Wierność, która boli

Danuta Piekarz



Nie było im łatwo – im, to znaczy adresatom 1 Listu św. Piotra, tej słabo znanej, ale jakże pięknej księgi Nowego Testamentu. Nie, wtedy jeszcze nikt nie gonił za nimi z mieczem w jednej ręce i z wyrokiem śmierci w drugiej, ale czuli, jak atmosfera wokół nich robi się coraz gęstsza. Żyli w Azji Mniejszej, w środowisku pogańskim, a raczej na jego marginesie; choć bowiem w większości byli nawróconymi poganami, teraz doświadczali nieufności i wrogości nawet ze strony dawnych przyjaciół. Autor napisze swoim adresatom, że dawniej spełniali wolę pogan i postępowali “w ich rozwiązłościach, żądzach, nadużywaniu wina, obżarstwie, pijaństwie i w niegodziwym bałwochwalstwie. Temu też się dziwią [poganie], że wy nie płyniecie razem z nimi w tym samym nurcie rozpusty, i źle o was mówią” (1 P 4,3-4).

Gdy dziś jesteśmy świadkami tylu niewybrednych ataków na chrześcijaństwo, niektórzy reagują tak, jakby działo się coś nowego i niesłychanego, tymczasem ataki na uczniów Chrystusa są stare jak… Kościół. Ba, kard. Newman powiedział kiedyś, że boi się Kościoła, który nie jest prześladowany. Bo to oznaczałoby, że Kościół przestał być “znakiem sprzeciwu”, że “rozmył się” w mentalności świata.

Źle o was mówią – jakże delikatnie powiedziane! Gdy bowiem czytamy opinie o chrześcijanach zapisane przez starożytnych autorów, nawet tych skądinąd wybitnych (Pliniusz, Tacyt, Swetoniusz), włos się jeży na głowie. O cóż nie oskarżano wiernych! O kanibalizm, zabijanie dzieci, bunt wobec władzy… Żyjący w II w. Marek Korneliusz Fronton wypowiada się o wyznawcach Chrystusa z takim “dziennikarskim obiektywizmem”: “Zebrawszy z najniższych mętów społecznych jednostki mniej uświadomione i kobiety łatwowierne, już z natury swojej skłonne do upadku, tworzą gromady ordynarnych spiskowców, którzy na nocnych zgromadzeniach, przy uroczystych postach i nieludzkich ucztach, nie przy ofierze świętej, lecz przy zbrodni tworzą przymierze […]. Na świątynie patrzą z pogardą jak na stosy ofiarne, czują wstręt do bogów, wyśmiewają się z ofiar […]. Co za dziwna głupota i trudne do wiary zuchwalstwo! Mają w pogardzie męczarnie doczesne, a boją się niepewnych i przyszłych; lękają się śmierci po śmierci, ale za to umierać się nie boją”.

A jeszcze w l wieku słynny historiograf Tacyt tak “rzetelnie” opisywał oskarżenie chrześcijan przez Nerona o podpalenie Rzymu (znane nam z Quo vodis): “Zgubny zabobon znowu wybuchnął, nie tylko w Judei, gdzie się to zło wylęgło, lecz także w stolicy, dokąd wszystko, co potworne i sromotne, zewsząd napływa i licznych znajduje zwolenników. Schwytano więc naprzód tych, którzy tę wiarę publicznie wyznawali […] i udowodniono im nie tyle zbrodnię podpalenia, ile nienawiść ku rodzajowi ludzkiemu”.

Dlaczego cytuję te wypowiedzi? Bo gdy dziś jesteśmy świadkami tylu niewybrednych ataków na chrześcijaństwo, niektórzy reagują tak, jakby działo się coś nowego i niesłychanego, tymczasem ataki na uczniów Chrystusa są stare jak… Kościół. Ba, kard. Newman powiedział kiedyś, że boi się Kościoła, który nie jest prześladowany. Bo to oznaczałoby, że Kościół przestał być “znakiem sprzeciwu”, że “rozmył się” w mentalności świata. Tymczasem ma być zupełnie inaczej i dlatego w Liście św. Piotra znajdujemy jakże znaczące określenie wiernych: “przybysze wśród diaspory” (1,1) – tzn. żyjący w rozproszeniu, mieszkający pośród obcego ludu, nawet jeśli są to rodacy, mówiący tym samym językiem. Enzo Bianchi (do myśli którego będę nieraz nawiązywać) słusznie dopatruje się w tych słowach klucza do zrozumienia sytuacji chrześcijan w świecie, ich odmienności – bo tylko wtedy mamy coś do przekazania światu, kiedy się od niego różnimy. Nie chodzi oczywiście o patrzenie na świat z wyższością, ale o świadomość, że to nasze bycie “przybyszami wśród diaspory” jest naturalną konsekwencją przynależności do Chrystusa. Dla tych, którzy nie wierzą, chrześcijanin wydaje się kimś obcym, niewygodnym ze swoimi dziwnymi poglądami. Sam chrześcijanin nie załamuje się jednak wrogością otoczenia, bo wie, że na tej ziemi jest tylko przechodniem, gdyż, jak powie św. Paweł, “ojczyzna nasza jest w niebie” (Flp 3,20), a w Pierwszym Liście św. Piotra znajdziemy ciekawe greckie określenie życia chrześcijańskiego: paroikia – “pobyt w obcej ziemi” (1,17).

Nie należy jednak wyobrażać sobie życia chrześcijańskiego jedynie jako “oczekiwania na śmierć” (choć wielu świętych myślało o niej z prawdziwą tęsknotą), bo tu na ziemi mamy do spełnienia bardzo ważną rolę: “Postępowanie wasze wśród pogan niech będzie dobre, aby przyglądając się waszym dobrym uczynkom, wychwalali Boga w dniu nawiedzenia za to, z powodu czego oczerniają was jako złoczyńców” (1P 2,12). Zresztą prześladowania nie są niczym dziwnym wżyciu uczniów Prześladowanego: ,Jemu żarowi, który pośrodku was trwa dla waszego doświadczenia, nie dziwcie się, jakby was spotykało coś niezwykłego, ale cieszcie się, im bardziej jesteście uczestnikami cierpień Chrystusowych, abyście się cieszyli i radowali przy objawieniu się Jego chwały. Błogosławieni [jesteście], jeżeli złorzeczą wam z powodu imienia Chrystusa, albowiem Duch chwały, Boży Duch na was spoczywa. Nikt jednak z was niech nie cierpi jako zabójca albo złodziej, albo złoczyńca, albo jako [niepowołany] nadzorca obcych dóbr! Jeżeli zaś [cierpi] jako chrześcijanin, niech się nie wstydzi, ale niech wychwala Boga w tym imieniu!” (1P 4,12-16).

Zatem cierpienie jest szczególnym sposobem jednoczenia się z cierpiącym Chrystusem i jest drogą do udziału w jego chwale. Warto jednak zwrócić uwagę na fragment dotyczący Ducha Świętego. Pamiętamy słowa Jezusa, żeby uczniowie postawieni przed sądem nie przygotowywali sobie mowy obrończej, bo Duch Święty będzie mówił przez nich. Jak ktoś słusznie zauważył, wierność ucznia aż do końca jest szczególną “okazją” do działania Ducha! Przecież i Jezus dał nam Ducha po tym, jak okazał Ojcu posłuszeństwo aż do końca.

Bardzo ważna jest jednak ta ostatnia uwaga w cytowanym fragmencie: nie każde cierpienie jest zasługujące! Niekiedy chrześcijanin “narozrabia”, czyni zło albo może nawet myśli, że robi dobrze, ale jego postępowanie jest żałosną karykaturą Ewangelii, a wobec sprzeciwu otoczenia przyjmuje minę męczennika! Zanim włożymy sobie do ręki palmę męczeństwa, warto przyjrzeć się dobrze, czy naprawdę jesteśmy ofiarami prześladowania, czy może najpierw inni byli ofiarami naszych nieudolnych działań. A chrześcijanin jest znakiem sprzeciwu nie przez ciągłe moralizowanie, lecz przez realizację głoszonych we własnym życiu przekonań.

Podobne rady daje autor w przypadku -jak powiedzielibyśmy dzisiaj – “małżeństw mieszanych”: “żony niech będą poddane swoim mężom, aby nawet wtedy, gdy niektórzy z nich nie słuchają nauki (czyli Ewangelii), przez samo postępowanie żon zostali [dla wiary] pozyskani bez nauki, gdy będą się przypatrywali waszemu pełnemu bojaźni, świętemu postępowaniu” (1P 3,1). Taka ewangelizacja bez słów, ewangelizacja poprzez “święte postępowanie”, które prędzej czy później skłoni współmałżonka do zastanowienia. Nawiasem mówiąc, aby nikt nie dopatrywał się w tym Liście dyskryminacji kobiet, warto zaznaczyć, że dalej (w. 7) znajdujemy takie zalecenie dla mężów: “darzcie żony czcią jako te, które razem z wami są dziedzicami łaski, aby nie stawiać przeszkód waszym modlitwom” – widać tu wyraźnie, że jakość modlitwy małżonków jest ściśle powiązana z jakością ich wzajemnej relacji! Trudno mówić o głębokiej relacji z Bogiem w sercu przepełnionym gniewem!

Podczas gdy stosunkowo łatwo nam zrozumieć te zalecenia mające na względzie ład w rodzinie, z większym zdziwieniem przyjmuje współczesny czytelnik takie słowa Listu, które na pierwszy rzut oka mogłyby zdawać się zachętą do bezkrytycznej uległości wobec świeckiej władzy (chciałoby się powiedzieć: jak to, Rzymianie rzucają na wiernych oszczerstwa, a oni mają im grzecznie przytakiwać?): “Bądźcie posłuszni każdej ludzkiej zwierzchności ze względu na Pana: czy to królowi jako mającemu najwyższą władzę, czy to namiestnikom […]. Taka jest bowiem wola Boża, abyście przez dobre uczynki zmusili do milczenia niewiedzę ludzi głupich” (1P 2,13-15). Aby dobrze zrozumieć te słowa, trzeba pamiętać, że w tamtych czasach oskarżano chrześcijan, iż są zagrożeniem dla porządku publicznego, więc zaraz się zaznacza, że takie podejrzenia wynikają jedynie z “niewiedzy ludzi głupich”, o czym będzie mógł przekonać się każdy, kto zaobserwuje rzeczywisty sposób postępowania wiernych. Autor jest jednak daleki od zalecania bezkrytycznej uległości wobec władzy, co subtelnie zaznacza w w. 17: “Wszystkich szanujcie, braci miłujcie, Boga się bójcie, czcijcie króla”. Podczas gdy w Księdze Powtórzonego Prawa (24,21) czytamy: “Synu mój, lękaj się Pana i króla!”, tutaj dostrzegamy znamienne rozróżnienie: tylko Boga należy się bać, natomiast króla – szanować (niektórzy komentatorzy widzą tu demityzację kultu cesarskiego). Już Jezus zalecał: “Oddajcie cesarzowi…”. Dajcie mu to, co jest mu potrzebne do sprawowania władzy (nawet najgorszym przywódcom zdarzają się mądre zarządzenia), ale bojaźń i służba są należne tylko Bogu. Zresztą w czasach, gdy pisano te słowa, nie rozpętało się jeszcze “oficjalne” prześladowanie Kościoła.

Zatem potrzeba mądrości w życiu rodzinnym, w relacjach do władzy, ale też w codziennych kontaktach z niewierzącymi, do których trzeba być należycie przygotowanym: “bądźcie zawsze gotowi do obrony wobec każdego, kto domaga się od was uzasadnienia tej nadziei, która w was jest” (1P 3,15). Uzasadnić nadzieję – tę, zdawać by się mogło, absurdalną chrześcijańską nadzieję, która każe radośnie patrzeć w przyszłość nawet (a może zwłaszcza) wtedy, gdy śmierć zagląda w oczy… Chyba to jest ta sztuka, której nam dzisiaj najbardziej brakuje: umieć udowodnić, że nasza wiara ma sens, że nie jest tylko kwestią przyzwyczajenia odziedziczonego po przodkach, ale jest świadomym wyborem istoty rozumnej, I właśnie ten wybór nadaje sens wszystkiemu: nie tylko ściśle rozumianym praktykom religijnym, ale też zwykłej codzienności, a nawet cierpieniu, bo przecież “Chrystus również cierpiał za was i zostawił wam wzór, abyście szli Jego śladami” (por. 1P 2,21). Mówiąc o wzorze, autor używa tu bardzo ciekawego słowa: hypogrammos. Oryginalnie oznaczał on wzór pisma, który miał być skopiowany. Zatem Chrystus jest jakby księgą, którą Jego uczeń przepisuje w swoim życiu; nie tylko wybrane aspekty, ale całe życie, także w tych jego najbardziej dramatycznych wymiarach, mając świadomość, że dzięki temu zyska się udział w chwale Mistrza. Św. Piotr wyrazi to pięknymi słowami: “Upokorzcie się pod mocną ręką Boga, aby was wywyższył w stosownej chwili” (1P 5,6). Ciekawy obraz: chrześcijanin jako ten, któremu Pan trzyma rękę na głowie. Trwanie pod czyjąś ręką było znakiem poddania. Ta Boża ręka jest zawsze kochająca, choć nie zawsze lekka, ale mamy świadomość, że później ta sama ręka wywyższy, bo to jest Ten, który “strąca władców z tronu, a wywyższa pokornych”.

Przed laty w jednym z państw tzw. socjalistycznych pewien bardzo zdolny młodzieniec stanął przed niezwykle trudnym wyborem. Miał otwartą drogę na wspaniałe studia, ale wiedział, że będzie się to wiązało z ideologiczną indoktrynacją. On sam odczuwał powołanie do kapłaństwa, ale mógł je zrealizować tylko w podziemnym seminarium, pracując fizycznie. Chłopiec wziął do rąk Pismo Święte i trafił na te właśnie słowa z Listu św. Piotra: “Upokorzcie się pod mocną ręką Boga…”. Wybrał tę drugą drogę: mył okna i studiował teologię. Po latach upadł komunizm, a nasz bohater został biskupem, kardynałem… I gdy pewnego dnia siedział wśród kardynałów na audiencji u Ojca Świętego, na początku audiencji wyszedł diakon, by odczytać słowo Boże. I znowu rozbrzmiały słowa: “Upokorzcie się pod mocną ręką Boga, aby was wywyższył w stosownej chwili”, I wywyższył!


Głos Karmelu, 5/2009