Eklezja, piękna pięknem każdego z nas…

Dość dziwna jak na dzisiejsze czasy wypowiedź. Przyznajmy, że przez co poniektórych wprawnych krytyków bądź antagonistów Kościoła mogłaby zostać uznana za skrajnie ortodoksyjną (w najbardziej negatywnym tego słowa znaczeniu), przestarzałą lub co najmniej dziwną…

Zakładając, że wypowiedź w jakimś stopniu ujawnia jej autora, rzeczywiście należałoby zapytać: skąd takie optymistyczne podejście? Moglibyśmy na przykład stwierdzić, że to zwykłe „bujanie w obłokach”. Przenosząc się na grunt nieco mniej bajkowy powiedzielibyśmy, że mamy tu do czynienia z idealistycznym, nie- realnym obrazem Kościoła. Ten z kolei przy- pisalibyśmy (posługując się prostym ujęciem z dziedziny psychologii rozwojowej) pewnemu etapowi niedojrzałości. W perspektywie wiary chodziłoby o niedojrzałość duchową. Dojrzałość bowiem mierzy się między innymi stop- niem realizmu posiadanej wizji rzeczywistości. A o jakiej wizji Kościoła możemy mówić w przypadku takiej wypowiedzi?

Skończyły się przecież (podobno) czasy, w których wszystko pozostawało ukryte w milczącym „obłoku niewiedzy” bądź strzeżone było „zmową milczenia”. Czy nie dość nasłuchaliśmy się ostatnio o skandalach, kompromitacjach i wszelkiego rodzaju nadużyciach, którymi dotykany jest TEŻ Kościół?

A może powyższą wypowiedź, jak wiele innych, z którymi się spotykamy, należałoby zaliczyć do współczesnej „pseudoapologetyki”? Co prawda mało przekonującej, nierzadko irracjonalnej, ale przecież wiernej obrony Kościoła! Czasami niemal do przelewu krwi.

Tak… Wachlarz możliwości jest szeroki. My jednak zaproponujemy inną perspektywę. A ponieważ sama jej nazwa zdaniem niektórych sprawia wrażenie „niedostępnej”, spróbujemy jej póki co nie ujawniać.

Świadomość napełniająca szczęściem? Pew- nie nikomu z nas nie jest obce to doświadczenie. Jest przecież taka świadomość, która na myśl o dobru, pięknie i prawdzie rodzi ra- dość. Tym większą, kiedy bezpośrednio do- tyka naszej osoby. Dobrze znana jest dziecku, choć nie umie ono jej nazwać. Kojarzy mu się jednak z czułością matczynego spojrzenia i bezpieczeństwem ojcowskich ramion. Długo noszą ją w sobie i pielęgnują zakochani. Dla małżonków jest gwarancją i siłą wierności. Świadomość miłości… odwzajemnionej. W dojrzałej świadomości dominuje skoncentrowanie się na istocie. Tam nie są już ważne niebieskie oczy i tzw. „zgodność charakterów”. Jest raczej pewność bezwarunkowej obecności drugiej osoby i wdzięczność. Bo jak powie Victor Hugo: „Najwyższe szczęście w życiu to świadomość, że się jest kochanym dla samego siebie, a raczej kochanym pomimo samego siebie”. Pragnienie sprawienia drugiemu radości właśnie wtedy nabiera charakteru trwałości i bezinteresowności.

O miłości wzajemnej możemy mówić tylko w przestrzeni relacji. Tylko tam na- prawdę się jej doświadcza. A skoro relacja jest czymś żywym, musimy zaznaczyć, że podlega procesom poznawania i dojrzewania. Jakże ważne są kryzysy, trudności i nieporozumienia! Wszystko to stanowi szansę głębszego poznania, pełniejszej akceptacji, a tym samym – większej radości i miłości prawdziwej. Znika już lęk wobec rzeczywistości, więc spokojnie rezygnujemy z idealizowania. Choć relacja nosi na sobie blizny zranień, a czasami zdrady, jest mocna doświadczeniem przebaczenia i ciągłego wysiłku powracania.

W tej właśnie perspektywie przytaczana na wstępie myśl odnajduje swój sens i bardzo głęboką treść. To wyraz doświadczenia − poszukiwania, poznawania, stopniowego akceptowania i dojrzewania miłości. Autorem tej myśli jest błogosławiony Franciszek Palau y Quer. Zakochany w Kościele… Jakże to dziwnie brzmi, nieprawdaż? Czy można się zakochać w Kościele?

s. Lidia Wrona
karmelitanka misjonarka

Czytaj dalej w Głosie Karmelu (NR 39, archiwum na gloskarmelu.pl)