Własny kokonik

Następnie wyznaczył Pan jeszcze innych siedemdziesięciu dwóch i wysłał ich po dwóch przed sobą do każdego miasta i miejscowości, dokąd sam przyjść zamierzał.  Powiedział też do nich: «Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało; proście więc Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo. Idźcie, oto was posyłam jak owce między wilki. Nie noście z sobą trzosa ani torby, ani sandałów; i nikogo w drodze nie pozdrawiajcie! Gdy do jakiego domu wejdziecie, najpierw mówcie: Pokój temu domowi! Jeśli tam mieszka człowiek godny pokoju, wasz pokój spocznie na nim; jeśli nie, powróci do was. W tym samym domu zostańcie, jedząc i pijąc, co mają: bo zasługuje robotnik na swoją zapłatę. Nie przechodźcie z domu do domu. Jeśli do jakiego miasta wejdziecie i przyjmą was, jedzcie, co wam podadzą; uzdrawiajcie chorych, którzy tam są, i mówcie im: Przybliżyło się do was królestwo Boże. Lecz jeśli do jakiego miasta wejdziecie, a nie przyjmą was, wyjdźcie na jego ulice i powiedzcie: Nawet proch, który z waszego miasta przylgnął nam do nóg, strząsamy wam. Wszakże to wiedzcie, że bliskie jest królestwo Boże. (Łk 10, 11)

Jest w człowieku naturalna chęć zapewniania sobie zabezpieczeń na życie. Lubi przewidywalne sytuacje, stabilność wydarzeń, miejsc. Nie tak jednak myśli Bóg jak myśli człowiek. Jezus pozbawia swoich uczniów zabezpieczeń. Pozbawia ich stabilności i stwarza nieprzewidywalne sytuacje. Nie mają brać ze sobą pieniędzy, bagażu, sandałów. Bardzo to współgra z poleceniami, które dawał swoim uczniom innym razem: „nie troszczcie się o swoje życie, o to, co macie jeść i pić, w co się macie przyodziać” (Mt 6, 25). Po co to wszystko? Jezus chce nauczyć ich zależności, a to nie lada wyzwanie. Chce by nie opierali się na tym, co mają, ale by oparli się na Nim. On o nich zadba. Nie zostawi ich samych.

Człowiek jednak lubi stwarzać sobie bezpieczne warunki. Wije sobie swój mały kokonik, utkany z setek nici, wokół samego siebie, w którym może się schować, który daje mu poczucie ciepełka, chroni go przed jadowitymi zagrożeniami. Troszczy się zatem, martwi nadmiernie o swoje ciało, martwi się o swą przyszłość, o to, czy mu się powiedzie, czy nie popełni życiowych błędów, czy sobie poradzi w tej czy w innej sytuacji. Często uzależnia swoje powodzenie od tego, co sam sobie wypracuje, od tego, co zdobył, co sobie do tego kokonika wciągnął. I jest nieraz tak przywiązany do swojego kokonika, tak w nim ciasno zamknięty, że Pan Bóg nie ma się jak do niego zbliżyć, nie ma jak nawiązać z nim komunikacji.

Jezus każe swoim uczniom zostawić te kokony, do których powchodzili. Zostawić troskę o jedzenie, o bezpieczeństwo, o ciało, o swe wygody. Pójdą bosko – może pokaleczą sobie stopy. Pójdą bez pieniędzy – może będą doświadczali głodu. Pójdą bez bagażu, bez ubrań na zmianę – może będą doświadczali brudu i smrodu. Pójdą bez kokonów, bez zabezpieczeń, ale jedno jest pewne: On o nich zadba. Tak pokieruje ich krokami, by nie dosięgła ich klęska.

Ta Ewangelia ma swój duchowy sens. Jest w niej widoczna pedagogia Boga. Boga, który wychowuje człowieka do wolności od trosk, do wolności od schematów, od ludzkich, przewidywalnych zabezpieczeń. Boga, który posyła człowieka w nieznane, jak posłał Abrahama. Boga, który sam chce brać na siebie troskę o człowieka. I jest to zastanawiające, że człowiek, który tak wiele martwi się o siebie, w momencie, kiedy ktoś mu powie, kiedy sam Bóg mu powie: ja się tym zajmę, nie troszcz się o wiele, ja się tym zajmę, nie chce zrezygnować z troski o siebie, nie chce wyjść ze swojego bezpiecznego kokonu, czy ze swojego wygodnego fotela, nie chce oddać wioseł swej małej łódeczki w ręce Jezusa, boi się.

Św. Teresa wiele o tym pisała w Drodze doskonałość. Bez wyrzeczenia nie ma rozwoju życia z Bogiem, a komunikacja z Nim jest bardzo zakłócona. Człowiek, „który nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem”(Łk 14, 33) – mówił Jezus. I nie chodzi przecież pierwszorzędnie o dobra materialne. Chodzi najpierw o wyrzeczenie się, rezygnację z troski o samego siebie, z tych sandałów, trzosa, torby, o rezygnację ze swoich własnych pomysłów na ten dzień, na życie, o rezygnację z chętek, które koniecznie muszę realizować, tak w życiu duchowym, jak i tym życiu po prostu. O rezygnację z tak wielu egoizmów, z pretensjonalności wobec Boga i ludzi, z roszczeń, że Bóg i człowiek będą spełniać moje oczekiwania. Że Bóg, jeśli będę Go kochał da mi światło, powodzenie, mądrość, pociechy. No nie. Da, jeśli będzie chciał. Jeśli będzie chciał, odbierze ode mnie ciemność – jeśli nie, może ona ma mnie czegoś nauczyć. Jeśli będzie chciał, da mi pociechę – jeśli nie może moje zmaganie jest potrzebne. Jeśli będzie chciał, wleje we mnie mądrość, da odpowiednie, wymowne słowo – jeśli nie może mam być głupkiem, który będzie wychwalał Boga w swej małości. Może mając te dary obrósłbym w piórka i wyleciał z gniazda Boga, wyrwał się spod jego skrzydeł.

Dlatego tak bardzo potrzebne jest wyrzeczenie, bo „wygodne życie, nie może iść w parze z modlitwą” (D 4, 2), napisze św. Teresa. A wygodne życie to życie przede wszystkim po swojemu. To największa wygoda. Teresa była świadoma: „to wewnętrzne umartwienie i wyrzeczenie się siebie jest rzeczą gorzką i przykrą, bo mocno lgniemy do siebie i bardzo siebie kochamy.” (D 10, 2). Bardzo siebie kochamy i ten kokonik, który sobie wijemy. Jednak właśnie rezygnacja z egoizmów i uczenie się zależności od Boga prowadzą do prawdziwego pokoju i wolności.

o. Jakub Przybylski OCD