złożył Bogu siebie jako ofiarę całopalną. Toteż paraliż zmienił swój bieg, umiejscowił się w czcigodnej głowie ofiary przyjętej przez Pana... Brak mi już miejsca, by podać wzruszające szczegóły, zaznaczę tylko, że trzeba nam było wychylić kielich aż do dna i rozłączyć się na okres trzechletni z czcigodnym naszym Ojcem, powierzyć go rękom osób wprawdzie zakonnych, ale obcych. Przyjął to doświadczenie, zdając sobie sprawę z tak wielkiego upokorzenia, a posunął swoje bohaterstwo tak daleko, że nie chciał, aby modlono się o jego zdrowie" (TDL 261).

W Buissonnets, w wieku około siedmiu lat, Teresa miała "doprawdy nadzwyczajne widzenie" (Rps A 19v) dotyczące ojca, które ją bardzo poruszyło. Czternaście lat później, w roku 1895, sens tego widzenia zostanie jej odkryty:

"Widziałam rzeczywiście Tatusia, jak szedł pochylony wiekiem... To był rzeczywiście on, niosący na swej czcigodnej twarzy, na swej siwej głowie, znak swego chwalebnego doświadczenia... Jak godne uwielbienia Oblicze Jezusa było podczas Męki zakryte, tak twarz Jego wiernego sługi została zasłonięta w dniach jego cierpienia, by w końcu rozpromienić się w Ojczyźnie Niebieskiej obok swego Pana, Słowa Przedwiecznego. Z wyżyn tej niewysłowionej chwały, kiedy już królował w niebie, wyjednał nam nasz drogi Ojciec łaskę odkrycia sensu widzenia, które jego królewna miała w wieku, kiedy jeszcze nie trzeba obawiać się złudzeń. Z wyżyn tej chwały uprosił nam słodką pociechę zrozumienia, że już dziesięć lat przed naszym wielkim doświadczeniem Dobry Bóg nam je ukazał, jak Ojciec dał przeczuć swym dzieciom ich chwalebną przyszłość, z upodobaniem rozważając mające im przypaść bogactwa..." (Rps A 20v, 21r).

Z perspektywy czasu i dogłębnego poznania tajemnicy trynitarnej Miłości miłosiernej, święta Teresa znalazła klucz do interpretacji życia swego ojca. Zauważmy, że w jej pismach wyżej cytowanych pojawia się słowo "chwała". Jest to słowo podsumowujące tę rodzinną historię, niewątpliwie unikatową w powszechnej historii świętości chrześcijańskiej.


Wprowadzenie do:

Zelia i Ludwik Martin, Korespondencja rodzinna 1863-1885, Wydawnictwo Karmelitów Bosych, Kraków 2007.

Ku procesom beatyfikacyjnym

Oczywistym jest, że jeśli Ludwik i Zelia Martin zostaną kiedyś beatyfikowani, to nie dlatego, że byli rodzicami św. Teresy, kanonizowanej przez Piusa XI 17 maja 1925 w Rzymie, lecz ponieważ życie każdego z nich zostało uznane przez Kościół, po wnikliwym i długim procesie informacyjnym, za zgodne z życiem ewangelicznym.

Proces ten skoncentrował się na ich życiu osobistym: dochodzenie odnośnie do Ludwika Martina zostało przeprowadzone przez trybunał diecezji Bayeux i Lisieux, natomiast dotyczące Zelii, przez trybunał diecezjalny w Seez, z uwagi na to, że zmarła ona w Alençon.

Zwracamy uwagę na pewną szczególną okoliczność: w roku 1971 ich procesy zostały połączone i toczą się odtąd nie jak sprawy odrębnych osób, ale jako jedna sprawa dotycząca małżeństwa. Do tej pory w historii orzekania o świętości w Kościele katolickim jest tylko jeden przypadek tego typu (małżonkowie Luigi i Maria Beltrame Quattrocchi, zmarli kolejno w 1951 i 1965 roku, mieli czworo dzieci. Jan Paweł II beatyfikował ich w październiku 2001.).

Oto główne etapy procesu beatyfikacyjnego.

W roku 1925, w czasie uroczystości związanych z kanonizacją Teresy Martin z Lisieux, kardynał Antoni Vico, prefekt Świętej Kongregacji ds. Obrządku (która wtedy zajmowała się procesami kanonizacyjnymi) wykrzyknął: "A teraz prosimy Stolicę Apostolską, żeby zajęła się tatusiem!".

Dzięki Historie d'une âme (1898) napisanej przez Teresę, znacznie lepiej znano Ludwika niż Zelię Martin.

W roku 1941 rozpoczęto publikację listów matki w Annales de sainte Thérèse de Lisieux, a w 1946 została wydana Historie d'une familie (Dzieje pewnej rodziny) ojca Piata. Książka ta odniosła duży sukces i jest wznawiana nieprzerwanie do dnia dzisiejszego, a łączna ilość sprzedanych książek przekroczyła liczbę stu tysięcy egzemplarzy. Została przetłumaczona na liczne języki i spotkała się ze szczególnym zainteresowaniem w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie.

6 lutego 1946 w czasie obchodów złotego jubileuszu siostry Genowefy od Najświętszego Oblicza (Celiny Martin), biskup Picaud, ordynariusz diecezji Bayeux i Lisieux, wznosząc toast, wyraził przed nuncjuszem apostolskim we Francji, Jego Eminencją Angelo Giu-seppe Roncallim (przyszłym Janem XXIII) życzenie wszczęcia procesu.

Karmel w Lisieux wydaje w roku 1953 książkę Le Père de sainte Thérèse de l'Enfant-Jésus z 16 listami Ludwika Martina w załączniku, natomiast w 1954 roku La Mère de sainte Thérèse de l'Enfant-Jésus, obydwie napisane przez siostrę Genowefę od Najświętszego Oblicza (Celinę Martin).

Z całego świata napływają prośby o wszczęcie procesu beatyfikacyjnego małżonków Martin. I tak, na przykład, biskup diecezji Paterson (New Jersey, Stany Zjednoczone) zebrał trzydzieści tysięcy siedemset podpisów.

Przeorysza Karmelu w Lisieux, Matka Franciszka Teresa, w liście z 2 lutego 1956 roku do biskupa Jacąuemina, ordynariusza diecezji Bayeux i Lisieux, wyraziła prośbę o otwarcie procesów beatyfikacyjnych rodziców Martin.

24 lutego 1956, w sześćdziesiątą rocznicę ślubów zakonnych Celiny, biskup ogłasza rychłe wszczęcie procesu informacyjnego Ludwika Martina. Nadmieńmy, że w świetle obowiązującej procedury prawnej proces ten powinien podlegać diecezji Évreux, ponieważ Ludwik zmarł w La Musse, lecz biskup Gaudron, ordynariusz diecezji Évreux zrzekł się sprawy na korzyść diecezji Bayeux i Lisieux.


Wprowadzenie do:

Zelia i Ludwik Martin, Korespondencja rodzinna 1863-1885, Wydawnictwo Karmelitów Bosych, Kraków 2007.

Dwa procesy beatyfikacyjne

Tak jak wspomnieliśmy wcześniej, te dwa procesy beatyfikacyjne toczyły się najpierw oddzielnie.

Proces Ludwika Martina rozpoczął się w Lisieux 22 marca 1957. Dwudziestu trzech świadków zostało przesłuchanych w Séez, jeden w Yannes i jeden w Le Mans odnośnie do uzdrowienia przypisywanego Ludwikowi. 12 lutego 1960 jego proces na poziomie diecezji Bayeux został zamknięty w kaplicy Karmelu w Lisieux i przekazany do Rzymu, gdzie Kongregacja ds. Kanonizacyjnych w dniu 8 czerwca 1990 potwierdziła jego prawomocność.

Równolegle, od 10 października 1957 do 7 stycznia 1959 miał miejsce w Séez proces diecezjalny Zelii Martin. Zostało przesłuchanych trzynastu świadków w różnych miejscach oraz jeden w Chartres, jeden w Yannes, dwóch w Paryżu i ośmiu w Lisieux: w sumie dwudziestu pięciu świadków.

Pisma Ludwika i Zelii Martin zostały zbadane i zatwierdzone w dniu 9 czerwca 1964 przez papieża Pawła VI oraz przez Kongregację ds. Obrządku, natomiast w roku 1971 sprawa została zaklasyfikowana jako "dawna" z powodu małej liczby żyjących świadków.

15 lutego 1991 Stolica Apostolska stwierdziła prawomocność powyższych procesów.


Wprowadzenie do:

Zelia i Ludwik Martin, Korespondencja rodzinna 1863-1885, Wydawnictwo Karmelitów Bosych, Kraków 2007.

Połączenie procesów obojga małżonków

Biskup Giovanni Papa, relator w Rzymie i Maria Perrier (ze świeckiego instytutu Matki Bożej Życia) współpracowali nad przygotowaniem dokumentacji łączącej obydwie sprawy.

Zostały przeglądnięte materiały z 49 bibliotek i archiwów, w tym również zbiory Karmelu w Lisieux liczące 9700 listów świadczących w mniejszym lub większym stopniu o kulcie małżonków Martin. Te znaczące prace doprowadziły, po licznych perypetiach (zgony, reorganizacja kurii rzymskiej, itd.), do zredagowania Positio w dwóch tomach liczących odpowiednio 690 i 1340 stron. Ojciec Simeon od Rodziny Świętej, mianowany w roku 1973 na postulatora generalnego ze strony Zakonu Karmelitów, doprowadził do końca tę pracę, rozpoczętą trzydzieści cztery lata wcześniej.

Ojciec Simeon 19 marca 1991 roku zwrócił się z prośbą do Stolicy Apostolskiej o dokonanie osądu merytorycznego Positio i o uznanie heroiczności cnót rodziców Martin. Prośba to została poparta przez Karmel w Lisieux, diecezję Bayeux i Lisieux, episkopat Francji, Rady Pontyfikalne ds. Laikatu oraz ds. Rodziny, stowarzyszenia laickie i liczne rodziny katolickie z całego świata. 20 grudnia 1993 konsultorzy teolodzy wydali pozytywną opinię.

Natomiast 15 marca 1994 na zebraniu zwyczajnym kardynałowie i biskupi z Kongregacji rzymskich, po zapoznaniu się z relacją kardynała Gagnona z Kanady, uznali heroiczność cnót Ludwika i Zelii Martin.

26 marca 1994 roku, w Roku Rodziny, Jan Paweł II podpisał dekret o heroiczności cnót Ludwika i Zelii Martin i przyznał im tytuł "Czcigodnych Sług Bożych".

Można więc oddawać im cześć w oczekiwaniu na beatyfikację, do której potrzebny jest uznany kanonicznie cud.

Cud ten właśnie się wydarzył.


Wprowadzenie do:

Zelia i Ludwik Martin, Korespondencja rodzinna 1863-1885, Wydawnictwo Karmelitów Bosych, Kraków 2007.

Uzdrowienie niemowlęcia Pietro Schlirò

Pietro Schlirò, piąte dziecko Waltera i Adeli Leo, urodził się 25 maja 2002 w szpitalu św. Gerarda w Monza (Włochy). Z powodu poważnej niewydolności oddechowej przewieziono go natychmiast z sali porodowej na oddział intensywnej terapii, gdzie został intubowany i podłączony do respiratora. 3 czerwca lekarze stwierdzili zagrożenie życia. Rodzice wzywają ojca Antoniego Sangalli, karmelitę z Monza, aby ochrzcił Pietro z wody. Tak też się dzieje. 6 czerwca, za zgodą rodziców została wykonana diagnostyczna biopsja. O. Sangalii proponuje rodzicom, których zna od lat, odprawienie nowenny do Ludwika i Zelii Martin. Państwo Schliró wyrażają zgodę, prosząc jednocześnie swoją liczną rodzinę i znajomych o przyłączenie się. Dają im tekst nowenny. Nad łóżeczkiem Pietro zostaje powieszony obrazek przedstawiający małżonków Martin. Wynik biopsji jest niekorzystny, tymczasem lekarze ze zdumieniem stwierdzają, że stan dziecka nie pogarsza się. Doktor d'Alessio, chirurg ze szpitala Legnano w Mediolanie, oświadcza, że wynik badania makroskopowego jest niezadowalający, a stan Pietro beznadziejny. Doktor Capellini ze szpitala w Monza, po przeprowadzeniu badania histologicznego stwierdza wrodzoną wadę niedorozwoju płuc. Doktor Zorloni informuje, że należy spodziewać się najgorszego i że pośmiertnie zostaną pobrane materiały do badań, które pozwolą na sprecyzowanie diagnozy. Rodzina i przyjaciele rozpoczynają drugą nowennę. 13 czerwca, po odmówieniu różańca, o. Sangalli ponawia prośbę do Ludwika i Zelii Martin, prosząc o uzdrowienie dziecka, jeśli jest to zgodne z wolą Bożą.

Tymczasem lekarze stwierdzają nieoczekiwaną poprawę stanu dziecka, a 29 czerwca, w dniu imienin Pietro pojawia się wyraźne polepszenie. 2 lipca dziecko zostało odłączone od respiratora a 27 tego samego miesiąca opuszcza szpital. Ma wtedy trzydzieści trzy dni.

14 września odbyła się dodatkowa ceremonia, uzupełniająca obrzęd chrztu świętego w obecności 400 osób, które składają dziękczynienie. Liczni lekarze radzą rodzicom poddanie przypadku ich syna zbadaniu przez komisję Kościelną.

Od 31 grudnia 2002 do 3 stycznia 2003, rodzina Schliró z siedmiomiesięcznym Pietro, o. Sangalii i włoskimi pielgrzymami udają się z dziękczynieniem do Lisieux.

Arcybiskup Mediolanu kardynał Dionigi Tettamanzi otworzył postępowanie dowodowe w celu zbadania tego niewytłumaczalnego po ludzku cudu.

10 czerwca 2003 (po przesłuchaniu dziesiątków świadków, w tym siedmiu lekarzy) w kaplicy arcybiskupiej w Mediolanie, w obecności postulatora karmelitańskiego Sprawy małżonków Martin, ojca Simeona od Świętej Rodziny, sędziego procesu biskupa Angelo Amadeo, Jego Eminencji Guy Gauchera, biskupa pomocniczego diecezji Bayeux i Lisieux, rodziny Schliró, trzynastomiesięcznego Pietro i około stu osób, kardynał Tettamanzi uznał cudowne pochodzenie tego uzdrowienia i poinformował o tym Kongregację ds. Świętych. Natomiast w dniu 7 lipca 2003 powiadomiono o tym Jana Pawła II.


Wprowadzenie do:

Zelia i Ludwik Martin, Korespondencja rodzinna 1863-1885, Wydawnictwo Karmelitów Bosych, Kraków 2007.

Świadkowie miłości małżeńskiej
kardynał Jose Saraiva Martins

Homilia wygłoszona podczas Mszy św. beatyfikacyjnej Zelii i Ludwika Martin Lisieux, 19 października 2008 r.

Drodzy Bracia w biskupstwie i w kapłaństwie, Szanowni Przedstawiciele Władz, Drodzy Pielgrzymi, Bracia i Siostry w Chrystusie!

Teresa pisała w Dziejach duszy: "wybacz mi Jezu, jeśli mówię od rzeczy, chcąc wypowiedzieć ci moje pragnienia, moje nadzieje, które sięgają nieskończoności; wybacz mi i uzdrów moją duszę dając jej to czego pragnie" (Ms B 2v). Jezus nieustannie wysłuchiwał pragnień Teresy. Ukazywał jej się hojnym nawet przed jej urodzeniem, ponieważ, tak jak pisała do ojca Belliere, a co wielu z nas zna już na pamięć: "dobry Bóg dał mi ojca i matkę bardziej godnych nieba niż ziemi" (Lt 261).

Właśnie dopełniłem Rytu beatyfikacyjnego, poprzez który Ojciec Święty wpisał dwóch małżonków do księgi błogosławionych. To wielka rzecz, dzisiejsza beatyfikacja Ludwika Martin i Zeli Guerin, których Teresa nazywała: "niezrównani rodzice; godni nieba; ziemia święta; przesiąknięci wonią dziewictwa" (Ms A). Moje serce dziękuje dziś Bogu za to świadectwo wzorcowej miłości małżeńskiej, wrażliwej na podsycanie w ogniskach rodzinnych praktyki cnót chrześcijańskich, tak jak miłość ta podsycała u Teresy pragnienie świętości.

Podczas gdy odczytywałem List apostolski Ojca świętego, myślałem o moim tacie i mojej mamie, i chciałbym, żebyście i wy w tym momencie pomyśleli o ojcu i matce i żebyśmy mogli wspólnie podziękować Bogu, że nas stworzył i dzięki miłości małżeńskiej naszych rodziców, uczynił nas chrześcijanami. Otrzymać życie to coś cudownego, ale jeszcze cudowniejszym jest, że nasi rodzice przyprowadzili nas do Kościoła, który jest zdolny uczynić nas chrześcijanami. Nikt sam siebie nie może uczynić chrześcijaninem - to niemożliwe.

Pośród wielorakich powołań, którymi obdarowuje człowieka opatrzność Boża, małżeństwo jest jednym z najbardziej nobliwych i wzniosłych. Ludwik i Zelia zrozumieli, że mogli się uświęcić nie tyle pomimo swego małżeństwa ale na drodze małżeństwa, w małżeństwie i dzięki niemu i że ich zaślubiny powinny stać się wspólnym punktem wyjścia we wspólnej drodze do świętości.

Dzisiaj Kościół nie podziwia tylko świętości tych synów normandzkiej ziemi jako daru dla wszystkich, ale przegląda się w tym małżeństwie Błogosławionych, które uczestniczy w tym, by uczynić ślubną suknię Kościoła piękniejszą i wspanialszą. Kościół dziś nie podziwia tylko świętości ich życia, ale rozpoznaje w tym małżeństwie wzniosłą świętość instytucji miłości małżeńskiej, takiej jaką powołał sam Stwórca.

Miłość małżeńska Ludwika i Zelii jest czystym odbiciem miłości Chrystusa do Kościoła, jest też czystym odbiciem miłości jaką Kościół kocha swego Oblubieńca, Chrystusa. Chrystus nas wybrał przed stworzeniem świata, abyśmy byli święci i bez zarzutu pod jego wejrzeniem miłości.

Ludwik i Zelia zaświadczyli swoim życiem o radykalności ewangelicznego zaangażowania w ich powołanie małżeńskie, aż do stopnia heroiczności. Nie bali się zadać sobie gwałtu, cierpienia, by zdobyć Królestwo niebieskie i w ten sposób stali się światłem świata, które dzisiaj Kościół stawia na korcu, aby oświecało wszystkich, którzy są w domu - Kościele. Świecą przed innymi, abyśmy zobaczyli ich dobre czyny i chwalili Ojca, który jest w niebie. Przykład ich życia chrześcijańskiego to jak miasto położone na górze, które nie może być ukryte (Mt 5, 13-16).

Gdzie leży sekret sukcesu ich życia chrześcijańskiego? "Powiedziano ci człowieku co jest dobre, co Bóg od ciebie oczekuje: nic innego jak praktykowanie sprawiedliwości, kochanie miłosierdzia i pokorne kroczenie wraz z twoim Bogiem" (Mi 6,8). Ludwik i Zelia pokornie kroczyli wraz z Bogiem, poszukując słowa Pana. Panie, Mistrzu, powiedz nam swoje słowo, co Ty o tym sądzisz? Oni szukali słowa mistrza, Jego woli, Jego opinii w danych sprawach, byli spragnieni tego słowa. Kochali tę wolę Pana. Dostosowywali się do tego zdania, do woli Mistrza bez uskarżania się. By być pewnym prawdziwej woli Bożej, zwracali się do Kościoła, eksperta od dobra człowieka, podporządkowując wszystkie aspekty swego życia nauczaniu Kościoła.

Dla małżonków Martin, to co należy do Cezara i to co należy do Boga było bardzo jasne. Joanna d'Arc mawiała: "Wielmożny Bóg, pierwszy któremu należy służyć." To zdanie było jakby mottem życia rodzinnego Państwa Martin, u nich Bóg miał zawsze pierwsze miejsce. Pani Martin mawiała często: "Bóg jest Panem, Mistrzem, więc czyni co chce." Pan Martin zaś jakby w echu, często mawiał: "Bóg, pierwszy któremu służę." Kiedy próby dotykają ich rodzinę, pierwszą spontaniczną reakcją będzie akceptacja woli Bożej. Służyli też Bogu w ubogich, nie przez prosty poryw hojności, ani przez sprawiedliwość społeczną, ale po prostu dlatego, że ubogim jest Jezus. Służyć ubogiemu to służyć Jezusowi. To oddać Bogu to, co należy do Boga: każdym razem "to co uczyniliście jednemu z najmniejszych, mnieście uczynili" (Mt 25, 34-40).

Za kilka chwil odmówimy wyznanie wiary, które Ludwik i Zelia tak często powtarzali podczas Mszy świętej i którego uczyli swoje dzieci. Po wyznaniu wiary w święty katolicki Kościół, symbol apostolski dodaje "obcowanie świętych". Teresa mawiała: "wierzyłam, czułam, że jest niebo pełne dusz, które mnie kochają, które na mnie patrzą jak na ich dziecko" (Ms B).

Do tego nieba pełnego dusz, możemy od dziś liczyć błogosławionych Ludwika i Zelię, których po raz pierwszy możemy publicznie przywoływać; Ludwiku i Zelio, módlcie się do Boga za nami. Bardzo was proszę, kochajcie nas, przypatrujcie się nam jak waszym dzieciom, kochajcie cały Kościół, kochajcie szczególnie nasze rodziny i ich dzieci.

Ludwik i Zelia są darem dla małżonków w każdym wieku przez ich wzajemny szacunek, wzajemne uznanie, wspólną harmonię w której żyli 19 lat. Zelia pisała do Ludwika: "Nie mogę już żyć bez ciebie, mój drogi Ludwiku." A on jej odpowiadał: "jestem twoim mężem i przyjacielem, który cię kocha na całe życie". Przeżyli swoje obietnice ślubne: wierność w zaangażowaniu, nierozerwalność więzów małżeńskich; płodność w miłości, w dobru i trudnościach, w zdrowiu i w chorobach.

Ludwik i Zelia są darem dla rodziców. Słudzy miłości i życia, wydali na świat liczne potomstwo, dzieci dla Pana. Spośród ich dzieci, najbardziej podziwiamy Teresę, główne dzieło łaski Bożej, ale oczywiście również dzieło miłości rodziców, miłości do życia i ich dzieci.

Ludwik i Zelia są darem dla tych, którzy stracili swojego współmałżonka. Wdowieństwo jest zawsze stanem trudnym do zaakceptowania. Ludwik przeżył stratę swojej żony z wiarą i hojnością, przedkładając nad swe dobra osobiste, dobro swoich dzieci.

Ludwik i Zelia są darem dla wszystkich, którzy napotykają choroby i śmierć w swoim życiu. Zelia zmarła na raka, Ludwik zakończył swój ziemski żywot z chorobą - arteriosklerozą tętnic mózgowych. W naszym świecie, który próbuje ukryć śmierć, błogosławieni uczą nas spojrzeć śmierci prosto w oczy i zdać się na Boga.

Dziękuję Bogu, w tym 82 Światowym dniu misyjnym, ponieważ Ludwik i Zelia są przykładem wyjątkowym rodziny wrażliwej na dzieła misyjne. Oto racja, dla której Ojciec Święty pragnął, by ta beatyfikacja odbyła się w tym dniu, tak drogim dla całego Kościoła Powszechnego, jak również, by zjednoczyć rodziców, mistrzów Ludwika i Zelię z ich córką Teresą, która stała się Patronką Misji i Doktorem Kościoła.

Świadectwa dzieci rodziny Martin, jeśli chodzi o ducha misyjnego, który gościł w ich rodzinie, są uderzające i wyjątkowe. "Moi rodzice troszczyli się bardzo o zbawienie dusz.... Ale najbardziej znanym w rodzinie dziełem misyjnym był ruch Rozkrzewiania Wiary, dla którego, każdego roku, nasi rodzice przekazywali pokaźny dar finansowy." To właśnie to misyjne zaangażowanie umacniało pragnienie posiadania syna, który stałby się misjonarzem i córki, zakonnice.

Ostatnio, kardynał Dias, Prefekt Kongregacji Rozkrzewiania Wiary napisał: "Dla ucznia Chrystusa, przepowiadanie Ewangelii nie jest jedną z możliwości ale przykazaniem pańskim... Chrześcijanin powinien widzieć w sobie misjonarza..., aby rozpowszechniać Ewangelię w każdym sercu, w każdym domu, w każdej kulturze."

Moi Bracia i Siostry, oby wasze rodziny, wasze parafie, wasze wspólnoty zakonne, w Normandii, Francji i na całym świecie mogły stać się również rodzinami świętymi i misyjnymi, tak jak rodzina Świętych małżonków Ludwika i Zelii Martin. Amen.


Życie Karmelu, nr 95/2008, s. 1-5.

Nadzwyczajna codzienność
o. Maciej Jaworski OCD

Błogosławieni państwo Martin

Pewna siostra zakonna do prostej kobiety, która właśnie urodziła dziewiąte dziecko, zwróciła się z nieukrywanym poczuciem wyższości: "Ach, ty to tylko rodzisz i rodzisz". Burundyjska analfabetka odparowała: "A ty nie znasz tej rozkoszy". Kobieta znała godność i rozkosz swego macierzyńskiego powołania i nie dała się zwieść. Siostra zaś nie potrafiła dostrzec w tym, co wydawałoby się takie zwyczajne, rozkoszy nadzwyczajności.

Odkrywanie powołania

Ludwik i Zelia - bohaterowie naszego spotkania - jako młodzi ludzie i zwyczajni chrześcijanie przeżywają, każdy na swój sposób, trudny proces szczerej konfrontacji osobistych pragnień z wolą Bożą. Odkrywają własne pragnienia i chcą je realizować. Nic bardziej zwyczajnego. A jednak... Nie pragnienie jest wykładnią w odkryciu powołania, ale wolna odpowiedź w pragnieniu na wolę Bożą.

Młodzieniec uwielbiający podróże i poznawanie nieznanego odkrywa klasztor, chyba najpiękniej położony w Europie, gdzie pragnie wstąpić i oddać życie Bogu. Klasztor Kanoników św. Augustyna na przełęczy św. Bernarda: na południe widok słynnej włoskiej doliny Aosty, po stronie szwajcarskiej równie znany kanton Yalais, natomiast strona francuska to najwyższe partie Alp. Wydawałoby się może, że to tylko romantyczne zauroczenie miłośnika przyrody i przygód - ale chyba jednak coś więcej. Po rozmowie wstępnej z przeorem owego klasztoru młodzieniec dowiaduje się, że jego poziom znajomości łaciny nie wystarcza do rozpoczęcia formacji. Po powrocie do domu w północnej Francji Ludwik angażuje się z całego serca w realizację pragnienia. Opłaca drogie, jak na jego warunki finansowe, korepetycje z łaciny. Ślady faktur zachowały się w dokumentacji archiwalnej; były to znaczące sumy. Realizację swego pragnienia przypłaca nawet zdrowiem. Przeciwności naturalne, w których Ludwik odkrywa wolę Bożą, kierują go inną drogą. Angażuje się więc w doskonalenie swojej profesji i staje się ekspertem w swoim zegarmistrzowskim fachu. Śladem pragnienia życia w samotności i ukryciu będzie później tzw. pawilon (dziś nazwalibyśmy go domkiem działkowym), gdzie Ludwik jako ojciec wielodzietnej rodziny lubi się od czasu do czasu ukryć i modlić w samotności.

Również młodziutka Zelia odkrywa pragnienie pójścia za głosem powołania zakonnego. Odpowiedzią jest tajemnicza odmowa ze strony przełożonej bez podania argumentów. Z pewnością nie chodziło o posag, bo na to rodzina była już przygotowana. Po prostu usłyszała, że "nie jest to droga dla niej". Pokornie przyjmuje to w duchu wiary. Nie buntuje się, ale ze wszystkich sił angażuje w doskonalenie umiejętności zawodowych i staje się mistrzynią haftu. Marzy o licznym potomstwie i czeka. Nie wpada w pułapkę presji czasu i zamążpójścia "na siłę". Zwyczajnie czeka, by w pewnym momencie, w wieku 27 lat, wyraźnie z łaski Bożej, nadzwyczajnie znaleźć. Idąc przez most w kierunku centrum miasta Alençon - widzi i słyszy. Widzi mężczyznę, a słyszy głos natchnienia Bożego: ,Jo jest ten mężczyzna". Zwyczajnie czeka, by nadzwyczajnie znaleźć, zakochana i wierna aż do śmierci mężczyźnie spotkanemu na moście.

To, co zwyczajne w tej historii, to tęsknota młodych ludzi, aby iść za głosem swoich pragnień. Podejmują nawet w tym kierunku konkretne decyzje. To natomiast, co nadzwyczajne, to fakt, że jednak poddają się woli Bożej, która nie idzie po naturalnej linii ich pragnień. Realizowanie powołania to bowiem nie tyle realizowanie swoich pragnień, ile pójście za odkrytą w wolności wolą Bożą.

Czułość małżeńska

Po latach małżeństwa Zelia w listach do przyjaciółek zachwyca się swoim mężem. Przeżyli wspólnie 22 lata. W jednym z listów pisze tak: "Jestem wciąż z Ludwikiem bardzo szczęśliwa, on mi osładza całe życie. Mój mąż jest świętym człowiekiem, życzę takiego wszystkim kobietom".

Autentyczna wzajemna miłość, która rozpaliła ich serca, bazowała na szczerej przyjaźni i wierze. Widzimy u młodych małżonków przedziwną tajemnicę. Przez dziewięć miesięcy od ślubu nie podejmują małżeńskiego współżycia, co dzisiaj wydaje się nam dziwactwem, dla nich natomiast było etapem budowania małżeńskiej przyjaźni. Spróbujmy w tym, co dziś wydaje się tak niezrozumiałe, zobaczyć ich szczerą próbę dorastania do cielesności i płodności. Czyż nie jest symboliczny ten okres dziewięciu miesięcy czystości, który stał się doświadczeniem nader płodnym w przyszłości? Ale zastanawiająca jest też ich otwartość i zaufanie do mądrości Kościoła. Pozostawiają swe osobiste przekonania i po raz kolejny otwierają się na wolę Bożą. l jakież to owocne otwarcie...

Gdy w ubiegłym roku w przeddzień beatyfikacji państwa Martin odprawiałem Eucharystię w kościele w Alençon, gdzie proboszczem byt kapłan, który kiedyś pomógł młodym małżonkom dojrzewać do miłości fizycznej i płodności, wraz z pielgrzymami zadawaliśmy sobie właśnie te pytania: o miejsce czystości w życiu małżeńskim, ale także o konieczność kierownictwa duchowego. Modliliśmy się przed figurą Matki Bożej Zwycięskiej - gdzie Ludwik błagał o zdrowie dla Zelii - o mądrych kapłanów, którzy będą chcieli pomagać młodym małżonkom mądrze przeżywać miłość.

To właśnie w ich ulubionej świątyni Ewangelia dnia mówiła nam o posłaniu w świat uczniów "po dwóch". Po raz pierwszy zobaczyłem wtedy nowe światło płynące z tej Ewangelii: być posłanym po dwóch, parami, to przecież również powołanie małżeńskie. Czuły związek małżonków Martin to wspólna misja, a nie indywidualizm na spółkę.

Wspólne interesy

Wspólnota małżeńska to również praca i pieniądze. W domu Martin widzimy z jednej strony ich odrębność, a z drugiej - wspólnotę interesu. Każde z nich prowadziło swój interes, ale nie miało to nic wspólnego z odrębnością majątkową. Pracowali w takich dziedzinach, w jakich byli mistrzami. Ludwik - w zegarmistrzostwie i jubilerstwie; Zelia - w koronkarstwie. Gdy jednak Zelia z powodów zdrowotnych i przemęczenia prowadzeniem domu z gromadką dzieci nie daje już rady, Ludwik rezygnuje z części swojej kariery jubilerskiej i podtrzymuje żonę w biznesie koronkarskim. Pracowitość i rzetelność były znakiem firmowym domu Martin. Nigdy też nie zalegali z wypłatami dla pracowników swoich firm i wynagradzali ich godziwie. Żelazną zasadą było również respektowanie dnia świętego. Choć konkurencja nie spała i Ludwik wiele tracił, nie otworzył nigdy swego sklepu w niedzielę; paradoksalnie, dorobili się niemałej fortuny.

W dniu ich beatyfikacji Kościół czytał Ewangelię o tym, jak Jezus mówił uczniom, aby to, co Cezara, oddawali Cezarowi, a to, co boskie - Bogu. Wspólne życie rodziny Martin było żywym komentarzem do tej Ewangelii.

Wizja globalna, miłość lokalna Rodzina Martin to rodzina z horyzontami przekraczającymi małe miasteczko Alençon. Ojciec podróżuje. Znajomi i krewni w Paryżu. Nawet interesy koronkarskie dzięki paryskim znajomościom udaje się prowadzić w wielkiej stolicy ówczesnego świata. Rodzinne wakacyjne wyjazdy, pielgrzymki krajowe i zagraniczne. A jednak nie są to kosmopolici, bo z drugiej strony są zakorzenieni w swoim miasteczku, w gronie przyjaciół, w lokalnym życiu.

Angażują się nie tylko w pomoc misjom, czyli Kościołowi uniwersalnemu, szczególnie w Afryce i Azji (przekazywanie znacznych sum na te cele, jak i prenumerata misyjnych czasopism), lecz są też otwarci na biedę w sąsiedztwie. Po Mszy świętej porannej o 5.30 niejednokrotnie przyprowadzali do domu żebraków, by ich nakarmić, umyć i ubrać. Nie wystarczał im grosik rzucony na odczepne ubogiemu pod kościołem. Pewnego razu - wspomina jedna z córek - gdy jeden z żebraków wychodził z domu najedzony i przy-odziany, tato Ludwik poprosił dziewczynki, by przed tym człowiekiem uklękły, i wszyscy poprosili o błogosławieństwo. Nie potrafię sobie wyobrazić, kto był tym gestem bardziej zaszokowany. Błogosławiący żebrak czy dziewczynki z dobrego domu??? To nie tylko zwykła filantropia, ale głęboka miłość ubogiego. W żebraku dostrzec obraz Chrystusa - to po prostu Ewangelia.

Państwo Martin nie wpadli w pułapkę kochania wszystkich na świecie i zarazem nikogo konkretnie. Oni ogarniali świat globalnie, ale kochali lokalnie.

Otwartość na życie

Łatwo uciec w abstrakcyjną ideę kochania wszystkich dzieci na świecie, będąc jednocześnie sterylnym z wyboru, by nie brudzić sobie rąk czy nie psuć młodości. Wyrazem wolności Zelii i Ludwika Martin od tej iluzji ogólnej, abstrakcyjnej miłości było ich otwarcie na życie. To też wyraz hojności. Ich hojność, znana i uznana, nie przejawiała się tylko w dawaniu, ale i w przyjmowaniu, w szczególności w przyjmowaniu życia. Przyjąć dziewięcioro dzieci - to brzmi dzisiaj wyraziście. Może w ich epoce nie było to aż tak szczególne jak dziś, ale jednak nie powinniśmy spłycać tego faktu, patrząc na niego z perspektywy domniemanej wyższości kulturowej naszych czasów.

Dla rodziców Martin przyjęcie kolejnego poczętego życia było nie tylko obowiązkiem dobrze ukształtowanego chrześcijańskiego sumienia, ale autentyczną radością, choć z obecnym w niej widocznym lękiem. Realizm tej głębokiej radości widzimy w lęku o życie, zdrowie i przyszłość poczętego dziecka. Kolejne dziecko to kolejne rodzące się pragnienie rodzicielskie i związane z nim marzenia. Dziś nazwalibyśmy to aspiracjami rodziców. U państwa Martin dostrzegam jednak wyraźnie pragnienia, nie aspiracje, a to zdecydowanie nie to samo. Najbardziej znanym ich życzeniem jest urodzenie chłopca, by mógł zostać kapłanem-misjonarzem. Ta głęboka tęsknota ukazuje głębię rodzicielskich serc. Rodzice chcą uczestniczyć w misji zbawiania świata. Czegóż głębszego można pragnąć? To nie to samo, co aspiracje, by syn został wziętym prawnikiem, a rodzice spełnili się ambicjonalnie. Marzyli o misjonarzu, a doczekali się Patronki Misji. Cóż za hojność!

I znowu zwyczajność rodzinnych wydarzeń przeżywana nadzwyczajnie ukazuje nam kierunek, w którym należy szukać świętości. Nie w ucieczce od codzienności i zwyczajności, ale w jej pogłębianiu. Życzę owocnych poszukiwań.


Głos Karmelu, nr 5/2009

Rodzice Małej Tereski
Jarosław Dudała

Boję się, że gdy zostaną wyniesieni na ołtarze, spotka ich to, co ich córkę - świętą Teresę od Dzieciątka Jezus. Ich życie będzie pokazywane jako niedosiężny ideał, a lukier będzie kapał, kapał, kapał...

Tymczasem życie Zelii i Ludwika Martin nie było ani wyjątkowo słodkie, ani wolne od wątpliwości, rozdarcia, bólu i problemów z samym sobą. Zelia Guerin (ur. 1831) pochodziła z rodziny żołnierza napoleońskiego, późniejszego żandarma. W rodzinnym domu nie mogła liczyć na zrozumienie ze strony matki. Oparcie znalazła w starszej siostrze, która była zakonnicą w klasztorze wizytek. Zelia też pragnęła zostać siostrą zakonną. Podobno jeszcze w dniu ślubu płakała pod murem klasztoru. Wcześniej jednak przełożona sióstr św. Wincentego à Paulo odwiodła ją od zamiaru wstąpienia do zakonu. 20-letnia kobieta pod wpływem usłyszanego na modlitwie wewnętrznego głosu założyła firmę koronczarską, zatrudniała pracownice i - jak to się dziś mówi - osiągnęła sukces w biznesie. Ceną za to była praca tak ciężka, że Zelia pisała w jednym z listów: "Jestem zupełną niewolnicą z powodu ciągłych zamówień".

Katolicy bogaci

Za źródło materialnego powodzenia rodziny Zelia uważała poważne traktowanie świątecznego charakteru niedzieli. W liście do bratowej pisała: "Będę bardziej uważna, by nic nie kupować w niedzielę. Nie jestem pod tym względem tak surowa jak Ty i mój mąż. Jeśli zajdzie potrzeba - np. bułeczek dla dzieci - to je kupię. Bardzo często podziwiam skrupuły Ludwika i mówię sobie: oto człowiek, który nigdy nie próbował zbić fortuny. Kiedy się urządzał, jego spowiednik pozwolił mu, żeby miał swój sklep z biżuterią otwarty w niedzielę do południa. Nie chciał skorzystać z pozwolenia, pozbawiając się dobrych obrotów. A mimo to jest bogaty". No właśnie, wbrew stereotypowi rodziny katolickiej, która ma być rzekomo porządna, ale biedna, rodzina Martin była dość bogata. Nawet po śmierci Zelii Ludwika Martin stać było na długie, zagraniczne podróże. Z córkami Teresą i Celiną wyjechał np. na pielgrzymkę do Rzymu, połączoną ze zwiedzaniem Włoch: Wenecji, Padwy, Loreto, Neapolu, Pizy, Genui, Asyżu, Florencji, Mediolanu i Bolonii. Choć z drugiej strony był moment (tuż po przegranej przez Francję wojnie z Prusami), kiedy Zelia pisała do bratowej, że są zrujnowani.

Nie byłoby świętej, gdyby nie...

Wróćmy jednak do momentu, gdy Zelia miała 27 lat i poznała nieco starszego Ludwika Martin. "To ten, którego przygotowałem dla ciebie" - usłyszała wewnętrzny głos. Ludwik też chciał zostać zakonnikiem (w alpejskim klasztorze), ale na przeszkodzie stanął brak odpowiedniego wykształcenia. Chciał je uzupełnić, ale mu się nie udało. Został cenionym jubilerem i zegarmistrzem. Pobrali się po 3 miesiącach znajomości. "Mąż mój - to święty człowiek. Życzyłabym wszystkim kobietom takich mężów" - pisała Zelia, a innym razem zwierzała się mężowi w liście: "Jestem dziś tak szczęśliwa, że Cię wkrótce zobaczę, iż nie mogę dziś pracować". Przez pierwsze 10 miesięcy małżeństwa państwo Martin żyli jak brat i siostra. I św. Teresa od Dzieciątka Jezus, nie miałaby szansy się począć gdyby nie delikatna interwencja spowiednika. Do podjęcia współżycia przekonywał on chyba przede wszystkim Ludwika, który - jak się zdaje - nosił w sobie pragnienie życia w czystości rozumianej na sposób zakonny. Zelia natomiast wielokrotnie mówiła, że chciałaby mieć gromadkę dzieci. "Mam ich już pięcioro, nie licząc tych, które jeszcze mogą przyjść, gdyż nie wątpię, że będę ich miała jeszcze troje albo czworo" - pisała.

Żadne tam ciepłe kluchy

Państwo Martin doświadczyli też, co to znaczy mieć problemy wychowawcze z dziećmi. Zwłaszcza ich córka Leonia (późniejsza siostra wizytka) była dzieckiem trudnym, krnąbrnym, nieprzykładającym się zanadto do nauki. Generalnie dzieci wychowywane były po katolicku, ale bez jakiejś pseudopobożnej przesady. "Marynia chodzi codziennie na Msze św. na godzinę szóstą (rano - przyp. JD). Uważam, że to zbyt wcześnie i to mi się bardzo nie podoba. Nie jestem jednak stale nauczycielką i pozwalam jej na to" - pisała Zelia. Miłość do Boga nie łączyła się u niej z brakiem krytycyzmu wobec duchownych. - "Mówią źle" - zrecenzowała krótko wysiłki dwóch misjonarzy, głoszących kazania w miejscowej parafii. Pani Martin to nie były żadne ciepłe kluchy. Potrafiła zdemaskować przed wymiarem sprawiedliwości oszustki, podające się za zakonnice opiekujące się dziećmi. Znała też uczucie niezawinionej niechęci. "Byłam podła, że wyśmiewałam się z pani Y. Żal mi tego niezmiernie. Nie wiem, dlaczego nie czuję do niej sympatii, bo przecież zawsze świadczyła mi dobro i oddawała usługi" - pisała o którejś ze znajomych. O Ludwiku mówiono, że miał gwałtowne usposobienie, które poskramiał pracą nad sobą.

Jestem w rozpaczy, chciałabym umrzeć

Nieodłączną towarzyszką życia rodzinnego Martinów była śmierć. Spośród dziewięciorga dzieci czworo zmarło we wczesnym dzieciństwie. Oto jak Zelia opisywała zgon pięcioletniej Helenki: "Z rana zapyta-łam ją, czy chce napić się rosołu. Odpowiedziała, że tak, ale nie mogła nic przełknąć. Wreszcie zrobiła to z największym wysiłkiem, mówiąc do mnie: Jeśli zjem, czy mnie będziesz bardziej kochać?". Krótko później dziewczynka zmarła. Ludwik wybuchnął płaczem i wołał: "Moja mała Helenka! Moja mała Helenka!". Czas najwyraźniej nie leczy wszystkich ran, bo jeszcze wiele lat później cierpiał on z powodu tej straty. Zelię zaś trawił potworny niepokój. Do brata - farmaceuty pisała: "Pozostały mi wielkie wyrzuty sumienia, że podałam jej to pożywienie. Mój kochany bracie, czy myślisz, że to mogło spowodować śmierć? Błagam Cię, napisz mi, co o tym sądzisz". A po stracie kolejnej córki, Melanii, pisała: "Jestem w rozpaczy. (...) Chciałabym również umrzeć!". Śmierć Zelii nadeszła, gdy jej najmłodsza córka, przyszła św. Teresa od Dzieciątka Jezusa, miała 4 i pół roku. Kilkanaście lat wcześniej pani Martin uderzyła piersią w kant stołu. Powstał guz, który prawdopodobnie potem zezłośliwiał. W chwili śmierci Zelia Martin miała 46 lat.

Władca Senioratów Cierpienia i Upokorzenia

Jej mąż przeżył ją o kilkanaście lat. Pod koniec życia także bardzo cierpiał. "Dziedzic i Władca Senioratów Cierpienia i Upokorzenia" - mówiła o nim jego kanonizowana córka. Mówi się, że cierpiał na chorobę psychiczną, choć zdaje się, że mogły to być np. objawy choroby Alzheimera (np. nie mówiąc nic nikomu, wychodził z domu i szedł przed siebie). Później został sparaliżowany. "Moi rodzice byli bardziej godni nieba niż ziemi" - pisała św. Teresa od Dzieciątka Jezus. Zdaje się jednak, że państwo Martin nie uważali się za chodzące ideały. "Chciałabym być świętą, tylko nie wiem, z którego końca do tego się zabrać. Jest tyle do zrobienia, a ja ograniczam się tylko do pragnień" - pisała Zelia w liście do córki Pauliny. Podsumowując: jeśli Zelia i Ludwik Martin zostaną błogosławionymi, to nie dlatego, że przestrzegali przykazań, a Pan Bóg odwdzięczał im się świętym spokojem. Powiedziałbym raczej, że byli święci, bo ich życie było podobne do życia Jezusa. To znaczy, że była w nim i miłość, i osobisty dramat, sięgający aż po rozdzierający krzyk: "Boże mój, czemuś mnie opuścił?".

Obrączki z aureolą
Marcin Jakimowicz

Pietro umierał. - Przygotujcie się na jego odejście. Módlcie się za wstawiennictwem rodziców Małej Tereski. Pochowali czworo z dziewięciorga dzieci - zachęcał rodziców noworodka ksiądz. Rozpoczęli szturm do nieba. Dziecko... wyzdrowiało.

Zelia i Ludwik Martin to kolejna para małżeńska, która trafiła właśnie na ołtarze. - Rodzice Teresy z Lisieux mieli być beatyfikowani jako pierwsi, ale w tych rodzinnych zawodach wyprzedziło ich małżeństwo Quattrocchi - śmieje się ks. Teodor Suchoń, proboszcz z Chwałowic. Niebawem sprowadzi do swej parafii relikwie błogosławionych rodziców Małej Tereski. O rodzinie Martin może opowiadać godzinami: - Wracając z kościoła, Ludwik Martin zauważył na drodze biedaka. "Zapraszam do siebie" - wskazał dom ręką. Weszli do środka. Ludwik nakarmił przybysza, ubrał go w porządne ciuchy, a gdy gość wychodził, zaproponował coś nieprawdopodobnego: "Proszę nas pobłogosławić". Zdumiony żebrak pobłogosławił rodzinę Martin. "W czasie spacerów tatuś lubił dawać mi pieniążki, abym zanosiła je spotkanym ubogim" - notowała po latach Tereska.

Prosto z mostu

Poznali się na moście w Alencon. Zelia mijała starszego od niej mężczyznę, a jej serce niespodziewanie mocniej zabiło. Odwróciła głowę. "To ten, którego przygotowałem dla ciebie" - usłyszała w sercu. Pobrali się po trzech miesiącach, 13 lipca, dokładnie 150 lat temu... o północy! - To nie jakaś fanaberia. To raczej znak, że bardzo mocno weszli w misterium dwu nocy Jezusa: w noc jego narodzin i śmierci - wyjaśnia ks. Suchoń. Byli szczęśliwym małżeństwem. On, ceniony jubiler i zegarmistrz, ona prowadząca z powodzeniem spory zakład koronczarski. Powodziło im się nieźle. Stać ich było na długie zagraniczne wojaże. "Mąż mój to święty człowiek. Życzyłabym wszystkim kobietom takich mężów" - pisała zachwycona Zelia. Nie byli dewotami. Modlitwa w ich domu była czymś naturalnym jak oddech. - Kard. Martins w Lisieux powiedział genialne zdanie: "Zanim spojrzeli sobie w oczy, długo wpatrywali się w twarz Chrystusa". To nie tylko metafora. To konkret - zapala się ks. Suchoń. Wcześniej Martinowie pragnęli żyć za murami klasztorów. Nie zostali mnichami, ale ich dzieci wybrały drogę zakonną. Tęsknota wyssana z mlekiem matki? Patrząc na twarze świętych, myślimy czasami: to giganci ducha, supermani wiary. Tymczasem małżeństwo Martinów było niezwykle kruche, delikatne, podatne na zranienia.

Bardzo ciemna dolina

Spośród dziewięciorga dzieci aż czworo zmarło we wczesnym dzieciństwie. Po śmierci jednej z córek Zelia pisała: "Jestem w rozpaczy. Chciałabym również umrzeć!". Ludwik Martin przeżył żonę o kilkanaście lat. Później sam poważnie zachorował. Bez słowa wychodził z domu i szedł przed siebie. Czy to objawy choroby Alzheimera czy poważniejsza choroba psychiczna? Nie wiemy. Wiemy jedno: niesamowicie cierpiał. Narażał się na nieustanne kpiny. - Dziś wielu drwi z ludzi chorych psychicznie, a co dopiero 150 lat temu! - opowiada ks. Suchoń. - Twarz Ludwika wykrzywiał grymas bólu. Szedł po omacku w bardzo ciemnej nocy. Mała Tereska wspominała po latach swą niezwykłą wizję z dzieciństwa. Miała 12, 13 lat. Ojciec wyszedł z domu, ale dziewczynce nagle wydało się, że tata siedzi w pokoju. Nigdzie nie wyszedł. Jego twarz wykrzywiał ogromny grymas bólu. Po wielu latach przebywająca za kratami Karmelu Teresa wertowała swój brewiarz i spojrzała na ukryty w nim obrazek Jezusa. Po jej plecach przeszedł dreszcz. Rozpoznała rysy ojca. Ze świętego obrazka patrzył na nią tata. W jego oczach rozpoznała wzrok poniżonego Jezusa. Czy można się dziwić, że nazwała ojca Dziedzicem i Władcą Senioratów Cierpienia i Upokorzenia?

Piotruś żyje!

Rodzina Schiliro spod Neapolu nie posiadała się ze szczęścia. Urodziło im się kolejne dziecko. Słowa lekarzy brzmiały jednak jak wyrok: maluszek ma zdeformowane płuca. Dusi się. Długo nie pożyje. Dziecko podłączone do respiratora leżało przez 40 dni w szpitalu. Prawdziwy Wielki Post. Kapłan, który chrzcił niemowlaka, powiedział jego załamanym rodzicom: "Musicie przygotować się na jego odejście. Może łatwiej wam będzie to przeżyć, modląc się do rodziców Małej Tereski? Oni również przeżyli stratę dziecka". Włosi rozpoczęli szturm do nieba. Schilirowie "zaprzyjaźnili" się z Martinami. Opowiadali o nich wszystkim wokół, chłonęli wspomnienia o przyszłych błogosławionych. Nadszedł dzień 29 czerwca 2002 r., imieniny maleńkiego Pietro. Lekarze zbadali malucha i przetarli oczy ze zdumienia. Chłopczyk był zdrów jak ryba. Od razu trafił na szczegółowe badania. "To cud!" - orzekła komisja lekarska. Rodzice Piotrusia wiedzieli, komu go zawdzięczają.

Parami do nieba

Martinowie są drugą beatyfikowaną parą małżeńską. Do 21 października 2001 r. papieże nie wynieśli na ołtarze żadnej małżeńskiej wspólnoty. - Pewnego razu zaczęliśmy się z żoną zastanawiać, dlaczego w gronie świętych i błogosławionych tak trudno znaleźć osoby żyjące w małżeństwie, a już praktycznie w ogóle nie ma w nim świętych par małżeńskich, w których i żona, i mąż byliby czczeni jako święci - opowiada Zbigniew Nosowski, autor książki "Parami do nieba". - Przez wiele wieków katoliccy małżonkowie nie otrzymywali od swego Kościoła wzorów do naśladowania w postaci beatyfikowanych czy kanonizowanych par małżeńskich, a o istniejących świętych, którzy żyli w małżeństwie, wiadomo było bardzo niewiele. Rzecz jasna, żadna z tych par - aż do czasu, gdy Jan Paweł II beatyfikował małżonków Quattrocchi - nie była kanonizowana wspólnie ani też właściwie nie zdarzało się, by ukazywano małżeństwo jako ich drogę do świętości. Ale byli! W roku 1998 znałem 6 takich par, potem 10, 20, 34, 57, aż wreszcie w chwili pisania książki... 83! - dodaje.

To im właśnie redaktor "Więzi" poświęcił swe wydawnictwo. Przeczytamy o dziadkach Jezusa: Annie i Joachimie, Elżbiecie i Zachariaszu, Cecylii i Walerianie, Hildegardzie i Karolu Wielkim, ale i o współczesnych związkach. "Im bardziej dziś działa szatan, tym bardziej Duch Święty rozdaje niezwykłe dary świętości. Myślę o dwóch małżeństwach z Rwandy, które zostały łącznie z dziećmi zamordowane. Mogą być beatyfikowane, bo wszyscy oddali życie za Jezusa" - przekonywał Zbigniewa Nosowskiego Daniel Ange. Sam spędził w Rwandzie 13 lat. Czy trzeba ponieść męczeńską śmierć, by trafić z rodziną na ołtarze? Nie. Przykład rodziny Martinów przekonuje, że można trafić do nieba poprzez prasowanie, wychowywanie dzieci i parzenie herbaty. "Moi rodzice byli bardziej godni nieba niż ziemi" - pisała św. Teresa od Dzieciątka Jezus. Doczekali się...


Gość Niedzielny, nr 42/2008

Święci na dziś
Karolina Jadczyk

"Dobry Bóg dał mi Ojca i Matkę godniejszych Nieba niż ziemi. Prosili Pana, by dał im dużo dzieci i by je wziął dla Siebie. Pragnienie to zostało wysłuchane. Czworo małych aniołków uleciało do Nieba, a pięć pozostałych na arenie życia wybrało Jezusa za Oblubieńca" (św. Teresa od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza)

Ona - pełna życia, spontaniczna, zaradna, nie lubi zebrań i podróży. On - cichy, o usposobieniu medytacyjnym, i przeciwnie - lubiący podróże i nowe miejsca. Przeciwieństwa, których zalety uzupełniały się. Oboje w młodości pragnęli się poświęcić wyłącznie Bogu. Bóg jednak chciał dla nich innej drogi - przez ich życie chciał przekonać świat, że w małżeństwie świętość jest możliwa. Zelia i Ludwik Martin. Rodzice św. Teresy od Dzieciątka Jezus. W niedzielę 19 października Kościół uroczyście wyniesie ich do chwały ołtarzy.

Jedność w przeciwieństwach

W tym roku mija 150 lat od chwili, gdy 27-letnia Zelia Guerin i 35-letni Ludwik Martin udzielili sobie sakramentu małżeństwa w kościele Matki Bożej w Alençon. Czy odnaleźliby się we współczesnym świecie? Czy rodziny XXI wieku mogą z nich cokolwiek zaczerpnąć? Na pewno. Oboje byli, dziś powiedzielibyśmy: rzemieślnikami - Ludwik zegarmistrzem-jubilerem, Zelia prowadziła zakład koronkarski. Każde z nich było świetne w swoim fachu. Rzetelność Ludwika, precyzję i mistrzowsko wykonywaną pracę podziwiało całe Alençon (później pomagał żonie w prowadzeniu zakładu). Koronki Zelii cieszyły się również dużą popularnością. A trzeba zaznaczyć, że koronki z Alençon należały wówczas do luksusowych i najdroższych. Nieobce im były kłopoty zawodowe, finansowe, zbyt długi czas pracy, a w konsekwencji przemęczenie. Potrafili jednak powiedzieć "stop", gdy za bardzo pogrążali się w wirze pracy i zobowiązań. Udawało im się łączyć role małżonków, rodziców i ludzi interesu. Z podobnymi problemami borykają się i dzisiejsze rodziny. Jedno jednak wyróżniało kiedyś i wyróżniałoby pewnie i dzisiaj państwa Martin - ich życie Bogiem. Wyznaczały je: codzienna Eucharystia o godz. 5.30, częsta adoracja Najświętszego Sakramentu, regularna spowiedź, przestrzeganie postów, rodzinna modlitwa. I jeszcze jedno - poszanowanie dnia Pańskiego. Był to rzeczywiście czas świętowania.

Wychowanie przez przykład

Rodzice św. Teresy byli otwarci na życie, choć pierwsze miesiące małżeństwa przeżyli w dziewictwie. Mieli dziewięcioro dzieci, czworo z nich zmarło we wczesnym dzieciństwie. Wychowywaniem pięciu córek zajmowali się oboje. Byli troskliwi, pełni ciepła i czułości, a jednocześnie konsekwentni, nie rozpieszczali swoich dzieci, nie realizowali wszystkich ich zachcianek. Byli dumni z córek, a jednocześnie walczyli z próżnością. Każdą z nich traktowali indywidualnie. Dostrzegali wady i zalety, walcząc z tymi pierwszymi i polecając Bogu to, czego sami nie potrafili zmienić. Kierowali dziewczynki ku niebu, w którym - jak wierzyli - wszyscy się spotkają. To ono miało być celem. Dzieci otrzymały od rodziców tyle miłości, ile tylko mogły otrzymać. Na to Ludwik i Zelia zawsze mieli czas i siły.

Uczyli je, jak wychodzić naprzeciw potrzebom i biedzie drugiego człowieka. Swoim przykładem pokazywali, że nie można przejść obojętnie obok tego, kto potrzebuje wsparcia, ich czasu i pomocy materialnej. Brali w obronę innych, wstawiali się za niesłusznie oskarżanymi, nawet jeśli wiązało się to z perspektywą utraty dobrego imienia. Przekonywali więc, że nie można żyć tylko dla siebie i swojej rodziny, zabiegając jedynie o swoje szczęście, ale że trzeba dostrzegać wokół siebie ludzi potrzebujących.

Ludwik i Zelia są też przykładem niezwykle harmonijnego małżeństwa. Wspierali się nawzajem, ważne dla rodziny decyzje podejmowali wspólnie. W liście do brata Zelia pisała: "Jestem wciąż z Ludwikiem bardzo szczęśliwa, on mi osładza całe życie. Mój mąż jest świętym człowiekiem, życzę takiego wszystkim kobietom". Byli przekonani, że do świętości można dotrzeć w każdym stanie, na każdym stanowisku, jeśli tylko jest się posłusznym woli Bożej.

Po śmierci Zelii (najmłodsza - Teresa miała wtedy 4,5 roku) ciężar wychowania córek spadł na Ludwika. Po przeprowadzce do Lisieux całe życie poświęcił właśnie im. Stał przy każdej z nich gotowy udzielić pomocy, ale jej nie narzucał. Naprowadzał, podpowiadał, kiedy córki potrzebowały wsparcia.

Droga krzyżowa małżonków

Każde z nich miało swoją mękę, swoją drogę krzyżową do nieba. Najpierw szli nią razem, cierpiąc z powodu śmierci czworga dzieci, potem bólu przysparzała im jedna z córek - Leonia, krnąbrna, chodząca swoimi ścieżkami, zbuntowana. Zelia mówiła o niej, że jest ciężkim krzyżem do niesienia. (Ostatecznie - podobnie jak pozostałe siostry Martin - wstąpiła do klasztoru). U Zelii wykryto raka piersi, który dokonał spustoszenia w jej organizmie. Ostatnie dni jej życia to pasmo męczeństwa i długie konanie. Zmarła, mając 46 lat. Kolejny krzyż dotknął Ludwika: paraliż i choroba psychiczna trwająca 3 lata. W XIX wieku osobę taką traktowano z szyderstwem i pogardą. Przyszła Mała Święta tak opisuje ten czas w życiu swojego ojca, który zmarł w wieku 71 lat: "...bohaterski Patriarcha złożył Bogu siebie jako ofiarę całopalną. Toteż paraliż zmienił swój bieg i umiejscowił się w czcigodnej głowie ofiary przyjętej przez Pana (...). Przyjął to doświadczenie, zdając sobie sprawę z tak wielkiego upokorzenia, a posunął swoje bohaterstwo tak daleko, że nie chciał, aby modlono się o jego zdrowie".

Zmagając się z tym, co bliskie niejednej współczesnej rodzinie, święci małżonkowie pokazali, jak traktować cierpienie, które stało się ich udziałem. Ufność i zdanie się na Boga we wszystkim - mimo lęków, ofiarowanie Mu cierpień fizycznych i moralnych - to najkrótsza charakterystyka ich postawy wobec krzyża. I jeszcze zdanie Zelii: "Dobry Bóg jest Panem: może nam zesłać, dla naszego dobra, mniejsze lub większe cierpienie, ale nigdy nie zabraknie nam Jego pomocy i łaski".

Ku świętości

O tych zwyczajnych, a niezwykłych małżonkach będziemy teraz mówić: błogosławieni. Odtąd szczególnie rodziny mają nowych "oficjalnych" orędowników w niebie. Zostali nimi nie dlatego, że byli rodzicami świętej, ale że całym swoim życiem - jako mąż i żona, ojciec i matka - dążyli do świętości. W codziennym życiu, niepozbawionym trudów i cierpienia, zachowali wierność i ufność w plan Boga wobec ich rodziny. Najlepszym chyba podsumowaniem są słowa Ludwika: "...jestem przynaglony do składania Dobremu Bogu dziękczynienia (...), ponieważ mam poczucie, iż nasza rodzina, mimo swojej prostoty, ma zaszczyt należeć do grona uprzywilejowanych przez naszego godnego uwielbienia Stwórcę".


Niedziela Ogólnopolska, nr 42/2008

Pokochali wolę Bożą
Karolina Jadczyk

Ludwik Martin i Zelia Guérin, rodzice św. Teresy od Dzieciątka Jezus - błogosławionymi. Uroczystego wyniesienia na ołtarze drugiej już w Kościele pary małżeńskiej dokonał 19 października w bazylice św. Teresy od Dzieciątka Jezus w Lisieux kard. José Saraiva Martins, emerytowany prefekt Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych, reprezentant Papieża Benedykta XVI. Do zgromadzonych 15 tys. wiernych, wśród których były również grupy polskich pielgrzymów, powiedział, że miłość Ludwika i Zelii jest obrazem miłości Chrystusa do Kościoła, że zrozumieli oni, iż mogą być święci nie pomimo małżeństwa, ale w małżeństwie i przez małżeństwo. Zwrócił uwagę na to, że błogosławieni małżonkowie byli "świadectwem radykalnego życia Ewangelią w swoim małżeństwie, wręcz heroizmu wiary, gdyż od czasu Jana Chrzciciela aż dotąd królestwo niebieskie doznaje gwałtu, a zdobywają je ludzie gwałtowni (Mt 11, 12). Martinowie nie bali się zadać tego gwałtu sobie samym, aby posiąść królestwo niebieskie, i w ten sposób stali się światłem świata, które Kościół stawia dzisiaj na świeczniku, żeby mogło świecić na wszystkich domowników (Kościół)". Na postawione przez siebie pytanie o sukces chrześcijańskiego życia Ludwika i Zelii, kard. Martins odpowiedział, że pokornie podążali za Panem, szukając Jego woli i żyjąc według niej, akceptując ją we wszystkim.

W uroczystości w Lisieux uczestniczył 6-letni Pietro Schiliro z Włoch, który został uzdrowiony z ciężkiej choroby płuc za wstawiennictwem dzisiejszych Błogosławionych.

Beatyfikacja państwa Martin - 14. w tym roku i 53. od początku pontyfikatu Benedykta XVI - odbywała się w Niedzielę Misyjną, a jednocześnie w 11. rocznicę ogłoszenia przez Jana Pawła II św. Teresy od Dzieciątka Jezus doktorem Kościoła. Było to więc symboliczne połączenie błogosławionych rodziców i świętej córki - patronki misji.


Niedziela Ogólnopolska, nr 44/2008

Święte małżeństwo
Droga do chwały błogosławionych

Kościół katolicki czci co najmniej kilka świętych par małżeńskich, które patronują rodzinom, małżonkom, matkom i ojcom; każdorazowo były to jednak bądź postacie biblijne (Józef i Maryja, Elżbieta i Zachariasz), bądź pary znane jedynie z Tradycji (Anna i Joachim - rodzice Matki Bożej), bądź małżonkowie, którzy żyli w głębokiej starożytności i na ich temat mamy niewiele danych (np. Emelia i Bazyli z III-IV w. - rodzice św. Bazylego Wielkiego, św. Grzegorza z Nyssy i św. Makryny). Brakowało natomiast dotychczas wyniesionych na ołtarze par małżeńskich, żyjących w naszych czasach i o udokumentowanych historycznie życiorysach. 24 kwietnia 1994 r., gdy trwał ogłoszony przez ONZ Międzynarodowy Rok Rodziny, w którego obchody włączył się Kościół katolicki, Jan Paweł II ogłosił błogosławionymi dwie Włoszki, matki rodzin: Elżbietę Canori Mora (1774-1825) i Joannę Berettę Molla (1922-62), stawiając je za wzór żon i matek. Ojciec Święty podkreślił szczególnie przykład tej drugiej kobiety, u której, gdy była w ciąży, lekarze stwierdzili chorobę nowotworową. Jedynym ratunkiem dla niej mogła być aborcja, po czym podjęto by leczenie matki. Ona jednak stanowczo odmówiła zabicia własnego dziecka, urodziła je zdrowe, ale wkrótce sama zmarła. 21 października 2001 r. Jan Paweł II ogłosił błogosławionymi włoskich małżonków Marię i Alojzego Beltrame Quattrocchich. Jest to pierwsze małżeństwo, wyniesione razem do chwały ołtarzy.

Sługi Boże

Jan Paweł II 26 marca 1994 r. ogłosił heroiczność cnót Zelii i Ludwika Martin, co stanowi zamknięcie pierwszego etapu ewentualnej beatyfikacji. Odtąd przysługuje im tytuł "Sługi Boże". Z pewnością nie był przypadkiem fakt, iż miało to miejsce w Roku Rodziny. Wiemy, jak wielkim pragnieniem Papieża jest kanonizacja pary małżeńskiej, aby widocznym stało się, iż powszechne wezwanie do świętości może w całej pełni urzeczywistnić się w małżeństwie.

Święte małżeństwo - małżeństwo świętych

Zelia Guérin i Ludwik Martin wzięli ślub 13 lipca 1858 r. w Alençon. Obydwoje myśleli wcześniej o życiu zakonnym oraz o ideale dziewictwa. Podczas pierwszych miesięcy żyli w małżeństwie jak brat z siostrą. Zrezygnowali z tej drogi dopiero pod wpływem roztropnych rad spowiednika. Będą mieli dziewięcioro dzieci: siedem córek i dwóch synów. Zelia modli się za nie: "Panie, daj nam dużo dzieci i niech wszystkie będą Tobie poświęcone." Jakże wysłuchana została ta modlitwa!

W chwili zawarcia małżeństwa Zelia prowadzi niewielki zakład koronkarski, natomiast Ludwik ma sklep zegarmistrzowsko-jubilerski. Podobnie jak wiele dzisiejszych kobiet, Zelia przez całe swoje życie będzie łączyła rolę żony, matki i kobiety zarabiającej na życie pracą.

W życiu tego chrześcijańskie o małżeństwa nie ma nic niezwykłego; jest ono proste i całkowicie ukierunkowane na Boga, który stanowi jego centrum: codzienna Msza święta, nabożeństwo do Najświętszego Serca Pana Jezusa, przynależność do różnych religijnych stowarzyszeń. Łączy ich głęboka miłość. "Chciałabym czym prędzej być przy tobie, mój kochany Ludwiku - pisze Zelia z podróży - Kocham Cię z całego serca i czuję, że podwaja się jeszcze moje uczucie przez to pozbawienie się Twojej obecności." Stanowią swoje harmonijne uzupełnienie, wspólnie podejmują ważne decyzje w sprawach prowadzenia domu oraz interesów. Są hojni w udzielaniu pomocy ludziom ubogim i nieszczęśliwym.

Obydwoje mają gorące pragnienie świętości. Toteż wiernie spełniają obowiązki stanu, wykonując swój zawód i starając się jak najlepiej wychować dzieci. Jeśli dzisiaj mówi się o beatyfikowaniu ich jako małżeństwa, to właśnie dlatego, że uznana została heroiczność cnót ich obydwojga. Aby małżeństwo mogło być święte, potrzeba świętości obojga małżonków!

Świętość ta w sposób szczególny objawiła się w doświadczeniach, podobnie jak ogień ujawnia czystość złota, które topi się w tyglu. Zelia i Ludwik zdają się na Opatrzność Bożą również wtedy, gdy sytuacja ekonomiczna jest dla ich interesów niekorzystna. "Stała pomyślność oddala od Boga - zauważa Zelia w jednym ze swoich listów. Nigdy On nie prowadzi swoich wybranych tą drogą".

Na małżonków pada cień śmierci dwóch maleńkich synów i dwóch córeczek. Leonia, jedna z ich córek, objawia bardzo trudny charakter i jest dla nich powodem wielu zmartwień. W niczym nie zmienia to jednak ufności jej rodziców, którzy podwajają modlitwy w jej intencji: "Kiedy widzę, że staje się coraz trudniejsza, tym mocniej jestem przekonana, że dobry Bóg nie dopuści, by taka została. Będę tak prosić, aż się wreszcie da ubłagać". Modlitwa ta również zostanie wysłuchana, ponieważ Leonia zostanie zakonnicą w zgromadzeniu sióstr wizytek i uważa się, że spośród wszystkich sióstr Martin, ona właśnie najlepiej zrozumiała i wcieliła w życie "małą drogę" swojej siostry Teresy.

Od 1874 r. Zelia zaczyna odczuwać pierwsze objawy raka piersi, który zabierze ją z tego świata w 1877 r. Z odwagą przyjmuje swoją chorobę i aż do końca oddaje się dzieciom i pracy. Mówi o tym, że należy żyć po prostu chwilą obecną, która jest miejscem objawienia się Boga, dając nam w ten sposób lekcję ufności: "Obojętnieję na wszystkie przykre wydarzenia, jakie mnie spotykają, lub spotkać mogą. Powiadam sobie, że Bóg to dopuszcza i nie myślę o nich więcej".

Kilka dni przed swoją śmiercią pisze do brata: "Cóż chcesz? Jeśli Najświętsza Panna nie uzdrawia mię, to znaczy, że mój czas nadchodzi i że dobry Bóg chce, bym odpoczęła gdzie indziej, a nie na tej ziemi". Zelia umiera 28 sierpnia 1877 r. mając 46 lat. Teresa ma wtedy cztery i pół roku.

Po śmierci żony Ludwik Martin przenosi się do domu Buissonnets w Lisieux. Sprzedał swój warsztat i całkowicie poświęca się wychowaniu pięciu córek. Paulina, a później najstarsza Maria, wstępują do Karmelu. Również Teresa powiadamia go o swoim pragnieniu pójścia w ślady sióstr. Pomimo bólu rozstania, Ludwik Martin w pełni popiera starania córki. Pomaga jej spotkać się z biskupem, aby mogła uzyskać konieczną dyspensę. W tym samym okresie Leonia czyni kilkakrotne starania wstąpienia do zgromadzenia sióstr wizytek w Caen. Za każdym jednak razem powraca do Buissonnets. Jest to trudne doświadczenie zarówno dla niej, jak i dla ojca. Dopiero po jego śmierci wstąpi do zakonu w sposób ostateczny.

Ludwik Martin ma świadomość tego, jak wiele łask otrzymał od Pana. Wyznaje córkom, że modlił się: "Mój Boże, to nazbyt wiele! Tak, jestem zbyt szczęśliwy. Niemożliwością jest iść do nieba tak szczęśliwym. Pragnę dla Ciebie coś wycierpieć". I składa siebie w ofierze. Niedługo później doznaje wielkiego upokorzenia choroby umysłowej, która jest konsekwencją arteriosklerozy. Zostaje hospitalizowany w zakładzie dla osób upośledzonych umysłowo. Jest to wielka próba zarówno dla niego, jak i dla wszystkich córek. Jednakże Teresa i jej siostry otrzymały wielkie pocieszenie: na wiele lat przed tym wydarzeniem gdy ojciec przebywał w podróży, Teresa zobaczyła w ogrodzie w Buissonnets mężczyznę ubranego tak jak ojciec, który szedł pochylony, z głową zakrytą "pewnego rodzaju fartuchem o nieokreślonym kolorze". Teresa była wówczas pewna, że widzi ojca. Później zrozumie, że wizja ta jest jak gdyby znakiem, iż Bóg zgadza się na to bolesne doświadczenie dla chwały swojej i jej ojca. Dlatego będzie mogła napisać: "Trzy lata męczeństwa Tatusia wydają mi się najbogatsze w łaskę, najbardziej owocne z całego naszego życia; nie zamieniłabym ich na wszystkie ekstazy i zachwyty świętych". Ludwik Martin umiera w głębokim pokoju 28 lipca 1894 r.

Jeśli Ludwik i Zelia Martin zostaną beatyfikowani, to nie dlatego, że są rodzicami Świętej. Stanie się to dlatego, że są oni zwykłymi chrześcijanami żyjącymi w świecie. A jak przypomniał kardynał Suenens: "zwykły chrześcijanin to człowiek święty!". Państwo Martin są wzorem chrześcijan świeckich. Ich przykład pokazuje, że świętość nie jest nieosiągalnym ideałem, nawet dla osób żyjących w małżeństwie, zajmujących się rodziną, prowadzących interesy handlowe itp. Wypełniając każdego dnia swoje obowiązki stanu, przyjmując i zgadzając się na wszelkie związane z tym trudy i nieszczęścia, wypełnili oni wolę Bożą, Boży zamiar wobec nich. Czyż w samej tej prostocie nie zawiera się jak gdyby przedsmak "małej drogi" odbytej przez ich córkę?


Jezus żyje, nr 2/2002