Od początku do końca

Wiem o sobie, że jestem ogromnie wrażeniowa. Już niejeden wiersz, dźwięk, obraz, człowiek, wprawił mnie w estetyczne osłupienie. Ale dziś Thomas Merton przebrał wszelką możliwą miarę. Być może to dlatego, że cechy tych świętych postaci są mi zupełnie obce? Nie wiem, ale mam ochotę wtopić się w słowa Mertona. Zniknąć gdzieś między kolejnymi wersetami, albo choć krótką chwilę posiedzieć z pytaniami…

Ile przenaturalnej i pięknej pokory, świętej od początku do końca wiary i pewności musi być w człowieku, za którym chodzą tłumy, podczas gdy On ogłasza ,,Kogoś większego”. Jak realną trzeba mieć z tym kimś więź i jak mocno temu komuś ufać, by móc o nim powiedzieć ,,Jego musi być coraz więcej, a mnie – coraz mniej”?

Skąd w Janie to wszystko?! Kiedy się to zaczęło i dlaczego nigdy się nie skończyło?

Ile musi być wreszcie wolności w Matce Jana i Jezusa, by móc przyjąć, że nic co posiadają, nie jest na ich wyłączność, nawet własny Syn.

Ufność, cierpliwość, oddanie. Dosłowne.

Elżbieta nie dożyje chwili, w której ujrzałaby jak jej syn oddaje głowę tańczącej pasierbicy Heroda, ale Maryja dożyje i umrze w jednej chwili, widząc, jak Jej syn kosztuje śmierci, aby śmierci już więcej nie było.

Merton porównał Jana Chrzciciela w łonie matki, do kontemplatyka, takiego jak trapista, ponieważ Jan Chrzciciel jako pierwszy anachoreta żyje w ukryciu dla Boga.

Czemu uciekasz od zalanych brzegów Galilei,
Od piasków i wody lawendowej?
Czemu opuszczasz zwyczajny świat, Dziewico z Nazaretu,
Żółte łodzie rybackie, farmy,
Podwórka pachnące winem i niskie piwnice,
Prasy do oliwy i kobiety przy studni.
Czemu uciekasz od tych rynków,
Tych podmiejskich ogrodów,
Trąbek zazdrosnych lilii,
Pozostawiając je wszystkie urocze wśród drzew cytrynowych?
Nie zawierzyłaś żadnemu miastu
Orędzia, które nosisz w ukryciu.
Utopiłaś słowo Gabriela w myślach jak w morzach
I zwróciłaś się ku kamiennej górze,
Ku miejscom bezdrzewnym.
Dziewico Boża, czemu Twoja odzież jest jak żagle?
Czy w dniu, w którym Matka Boża, pełna Chrystusa,
Weszła na podwórko swojej krewnej,
Jej kroki, lekkie kroki, nie padły na kamienie bruku jak złoto?
Czy jej oczy szare jak gołębice
Nie spoczęły jak pokój nowego świata na tym domu,
na doznającej cudu Elżbiecie?
Jej pozdrowienie
Dzwoni w kamiennej dolinie jak dzwon kartuzji:
A nienarodzony święty Jan
Budzi się w ciele swej matki,
Porusza się na odgłosy odkrycia.
Śpiewaj w swojej celi, mały anachoreto!
Jak Ją dojrzałeś w ślepych ciemnościach?
Jaka tajemnicza sylaba
Obudziła Twoją młodą wiarę do szalonej prawdy,
Że nienarodzone dziecko może być skąpane
w Duchu Bożym?
O, płonąca radości!
Jakie morza życia zasadził ten głos!
Jakim nowym zamysłem
Twe mądre serce otrzymało Jej sakrament
I poznało, że kryje Ona w sobie Chrystusa?
Nie potrzebujesz wymowy, dzikie dziecko,
Radujące się ze swego dziedzictwa;
Twoja ekstaza jest apostolatem,
W którym kopanie to contemplata tradere.
Twoja radość jest powołaniem
Ukrytych dzieci Matki Kościoła –
Tych, które ich śluby pochowały w krużganku czy pustelni;
Milczącego trapisty, szarego, granitowego kartuza,
Cichego karmelity, bosej klaryski
Zasadzonych w nocy kontemplacji,
Zapieczętowanych w ciemności i oczekujących na narodziny.
Noc jest naszą diecezją, a cisza naszą posługą;
Ubóstwo naszym miłosierdziem, a bezsilność
naszym niemym kazaniem.
Poza zasięgiem wzroku lub dźwięku mieszkamy
w powietrzu,
Próbując zdobyć świat w niepojętym doświadczeniu.
Oczekując na pierwsze, odległe bębny Chrystusa
Zwycięzcy,
Zasadzeni jak wartownicy na granicy świata.

Blanka Mazur