Światło na wyspie Faros

W III wieku przed Chrystusem Ptolemeusz rozpoczął budowę niezwykłej wierzy na wyspie Faros. Wysoki na 150 metrów budynek wyrastał z morza niedaleko portu w Aleksandrii. Na szczycie płonął ogień, który miał bezpiecznie kierować sterników do celu ich podróży. W XIV wieku ta pierwsza latania morska runęła do wody na skutek potężnego trzęsienia ziemi. Kilkadziesiąt lat przed wydarzeniami w Betlejem Marek Tulliusz Cyceron, rzymski mówca i polityk, opisał ten cudowny wynalazek, zauważając, że światło jest językiem zrozumiałym przez każdego człowieka, niezależnie od jego koloru skóry, religii, pochodzenia, wykształcenia czy majątku. Światło, które na pełnym morzu budzi nadzieję i uspokaja.

Uroczystość Objawienia Pańskiego, która cały czas jeszcze oddziaływuje na serca, tym bardziej że chrześcijanie obrządku wschodniego, posługujący się kalendarzem opracowanym w czasach Juliusza Cezara, dopiero zaczynają świętować narodzenie Pańskie, łączy w sobie trzy zdarzenia i miejsca: Betlejem, Jordan i Kanę Galilejską. W każdej z tych trzech historii Jezus jest jakby latarnią, która przyciąga i sprowadza statki do portu wspaniałego miasta.

W Betlejem gwiazda kieruje do małego dziecka ludzi, którzy nawet nie znają Boga lub mają zupełnie inny obraz bóstwa. Mędrcy przypominają żeglarzy, którzy płyną z daleka do Aleksandrii  statkami obładowanymi drogocennymi towarami, ale nigdy wcześniej nie widzieli wspaniałego miasta, do którego prowadzi światło. Nad Jordanem schodzą się grzesznicy, aby się oczyścić i uwolnić od notorycznych grzechów, które sprawiają wrażenie więzienia. Przypominają oni rozbitków lub tych nieszczęśników, którzy ugrzęźli na mieliźnie, zatrzymani przez płytkie dno lub wijące się wodorosty. W końcu weselnicy w Kanie Galilejskiej obrazują ludzi spragnionych, osamotnionych i opuszczonych. Oni przypominają wygłodniałych marynarzy, którzy po długim rejsie mają już puste spiżarnie, a serca pełne żalu, złości, a czasami i rozpaczy.

Światło, które rozpromienia ciemności na horyzoncie, daje nadzieje wszystkim, którzy podróżują po morzu życia: nie prowadzi do przepychu miasta (jak latarnia na Faros) ale do osoby, która może być najwspanialszym i najszczęśliwszym celem podróży. Wszyscy są zaskoczeni warunkami, w których Król Królów i Światłość ze Światłości, przychodzi do ludzi i przyjmuje ich na pierwszych audiencjach. Epifania, jak z języka greckiego nazywamy tę uroczystość, była w starożytnym świecie zwyczajową inauguracją rządów króla, nierzadko uważanego za boga, który w chwili obejmowania władzy ukazywał swój majestat ludowi, aby podziwiał jego wspaniałość. Ironia losu sprawiła, że prawdziwy król, kapłan i ofiara w jednej osobie przyjął swoich przyjaciół w grocie. Ten monarcha przyjmuje wszystkich bez uprzedzeń i odświętnych szat, sprowadza do siebie ludzi uczonych i prostych, obytych i takich, którzy nigdy nie opuścili swojego miasta, swojego Śródziemia, jak fantazyjne postaci hobbitów z mitologii Tolkiena.

o. Damian Sochacki OCD