Zwycięstwo przyszło przez Maryję

Rozmowa Małgorzaty Bochenek z o. dr hab. Szczepanem Praśkiewiczem OCD, relatorem Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych.

Pokonał Ojciec koronawirusa.

– Zwycięstwo przyszło przez Maryję! Odczytuję ten znak, by jeszcze gorliwiej szerzyć Jej chwałę, jako karmelita bosy, syn Zakonu Braci Bosych NMP z Góry Karmel, który „totus marianus est” i jako etatowo zaangażowany w promocję świętych i przyszłych świętych, których Ona jest Królową.

W jaki sposób wykryto u Ojca wirus Covid-19?

 – W niedzielę 7 czerwca Azienda Sanitaria Locale (ASL), odpowiednik polskiego sanepidu, skierowała do międzynarodowego kolegium naszego zakonu, tj. do „Teresianum”, gdzie mieszkam, karetkę pogotowia, gdyż trzech współbraci gorączkowało i czuło się źle. Stwierdzono u nich zarażenie wirusem Covid-19. Poddano nas wszystkich testom i okazało się, że nosicielami koronawirusa jest nas dalszych dziewięciu z prawie stu zamieszkujących w kolegium. Do zarażonych, przeżywających chorobę bezobjawowo, należałem także ja.

Co działo się później?

– Niezwłocznie zadzwoniłem do ks. Bogusława Turka CSMA, podsekretarza Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych, gdzie pracuję, na co dzień i gdzie byłem jeszcze w piątek. Uczyniłem to, nie tylko po to by powiedzieć, że w poniedziałek nie przyjdę do pracy, ale także dlatego, by w Kongregacji podjęto stosowne kroki, sprawdzając, czy ktoś nie jest w niej zarażony. Dzięki Bogu, badanie serologiczne, jakiemu poddał się nawet prefekt Kongregacji, kard. Angelo Becciu i cały jej personel, nie wykazało zarażenia u nikogo. Byłem spokojny, że nikogo nie zraziłem i miałem też świadomość, że sam nie zaraziłem się w Kongregacji. Święci i „przyszli” święci ustrzegli „swoje” dykasterium od choroby. W poniedziałek 8 czerwca wszyscy zarażeni z „Teresianum” trafili do szpitali. Zaczął się dla nas czas pustyni, prawdziwego odosobnienia, bez najmniejszego fizycznego kontaktu ze światem zewnętrznym. Lekarze i służba zdrowia, wchodząc do naszych izolatek, byli zawsze odziani w kombinezony ochronne, poddając się dezynfekcji po każdym badaniu.

Jaka była największa trudność podczas hospitalizacji?

Nie mieliśmy możliwości celebrowania Eucharystii. I to stanowiło najtrudniejsze doświadczenie w czasie hospitalizacji. Komunię św. kapelan mógł przynieść nam 2 razy w tygodniu, pozostawiając Hostię w okienku, którą mogliśmy odebrać dopiero po jego odejściu, by nie mieć z nim fizycznego kontaktu, z obawy przed zarażeniem.

Ojcze, co pomagało przetrwać ten trudny czas?

Otuchy dodawał fakt, że wiele osób, współbraci zakonnych i sióstr z Karmelu, a także z innych zgromadzeń zakonnych, przyjaciół i krewnych dawało mi znać, że jestem otoczony ich modlitwą. Przodowali w tym przełożeni, tak z Karmelu jak i z Kongregacji. Telefony, smsy, przesłania WhatsApp były niezliczone. Ten trudny czas, trudny także dlatego, że do końca nie było wiadomo ile będzie on trwał, pomagała mi przetrwać przede wszystkim modlitwa i sporządzony porządek dnia, którego pilnie przestrzegałem. Stawały mi przed oczy wspomnienia św. Rafała Kalinowskiego, w których opisuje, jaki porządek dnia uczynił sobie w celi więziennej w Wilnie, czy bliższych nam w czasie kardynałów Franciszka Van Thuan z Sajgonu, który 13 lat był w komunistycznym więzieniu, lub kard. Georga Pella z Australii, niesłusznie skazanego za winy, których nie popełnił i w końcu uniewinnionego.

Jaki był Ojca porządek dnia?

– W tymże porządku znalazły się recytacja całego oficjum brewiarzowego, tj. liturgii godzin w odpowiednich porach dnia; odmawianie codziennie wszystkich czterech części różańca św.; koronka do Bożego Miłosierdzia; recytacja litanii loretańskiej już z nowymi, jakże wymownymi jej wezwaniami, zwłaszcza tym „Matko nadziei!”; odmawianie litanii do św. Józefa; modlitwa medytacyjna. Spontanicznie wzywałem pomocy św. Rafała Kalinowskiego i bł. Alfonsa Mazurka, a nadto Sług Bożych Polskiego Karmelu: m. Teresy Marchockiej i m. Teresy Kierocińskiej, bp. Adolfa P. Szelążka, ojców Anzelma Gądka i Rudolfa Warzechy, Kunegundy Siwiec i Franciszka Powiertowskiego… Nie zbrakło w tymże porządku dnia dwukrotnej gimnastyki. Dużo czasu poświęcałem na lekturę książki Papieskiej Komisji Biblijnej pt. „Kim jest człowiek”, jedynej zabranej przeze mnie do szpitala oprócz brewiarza.

Czy były chwile zwątpienia?

– Nie brakowało chwil trudnych, zwłaszcza, gdy inni współbracia opuszczali szpital zdrowi, a wyniki moich testów (w sumie zrobiono mi ich 17) były dwuznaczne („ambigui”), lub naprzemienne. Gdy pojawił się pierwszy wynik negatywny (czyli dobry) bo wskazujący na brak wirusa w organizmie, a było to 7 lipca, w pierwszym dniu nowenny przed uroczystością Matki Bożej Szkaplerznej, cieszyłem się nie tylko ja, ale i sam lekarz. Niestety, kolejne badanie przyniosło wynik pozytywny, tj. zły. Lekarzowi było przykro mi to powiedzieć. Użył słów: „Organizm ojca walczy! Wirus jest osłabiony, ale jeszcze panoszy się w organizmie. Potrzeba jeszcze więcej silnej woli”. Całą nowennę trwałem z Maryją poddany Bożej woli. Szkaplerz noszę od pierwszej Komunii św. i czuję zawsze, że jestem w ramionach Matki Bożej, której poświęciła mnie moja Mama, gdy jeszcze byłem pod jej sercem. Wzrastałem w cieniu maryjnego sanktuarium loretańskiego w Piotrkowicach. Wiele osób, m.in. mój bezpośredni przełożony, o. Albert Wach OCD, a nadto ks. infułat Michał Jagosz z Rzymu i ks. Andrzej Scąber z Krakowa prorokowali mi w smsach, że na „odpust szkaplerzny wrócę do klasztoru”.

I tak się stało. W uroczystość Matki Bożej Szkaplerznej został Ojciec uwolniony od koronawirusa.

– Wynik testu 15 lipca był dobry i potwierdził go wynik z dnia następnego, 16 lipca w uroczystość szkaplerzną. A właśnie do wypisu potrzebne były te dwa wyniki jednakowe jeden po drugim. Leżałem w szpitalu najdłużej, spędziłem w nim 40 dni, niczym Mojżesz na Synaju, lub Pan Jezus na pustyni… A po pustyni przyszedł czas na głoszenie Królestwa. Od 21 lipca wróciłem do pracy.

Jak określiłby Ojciec czas czterdziestu dni hospitalizacji?

– Święta Teresa mówiła, że „wszystko jest łaską”. Uważam te czterdziestodniowe, specyficzne rekolekcje, za szczególne dni łaski, dane mi przez Pana. Były to dni przemyśleń i refleksji, dni postanowień, które przelewałem długopisem na papier śniadaniowy, w który zapakowany był przynoszony prowiant. Mój pobyt w szpitalu stał się też czasem apostolatu wobec jednej z pielęgniarek. Po latach obojętności, po kilku ze mną rozmowach podczas rutynowych badań ciśnienia i temperatury, skorzystała z sakramentu pokuty, właśnie rano w uroczystość szkaplerzną…

Przed zachorowaniem, także w Naszym Dzienniku, mówił Ojciec o pandemii, m.in. jak przeżywali epidemie Święci Karmelu, jak przeżywają obecną pandemię Włosi.  

– Teraz przyszedł czas na osobiste świadectwo. Był to szczególny Krzyż, jakim „przyozdobił” mnie Pan. Krzyż jednak zawsze jest zwycięski! Tak też stało się w moim przypadku i to dzięki wstawiennictwu Tej, która właśnie u stóp Krzyża stała się naszą Matką.

źródło: naszdziennik.pl