Sensacje XVI wieku, czyli flesze z historii Karmelu #15

Obserwantka o czułym matczynym sercu.

To stwierdzenie trafnie chyba streszcza główne rysy charakteru Anny od Jezusa (1545-1622), duchowej córki św. Teresy od Jezusa, która bodaj najbardziej przyczyniła się do rozpowszechnienia i ugruntowania charyzmatu Matki Fundatorki.

Anna de Lobera to kobieta o niezwykle szerokich horyzontach. Przeszczepiła Karmel do Francji (1604) i Belgii (1607), a gdyby zaawansowany wiek i ciężka choroba jej w tym nie przeszkodziły, chętnie sama wyprawiłaby się jeszcze do Niemiec i do Polski. Wierna zamysłowi Teresy, zakładając klasztory karmelitanek bosych na nowych ziemiach, zabiegała też o rychłe sprowadzenie tam przedstawicieli męskiej gałęzi Zakonu (kość niezgody w sporze z kard. de Berúlle we Francji). To dzięki jej inicjatywie, zaangażowaniu i kontaktom z Ludwikiem z Leonu, dzieła Teresy od Jezusa (pierwsze wydanie: Salamanca 1588) tak szybko trafiły do rąk szerokiego kręgu odbiorców, w krótkim czasie zyskując wielkie uznanie i popularność. Jako przeorysza w Brukseli, współpracując z o. Hieronimem Graciánem, przyczyniła się do powstania pierwszych przekładów pism Teresy na języki obce (ok. 1610). Najbardziej chyba jednak zasłynęła jako niezmordowana obrończyni „Konstytucji” mniszek…

Co ciekawego mówi nam ta wybitna znawczyni terezjańskiego charyzmatu o łagodności i wyczuciu (suavidad) oraz roztropności (discreción) – charakterystycznych cechach pedagogii Świętej Matki?

 

Obserwantka o czułym, matczynym sercu

Anna od Jezusa nie pozostawiła po sobie bogatej spuścizny literackiej, ale za to bardzo wyraźny ślad w ludzkich sercach. Widać to w zeznaniach świadków składanych podczas jej procesu beatyfikacyjnego. Ujmowała ich w niej zwłaszcza pełna czułości serdeczność wyczuwalna od pierwszego spotkania oraz szczera i pełna zaangażowania troska o innych:

Dla swych córek i podwładnych miała miłość tak tkliwą, że zdawała się być matką dla każdej z osobna, towarzysząc im i pomagając z największą uwagą i sumiennością, zarówno w sprawach duchowych jak i materialnych. W odniesieniu do sióstr chorych, współczując im bardzo, szczerze zabiegała o udzielenie im wszelkiej potrzebnej pomocy i o pociechę dla nich, jak gdyby chodziło o nią samą. Również w przypadku choroby zaraźliwej, na którą cierpiałam, przychodziła mnie odwiedzić, przynosząc mi drobne podarki… Zaglądała do infirmerii nawet w nocy, by zaopatrzyć lampkę. I wiem, że dobrą chwilę zatrzymywała się przy moim łóżku... (s. Teresa od Jezusa)
Dla każdej była czułą matką, niekiedy nawet bardziej niż jej własna rodzona matka. Troszczyła się, by wszystkie były zadowolone, tak zdrowe jak i chore, a tym ostatnim spieszyła z pomocą ze szczególną miłością… Miałam okazję doświadczyć tego na przestrzeni ośmiu lat mojej choroby w sposób wyjątkowy. Sama skwapliwie zaspokajała moje potrzeby, własnymi rękoma przyrządzając mi czasem jakiś smakołyk. Mimo zaawansowanego wieku i własnych chorób, starała się ogrzać niektóre części mojej garderoby. Choć z trudem już się poruszała, widziano, jak w tym celu niosła do infirmerii piecyk… Zrywała się w nocy i ze swoją laseczką przychodziła zajrzeć do chorych, potem zaś, widząc, że śpimy… oddalała się powolutku, by nas nie zbudzić. Często nas odwiedzała i pytała, czy miałybyśmy na coś szczególną ochotę, a jeśli wyraziłyśmy jakieś pragnienie, pospiesznie to dla nas przygotowywała. (s. Małgorzata od Jezusa)
Wyjątkowo zależało jej na niesieniu pociechy tym, które przeżywały jakieś strapienie, albo zmagały się z pokusami… Mawiała do mnie: „Córko, o niczym innym nie myślę, jak tylko o tym, by pomóc znajdującym się w największej potrzebie i podnieść ich na duchu”. Czyniła to aż do swojej śmierci. Piętnaście dni przed swoim odejściem [z tego świata] prosiła, by przynieść ją do infirmerii, gdyż chciała mnie pocieszyć. Sama czuła się tak źle, że z trudem mogła wymówić słowo i z wielkim wysiłkiem, który już sam w sobie był nader wymowny, rzekła: „Nie martw się córko, szybko skończą się te bóle, a ze względu na nie osiągniesz chwałę nieba”. Pozostawiła mnie [naprawdę] pocieszoną, a było to nasze ostatnie spotkanie. (s. Joanna od Ducha Świętego)
Będąc świetną organizatorką, Anna od Jezusa potrafiła zarazem dyskretnie towarzyszyć innym. Siostry podkreślały jej wielką roztropność (discreción):
Odznaczała się wyjątkową roztropnością, rozsądkiem i wielkim talentem, tak iż w jej słowach i czynach nigdy nie dostrzegłam braku tych cnót.
A jednocześnie cechowały ją łagodność i wyczucie (suavidad):
Wysoce uzdolniona do tego, by zarządzać domem, miała tę szczególną łaskę, że wzbudzała w swych córkach i podwładnych miłość i respekt. Sama na sobie wielokrotnie doświadczyłam tego, jak będąc jakby moją prawą ręką, prowadziła mnie najbardziej odpowiednią drogą. Podobną zręczność widziałam w jej sposobie postępowania wobec innych, kiedy upominając którąś [z sióstr] i umartwiając [jej miłość własną], jednocześnie zwracała się do niej z wielką życzliwością i miłością, a słowa, które wówczas wypowiadała, pomagały wewnętrznie się wyciszyć i napełniały pokojem.
Jej podwładne odkrywały przed nią własne wnętrze i swoje niedoskonałości, a ona tak trafnie odpowiadała na ich zapytania, że odchodziły bardzo zadowolone, z jej słów odnosząc niekiedy większą korzyść, aniżeli z tego, co usłyszały od spowiednika. Nie używała wielu słów, lecz oddziaływały one w sposób substancjalny, wywołując w duszy natychmiastowy skutek… Zdarzało się, że któraś z sióstr przychodziła do niej mocno wzburzona, a wychodziła przemieniona, pocieszona i przekonana co do słuszności słów naszej czcigodnej Matki, które – jak mówiła – wlały w nią życie.

Anna od Jezusa wysoko stawiała swoim podwładnym poprzeczkę, czyniła to jednak w niezwykle umiejętny sposób:

Była bardzo wymagająca (rigurosa), gdy karciła za uchybienia, a zarazem łagodna (suave), gdy pocieszała i umacniała na duchu. Traktowała innych tak życzliwie i uprzejmie, że wzbudzała miłość i sympatię.

Wszystkie siostry z naciskiem podkreślały jej zdolność przystosowywania się do potrzeb chwili obecnej. Potrafiła wymagać od nich więcej lub mniej, w zależności od tego, ile były w stanie przyjąć i znieść, a przy tym zawsze podnosiła je na duchu:

Doświadczyłam tego wielokrotnie, zmagając się z różnymi pokusami. Była bardzo przezorna w każdym słowie, nigdy nie usłyszałam od niej czegoś nierozważnego, ani nierozsądnego. Słyszałam też, jak mój ojciec wychwalał jej cnotę roztropności, czyniły to też inne osoby świeckie. Na czym zatem polegał jej sekret? Z jednej strony wzbudzała w tych, którzy mieli z nią do czynienia, respekt i szacunek, z drugiej zaś skutecznie motywowała ich i zachęcała do podejmowania wysiłku i przekraczania własnych granic.

Nie zgadzała się na kompromisy moralne:

Bardzo prawa, uporządkowana i wierna Prawu Bożemu (observante de la Ley de Dios), za nic w świecie nie zboczyłaby od tego, co doskonałe i sprawiedliwe. Surowo upominała swoje podwładne za najmniejsze uchybienia, jakie w nich dostrzegła i nie pozwalała, by ćwicząc się w jednej cnocie, uchybiały w innej.

Należy jednak zaznaczyć, że:

Upomnień udzielała bez cienia pogardy czy też lekceważenia, a nakładając karę, nie sprawiała przykrości.

Podobnie, jak Teresa od Jezusa:

W sercu zawsze była córką Kościoła, w najwyższym stopniu z jak największą dokładnością posłuszna jego przepisom i przykazaniom. Mówiła też, że za najmniejszą z kościelnych ceremonii tysiąc razy gotowa byłaby oddać życie.

Często podkreślano jej niesamowitą wierność w przestrzeganiu Reguły. Nie wydaje się jednak, by jej otoczenie czuło się tym ściśnięte i przytłoczone. Poczucie obowiązku harmonijnie splata się tutaj z wewnętrzną wolnością i autentyczną radością:

Obserwantka, jeśli chodzi o zachowywanie Reguły i Konstytucji, żywiła wobec nich wielki szacunek i przywiązywała ogromną wagę do każdego ich punktu. To samo i nam zalecała i przypominała często na kapitułach i poza nimi, mówiąc, że dzięki temu możemy się uświęcić i że to właśnie stanowi najlepszą formę nabożeństwa. Wspominała, że Nasza Święta Matka w godzinie swojej śmierci najbardziej zalecała właśnie wierność Regule i Konstytucjom.

Mawiała też:

Córki, czyńcie pokutę, gdy jeszcze jesteście młode, bo gdy się zestarzejecie, to choćbyście chciały, już nie będziecie do tego zdolne.

Anna od Jezusa odznaczała się też hartem ducha i męstwem:

W wielkich przedsięwzięciach, jakich dla służby Bożej się podejmowała, widać było ogromną siłę i wielkoduszność, jakimi została obdarowana. Jej mężny duch bez poddawania się zniechęceniu przezwyciężał wszelkie przeszkody utrudniające osiągnięcie obranego celu. Wyznała, że bez względu na to, jak wielkie trudy i cierpienia oraz niebezpieczeństwa ją spotykały, czy to o charakterze wewnętrznym czy zewnętrznym, nigdy nie czuła się bojaźliwą i nie upadała na duchu.

Również w ciągu ostatnich siedmiu lat życia, naznaczonych cierpieniem i bezsilnością oraz totalną zależnością od innych, Anna de Lobera okazywała rzadką cierpliwość i stałość, nigdy nie popadając w rezygnację. Choć dręczyły ją podagra, nowotwór w lewym boku, bolesne rany, puchlina wodna, paraliż, drgawki i konwulsje całego ciała trawionego jakby ogniem, nie chciała uciekać przed cierpieniem, którego – do szaleństwa rozkochana w Jezusie – nie zamieniłaby za żadne skarby świata.

Nie znosiła narzekania na drobnostki:

Zachęcała, byśmy we wszystkim okazywały mężnego ducha (varoniles de ánimo en todo). [Zwracała uwagę na to, że] skoro królestwo Boże może się zmieścić wewnątrz naszych dusz, to nie powinnyśmy okazywać na zewnątrz bólu i cierpienia czy też pokus [z którymi się zmagamy]. Upominała nas widząc, że to robimy.

A przecież siostry czuły się przy niej tak bezpieczne, tak kochane i tak przyjęte, że nie wahały się odsłaniać przed nią swoich słabości, upadków i zmagań! Panujący w zakładanych przez nią klasztorach klimat wzajemnej miłości, szczerości i zaufania pięknie ukazuje wyjątek z listu pewnej karmelitanki bosej:

Wasza Wielebność wie już zapewne, jak nasza święta Matka Anna od Jezusa wszystkie wstępujące do Zakonu nowicjuszki nakłaniała, by uczyniły spowiedź generalną. [Czytając w sercach], mówiła nam o grzechach, jakich wstydziłyśmy się i lękałyśmy wyznać w konfesjonale, takiej przy tym rady udzielając: „Ja też popełniłam ten grzech i spowiadałam się z niego w taki a taki sposób…” [Okazało się, że] znała wszystkie moje grzechy i podpowiadała mi, jak wyznać je na spowiedzi. Zwróciłam się więc do niej: „Matko moja, jak to być może, że Wasza Wielebność dopuściła się tych samych grzechów, co i ja?” (…) Uśmiechnęła się wówczas i rzekła, że przecież jestem jej córką, a w związku z tym moje grzechy są również i jej grzechami. Innym siostrom przydarzyło się to samo.

Wymowne dopełnienie portretu Anny od Jezusa znajdujemy w „Rękopisach autobiograficznych” św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Jedną z trzech karmelitanek, jakie ujrzała ona we śnie z 10. maja 1896 roku miała być właśnie fundatorka Karmelu we Francji. Zobaczmy, jak Mała Teresa charakteryzuje Annę od Jezusa:

Widziałam niebiańskie oblicze rozświetlone niewymownie łagodnym światłem… Wciąż widzę pełne miłości spojrzenie i uśmiech Czcigodnej Matki… Wydaje mi się, że wciąż czuję serdeczne gesty, jakimi mnie obsypała… Widząc, że jestem tak czule kochana, ośmieliłam się wypowiedzieć słowa…

A zatem to właśnie łagodność tej Świętej dodała Teresie odwagi! Natomiast jej ostatnie pytanie: „Czy Dobry Bóg nie żąda ode mnie czegoś więcej, niż moje biedne małe uczynki i moje pragnienia, czy jest ze mnie zadowolony?” sprawiło, że „twarz Świętej przybrała wyraz nieporównanie bardziej czuły… Jej spojrzenie i pociechy były najmilszą odpowiedzią…” Nie bez znaczenia pozostaje fakt, że Anna od Jezusa potwierdziła trafność duchowej intuicji i drogi karmelitanki z Lisieux, a nadto „pocieszyła ją z większą miłością niż kiedykolwiek to uczyniła najczulsza z matek dla swego dziecka” (Rkp 2r-v).

Czy zestawiając przytoczone powyżej wspomnienia sióstr z zaleceniami św. Teresy od Jezusa: „Niech z miłością matki zabiega o zaopatrzenie potrzeb duchowych i materialnych. Aby być słuchaną, niech stara się być miłowaną” (Konst. 34), nie dochodzimy do wniosku, że – obdarzona kapitalnym wyczuciem, wysoce wymagająca, a jednocześnie bardzo ludzka – Anna od Jezusa była dokładnie taką przełożoną, jakiej chciała Matka Fundatorka?

 

Odpowiedzialność za charyzmat

Ustanawiane przez ludzi normy i zasady zazwyczaj ewoluują, podlegają zmianom i są dostosowywane w zależności od miejsca, czasu i aktualnych potrzeb. Takich ruchów nigdy nie dokonuje się jednak samemu i na własną rękę, choć… niestety zdarzają się jednostki o takich tendencjach. Potrafią sprytnie usprawiedliwiać swoje posunięcia, przynajmniej powierzchownie identyfikują się z uznanymi autorytetami i powołując się na nie są w stanie uwierzytelnić wykreowane przez siebie prawa, spontaniczne reformy i autorskie projekty.

Przerzucając karty „Historii…” o. Siverio, trudno oprzeć się wrażeniu, że o. Mikołaj Doria należał do grona takich właśnie osób. Jeśli Teresa od Jezusa wstąpiła do klasztoru w wieku dwudziestu lat, a działalność fundacyjną rozpoczęła – obdarzona przez Boga charyzmatem założycielskim – dopiero po dwudziestu siedmiu latach życia zakonnego, to dlaczego Doria, który wstępując do karmelitów bosych miał już czterdziestkę na karku, po zaledwie pięciu latach (sic!) życia zakonnego zabrał się do reformowania dzieła Matki Fundatorki? Aż dziw, że choć sam jako mężczyzna nigdy nie zasmakował typowego dla mniszek życia w wąskiej przestrzeni klauzury, tak świetnie – we własnym mniemaniu – potrafił zdiagnozować grożące siostrom niebezpieczeństwa. Co gorsza, starał się im też zaradzić. Bardzo pomysłowy w tworzeniu nowych praw, skłonny do kontrolowania innych oraz nakładania pokut i kar (niestety ten system bardzo zaimponował niektórym z jego następców), wielu karmelitankom bosym odebrał nie tylko pokój serca, ale też typowe dla stylu życia terezjańskiej wspólnoty: prostotę, radość, szczerość i spontaniczność. Karmelitańska codzienność wypełniona modlitwą, pracą i umartwieniem, które w zamierzeniu Świętej Matki miały być „słodkim jarzmem” i „lekkim brzemieniem” podjętym z miłości do Jezusa i razem z Nim niesionym, zaczynała stawać się nieznośna i ciężka…

Anna od Jezusa świetnie znała ducha i zamysł Matki Fundatorki, której tak bardzo zależało na tym, żeby siostry służyły Bogu z pogodą ducha i nie czuły się wewnętrznie ściśnięte (por. L 372,2: „osobiście bardziej się boję, żeby nie straciły wielkiego zadowolenia, w jakim je nasz Pan prowadzi, aniżeli o inne sprawy, ponieważ wiem, co znaczy mniszka niezadowolona”). Zapewne nieraz słyszała uwagi Teresy podobne do tych, które możemy wyczytać w listach do o. Graciána:

Dusze skrępowane nie mogą dobrze służyć Bogu, bo diabeł kusi je w tym punkcie… (L 376,3)

I niestety na własne oczy mogła zobaczyć, jak spełnia się to, czego Święta Matka się bała:

Tego właśnie obawiam się u moich mniszek: żeby nie przyszli jacyś twardzi przełożeni, którzy je zbytnio przytłoczą. (L 150,1)

Począwszy od roku 1588 sytuacja pomiędzy o. Dorią jako wikariuszem generalnym a mniszkami staje się coraz bardziej napięta. O. Hieronim Gracián i Maria od św. Józefa (Salazar) są już wówczas mocno prześladowani. Anna od Jezusa jako przeorysza w Madrycie próbuje negocjować. Kiedy jednak 5 lipca 1588 roku zostają opublikowane nowe rozporządzenia, o które w Rzymie postarał się Doria, z jej oczu opadają łuski. Siostrom odebrano prawo wyboru spowiednika (czyli pogwałcono wolność ich sumienia), zakazano reelekcji przeoryszy (lepiej wybrać taką, która się do tego nie nadaje, niż przedłużyć rządy tej, która umiejętnie troszczy się o pokój we wspólnocie i dobro poszczególnych osób), nie mówiąc już o innych formach sprawowania kontroli i wtrącania się w drobiazgi. Jeszcze raz zerknijmy do listów Teresy:

Przywalać je sprawami zewnętrznymi, a nie dawać im kogoś, kto by im pomagał w sprawach wewnętrznych jest zbyt wielkim trudem. (L 174,2)

Najbardziej niebezpieczną ingerencją były jednak próby przeredagowania Konstytucji. Mniszki nie mogły w tej sprawie liczyć na zrozumienie, nie mówiąc już o wsparciu czy protekcji, przełożonych męskiej gałęzi Zakonu. Dlatego też Anna od Jezusa w porozumieniu z Marią od św. Józefa i innymi przeoryszami wystarała się u papieża o zatwierdzenie Konstytucji terezjańskich inną drogą. Zdaniem historyków Doria mógł wiedzieć o ich poczynaniach i nie sprzeciwiać się – myśląc, że chodzi o tekst z jego poprawkami. Kiedy zapoznał się z treścią wydanego przez papieża Syskstusa V brewe „Salvatoris” z 5 czerwca 1590 roku, wpadł w furię.

Tamte wydarzenia – jakże brzemienne w skutkach – zasługują na więcej miejsca i uwagi (jak Bóg da, wrócimy do nich w przyszłości). Tutaj chciałabym jedynie podkreślić wybitne zasługi m. Anny od Jezusa, która w imię odpowiedzialności za chryzmat odważyła się sprzeciwić ruchom o. Mikołaja Dorii. Nie bez powodu nazwano ją Capitana de prioras („Przywódczynią przeorysz”). Jednak za swoją odwagę i bezkompromisowość, podobnie jak Maria od św. Józefa, musiała słono zapłacić (poniekąd obie święte pokutują aż do dziś, bo proces beatyfikacyjny jednej dopiero się kończy, drugiej zaś zaczyna) – trzy lata spędziła w odosobnieniu własnej celi w Karmelu w Madrycie, pozbawiona wszelkich praw we wspólnocie oraz możliwości przystępowania do Komunii Świętej. To bynajmniej nie zachwiało jej autorytetem. W jednych wzbudzała podziw – mniszki czciły w niej wierny obraz Świętej Matki, w innych zaś niechęć, lęk i oburzenie – traktowano ją jako buntowniczkę i agitatorkę, ale szanowali ją i liczyli się z nią wszyscy. Gdy jej pokuta dobiegła końca, udała się do Salamanki (choć o. Doria, który domagał się, by opuściła Madryt, już nie żył, sama poprosiła o to nowego generała), gdzie już w 1596 roku siostry znów wybrały ją przeoryszą. W 1604 roku na prośbę kardynała de Berúlle, który wymógł to na karmelitach bosych (inaczej by jej nie puścili), Anna de Lobera wyjechała do Francji, a następnie, po kilku latach do Belgii…

 

„Ustań, wichrze północny”

Wybiegnijmy w czasie trochę do przodu, by zobaczyć dalekosiężne konsekwencje posunięć o. Mikołaja Dorii oraz jego spadkobierców – zwolenników skrajnego rygoryzmu. W zamierzeniu Teresy od Jezusa klasztor karmelitanek bosych miał być „niebem, jeśli można je mieć na tej ziemi” (D 13,7), gdzie surowe i pełne wyrzeczeń życie, w którym dąży się do doskonałej miłości, podejmuje się „z tak wielką słodyczą” (con tanta suavidad – Ż 36,29). Cóż zatem powiedziałaby Święta Matka, czytając poniższe zapiski swoich duchowych synów i córek przytłoczonych drobiazgowymi regulacjami prawnymi – ciężarami nie do uniesienia?

M. Izabela od Aniołów, karmelitanka bosa z Tuluzy, która kilkanaście lat wcześniej wyjechała do Francji razem z Anną od Jezusa, była zdruzgotana, gdy przeczytała narzucony mniszkom nowy tekst Konstytucji z 1616 roku, który nadesłały siostry z Hiszpanii. W liście do przeoryszy z Salamanki z 2 lipca 1618 roku nie omieszkała podzielić się swoimi wrażeniami. Czy mądrość, dalekowzroczność, jakimi przepojony jest ten tekst, nie robią na nas wrażenia?

Wyznaję, Matko, że ubolewam bardzo nad sposobem, w jaki postępuje się [z siostrami] w Hiszpanii i że przeczytawszy w minionych dniach nowe Konstytucje rzekłam do siebie samej: „Mój Boże, nie pozwól, by Wasze służebnice i córki traktowano w ten sposób! Wydaje się, jakby były one niewolnicami, które za karę i z lęku przed nią muszą robić jedne rzeczy, a zaniechać innych”. Sądzę, Matko mojej duszy, że te środki nie służą zachowaniu ducha naszego świętego Zakonu i że [stosując je] nie idzie się do Boga tą drogą, jakiej nauczyła nas Święta Matka. Wiem dobrze, że sprawą zasadniczą jest święte posłuszeństwo, lecz jeśli nie łączy się ono z miłością, ale [zachowuje się je] z lęku i obawy, wątpię na ile dusze [podwładnych faktycznie poczynią] postępy w doskonałości. W końcu, Matko mej duszy, te które są doskonałe, ze wszystkiego odniosą korzyść, jednak te, które (jak ja) takimi nie są, często tracą z oczu pierwszą przyczynę i powód [dla którego przyszły do klasztoru], zatrzymując się na pobudkach drugorzędnych. Tym samym poważnie uchybiamy doskonałości świętego posłuszeństwa, do którego jesteśmy zobowiązane o wiele bardziej, niż jakiekolwiek inne zakonnice na świecie. Niech Bóg wleje w nas swą miłość, moja matko, bo tylko On może uczynić dla nas to wszystko łatwym.

Z kolei o. Alfons od Matki Bożej (1568-1636), prokurator w procesie beatyfikacyjnym św. Jana od Krzyża i brat generała Kongregacji włoskiej, wypowiadając się na temat reform wprowadzanych w Karmelu Bosym w Hiszpanii po śmierci Świętej Matki, nawiązując do 17. strofy „Pieśni duchowej”, nazwał je „tchnącym śmiercią wichrem północnym”. 26 lutego 1618 roku tak pisze z Segowii do m. Izabeli od Aniołów, która właśnie opowiedziała mu o pomyślnym rozwoju fundacji nowych klasztorów we Francji:

Niech będzie Bóg po tysiąckroć uwielbiony za to, że choć przyzwolił na to, by tutaj zawiał nieprzychylny dla [dzieła] Świętej Matki zimny [śmiercią tchnący] wiatr północny, pozwala, by tam wiał dobroczynny ciepły wiatr południowy. Ten, który tutaj wieje, może się zmienić, tamtejszy zaś nasilić i wzmocnić, jeśli nadal będziemy postępować z mądrością i rozsądkiem, których w tym wypadku zabrakło.

* * *

Na szczęście Pan o wiele częściej pozwalał nam w Karmelu doświadczać błogich skutków życiodajnego „wiatru południowego”. Świadczą o tym sylwetki świętych, którzy do zjednoczenia z Bogiem dochodzili zazwyczaj w mało sprzyjających warunkach. Radość i optymizm tchnie w nas również Anna od Jezusa – na której beatyfikację aktualnie oczekujemy – ona zachowała je w sobie aż do końca pośród największych trudów, cierpień i przeciwności.

cdn.

s. Anna Maria od Opatrzności Bożej OCD,
Karmel Rzeszów