Kobieca nadzieja. Refleksje w oparciu o duchowość św. Teresy od Dzieciątka Jezus

o. Albert Wach OCD



Nadzieja zbawienia jest darem, który każdy z nas otrzymał wraz ze zmartwychwstaniem Chrystusa. Czy jednak perspektywa mojego jedynie ocalenia czyni mnie szczęśliwym? Czy wolno mi zamknąć serce na tych, których uznałem już za potępionych? Czy serca nasze nie nazbyt łatwo potępiają, zamiast zbawiać tych, którym zabrakło sił?

1. Kontekst psychologiczno-duchowy

Teresa ma 14 lat. Trudno w tym wieku mówić o dojrzałości. Toteż otoczenie, być może przyzwyczajone do niedawnych jeszcze łez, widzi w Teresie raczej dorastające dziecko, w niektórych sprawach traktowane pobłażliwie, w innych zaś z pełną surowością i konsekwencją. Tak traktowane są jej pragnienia związane ze wstąpieniem do Karmelu, które nasilają się w tym właśnie czasie. Osoby “kompetentne” nie chcą w pierwszym momencie zezwolić na zrealizowanie tego pomysłu. Sądzą, że mają do czynienia z dziecięcymi zachciankami, które za wszelką cenę trzeba ukrócić: w przeciwnym wypadku istnieje niebezpieczeństwo zgorszenia w całym mieście… Teresa postrzegana jest od zewnątrz. Nikt jednak tak naprawdę nie wie, co dzieje się w jej sercu, jaka przemiana dokonała się pół roku wcześniej – dokładnie w noc Bożego Narodzenia 1886 r. Nikt nie zdaje sobie sprawy, że Teresa nie jest już tą samą dziewczyną. Do tej pory bardzo dziecinna, lubiąca zwracać na siebie uwagę i jakby nie posiadając własnej woli, kierowała się tylko wolą innych (1) – teraz już nie jest taka sama. Staje się samodzielna, wie czego chce, potrafi rozsądnie wybierać. Jest już w pełni dojrzała. Od małego Dzieciątka (…) otrzymała łaskę dojrzałości – i to w jednej chwili (2). Łaska ta dokonała rzeczywistego cudu. Teresa zdaje się wyprzedzać starszą siostrę (Celinę). Budzą się w niej wszystkie kobiece siły (3). Odnalazła utraconą równowagę, a jej psychika dokonuje teraz aktów już nie dziecka, ale dorosłej kobiety (4). Ale kto wtedy o tym wiedział? Niewiele najbliższych osób: ojciec…, Paulina…, może jeszcze Celina.

A przecież od zrozumienia tych wewnętrznych przemian zależy zrozumienie życiowego powołania Teresy. Od samego początku jest ono realizowane dojrzale i po kobiecemu. Teresa nie wstępuje do Karmelu, aby zaspokoić swoje dziecięce kaprysy, czy egoistyczne pragnienia (5). Nie dzie tam szukać nawet własnej doskonałości. Wyrosła już z jakiejkolwiek chęci stawiania siebie w centrum. Ona chce czegoś więcej. Jej pragnienia wychodzą daleko poza prywatny świat, który wydaje się już nie istnieć. Wstępuje do klasztoru w jednym tylko celu: aby “zbawiać dusze, a szczególnie modlić się za kapłanów”. Taki altruistyczny cel może wytknąć sobie jedynie ktoś, kto wystarczająco dojrzał do zapomnienia o sobie. Po latach, przeżywając trudności w wierze, napisze: Jestem szczęśliwa, że nie cieszę się tym pięknym Niebem na ziemi, bo dzięki temu mogę otworzyć je na całą wieczność biednym niewierzącym (6).

Do wypełnienia tej misji Teresa była przygotowywana znacznie wcześniej. Bóg wykorzystywał w tym celu wiele drobnych okazji. Dyskretnie sygnalizował jej swoją zbawczą wolę i powoli włączał ją w dzieło zbawiania świata. Jedną z największych łask jej życia, jakiej dostąpiła w okresie bezpośrednio poprzedzającym wstąpienie do klasztoru, była lektura książki ks. Arminjon dotycząca celu obecnego życia i tajemnic życia przyszłego. Książka ta pobudziła Teresę do tak żarliwej miłości, że od tej chwili nie chciała już niczego innego, jak tylko kochać, namiętnie kochać Jezusa, dawać Mu (…) niezliczone dowody miłości… (7)

2. Doświadczenie oblubienicy

Decydującą jednak łaską, która pomogła Teresie odkryć istotę swojego powołania, było wydarzenie z pewnej niedzieli (8), z lipca 1887 r. Wydarzenie wydawałoby się mało znaczące, może nawet nie zauważone przez nikogo. Współcześni racjonalnie myślący katolicy powiedzieliby, że banalne, tchnące dewocją, nie zasługujące na uwagę. Chodziło bowiem o mały obrazek, który wysunął się z książeczki do nabożeństwa i… poruszył Teresę do głębi. Posłuchajmy jej opowiadania:

Pewnej Niedzieli, gdy oglądałam fotografię przedstawiającą naszego Pana na Krzyżu, uderzył mnie widok krwi, która spływała z jednej z Jego Boskich rąk. Ogarnął mnie wielki smutek na myśl, że ta krew spada na ziemię, a nikł nie kwapi się, by ją przyjąć, postanowiłam więc trwać w duchu u stóp Krzyża i przyjmować tę Boską rosę, która z niego spływa, z tym przeświadczeniem, że mam ją potem wylewać na dusze… Nieustannie rozbrzmiewało w mym sercu wołanie Jezusa na Krzyżu: “Pragnę!” Te słowa rozpaliły mnie żarem nie znanym mi dotąd i gwałtownym… Chciałam dać pić memu Umiłowanemu i czułam równocześnie, że i mnie pali pragnienie dusz… W tym czasie nie pociągały mnie jeszcze dusze kapłanów, lecz wielkich grzeszników, paliło mnie pragnienie wyrywania ich z wiecznych płomieni… (9)

Teresa jawi nam się tu nie tylko jako dojrzała osoba, ale także jako prawdziwa kobieta. Jej kobiecość nie ogranicza się jednak wyłącznie do sfery biologicznej, cielesnej. Ten wymiar jest tu drugorzędny. Istotny jest natomiast teologiczny wymiar jej kobiecości, tzn. ten wymiar, który wychodzi poza cielesność i który wprowadza całego człowieka, z jego cielesnością (!), w nową, oblubieńczą relację z Bogiem. Nosi on cechy dziewicze i mówi o bezwarunkowym i niepodzielnym oddaniu się do całkowitej dyspozycji Bogu: Postanowiłam trwać… przyjmować… Równocześnie trzeba zaznaczyć, że Teresa nie przeżywa swojego odniesienia do Boga na sposób czysto duchowy, tzn. z pominięciem ciała. Jej wyrażenie: Postanowiłam trwać w duchu u stóp Krzyża, nie oznacza oderwanego od ciała i jego spraw jałowego spirytualizmu. Przeciwnie, wskazuje na zaangażowanie całego człowieka w relację z Bogiem, l rzeczywiście – jak zobaczymy to wyraźniej w dalszej części naszych rozważań – Teresa jest w nie całkowicie zaangażowana: duszą i ciałem oddaje się dla pozytywnego rozwiązania Bożej sprawy.

Teresa jest oblubienicą Chrystusa. Nim jednak okaże się oblubienicą bez reszty oddaną swojemu Oblubieńcowi, wcześniej jawi się jako oblubienica kontemplująca Jego miłość. Jedno, proste, czyste spojrzenie na obrazek przedstawiający Jezusa wystarczyło jej, aby odkryć niezmierzoną miłość, jaką ten boski Oblubieniec darzy ludzi: Uderzył mnie widok krwi, która spływała z jednej z Jego boskich rąk. Nie chodzi tu o sentymentalne poruszenie, nie chodzi o pobudzenie uczuć, które szybko mogą wygasnąć. W tych spadających z wyżyn Krzyża kroplach krwi Teresa dostrzega coś, co daleko wykracza poza jej subiektywny świat doznań, coś niezwykle obiektywnego. Widzi w nich całą trynitarną miłość Boga, który bezgranicznie oddał się człowiekowi: Tak Bóg (Ojciec) umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał (J 3, 16). Tutaj Ojciec oddaje to, co ma najdroższego, to, co zrodziło się z głębi Jego boskiego serca, to, co jest Mu współistotne – swojego Syna. Ale nie tylko Ojciec jest dającym; również Syn sam siebie oddaje: Umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie (Gal 2, 20). To wzajemne, całkowite i dobrowolne oddawanie siebie stanowi kwintesencję Bożego życia i Bożej miłości do człowieka. Teresa jednak nigdy nie dostrzegłaby tej doskonałej miłości Ojca i Syna, gdyby nie pochodzący od Nich Duch Święty, który został nam dany (Rz 5, 5). To właśnie ta Boża miłość, która rozlana jest w sercach naszych (Rz 5, 5), ona sprawiła, że “doświadczenie z obrazkiem” nie ograniczyło się u Teresy do estetycznego doznania nad niecodziennym widokiem, który na chwilę pobudził drzemiące w niej uczucia, ale przerodziło się w pragnienie rzeczywistego oddania się Temu, który pierwszy się nam oddał.

Teresa stoi więc pod Krzyżem swego boskiego Oblubieńca i z iście kobiecą wrażliwością, odkrywa najgłębsze pragnienia Jego serca, a tym samym pragnienia całej Trójcy Świętej. Nie sprawia jej to większych trudności. Jej serce bowiem jest już mocno zjednoczone z sercem Jezusa: bije właściwie tym samym rytmem. Toteż o pragnieniach Jezusa nie musi dowiadywać się z zewnątrz, nie czyta o nich w mądrych i duchowych książkach. Ona doświadcza ich w swoim wnętrzu: Nieustannie rozbrzmiewało w mym sercu wołanie Jezusa na Krzyżu: “Pragnę!”.

Czego pragnie Jezus? Teresa, która już szczodrze jest uposażona w Jezusowego ducha tajemnicę (…) i żyje Jego tętnem (10), doskonale wie, a nawet czuje, że Jezus pragnie człowieka, pragnie jego miłości, l wie, że to nie jest tylko ludzkie pragnienie Jezusa: w Nim nie ma niczego ludzkiego, co nie byłoby zarazem boskie. Wie, że w tym Jezusowym pragnieniu wyrażone jest pragnienie samego Boga. Więcej, wyrażona jest nadzieja Boga. Swego rodzaju super-nadzieja trynitarna – jak ją nazywa H. U. von Balthasar. Bo czyż nie istnieje wpierw coś takiego jak nadzieja Ojca i Ducha Świętego w powodzenie misji Syna? A z chwilą gdy Bóg obdarzył człowieka tak kruchą wolnością, czyż nie istnieje w końcu w samym Bogu jakaś nadzieja, że również ten oto człowiek (oczywiście poprzez dzieło Syna, do którego zawsze może się odwołać) zbawi się? (11) Jest to nadzieja, która wprawia w zdumienie i zadziwia. Jest ona bowiem otwarta na wszystkich ludzi. Ogarnia każdego człowieka, także grzeszników, także tych, którzy się źle mają (por. Mt 9, 13) i po ludzku nie rokują żadnych nadziei. Bóg, który jest miłością (por. 1 J 4, 16), nie zostawiłby dziewięćdziesięciu dziewięciu owieczek, gdyby nie żywił nadziei na znalezienie tej jednej, zagubionej (por. Mt 18, 12 nn.). On nie przyszedł bowiem po to, aby potępiać, lecz aby zbawiać (por. J 3, 16-17) i pragnie aby wszyscy ludzie zostali zbawieni (por. 1 Tm 2, 4). Czy spełnią się Jego nadzieje?

3. Doświadczenie matki

Teresa, kontemplując miłość Jezusową, uświadamia sobie, że nie może ograniczyć się do biernego trwania przed boskim Oblubieńcem. Taka kontemplacja nie odpowiadałaby naturze miłości chrześcijańskiej. Byłaby obserwacją z zewnątrz, z dystansu. W konsekwencji byłaby wyrazem straszliwej obojętności, egoizmu i zapatrzenia w siebie (a nie w Jezusa!). Kontemplacja Teresy nie ma nic wspólnego ze stoicką apatią. Teresa jest wrażliwa na każde słowo Jezusa, na każdy Jego gest. Z jednej strony dostrzega szaloną miłość i bezgraniczną nadzieję, jaką złożył On w człowieku, a z drugiej strony zauważa opuszczenie Oblubieńca i smuci się, że Jego krew spada na ziemię, a nikt nie kwapi się, aby ją przyjąć. Nie chce ona stać obok Jezusa, ale przez miłość chce się z Nim doskonale zjednoczyć. Wie, iż naturalną konsekwencją relacji oblubieńczej jest macierzyństwo. Taka jest natura Bożej miłości, która zawsze jest otwarta na dawanie życia, na rodzenie. Boża miłość zawsze jest płodna. Teresa żyje tą miłością, całkowicie daje się jej pochłonąć. Zanurzona w objęciach Oblubieńca pragnie jej dopełnienia. Godzi się więc przyjmować Boską rosę, która spływa z Krzyża Chrystusowego i chce ją w sobie uczynić owocną. Krew Chrystusa jest nasieniem, które zapładnia jej ludzką miłość.

Jezus widzi tę czystą i szlachetną miłość swojej oblubienicy i dlatego czyni ją matką – daje jej pierwsze dziecko (12). Oczekiwania i nadzieje Teresy zostają spełnione. Otrzymuje dar, którego tak bardzo pragnęła. Tym pierwszym dzieckiem jest morderca dwóch kobiet i jednej dziewczynki – Pranzini. Teresa dowiaduje się o nim z rozmowy dotyczącej strasznego piekła, jakie ten człowiek zgotował innym ludziom przez swoje czyny. Teresa jednak dostrzega jeszcze coś, co dla innych jest zasłonięte. Uświadamia sobie, że piekło grozi również samemu Pranziniemu. l to o wiele gorsze piekło, bo wieczne. Wszystko zresztą na to wskazuje. Pranzini nie daje żadnych dowodów skruchy ani żalu. Przeciwnie, trwa uparcie w swoim grzechu. Jego serce pozostaje zamknięte na miłość. Co więcej, wydaje się, że inni pomagają mu trwać w tym stanie. Klimat otaczający tego człowieka jest iście piekielny. Wszystkie dzienniki – w tym również “La Croix” – mówią wyłącznie o “niebezpiecznym nędzniku”, “potworze”, “nikczemnej bestii” (13). Nikt nie daje mu najmniejszej szansy. Sytuacja wydaje się beznadziejna – niczym przedsionek piekła, przy wejściu do którego Dante umieścił napis: Wchodząc porzućcie całą swą nadzieję (14).

Ale Teresa jest matką i to wyjątkową matką! Jej miłość przekracza próg nadziei (15). W poszukiwaniu swojego zagubionego dziecka gotowa jest pójść nie tylko na koniec świata – jakby to uczyniła każda naturalna matka, która nigdy nie może zapomnieć o swoim niemowlęciu (por. Iz. 49, 15) – ale nawet w otchłanie piekielne. Powiedziałam Dobremu Bogu, że dla sprawienia Mu przyjemności zgodzę się chętnie być pogrążona w przepaściach piekielnych, byle tylko móc kochać Go wiecznie w tym przeklętym miejscu… (16). Wydaje się to niepojęte! Możemy się zgodzić z Teresą komentująca własną wypowiedź, że kiedy się kocha, odczuwa się potrzebę mówienia mnóstwa niedorzeczności. Ale czy niedorzecznością nie było również zstąpienie Ukrzyżowanego w to przeklęte miejsce? A skoro sama Miłość zstąpiła w to miejsce, które my nazywamy “piekłem”, to choć jest to miejsce odrzucenia, zawsze jeszcze jest ono miejscem chrystologicznym (17). Któż więc może odmówić oblubienicy pójścia za swoim Oblubieńcem? Tym bardziej, gdy widzi ona swoje własne dziecko pogrążone w otchłani zła!

Teresa nie daje się ponieść emocjom i nie ulega presji opinii, która tak łatwo może odebrać człowiekowi najświętsze nawet jego przekonania, a w konsekwencji całą jego miłość. Zachowuje trzeźwość umysłu i spokój serca. Nie zraża jej sytuacja Pranziniego – powszechne oddzielenie się od niego oraz manifestowany brak nadziei na jego nawrócenie. Jej gorliwość o zbawienie własnego dziecka rośnie tym bardziej, im bardziej rozumie, że także za niego Chrystus przelał swoją krew. Teresa, w przeciwieństwie do otoczenia, nosi w sobie pragnienia i nadzieje Jezusa!

Skoro właśnie od Niego otrzymała pierwsze swoje dziecko, to musi je teraz donosić. Jej kobiecość musi zostać zrealizowana w całej pełni – wraz z jej brzemiennością. Rolą oblubienicy jest dopełnienie tego, czego brakuje Oblubieńcowi. Teresa więc w swoim ciele dopełnia braki udręk Chrystusa (por. Koi 1, 24). Intensyfikuje swoją modlitwę, pomnaża ofiary, przede wszystkim jednak zamawia Mszę św. Chciałam za wszelką cenę nie dopuścić do tego, by (Pranzini) poszedł do piekła, i wykorzystałam w tym celu wszystkie dostępne mi środki (18). Jak młoda matka znajdująca się w stanie błogosławionym odmawia sobie wielu rzeczy, rezygnuje z niejednej przyjemności własnej, po to tylko, aby zapewnić właściwy rozwój dziecka, które nosi w swoim łonie i zagwarantować mu pełnię życia, tak i Teresa wobec swojego pierworodnego. Staje się prawdziwą matką. Jej miłość zdaje się nie znać granic. Wychodzi daleko poza ciasne ramy macierzyństwa czysto naturalnego dzięki temu, iż od samego początku wszystko przeżywała wraz z Jezusem.