Sensacje XVI wieku, czyli flesze z historii Karmelu #11

Bł. Anna od św. Bartłomieja (1549-1626), towarzysząc Teresie od Jezusa w podróżach fundacyjnych jako jej infirmerka i sekretarka, miała sposobność i przywilej poznać z bliskapedagogiczny talent Fundatorki – kryjące się po pojęciem SUAVIDAD: takt, wyczucie, delikatność i łagodność. Czy wierna uczennica Świętej Matki chciałaby powiedzieć nam coś na ten temat sama od siebie?

Anna García wstąpiła do Karmelu 2 listopada 1570 roku jako konwerska. Pochodziła z ubogiej rodziny rolników i pasterzy z Almendral. Nie miała możliwości zdobycia wykształcenia. Jednak bogactwem osobowości przewyższała niejedną wysoko urodzoną pannę. Pogodne i radosne usposobienie, szczerość i otwartość, prostota i pokora, wrażliwość, duch bezinteresownej służby i umiejętność sprawiania innym przyjemności… – te cechy jeszczenie wyczerpują katalogu zalet Anny. Przyglądając się uważnie, możemy dostrzec w niej trzy cnoty, mające kapitalne znaczenie dla interesującego nas zagadnienia:

1. wyczucie i łagodność (suavidad) przejawiające się zwłaszcza w jej integrującym i pokojowym oddziaływaniu na wspólnotę, najpierw na poziomie relacji siostrzanych, a następnie w jej sposobie formowania nowicjuszek i zarządzania wspólnotą

2. roztropność (disreción) – tak Annę charakteryzuje Teresa w Księdze Fundacji: jedna towarzyszka, która od wielu dni podróżuje wraz ze mną, konwerska, lecz tak wielka służebnica Boża i tak rozsądna (discreta), iż bywa, że więcej mi może pomóc niż siostry chórowe (F 29, 10)

3. determinacja i męstwo (ánimo varonil) – Błogosławiona uważała brak odwagi za jeden z podstawowych defektów życia zakonnego: tam, gdzie brakuje determinacji, otwiera się drzwi pokusom

Zobaczmy, w jaki sposób Anna od św. Bartłomieja praktykowała je na co dzień:

rok 1591: „misja dyplomatyczna”

W 1591 roku, po trwającej miesiąc wizytacji w Karmelu w Madrycie (nota bene nie wykazała ona nieprawidłowości w funkcjonowaniu klasztoru i sposobie życia sióstr) przełożeni zdjęli z urzędu przeoryszę m. Marię od Narodzenia, a Annę od Jezusa (de Lobera) pozbawili głosu w kapitule i odizolowali od Wspólnoty. Była to kara za prośbę o zatwierdzenie Konstytucji terezjańskich, jaką karmelitanki bose z różnych klasztorów wspólnie skierowały do Rzymu. Treść brewe Salwatoris papieża Sykstusa V z 6 czerwca 1590r. tak poirytowała o. Mikołaja Dorię, że nie chcąc jako Generał utracić kontroli nad żeńską gałęziąZakonu, wystosował do mniszek specjalny list. Zawartymi w nim napomnieniami i groźbami, wtrącił rozmiłowane w posłuszeństwie córki św. Teresy w tysiączne skrupuły i rozterki…

W tych czasach lęku, niepokoju i zamieszania przeoryszą Karmelu w Madrycie mianowano Marię od św. Hieronima z Avila, która za towarzyszkę dobrała sobie Annę od św. Bartłomieja. Mniszki klasztoru św. Józefa podchodziły bowiem do nowości o. Dorii z większym dystansem i, nie upatrując w nich wielkiego zagrożenia, jako pierwsze zadeklarowały lojalność i posłuszeństwo wobec Generała… Możemy więc chyba wyobrazić sobie, jak trudnym i delikatnym zadaniem zostały obarczone m. Maria ze swoją pomocnicą. Wywiązały się z niego znakomicie, w dużej mierze dzięki zasługom tej ostatniej. Anna od św. Bartłomieja, pełniąc w klasztorze role drugoplanowe, potrafiła pozytywnie i skutecznie wpływać na klimat i wzajemne relacje we wspólnocie. Posłuchajmy jej relacji:

Objęłyśmy ten krzyż – owa Matka i ja – z miłości do Boga i przez posłuszeństwo, a nie był on małym. (…) Przez pierwsze trzy miesiące obdarzał Pan Przeoryszę taką łaską, jak gdyby sama Święta [Teresa] zajmowała jej miejsce i rządziła poprzez nią, ja widziałam ja bardzo jasno jak żywą (…). Inne, które tego zrozumienia nie posiadały, mówiły: „Co to za Przeorysza, bo my wyobrażałyśmy sobie, że będzie surowa, a ona wydaje się być bardziej aniołem aniżeli stworzeniem. Dlaczego tak sprzeciwiałyśmy się jej przybyciu?” (…) Po upływie trzech miesięcy, już więcej nie widziałam Świętej, lecz Przeoryszę, która jak jej dobra uczennica rządziła przez trzy lata z wielką mądrością i roztropnością (prudencia y discreción). (…) Lecz w ogólności nie było pokoju jak przedtem, gdyż sprawy minione odżywały raz po raz, a zakonnice nie miały już takiej wolności jak przedtem. One boleśnie przeżywały swoje kary, a Przeorysza odczuwała przykrość, bo nie mogła im pozwolić na to czego chciały – po to przysłali ją tu przełożeni.

Ja nosiłam w sobie wielkie pragnienie pokoju, służyłam i wychodziłam naprzeciw mniszkom z wielką miłością i radością w taki sposób, że miały do mnie zaufanie, choć pozostawałam lojalną wobec przełożonej. Gdy przychodziły do mnie z pokusami przeciwko niej, odpowiadałam im: „Nasza Matka bardzo was kocha, myślcie o niej inaczej. Jeśli nie [dowierzacie], to sprawdźcie udajcie się do niej z otwartością i szczerością. Jestem przekonana, że ona zechce wam usłużyć we wszystkim jak tylko może”. A do Przeoryszy mówiłam, nie skarżąc na mniszki, lecz mając wzgląd na Boga i na miłość wzajemną: „Matko moja, siostry bardzo cię kochają, pociesz je, gdy przyjdą do Waszej Wielebności. One naprawdę są dobre, ale czują się ściśnięte (encogidas), okaż im więc łaskawość…

Podobne przysługi Anna oddawała m. Marii od św. Hieronima także na nowej fundacji w Ocaña, na którą udały sięrazem w 1595 roku. O. Silverio tak to komentuje: Pokorna konwerska swoją roztropnością (discreción) oraz łagodnością i delikatnością (dulzura) natychmiast każdego pozyskiwała

pokusa większej doskonałości

Rozkochana w modlitwie i obdarowana nadprzyrodzonymi łaskami Anna już jako nastolatka pragnęła cierpieć dla Chrystusa. Podczas długich godzin samotności spędzanych z dala od domu przy wypasaniu owiec wymyślała więc sobie rozmaite praktyki pokutne. Z takim nastawieniem i przygotowaniem wstąpiła do klasztoru św. Józefa w Avila. Tutaj jej zapał jeszcze się nasilił. Szczególnie w wyniku wizji Ukrzyżowanego, jaką otrzymała krótko po złożeniu ślubów (15.08.1572). Słowa Chrystusa: Od tej chwili innym ma się stać twój rodzaj życia, wszak dotychczas byłaś zawsze jak dziecko rozpieszczone nie tylko rozbudziły w niej wielkie pragnienie zbawiania dusz, ale też zostały przez nią odczytane jako zachęta do jeszcze surowszej pokuty. Nic dziwnego, że dziarska i krzepka pasterka z Almendral w krótkim czasie zaczęła opadać z sił i chorować. Na szczęście przed śmiercią z wycieńczenia ocaliła ją interwencja Świętej Matki. Gdy Fundatorka powróciła do klasztoru po dłuższej nieobecności, bardzo zmartwiła się tym, że licząca zaledwie 25 lat siostra,wskutek braku roztropności i dobrego kierownictwa, staje się niezdolną do pracy oraz życia Regułą. Teresa zabroniła więc Annie wyszukanych pokut, a w celu ukierunkowania trawiącego ją pragnienia – posunięcie wprost genialne – do obowiązków kucharki dołożyła jej jeszcze urzędy kołowej i infirmerki… Matka pokazała Córce, że heroizm miłości więcej znaczy w oczach Bożych aniżeli wyśrubowany ideał własnej doskonałości.

Jakie wnioski Córka wyciągnęła z tej lekcji? Odpowiedź znajdziemy w jej Autobiografii. Jesienią 1598 roku Anna od św. Bartłomieja została zaproszona do udziału w projekcie założenia żeńskiego Karmelu pustelniczego w Alcalá de Henares:

Kiedy przybyłam do Madrytu, rzekła mi owa Matka [Izabela od Krzyża], że chce, bym udała się z nią do pustelni. Odpowiedziałam jej, że nic nie skłania mnie w tym kierunku i że nie zamierzam odstępować od zarządzeń Naszej Świętej Matki choćby w jednym punkcie. Zwróciłam też uwagę, że w tym, co zamierza uczynić, próbuje ją oszukać demon, ale nie chciała mi wierzyć. (…) Owa Matka przedstawiła mi pisma dotyczące tej fundacji, a mnie wydało się to szaleństwem i czymś zgoła niemożliwym do zachowywania przez kobiety. (…) Bardzo bolałam nad tym, że jego ustawy i ceremonie są sprzeczne z prawodawstwem Świętej Matki Teresy. Odczuwałam w duchu, że zgrzeszyłabym pyszniąc się, że czynię rzecz doskonalszą od tego, co zrobiła Święta. W ten sposób przestałam z nimi rozmawiać, a ci którzy mnie nie rozumieli bardzo szemrali, gdyż wydawało im się, że popadłam w rozluźnienie. Przyszła mi to też oznajmić jedna pani hrabina: „Czuję się zgorszona, miałam o siostrze inne zdanie”. Zniosłam to dla miłości Boga…

Ambitny plan, ciesząc się sporym poparciem dworu i cesarzowej, został jednak zrealizowany. Szybko też zakończył się fiaskiem. Po trzech miesiącach okolice Alcalá nawiedziła zaraza, przed którą trójka wyczerpanych pokutnymi praktykami mniszek nie była w stanie się obronić (dwie zmarły). Anna – jakże bystra, roztropna i przewidująca – dostrzegła w tym znak z nieba.

Nie należy ukrywać przed nimi żadnego ich braku, ani znosić jakiegokolwiek, choćby lekkiego, rozluźnienia, wiele na tym zależy. Mają poznać to, do czego się zobowiązują, surowość i zwyczaje Zakonu…  przychodzą tutaj, by czynić pokutę, a nie dogadzać sobie. Poniższe słowa pokazują, że jako mistrzyni nowicjatu i przeorysza (we Francji i Belgii) Anna od św. Bartłomieja była bardzo wymagająca. Nie próbowała jednak nikogo uświęcać na siłę. Pozyskiwała ludzi dobrocią: w ten sposób powinna postępować mistrzyni, ucząc nowicjuszki wszystkich zwyczajów, wpajając je z delikatnością (dulzura) i łagodnością (blandura) jak mleko, aby rozmiłować je w cnocie. Potrafiła cierpliwie towarzyszyć drugiej osobie, uwzględniając jej zdolności i motywując do rozwoju: z taką miłością i wyczuciem (blandura) ma je prowadzić po drodze doskonałości, ukierunkowując je jak drzewo, które od małego trzeba prostować, przycinając gałązki rosnące w nieodpowiednie strony. Uważała tę metodę za skuteczniejszą od nadmiernego rygoru oraz prób wywierania nacisku: prowadząc je z łagodnością (suavidad) i miłością, można je zaprowadzić, dokąd się chce. Podkreślała, że to miłość stanowi podstawę wszelkiego wysiłku ascetycznego: nasza Reguła bardziej niż inne zobowiązuje nas do miłości (caridad y amor de Dios) i chociaż winnyśmy dążyć do wszystkich cnót, to do miłości o wiele bardziej. Kładła też nacisk na umartwienie wewnętrzne – konieczność uśmiercenia tych pragnień i skłonności, które zatrzymując nas na własnych upodobaniach i zachciankach, prowadzą do zniewolenia i przeszkadzają szczerze i prawdziwie kochać Boga i bliźnich. Dlatego w swoich pismach nie mówi wiele o pokutach cielesnych, natomiast bezwzględnie walczy z miłością własną, pychą i ambicją

obrona dziedzictwa terezjańskiego

Pragnienie męczeństwa, które Anna nosiła głęboko wyryte w sercu, ziściło się w bardzo realny, choć bezkrwawy sposób we Francji. Kard. Pierre de Bérulle z początku był dla karmelitanek bosych prawdziwym ojcem i protektorem. To z jego inicjatywy w 1604 roku Anna od św. Bartłomieja otrzymała czarny welon i zmieniła status z siostry konwerski na chórową, niedługo potem podjęła się założenia klasztoru w Pontoise, a następnie kontynuowała dzieło Anny od Jezusa w Paryżu. Radykalnie zmienił on jednak swoje nastawienie, gdy Anna zapragnęłasprowadzenia do Francji karmelitów bosych i poddania mniszekpod jurysdykcję Zakonu. Francuski purpurat, który dotychczas sam sprawował duchową pieczę nad córkami św. Teresy, nie chciał, by wymknęły mu się one spod kontroli. Liczył na to, że Anna od św. Bartłomieja – łagodniejsza, elastyczniejsza i mniej światła od swojej imienniczki – łatwiej ulegnie jego wpływowi i sugestiom. Napotykając na opór i stanowczość obrończyni terezjańskiego dziedzictwa, zaczął buntować jej podwładne, podkopywać autorytet Anny jako Przeoryszy, kwestionować jej kompetencje, posądzać ją o diabelskie omamienie (odmawiał jej nawet przysłania spowiednika, przed którym mogłaby otworzyć swoją udręczoną duszę), siać wątpliwości i niezgodę we wspólnocie… Ona sama tak wspomina jedną z trudniejszych rozmów z kardynałem de Bérulle:

Przyszedł ów przełożony do koła, zawezwał mnie i rozpoczął swoje narzekania na to, co zaszło. Prosiłam go, by zostawił to na inny dzień, bo akurat upuszczono mi krew, lecz on odrzekł: „To bez znaczenia, proszę pozostać”. I przez dobrą godzinę procesował się ze mną w sprawie Konstytucji i Reguły, chcąc je pozmieniać w niektórych punktach. Sprzeciwiałam mu się, podczas gdy on twierdził, że zna się na tym tak dobrze jak ja. Odrzekłam, że tak nie jest, bo on zna to ze swoich książek, lecz nie ma doświadczenia w sprawach dotyczących [życia] zakonnego tak jak ja i dlatego nie mogę się na to zgodzić. Odpowiedział, że w Hiszpanii to było co innego niż we Francji. Ja na to, że Reguła i Konstytucje zawsze powinny być tym samym i tu i tam i że nie zamierzam ulec. Trwało to tyle, że kiedy oddaliłam się stamtąd, czułam się tak źle, że ponownie trzeba było upuścić mi krew. Na jej widok medyk tak się przestraszył, że odwołał na bok jedną z zakonnic i powiedział: „Dbajcie o tę Matkę, bo wam umrze. To jasne, że po krwi widać wszystkie jej utrapienia, a jest cudzoziemką i winnyście poczuwać się do troski o jej zdrowie.” Takie walki staczałam każdego dnia, bo niczego nie chciał [de Bérulle], jak tylko zmieniać i ustanawiać rzeczy na swój sposób. A kiedy ja nie chciałam się zgodzić, wszystko stawało się przynoszącym udrękę zmaganiem. Nie miałam też nikogo, kto by mi pomógł ani spoza klasztoru, ani wewnątrz

O tym, jak wielkim męstwem i wytrwałością wykazała się Anna w godzinie próby, świadczy jeszcze jeden fakt. Na początku 1607 roku przejeżdżała przez Paryż, kierując się w stronę Brukseli, Anna od Jezusa. Kiedy dowiedziała się od księżnej Longueville o przejściach swojej imienniczki, zaproponowała jej, by dołączyła do grupy fundacyjnej. Anna od św. Bartłomieja, pragnąc do końca wychylić puchar zgotowanych jej cierpień, nie przyjęła tej oferty mówiąc: Nie nadszedł jeszcze czas, bym teraz uciekła od tego krzyża. Nie odrzucę tego, co obecnie Pan włożył w moje ręce, gdyż przybyłam tu po to, by cierpieć. A dotychczas niewiele jeszcze przeszłam. I pozostała. Rok później ufundowała jeszcze, również pośród wielkich trudności i prześladowań, Karmel w Tours i dopiero w październiku 1611 roku wyjechała do Niderlandów, by również tam kontynuować i rozpowszechniać dzieło Świętej Matki.

synteza doświadczenia

Na koniec prezentuję tekst bł. Anny od św. Bartłomieja, którystanowi syntezę jej pedagogicznego doświadczenia. Terezjańskasuavidad harmonijnie splata się tu ze stanowczością i zdecydowaniem oraz roztropnością…

O WYCZUCIU I ROZTROPNOŚCI Z JAKĄ PRZEŁOŻONY WINIEN POSTĘPOWAĆ WOBEC SWYCH PODWŁADNYCH

(De la blandura y prudencia con que el superior se ha de portar con sus súbditos)

Zastanawiając się często nad tym, co można wyczytać w żywotach niektórych świętych przełożonych: że byli łagodni i wyrozumiali dla podwładnych posłusznych oraz przestrzegających Reguły i praw zakonnych, natomiast rygorystyczni wobec nie będących takimi, a także usiłując wiele razy wniknąć w ich usposobienie, wydaje mi się, że pokazują oni i zalecają, by uważał bardzo ten, kto sprawuje władzę. Przełożony winien liczyć się z tym, że potrzebuje wielkiego światła od Boga i – jeśli chodzi o takich, których należałoby skarcić – niech z miłością i uwagą zajrzy w głębię ich duszy oraz uwzględni ich zdolności (talento) – i według ich miary używa metod, które stosowali święci w ich sposobie postępowania z duszami. Jeśli [podwładni] poddani próbie okazali się tak bezsilni i pozbawieni cnót, że próby udzielania napomnień przynoszą raczej szkodę [niż pożytek], niech przełożony miarkuje surowość i nie spieszy się zanadto. Istnieją bowiem tacy, którzy źle prowadzeni, stają się jeszcze gorszymi, i aby ich poznać, potrzeba więcej czasu. Wielu z początku zaczyna dobrze, lecz postępując drogą umartwienia, z czasem psują się jak przechowywane w piwnicy wino o zbyt słabej mocy. Nie dało się tego [defektu] zauważyć od razu, gdyż żywili oni dobre pragnienia i wyglądali na zakonników, lecz brakło im odpowiednich zdolności (caudal). A kiedy już raz stali się octem, nie da się ich z powrotem przemienić w wino, choćby się wiele starań czyniło. Lepiej więc, by służyli jako ocet, niż gdyby się zmarnowali zupełnie.

Mówię o occie, ponieważ jakkolwiek oni sami nie zdołaliby stać się świętymi, pomogą do tego pozostałym (cierpliwie znoszącym kwas tamtych). Tak więc, mogą posłużyć jako ocet, którym przyprawia się potrawy, a wówczas to, co samo w sobie nie jest dobre, przyczyni się dla zdrowia tych, którzy dzięki nim dojrzewają, sprawiając tym przyjemność Bogu. Ci [trudni] nie zatracą się zupełnie, gdyż zmagając się ze sobą w pewnych rzeczach, pomału wyjdą bez straty, podczas gdy pozostali poprawią się dzięki temu umartwieniu, które ich spotyka. Natomiast przełożony prowadząc takie dusze powoli, pozyska je, nie pozwalając na to, by się zagubiły. Niedawno mogliśmy to zobaczyć na przykładzie niektórych, że ponieśli szkodę dlatego, iż chciano siłą rygoru wykrzesać z nich cnotę, której nie posiadali, i to ich zgubiło zupełnie. A ich pobłądzenie wzbudziło zamęt w pozostałych i poruszyło cały klasztor. Widziałam to sama i [sądzę], że bardzo [tutaj] należy się lękać, skoro te dusze tak wiele kosztowały Boga.

Wiele razy się zdarza, że niektórzy przełożeni nie kierują się gorliwością świętych, polegającą na czynieniu dusz cnotliwymi i przywracaniu im zdrowia. My dziś takiego zapału nie mamy, gdyż męczy nas taki sposób postępowania i przykrym się zdaje. Miłość własna zabija w nas chrześcijańską miłość i napełnia nas niechęcią do nich, i być może nierozważnie traktujemy ich ostro w sposób, który nie przynosi im korzyści. Ale jeśli wytrzymamy ich trochę, a oni sami zobaczą miłość, jaką się ich darzy, potrafią się trochę dostroić [do reszty] i ponownie zaczynają rozpoznawać swoje wady. Czując się zobowiązani ojcowską miłością, z jaką odnosi się do nich przełożony, otwierają swoje serce i dają mu przestrzeń, by leczył ich choroby. Nie uczyniliby tego jednak, gdyby ich straszył rygorem.

Owo otwieranie serca przez podwładnego przed przełożonym lub mistrzem stanowi jego zdrowie i Bóg wychodzi wówczas naprzeciw jego pokorze i pragnieniom. Pewnym jest, że w takiej mierze, w jakiej podwładny lub podwładna otwiera swe serce przed przełożonymi, dociera to też do Boga. I objawi mu wtedy Jego Majestat swoje światło i pozwoli znaleźć to, czego szukał. Nie pozwoli mu też ulec oszukaniu tak jak tym, którzy postępują nieszczerze i coś ukrywają, udając, iż poszukują kogoś, kto by ich pouczył. Nie tak oni kroczą, jak powinni, i tym samym stają się ślepi, ponieważ sam Bóg zamyka im drzwi, karząc ich grzech. Nie zsyła też swego światła przełożonemu, aby im powiedział, to co dla nich najważniejsze, lecz pozwala by wyrzekł to, na co zasługuje ich udawane pytanie. Ci właśnie muszą się maskować, dopóki z czasem nie da im Bóg sił do umartwienia siebie i potwierdzenia swojego powołania dobrymi czynami.

Lecz nie wszyscy mają podążać tą drogą, gdyż tych mocniejszych, którzy posiadają odpowiednie zdolności (caudal) i głód cnoty, potrzeba nasycić i wspomóc ich pragnienia, ćwicząc ich i przymnażając im aktów umartwienia z surowością na jakiej zniesienie stać ich siły, aby nie opóźnili się w dojściu do doskonałości, do jakiej dążą. Spośród tych, których tak doświadczyli i wypróbowali ich mistrzowie, wyłonili się wielcy święci. W jednych zajaśniał blask posłuszeństwa, w innych zaś blask pozostałych cnót, skąd ubodzy w cnotę (jak my sami obecnie) mogą czerpać odwagę i wspierać się ich przykładami.

Pomiędzy sługami Boga zachodzi następująca różnica: jedni mają głód cnoty, podczas gdy inni wstręt do niej. W przypadku tych, którzy żywią odrazę, trzeba poczekać, aż się uśmierzy ich zmienne nastroje łagodnymi lekarstwami. Ci pierwsi wymagają zaś mocnych [środków], ponieważ miłość Boga nie chce się ociągać, lecz być ćwiczona – oni wszystko mają za nic, bo miłość czyni lekkim ich ciężar. Po tych jasno widać, że zostali wezwani przez Boga do pokuty, gdyż ją kochają i to, co gorzkie, staje się im słodkie. Zwłaszcza podczas roku nowicjatu należy patrzeć, czy zostali obdarzeni tym powołaniem. Jeśli się bacznie obserwuje, zauważy się to niechybnie, bo jakkolwiek zamknięci by byli, dadzą nam odczuć swoje humory. Wiele dusz ukrywało swoje prawdziwe oblicze aż do profesji z tego powodu, że nie doświadczyły wzgardy i poniżenia, i [teraz] nie nadają się do tego, czego się podjęły. Jeśli się im później postawi wyższe wymagania, psują się, pozostają ściśnięte i bez animuszu, by postępować naprzód swoją drogą. Gdy przełożony nieświadom ich biedy i małoduszności, naciska na nie, nie wytrzymują tego i grzeszą lub powodują skandal, tracąc szacunek dla przełożonego i gubiąc same siebie. Dlatego bardzo podoba się Panu, gdy zwraca się uwagę na siły tych dusz, które Go wiele kosztowały. A skoro przebywają w towarzystwie dobrych, koniecznym jest, by te je znosiły, nie usiłując chełpliwie czynić tego, co robili pouczeni przez Boga święci. Obecnie nie zasługujemy na otrzymanie takiego światła, nie będąc do tego przysposobionymi, a dzieje się to z powodu naszej miłości własnej i wrogości do bliźnich. To właśnie ten brak nam szkodzi i sprawia, że nie przynosimy pożytku duszom tak, jak działo się to w innym czasie.

Niech Bóg da nam miłość swoich Świętych i światło do wypełnienia (tak jak On tego chce) naszych zobowiązań. Amen.

cdn.

s. Anna Maria od Opatrzności Bożej OCD, Rzeszów