Z artystycznych salonów do ubogiej celi / cz.4

Przełożeni widząc wielką gorliwość O. Augustyna powierzyli mu nowe zadnie, miał zająć się odbudową kilku najstarszych klasztorów, by przywrócić je do pier­wotnego stanu. Na początek – klasztoru w Lyonie, w czasach rewolucji zamienionego na koszary. Udało się go odzyskać i odbudować. Poświęcono go na nowo i przeznaczono na dom nowicjatu: ojciec Augustyn kierował wszystkimi pracami, a na ko­niec został mianowany przeorem.

Od pewnego czasu nosił jednak w sercu nowe marzenie. I właśnie w związku z tym zwrócił się do świętego Proboszcza z Ars, by prosić go o radę.

W skrócie: ojciec Augustyn wiedział, że w Ko­ściele istniały już stowarzyszenia wiernych, które podejmowały nieustającą adorację eucharystyczną, rozdzielając między siebie poszczególne godziny czuwania dniem i nocą. Każde stowarzyszenie pod­kreślało jakąś szczególną intencję (hołd dla Boże­go majestatu, wynagrodzenie Bogu za ludzkie znie­wagi, wypraszanie pomocy z niebios w różnych sprawach). Nie było jednak wśród nich takiego, które podjęłoby wieczystą adorację eucharystyczną z jedyną intencją dziękczynienia Jezusowi za wszyst­kie Jego dary.

 „Ojcze mój – rzekł Augustyn do świętego Pro­boszcza – zauważył ojciec, jak wielu wiernych sku­pia się bardziej na prośbach o dobrodziejstwa Pań­skie niż na dziękczynieniu za te otrzymane?”.
„Tak – odparł Jan Maria Vianney – to niestety prawda. Jesteśmy jak trędowaci, którzy odchodzą uzdrowieni, lecz zapominają podziękować”.

I tak pomysł stworzenia dzieła eucharystycz­nego, którego jedynym celem byłoby dziękczynienie dobremu Bogu, zafascynował obydwu. Proboszcz przepowiedział karmelicie: „Czyń to dzieło, a Bóg ci pobłogosławi. Ono jest przeznaczone, by wypeł­nić wielką pustkę we wspólnotach katolickich”.

Aby móc formalnie ustanowić to upragnione bractwo, ojciec Augustyn musiał udać się do Rzymu i uzyskać pozwolenie papieża Piusa IX. Stowarzy­szenie zostało kanonicznie zatwierdzone w 1860 roku w kościele karmelitańskim w Lyonie i rozras­tało się bardzo szybko: zaledwie kilka lat później liczyło już około dwudziestu tysięcy członków.

Z Lyonu ojciec Augustyn musiał przenieść się do Londynu: ponownie czekało go zadanie od­budowania starego klasztoru. Spędził tam pięć lat, pośród trudów, które często prowadziły go na skraj wyczerpania, lecz ciesząc się powszechnym powa­żaniem i sympatią. Był jednak coraz bardziej zmę­czony, a jego serce wzdychało za tą samotnością, o jakiej marzył od chwili swego nawrócenia.

Wreszcie pozwolono mu „schronić się na pu­styni”: za zgodą przełożonych udał się do Taresteix, do klasztoru-pustelni, w którego zakładaniu parę lat wcześniej i on współuczestniczył. Tam dosięgła go choroba: ciężka odmiana jaskry. Raziło go świa­tło zwykłej lampki czy świecy, a potem już nawet światło dzienne. Z trudem – kosztem wielkiego wysiłku – udawało mu się przeczytać cokolwiek w ciągu dnia. Okulista, do którego go skierowano, zakazał mu czytania, by stan zapalny się nie za­ostrzał. Zalecił dwuwypukłe szkła z zieloną na­kładką i zaproponował skomplikowaną operację: nowatorski wówczas zabieg resekcji tęczówki.

Tymczasem ojciec Augustyn postanowił udać się do Lourdes, gdzie gościł już kilka lat wcześniej i miał okazję poznać pokorną Bernadetę. Odprawił nowennę, codziennie przemywając chore oczy wodą z Groty Objawień. Codziennie też zgłaszał się na badanie lekarskie: za każdym razem lekarz stwier­dzał stopniowe ustępowanie objawów zapalenia, które w końcu ustąpiło całkowicie. Znów mógł czytać bez okularów, nie wysilając wzroku, i swo­bodnie patrzeć na każde źródło światła, nawet na samo słońce. Przypadek jego uzdrowienia jest za­pisany w archiwach sanktuarium w Lourdes.

Powrócił do swej umiłowanej samotni Taresteix, by pokornie spełniać obowiązki zakrystiana i po­sługiwać chorym braciom w infirmerii. Zdarzało się, że czuł, jak ogarniają go przemożne porywy miłości do Boga i sam był tym zaskoczony, ponie­waż często przytrafiało mu się to, kiedy nawet nie myślał o Bogu.

Wiódł spokojny żywot w swej pustelni; był radosny nawet wtedy, gdy docierały do jego uszu jakieś szyderstwa dawnych przyjaciół i nawet gdy niedomagania uniemożliwiały mu jakąkolwiek pracę apostolską.

Tu zastała go porażająca, smutna wiadomość, że prowincjał karmelitów, najsłynniejszy kaznodzieja tamtych czasów, wystąpił z zakonu, straszył apostazją i odejściem z Kościoła. Mowa o ojcu Hiacyn­cie Loysonie (późniejszym założycielu schizmatycznego „Kościoła gallikańskiego”); jego odstępstwo miało w następnych latach przysporzyć ogromnych cierpień także małej świętej Teresce z Lisieux.

W owym 1869 roku, w wigilię rozpoczęcia obrad Soboru Watykańskiego I, gdy rozgrywał się dopiero pierwszy akt dramatu, ojciec Augustyn pisał do znakomitego współbrata:

Mój drogi, droższy memu sercu niż możesz sobie wyobrazić. Masz jeszcze czas… Zaklinam cię na mi­łość Maryi, Matki Bożej, którą uczyłeś nas miłować tak gorąco; właśnie w imię najłaskawszej Maryi Dzie­wicy, Królowej Karmelu, błagam cię, byś wrócił do słodkiego schronienia, gdzie byłeś szczęśliwy i gdzie przysięgałeś żyć i umrzeć. Proszę cię o to przez miłość Chrystusa! Wszystko można naprawić w tym życiu, jeśli nie zamknie się serca przed promienio­waniem łaski…

Jedyne, co mógł jeszcze zrobić, to ofiarować w jego intencji adorację eucharystyczną. Pisał: „Usunąłem się do pustelni, aby spędzać moje dni i noce na nieustającej rozmowie z Bogiem Euchary­stią; właściwie żyję u stóp tabernakulum, ani przez moment nie odczuwając nudy czy zmęczenia”.

A jednak właśnie w tamtym czasie skompo­nował nowe utwory muzyczne – zbiór pieśni za­tytułowany Kwiaty Karmelu oraz drugi pod tytułem Tabor, oraz melodię do stałych części Mszy świę­tej. O źródle jego inspiracji krytycy wypowiedzieli się jasno, odwołując się do tego pierwszego impul­su, jaki przywiódł go ku nawróceniu. To źródło, z którego wciąż czerpał, nazwali „inspiracją adoracyjną”, inspiracją, jakiej atmosfera pustelni, by tak rzec, sprzyjała nad wyraz. Lecz nie mógł długo pozostawać w tym raju na ziemi.

W lipcu 1870 roku wybuchła wojna francusko-pruska. We wrześniu Napoleon III poniósł klęskę pod Sedanem i został wzięty do niewoli. Wraz z proklamowaniem republiki musieli opu­ścić Francję wszyscy obywatele pochodzenia nie­mieckiego. Ojciec Augustyn jednak natychmiast otrzymał specjalne pozwolenie na pozostanie w kraju. Mimo to obawiał się, że jego obecność mogłaby pogorszyć sytuację współbraci i tak już prześladowanych, dlatego poprosił o przeniesienie do Szwajcarii, gdzie został kapelanem w kolonii dla uchodźców.

Po kilku miesiącach wysłano go do Spandau, niedaleko Berlina, do miejsca internowania około pięciu tysięcy francuskich jeńców: francuscy ka­pelani nie mogli się do nich zbliżać; Hermanowi pozwolono, ponieważ z pochodzenia był Niem­cem. „Więźniowie ci oblegają mnie od ósmej rano aż do późnego wieczora – pisał. – „Poświęciłem się im, a oni korzystają z tego, nie oszczędzając mnie ani trochę”.

Był duszpasterzem – opiekował się duszami – ale także pielęgniarzem dla chorych więźniów. A że sam zdrowie miał już nadszarpnięte, niewiele trzeba było czasu, by poczuł się skrajnie wycień­czony. Pewnego styczniowego poranka 1871 roku zauważył, że jakieś złośliwe pęcherzyki wystąpiły mu na rękach – na tych pięknych i zwinnych dło­niach pianisty.

Były to pierwsze objawy ospy. Zaraził się, gdy udzielał ostatniego namaszczenia dwóm umierają­cym żołnierzom.

Umarł, mając niespełna pięćdziesiąt jeden lat. Całe jego życie można by podsumować w tych kilku zdaniach, które kiedyś o. Augustyn zapisał z wyraźną dumą: „Maryja podarowała mi Eucharystię a Eucharystia porwała moje serce i odtąd nie chciałem już żyć dla nikogo innego, jak tylko dla Jezusa i Maryi. Zostałem zakonnikiem Maryi i kapłanem Jezusa.

o. Stanisław Fudala OCD