Sensacje XVI wieku, czyli flesze z historii Karmelu #12

Mówiąc o terezjańskiej SUAVIDAD – łagodności, delikatności i wyczuciu – nie możemy pominąć cennego wkładu Marii od św. Józefa (1548-1603).

Tym, co skłoniło mnie do pójścia w ich [Teresy od Jezusa i jej towarzyszek] ślady, była łagodność (suavidad) i wielka roztropność (discreción) naszej dobrej Matki. Uważam naprawdę, że gdyby ci, których obowiązkiem jest przyciągać dusze do Boga, używali takich środków i sprytu, jakie stosowała owa Święta, doprowadziliby ich o wiele więcej niż teraz to czynią. Zważywszy, że nasza natura skłania się do szukania zadowolenia i unikania wysiłku, odmalowywać cnoty i służbę Bożą jako coś przykrego i trudnego oznacza napełniać lękiem słabych, którzy jeszcze nie zakosztowali jak słodko (suave) jest cierpieć dla Chrystusa.

Tak Maria Salazar wspomina okoliczności, w jakich podjęła ostateczną decyzję o wstąpieniu do klasztoru. Nie ukrywając lęku i obaw, z jakimi się zmagała, wyraża niekłamany podziw dla św. Teresy, która ukazując piękno oddania się Jezusowi, pomogła jej nie tylko zaakceptować, ale wręcz pokochać – ze względu na Niego – wyrzeczenie i surowość Karmelu… Duże wrażenie wywarła na niej również postawa innych mniszek, zwłaszcza panujący pomiędzy nimi klimat radości, wielkoduszności i zapału: rozumiałam, że tylko dzięki modlitwie będę mogła znosić surowość życia zakonnego ze słodyczą (con suavidad) i z radością, jak czyniły to owe święte zakonnice. Lecz gdybym widziała, że są przesadnie smutne – wierz mi – zwiększyłoby to mój lęk i straciłabym nadzieję, że sobie poradzę.

Chwaląc pedagogiczny spryt i umiejętność Fundatorki, Maria określa ją jako łagodną, pełną słodyczy Matkę (tan dulce Madre). W pozytywnym świetle ukazuje też karmelitańską Regułę, nazywając ją łaskawą i pełną słodyczy (Regla tan dulce y benigna). Takie spojrzenie może wydawać się zaskakujące, zważywszy na to, że dzieło „Reformy” z gruntu oznaczało powrót do pierwotnej, czyli surowszej i bardziej wymagającej wersji Reguły. Co w takim razie, według Marii od św. Józefa, stanowi esencję życia karmelitańskiego?

Jak mawiał pewien sługa Boży, na tym polega ów podwójny duch, o którego prosił nasz ojciec Elizeusz: w naszym świętym zakonie istnieje pokuta, skupienie, modlitwa, ubóstwo, surowość i inne rzeczy, wspólne wszystkim pozostałym zakonom, a ponadto – podwojony duch radości pośród wszystkich braci i sióstr.

RADOSNY TRUD – tak chyba moglibyśmy streścić powyższą definicję karmelitańskiej tożsamości. Jak zauważa Maria Salazar, ta postawa – połączona z odważną determinacją (valiente determinación), z jaką siostry stawiały czoła przeciwnościom – stanowiła też formę świadectwa:

Wiele mogłabym opowiadać o tym, co widziałam na własne oczy, a i teraz mogę zaświadczyć, że zachowywały radość wśród pokut i umartwień (a wiecie, iż były wielkie) i cierpliwość pośród trudów, które chociaż wydawały się nie do zniesienia, były przyjmowane jak ulga i odetchnienie (…) Rzeczywiście, wszyscy, którzy spotykali się z naszymi zakonnicami, widzieli wielce surowy tryb życia i radość duszy.

Czy to jednak nie było robienie dobrej miny do złej gry? Czy taka postawa jest faktycznie możliwa? Tak, owszem – jeśli HARMONIA samotności i życia wspólnotowego w Karmelu idzie w parze z indywidualną pracą nad sobą i dążeniem poszczególnych osób do odnalezienia wewnętrznej RÓWNOWAGI

Dlatego Maria od św. Józefa sporo uwagi poświęca tak groźnym dla życia duchowego i pokoju we wspólnocie SKRAJNOŚCIOM (extremos):
Czy dobrą byłaby przełożona, która nigdy nie przebacza? Z pewnością nie.
Czy dobrą byłaby przełożona, która nigdy nie karze? Z pewnością nie.
Czy dobrą byłaby przełożona, która zawsze okazuje litość? Z pewnością nie.
Czy dobrą byłaby przełożona, która zawsze jest surowa? Z pewnością nie.
Byłaby dobrą drobiazgowa i skrupulatna, która wszystko chce kontrolować i sprawdzać? Nie.
Byłaby dobrą ta, która bagatelizuje drobne sprawy? Nie.
Byłaby dobrą kapryśna i szorstka? Nie, podobnie jak ta, która nigdy nie miała acedii. Cokolwiek bym dodała, wydaje się jasne, że wszystkie te skrajności (extremos) są złe.

O, jakąż sztuką jest rządzić skrajnościami (extremos) i być przełożonym zarazem łagodnym i surowym, karcącym i przebaczającym, szczodrym i skąpym, spokojnym i popędliwym, cierpliwym i niepobłażliwym, dobrodusznym i przebiegłym, skwapliwym i powolnym. Sądzę, że jeśli czegoś z tego zabraknie, rozreguluje się zegar.

Te wszystkie cechy mogą się okazać wciąż jeszcze niewystarczające, jeśli braknie ROZTROPNOŚCI:

Co więcej: można posiadać niektóre z tych cech, a nawet wszystkie, lecz nic nie zdziałać. Tak właśnie się stanie, jeśli zabraknie roztropności (discreción), gdyż to ona łączy je wszystkie w jedną całość i sprawia, że każda z nich znajduje zastosowanie w swoim czasie i zgodnie z potrzebą. Bez roztropności (discreción) wymienione cechy nie tylko nie przyniosą korzyści, lecz nawet mogą zaszkodzić…

Zwłaszcza, że od roztropności przełożonego zależą losy całej wspólnoty:

Bez głowy nie ma ciała, ponieważ nie może ono istnieć rozczłonkowane i podzielone na części, a gdyby nawet, byłoby to coś monstrualnego. Widziałam podwładne niezbyt doskonałe i mało roztropne (…), lecz posiadając przełożoną, która potrafi być głową, stawały się ciałem pięknym i pełnym wdzięku. I przeciwnie: spotkałam podwładne doskonałe i roztropne z głupią przełożoną, która to wszystko zmarnowała.

Szczególną roztropność zaleca Maria w podejmowaniu dodatkowych pokut, które mogą zaszkodzić zdrowiu i uniemożliwić wypełnienie podstawowych zobowiązań. Z mocą przypomina słowa Reguły: Jeśli ktoś dokona czegoś więcej, wynagrodzi mu za to sam Pan, gdy powróci, lecz niech to czyni z roztropnością (łac. discretio, hiszp. discreción), która jest miarą cnót. I stwierdza: prawdziwą roztropnością jest pozwolić prowadzić się posłuszeństwu. Nieroztropnym jest też nieumotywowane faktyczną potrzebą zwalnianie się z wysiłku i proszenie o dyspensy.

Terezjańska SUAVIDAD nie jest ludzkim wymysłem. Maria Salazar, podobnie jak Teresa od Jezusa i Jan od Krzyża, dowodzi tego, powołując się na autorytet Pisma Świętego (Mdr 8,1):

Bóg wszystkim rzeczom dał miarę i wagę, przez co objawia swą moc i wszystko urządza łagodnie (con suavidad). Tak ujawnia swą mądrość i we wszystkim zaprowadza taki porządek, harmonię i zgodność, że gdyby nasza ignorancja nie wtrącała się, rozregulowując ten boski porządek, wszystko dokonywałoby się samoistnie, nie wymagając od nas za bardzo wysiłku.

Bóg, który jest Mistrzem wszechświata i którego mamy naśladować, uczy nas wszystko rozrządzać łagodnie (con suavidad), bo tylko nierozumni działają inaczej.

Jako fundatorka i przeorysza klasztorów w Sewilli i Lizbonie, Maria wiele wycierpiała od przełożonych (najpierw prowincjała, potem generała Zakonu), którzy dwukrotnie zdejmując ją urzędu, bez dokładnego zbadania sprawy nałożyli na nią niesprawiedliwe i krzywdzące kary. Zniosła to wszystko z godną podziwu wiarą i cierpliwością: nigdy w życiu nie byłam bardziej radosna i bardziej odważna – pisze w kontekście tamtych wydarzeń. Nie miała żadnych pretensji, nie buntowała sióstr, nie szukała protekcji na zewnątrz klasztoru. Do ostatnich chwil życia dawała niesamowity przykład pokory i posłuszeństwa. Wiarygodne i poparte doświadczeniem są więc jej wskazówki:

Taka jest pierwsza rada: należy miłością pozyskać serca podwładnych, mając na celu jedność między nimi, by móc rządzić w pokoju i z większym pożytkiem, czyniąc lżejszym jarzmo i brzemię zobowiązań, które niesie ze sobą życie tak surowe.

Nie ma rzeczy, która by lepiej przysposabiała do doskonałości oraz do pragnienia i podejmowania trudów jak życzliwe i pełne miłości traktowanie.

Mistrzyni jest karmicielką, która syci nowicjuszki mlekiem świętych praw i nosi je na swych rękach, a winna je kochać, jak gdyby wyszły z jej własnego łona, i żywić je troskliwie, póki Jezus Chrystus w nich się nie ukształtuje (por. 1 Tes 2,7; Ga 4,19)

Kiedy działa się z przemocą, wprowadza się do serca zamieszanie i nie osiąga celu. Miłość jest potężniejsza nad wszystko. To ona uczy właściwych metod postępowania. Przełożeni powinni rozważać miłość, jaką ma do swych owiec Chrystus Dobry Pasterz…

Maria od św. Józefa, podobnie jak Matka Fundatorka, zdecydowanie wyprzedza swoją epokę również w zaleceniach dotyczących INDYWIDUALNEGO TOWARZYSZENIA I KIEROWNICTWA.

Kierować duszą to rządzić światem, nazywamy przecież człowieka „mikrokosmosem”.

W tych słowach przeorysza z Sewilli i Lizbony ujawnia swą głęboką znajomość ludzkiej psychiki. Gdzie indziej z naciskiem podkreśla: Potrzeba koniecznie mieć oczy szeroko otwarte, by poznać, jak prowadzić każdą z osobna… W sprawach wewnętrznych trzeba uwzględnić różnorodność osób, charakterów i skłonności, jak również łask rozdzielanych przez Ducha Świętego… Pokazuje, że nie można stawiać wszystkim jednakowych wymagań, bo doskonałość w pokucie i pracach zewnętrznych nie polega na wykonywaniu określonej ich ilości, lecz mierzy się ją według sił każdego i doskonałości pobudek, dla których są spełniane.

Wyczerpujące rozwinięcie tematu znajdujemy w Formacji nowicjuszek. Wyróżniając trzy rodzaje osobowości, reprezentowane przez nowicjuszki: Maksymę, Julię i Irenę, Autorka radzi, jakich metod używać wobec każdej z nich, by wzrastała w powołaniu. I tak:

1. Maksyma to osoba obdarzona rozsądkiem (buen entendimiento) i szybko krocząca drogą doskonałości, której można i należy stawiać wysokie wymagania…

Nie toleruj w niej i nie ukrywaj przed nią żadnej niedoskonałości, i nie dopuść, by zakopała swój talent. Umartwiaj ją i uprawiaj jej duszę, wyrywając najmniejsze ukazujące się chwasty z obawy, by nie zagłuszyły ziarna. Ta rada musi być jednak roztropnie [przyjęta], od czasu do czasu bowiem dobrze jest… dać chwilę wytchnienia w tej ciągłej walce; trzeba zmniejszyć naprężenie łuku w obawie, by się nie złamał.

2. Julia to osobność przeciętna, nie posiadająca tak zdecydowanego charakteru, zdolna uczynić zdecydowane postępy w dobrym, ale też ulec złym skłonnościom. Wiele zależy od tego, jak się nią pokieruje…

Niektóre będą chciały postępować w cnocie powoli i zaszkodziłoby się im poganianiem; innym nigdy nie można pozwolić na spoczynek. Dlatego jest tak ważne, by osoby sprawujące władzę posiadały cnotę roztropności (prudencia), aby wyczuć rytm i temperament każdej i mogły je dobrze prowadzić. Tak bowiem jak różnią się twarze, różnią się także dusze i usposobienia.

3. Irena jako melacholiczka należy do osób, które potrzebują wędzideł niczym konie o twardych pyskach. Nie można jej pozwalać na spełnianie kaprysów i zachcianek, trzeba też być wobec niej stanowczym i stawiać jasne wymagania – po to, by nie zeszła na złą drogę i nie zaszkodziła wspólnocie.

Jak widać, nie ma tu utartych dróg i gotowych schematów. Od przełożonej i mistrzyni nowicjatu wymaga się motywowanej miłością cierpliwości, umiejętności i żarliwości o dusze.

Nie może być pobłażliwa. Nie wolno jej dopuścić, by nowicjuszki zaczynały w małoduszności i miernocie ducha. Męstwo i determinacja są niezbędne, jeśli chcą dojść do świętości i wypełnić swoją misję Kościele. To właśnie determinacja, z jaką z całej duszy podejmujemy się dążenia do doskonałości, czyni je łatwym… O, jak wiele można dokonać, oddając się wszystkiemu z całych sił!

W stawianiu wymagań winna zachować roztropność:

Generalnie rzecz biorąc, żadna nie powinna otrzymywać specjalnych zwolnień, a wszystkie mają być traktowane podobnie (nieco dalej powie: ważne jest, by wszystkie wiedziały, że przełożone je miłują). Nie mogą zasłaniać się słabym zdrowiem lub brakiem sił, by wymawiać się od posłuszeństwa, miłości, cichości i pokory; natomiast nie można tej równości zachować co do pokut…

Pokuty dzieli się na: wynikające z Reguły i Konstytucji – te są obowiązkowe i nie należy ich lekceważyć z lęku przed utratą zdrowia – oraz pokuty dodatkowe, które należy mierzyć stosownie do sił, jakimi każda dysponuje, kierując się przy tym roztropnością. Maria podkreśla, że istota doskonałości leży nie tyle w skrupulatnym wypełnieniu przepisów, co w miłości Boga i bliźniego.

Na nikim nie da się wymusić postępu w cnocie. Maria od św. Józefa zwraca uwagę na to, że wierność przepisom i zewnętrzne spełnianie rozmaitych praktyk, jeśli nie wypływają z serca, mogą stwarzać jedynie pozory doskonałości:

Rzeczą świętą i ćwiczeniem niezbędnym, by zachować ducha i doskonałość, do której zmierzamy jest umartwienie. To zewnętrzne jak kora ochrania drzewo i podobne pięknym liściom skrywa owoce. Lecz jedno i drugie – kora i liście – winny czerpać moc i soki z samego drzewa. I jeśli [umartwienie] nie pochodzi z wnętrza [człowieka], to wymuszone potrwa tylko jakiś czas, [praktykowane] jedynie na pokaz i ze strachu przed surowością przełożonej. Takie cnoty, nie posiadając korzeni, szybko tracą swoją zieloność.

Potrzeba więc CIERPLIWOŚCIW szkole cnót nie wszystkie muszą się wszystkiego natychmiast nauczyć…

Dusze te są cennymi drzewami Chrystusa, które On podlewa swoją Krwią. Wypada więc, by z cierpliwością były uprawiane, bez upadania na duchu – tak jak nie tracą nadziei ci, którzy sadząc drzewa, nie ustają w pracy, choć nie zaraz widzą ich owoc. Nie wszystkie też drzewa w jednym czasie dają owoc: jedno zaczyna zapuszczać korzenie, których nie widać na zewnątrz, inne zaczyna kwitnąć, inne sprawia nam radość zielenią swych liści, na innym pokazują się owoce, na innym zaś dojrzewają, tak iż możemy się już nimi pożywić.

O, cudowny kunszcie Bożej Mądrości! O, przepastna dobroci! O, najukochańszy Panie, czyż w ten sposób nie odsłaniasz nam przyczyny, dla której nie udoskonalasz nas z a jednym zamachem? Czyż nie jest smakowitszym owoc tych drzewek, które w ten sposób wzrastają? Skromne są ich początki, pełne zmagań i przeciwności, by poprzez cnoty i zwycięstwa, które udało im się osiągnąć, Twój Majestat był bardziej znany i uwielbiany, człowiek zaś mógł doświadczyć znikomości swej własnej mocy.

Nie ma powodu, by od tej, która dopiero zaczyna zapuszczać korzenie, od razu oczekiwać owocu. Bądźcie zadowolone, że postępują w gorliwości i znajdują smak w cnocie. Zieleń ich liści oznacza, że dadzą one owoc w swoim czasie.

Szukając wzorców mądrego sprawowania władzy, Maria Salazar kieruje naszą uwagę na Jezusa jako idealnego Przełożonego:

Jako że nasz dobry Chrystus Jezus jest drogą i we wszystkim winniśmy Go naśladować, jeśli nie chcemy pobłądzić, utkwijmy oczy w Jego Majestacie, a zobaczymy jak sprawuje On zadania Przełożonego wobec swej podwładnej św. Marii Magdaleny. Zauważmy, że na cztery sposoby Pan wyświadcza jej dobrodziejstwo:
1. przebaczając jej grzechy
2. broniąc jej przed wrogami
3. okazując jej współczucie i płacząc wraz z nią w jej strapieniach
4. zaradzając jej potrzebom

W tych właśnie czterech rzeczach, jak rozumiem, zamyka się całe zobowiązanie, jakie przełożona ma wobec swych podwładnych.

Maria od św. Józefa dotyka tutaj delikatnej kwestii KAR za ewentualne wykroczenia, które według niej winno zawsze być połączone ze szczerym przebaczeniem i odpowiednim pouczeniem. Zwraca uwagę na to, aby nie potępiać i karać człowieka, lecz jego grzech. Łatwiej wtedy – używając racjonalnych argumentów, z łagodnością i miłością – ukazać winowajcy brzydotę popełnionych win, skłonić do znienawidzenia grzechu oraz przyjęcia pouczenia i kary z odpowiednim nastawieniem. Pokuta bowiem, by była zasługująca, winna być podjęta dobrowolnie. Należy też wysłuchać podwładnego, który zawinił (jak Pan Bóg w raju Adama i Ewę po grzechu), a nie zamykać mu usta i wszystko załatwiać krzykiem.

Jeśli chce się kogoś napomnieć warto zacząć od pochwalenia jakiejś łaski czy cnoty, którą [ta osoba] posiada, ponieważ lepiej przyjmuje się zabieg, gdy rana namaszczona zostanie oliwą. Wystarczy wiedzieć, że Bóg stosuje tę samą metodę, jak widać to przy okazji napomnień w Apokalipsie. Aby Go naśladować, strzeż się używania gniewnych słów lub nieuprzejmości, gdyż to zatwardza serca i czyni bezowocnym zbawienne pouczenie.

Maria wskazuje te na różnicę między zobowiązującym poleceniem a radą, zalecając, by nie wszystko nakazywać – a już koniecznie wystrzegać się tworzenia nowych praw wedle własnej fantazji i upodobania – lecz umieć też łagodnie przekonywać i prosić. Przełożony, który chciałby jedynie rozkazywać i karać, przypomina strażnika, batem zmuszającego galerników do wiosłowania…

Przeorysze nie powinny się łudzić, że własnymi siłami i cnotą uczynią podwładne świętymi. Jeśli same nie będą wyzute z własnych namiętności, mogą stać się przeszkodą, o którą potykając się, inne upadną. Trzeba więc, by zamiast naginać innych do własnych wizji i ideałów, przeorysze (jak św. Paweł – zob. 1 Kor 9,21; Rz 12,15) potrafiły wczuć się w sytuację i kondycję swych podwładnych, współczuć i pocieszać w trudnych momentach, a także zatroszczyć się o ich potrzeby, intuicyjnie wyczuwając je i odgadując. Przełożeni mają przecież pomagać w realizacji powołania i dążeniu do świętości, a nie udaremniać Boże zamysły względem tych, których On sam wybrał.

cdn.

s. Anna Maria od Opatrzności Bożej OCD, Rzeszów