Modlitwa trudu

Św. Teresa od Jezusa w Drodze doskonałości w 4 rozdziale pisze: „Modlitwa i życie wygodne nie idą w parze”. Jej duchowa córka św. Teresa od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza, mogła wielokrotnie o tym się przekonać, że aby się modlić potrzeba wiele trudu, wysiłku i samozaparcia. Sam Pan Jezus o tym mówi do swoich uczniów: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje” (Mt 16, 24).
Modlitwa zawsze będzie powiązana z trudem, po pierwsze po to, byśmy mogli wzrastać w miłości, a po drugie by ćwiczyć się w wytrwałości i jej nie porzucać. Poniższe dwa cytaty z Dziejów duszy św. Teresy z Lisieux zilustrują to doskonale.

Hałas na modlitwie

Przez długi czas podczas wieczornego rozmyślania zajmowałam miejsce przed siostrą, która miała zabawne przyzwyczajenie, a jak sądzę… również wiele światła, ponieważ bardzo rzadko posługiwała się książką. Oto co spostrzegłam: Siostra ta, gdy tylko weszła, natychmiast zaczynała robić dziwny szmer, jakby ocierała wzajemnie dwie muszelki. Tylko ja jedna zwróciłam na to uwagę, bo słuch mam nadzwyczaj ostry (nieraz aż za bardzo). Nie jestem w stanie wyrazić, moja Matko, jak mnie ten nieznaczny hałas męczył. Miałam wielką ochotę odwrócić głowę i spojrzeć na winną, która na pewno nie zdawała sobie sprawy ze swego nawyku; nie było innego sposobu, by jej to uświadomić. W głębi serca czułam jednak, że lepiej będzie znieść to z miłości ku Bogu i nie robić przykrości siostrze. Trwałam więc spokojnie, usiłując jednoczyć się z Panem Bogiem i zapomnieć o cichym szmerze… wszystko na darmo. Czułam, że pot mnie oblewa i byłam zmuszona odprawiać jedynie modlitwę polegającą na znoszeniu tego cierpienia; pogrążona w udręce szukałam jednak sposobu, by czynić to bez irytacji, ale z radością i pokojem, przynajmniej wewnątrz duszy. Starałam się więc pokochać ten drażniący szelest i zamiast czynić wysiłki, by go nie słyszeć (co było rzeczą niemożliwą), słuchałam go z pełną uwagą, jakby to był zachwycający koncert, i całe moje rozmyślanie (a nie była to bynajmniej modlitwa odpocznienia) upływało na ofiarowywaniu Jezusowi tego koncertu.

W sercu Kościoła

Być Twą Oblubienicą, o Jezu, być karmelitanką, być przez zjednoczenie z Tobą matką dusz, to wszystko powinno mi wystarczyć… jest jednak inaczej… Bez wątpienia, te trzy przywileje stanowią moje powołanie: być Karmelitanką, Oblubienicą i Matką. A jednak odczuwam w sobie jeszcze inne powołania, powołanie WOJOWNIKA, KAPŁANA, DOKTORA, MĘCZENNIKA; czuję wreszcie potrzebę, pragnienie dokonania dla Ciebie Jezu wszystkich czynów najbardziej bohaterskich… Czuję w mej duszy odwagę Krzyżowca, Żuawa Papieskiego, pragnę umrzeć na polu bitwy w obronie Kościoła… Czuję w sobie powołanie KAPŁANA; z jaką miłością, o Jezu, piastowałabym Cię w mych rękach w chwili, gdy na moje słowo zstępowałbyś z Nieba!… Z jaką miłością dawałabym Cię duszom!… Ale cóż! pragnąc zostać Kapłanem, podziwiam równocześnie pokorę św. Franciszka z Asyżu i czuję powołanie, by  naśladować go w odrzuceniu wzniosłej godności Kapłaństwa. O Jezu! moja miłości, moje życie… Jakże połączyć te sprzeczności? Jak zrealizować pragnienia mojej biednej małej duszy? Ach! mimo mej maleńkości, chciałabym oświecać dusze, jak Prorocy, Doktorzy, odczuwam  powołanie Apostoła… chciałabym przebiegać ziemię, głosić Twe imię i umieszczać w ziemi niewiernych Twój chwalebny Krzyż. Ale, o mój Ukochany, jedno posłannictwo mi nie starczy, chciałabym w tym samym czasie głosić Ewangelię w pięciu częściach świata aż po najbardziej odległe wyspy… Chciałabym być misjonarzem nie tylko przez przeciąg kilku lat, lecz od stworzenia świata aż do dokonania się wieków… Przede wszystkim jednak, o mój Ukochany Zbawicielu, chciałabym przelać za Ciebie moją krew, aż do ostatniej kropli… Męczeństwo, oto marzenie mej młodości; rosło ono ze mną w karmelitańskiej klauzurze… Ale oto nowe szaleństwo, bo nie ograniczam się do pragnienia jednego rodzaju męczeństwa… Trzeba by wszystkich naraz, aby mnie zadowolić… Chciałabym jak Ty, mój Oblubieńcze godny uwielbienia, być biczowana i ukrzyżowana… Chciałabym umrzeć odarta ze skóry jak św. Bartłomiej… Jak św. Jan chciałabym być zanurzona we wrzącym oleju, chciałabym ponieść wszystkie tortury zadawane męczennikom… ze św. Agnieszką i św. Cecylią podać szyję pod miecz i jak Joanna d’Arc, moja ukochana siostra, chciałabym na stosie szeptać Twoje Imię, o JEZU… Kiedy pomyślę o udręczeniach, które w czasach Antychrysta staną się udziałem chrześcijan, czuję, jak serce moje wyrywa się do nich… Jezu, Jezu, gdybym chciała spisać wszystkie moje pragnienia, musiałabym się odnieść do Twej księgi żywota, gdzie są podane czyny wszystkich Świętych; tego wszystkiego chciałabym dokonać dla Ciebie…

O mój Jezu! cóż odpowiesz na te moje szaleństwa?… Czyż jest dusza mniejsza, bardziej nieudolna od mojej!… Ale właśnie dla tej mojej słabości spodobało Ci się, Panie, wypełnić moje małe dziecinne pragnienia; a dziś chcesz spełnić inne pragnienia większe niż świat cały…

Podczas modlitwy pragnienia te stawały się dla mnie prawdziwym męczeństwem; otworzy-łam więc listy św. Pawła, by tam znaleźć jakąś odpowiedź. Wzrok mój padł na dwunasty i trzynasty rozdział pierwszego listu do Koryntian. Przeczytałam tam w pierwszym rzędzie, że wszyscy nie mogą być apostołami, prorokami, doktorami itd., że Kościół składa się z różnych członków i że oko nie może być zarazem ręką…  Odpowiedź była jasna, nie zaspokajała jednak moich pragnień, nie dawała mi ukojenia… Jak Magdalena dopóty nachylała się nad pustym grobem aż znalazła, czego szukała, tak i ja, uniżywszy się aż do głębin mej nicości, wzniosłam się tak wysoko, że stałam się zdolna osiągnąć mój cel…  Niezmordowanie czytałam dalej i to oto zdanie przyniosło mi ulgę: “Poszukajcie gorliwie DARÓW NAJDOSKONALSZYCH, ale ja wam ukażę drogę przewyższającą wszystko”. I Apostoł wyjaśnia, że wszystkie dary, nawet te NAJDOSKONALSZE, są niczym bez MIŁOŚCI… że MIŁOŚĆ (caritas) jest DROGĄ NAJDOSKONALSZĄ, która najpewniej prowadzi do Boga.

Nareszcie znalazłam odpoczynek… Zgłębiając tajemnice Mistycznego Ciała Kościoła, nie rozpoznawałam siebie w żadnym z jego członków, wymienionych przez św. Pawła; a raczej chciałam odnaleźć się we wszystkich… Miłość dała mi klucz do mego powołania. Zrozumiałam, że skoro Kościół jest ciałem złożonym z różnych członków, to nie brak mu najbardziej niezbędnego, najszlachetniejszego ze wszystkich. Zrozumiałam, że Kościół posiada Serce i że to Serce PŁONIE MIŁOŚCIĄ, że jedynie Miłość pobudza członki Kościoła do działania i gdyby przypadkiem zabrakło Miłości, Apostołowie przestaliby głosić Ewangelię, Męczennicy nie chcieliby przelewać krwi swojej… Zrozumiałam, że MIŁOŚĆ ZAMYKA W SOBIE WSZYSTKIE POWOŁANIA, ZE MIŁOŚĆ JEST WSZYSTKIM, OBEJMUJE WSZYSTKIE CZASY I WSZYSTKIE MIEJSCA… JEDNYM SŁOWEM — JEST WIECZNA!…

Zatem, uniesiona szałem radości, zawołałam: O Jezu, Miłości moja… nareszcie znalazłam moje powołanie, MOIM POWOŁANIEM JEST MIŁOŚĆ!…

Tak, znalazłam swoje miejsce w Kościele, a to miejsce, mój Boże, Ty sam mi ofiarowałeś… W Sercu Kościoła, mojej Matki, będę Miłością… w ten sposób będę wszystkim i moje marzenie zostanie spełnione!!!

o. Romuald Gościewski OCD