Jestem kapłanem dla Was

Do Wadowic przybywam w niedzielne listopadowe popołudnie. Z Placu Jana Pawła II zmierzam ku – jak mawiają miejscowi – klasztorowi „na Górce”. Powstały w 1892 r. kompleks klasztorny Karmelitów Bosych jest miejscem szczególnym. Tutaj pracował św. Rafał Kalinowski. Tutaj szkaplerz święty przyjął młody Karol Wojtyła.

Z miejscem tym Bóg związał też życie Sługi Bożego Ojca Rudolfa Warzechy, który spędził tutaj wiele lat swego życia. Moje pielgrzymowanie wiąże się z obchodami setnej rocznicy jego urodzin. Wchodzę do wypełnionego po brzegi kościoła. Uroczystość zgromadziła wiele osób, które niegdyś spotkały Sługę Bożego. To właśnie w zwyczajnych kontaktach z ludźmi uzewnętrzniał się jego szczególny charyzmat spowiednika, orędownika i pocieszyciela w trudnych życiowych sytuacjach.

„Jestem kapłanem dla was” – mawiał często.

Stanisław Warzecha, przyszły o. Rudolf od Przebicia Serca św. Teresy, urodził się 14 listopada 1919 r. w Bachowicach. Od najwcześniejszych lat charakteryzowała go głęboka pobożność. Miał zaledwie 13 lat, gdy stracił matkę. Po tym wydarzeniu mocniej uzewnętrzniło się jego oddanie Matce Bożej Szkaplerznej.

Pobożność Maryjna będzie charakteryzowała jego duchowość aż do śmierci. Do postawy zawierzenia wszystkiego Maryi szczególnie zachęcał powierzone mu osoby. Jej też powierzył swoje kapłaństwo. W dniu święceń, w swym duchowym dzienniku zanotował:

„Niepokalana! Przygotuj serce moje dla Jezusa”.

Po ukończeniu Prywatnego Gimnazjum Karmelitów Bosych w Wadowicach oraz po otrzymaniu zgody swego ojca, Wojciecha, rozpoczął karmelitański nowicjat w Czernej. Po dziewięciu latach wytężonego rozwoju duchowego, rankiem 24 czerwca 1944 roku, przyjął święcenia kapłańskie. Jego pamiątkowy obrazek prymicyjny zawierał następującą prośbę:

„O Jezu, Wieczny Arcykapłanie, wracaj do nas przez swoich kapłanów i racz w nich ponawiać własne Twe życie i boską działalność”.

Słowa te, wraz z modlitwą arcykapłańską Jezusa, przyświecały powołaniu o. Rudolfa. Przy różnych okazjach zalecał rozważanie tejże modlitwy zawartej w 17 rozdziale Ewangelii św. Jana.

Funkcją powierzoną neoprezbiterowi była opieka nad młodzieżą zakonną. Decyzja ta nadała kierunek pracy wychowawczej, jaką o. Rudolf wykonywał przez blisko pięćdziesiąt lat. Karmelitów, którzy pierwsze kroki w powołaniu stawiali pod bocznym okiem o. Rudolfa, możemy wciąż spotkać w wielu klasztorach.

Dokładnie w dwa miesiące po otrzymaniu święceń, o. Rudolf musiał zmierzyć się z bolesną próbą. Data 24 sierpnia 1944 r. zapisała się na kartach czerneńskiej wspólnoty zakonnej jako dzień męczeństwa bardzo zdolnego nowicjusza Franciszka Powiertowskiego, dziś Sługi Bożego z drugiej grupy 122 męczenników z okresu II wojny światowej. Brat Franciszek został zastrzelony przez niemiecki patrol w lesie nieopodal Czernej.

Ojciec Rudolf był jednym ze świadków tego męczeństwa. Chociaż mocno cierpiał po stracie wybitnego wychowanka i obwiniał siebie za okoliczności związane z jego śmiercią, to swój głęboki ból poddał Bożej woli. Tego dnia w swym dzienniku zanotował tylko jedno słowo: Fiat.

W okresie powojennym Sługa Boży bardzo entuzjastycznie podchodził do pracy duszpasterskiej. Podejmował ją równocześnie z obowiązkami zakonnego wychowawcy. Widział potrzebę odnowy życia religijnego wśród Polaków tak okrutnie uciemiężonych w czasach okupacji. Rozumiał, jak ważne jest czuwanie nad rozwojem duchowym rodaków. Stawał się ich opiekunem, spowiednikiem i przyjacielem.

Był towarzyszem na drodze ku dorosłości niezliczonej młodzieży, pomagał na studiach, doradzał w wyborze zawodu, udzielał ślubów, chrzcił dzieci. Jego dobroć zataczała coraz szersze kręgi i szybko stał się duchowym ojcem dosyć licznej wspólnoty, która spotykała się kilka razy do roku z różnych okazji.

Ojciec Rudolf uczył otwartości na spotkanie z Bogiem, uczulał na umiejętność dostrzegania potrzeb bliźnich:

„Bóg obdarzył go charyzmatem polegającym na umiejętności podejścia do każdego potrzebującego, czy to dziecka, czy dorosłego i poświęcenia mu czasu bez ograniczenia. (…) Nigdy nie okazywał, że mu się śpieszy. Słuchał, okazując wielkie zainteresowanie i chęć pomocy. Wyratował mnie z kryzysu wiary, jaki w tym czasie przechodziłam, co było powodem, że mało nie utraciłam jej na zawsze”.

Nikt nie zlecił o. Rudolfowi duszpasterskiej posługi wobec młodzieży akademickiej, a mimo to wielu krakowskich studentów korzystało z jego kapłańskiej posługi:

„Dużo studentek wybierało sobie za spowiednika o. Rudolfa. Były wśród nich też biedne, które nie miały pieniędzy na podstawowe wydatki. Niektóre z nich nie miały pieniędzy nawet na podręczniki i przybory szkolne. Czasem chodziłam do nich z książkami i listami od o. Rudolfa.

Studentkom zamiejscowym z różnych uczelni starał się pomóc w znalezieniu tanich kwater. Martwił się o nie, pamiętam, jak mówił do mojej mamy, że to taki trudny i niebezpieczny okres dla młodych dziewcząt”.

Niezwykłe było nabożeństwo o. Rudolfa do św. Rafała Kalinowskiego. Był głosicielem jego świętości już w czasach procesu beatyfikacyjnego. Proszących o modlitwę kierował ku celi o. Rafała w wadowickim klasztorze. Tutaj modlił się wspólnie z nimi w ich intencjach. Tutaj też samotnie spędzał na kolanach wiele godzin.

18 stycznia 1989 roku na ulicy Zegadłowicza w Wadowicach samochód potrącił siedmioletniego Aleksandra Romana. U chłopca stwierdzono złamanie podstawy czaszki, uszkodzenie opony twardej, obecność krwiaka i ognisk stłuczenia mózgu, a także ubytek kory i tkanki mózgowej.

Decyzję o operacji podjęto natychmiast po przywiezieniu Olka do szpitala. Podczas zabiegu dwukrotnie zatrzymało się jego serce i konieczna była reanimacja.

W tym dniu w szpitalu przebywał o. Rudolf. Udzielił chłopcu sakramentu namaszczenia, a rodziców zachęcał do pokładania ufności w Panu. Wraz z matką Olka pomodlił się w szpitalnej kaplicy oddając sprawę Matce Bożej i błogosławionemu jeszcze wówczas Rafałowi Kalinowskiemu. Nazajutrz wręczył rodzicom nowennę do błogosławionego oraz jego relikwie polecając, aby dotknięto nimi głowy Olka.

W dziewiątym dniu nowenny, ku zaskoczeniu wszystkich, Olek odzyskał przytomność. Odpowiadał na pytania, rysował, czytał i pisał. Medycznie potwierdzony cud przypieczętował kanonizację o. Rafała. Pielgrzymi przybyli na uroczystości do Rzymu mieli możliwość spotkania z Ojcem Świętym. Wśród nich obecny był także o. Rudolf Warzecha. Przełożony generalny karmelitów przedstawił go Janowi Pawłowi II tłumacząc, że współbracia mają wątpliwości, czyje wstawiennictwo przyczyniło się do cudu – ojca Rafała, czy też ojca Rudolfa.

Ojciec Rudolf spotykał Karola Wojtyłę już w czasie wojny, w klasztorze Karmelitów przy ulicy Rakowickiej w Krakowie. Uczestniczył też w rekolekcjach dla chorych zorganizowanych przez młodego księdza Wojtyłę w parafii św. Floriana. Sługa Boży często wspominał swoje najpiękniejsze kapłańskie doświadczenie – papieską Mszę święta w 1979 roku:

„Miałem to szczęście, że mogłem rozdawać Komunię świętą (…). Po zakończeniu Mszy świętej był komunikat, że resztę hostii świętych konsekrowanych mieliśmy odnieść do kaplicy sióstr Serafitek. Idąc z tymi hostiami (…) nie bardzo mogłem odszukać drogę do tej kaplicy i pytałem jednego młodzieniaszka, który bawił się wśród bloków nad Rudawą, a jego mama podeszła i mówi:

»Widzisz, kochany, chciałeś przyjąć Komunię świętą, a nie dostałeś. Poproś, to ksiądz ci tutaj da Komunię świętą«.

»Mamo, mamo, ale ja się muszę wpierw wyspowiadać«.

»No to ja cię, kochany, wyspowiadam, tylko sobie ubierz koszulkę«.

I poszedł ubrać koszulkę do bloku na górę. Ja sobie usiadłem w ogrodzie na kamieniu. Chłopczyk ów zleciał na dół i rozpoczęliśmy spowiedź. Zanim skończyłem spowiadać, to wielu, którzy byli tam w bloku, zaczęli ustawiać się w kolejkę do spowiedzi. Ta jego mama zastraszona przyszła z kompotem.

»Żeby mi ojciec nie zemdlał tutaj«.

A ludzie proszą: »Po kościołach Krakowa w nocy nigdzie nie zdążyliśmy się wyspowiadać, bo takie były wielkie kolejki«.

Najświętszy Sakrament położyłem na stoliczku z kamienia i każdy z wiernych, kto tylko miał ochotę, mógł skorzystać ze spowiedzi i rozradowany przyjąć Komunię świętą (…). Słońce chyliło się ku wieczorowi, gdy pieszo przybyłem pod nasz kościół (Karmelitów Bosych) przy ul. Rakowickiej”.

Ojciec Rudolf za szczególną łaskę poczytywał służbę chorym. Miał też niezwykłą umiejętność „odszukiwania” tych, którzy żegnając ziemskie życie, pragnęli pojednać się z Bogiem. Swą duszpasterską opieką obejmował pacjentów wadowickiego szpitala, zaś przewlekłe chorych odwiedzał w ich własnych domach. Udzielał sakramentów świętych, podtrzymywał na duchu, otaczał modlitwą.

Czasem bardzo intuicyjnie wyczuwał, gdy ktoś potrzebował jego pomocy. Jedna z karmelitanek Dzieciątka Jezus została poproszona przez umierającą znajomą, aby przekazano o. Rudolfowi, iż ta pragnie się z nim zobaczyć.

„Ogromnie się zdziwiłam, kiedy wychodząc ze szpitala na schodach spotkałam o. Rudolfa i oznajmiłam mu prośbę chorej, a ojciec powiedział: »właśnie idę do Basi«”.

W innym przypadku został telefonicznie wezwany do swej obłożnie chorej penitentki. Kiedy zadzwonił do drzwi mieszkania, obecni bardzo się zdziwili:

„Kto ojca wzywał? Mama jest nieprzytomna”.

Po udzieleniu sakramentu chorych kobieta odzyskała świadomość i poprosiła o spowiedź. Zmarła dopiero jakiś czas po otrzymaniu rozgrzeszenia. Nigdy nie wyjaśniło się, kto owego dnia telefonował do o. Rudolfa.

Był kapłanem, od którego „coś promieniowało”. Ludzie, których spotkał, często podkreślali, iż

„wywierał niezapomniane wrażenie kapłana oddanego całkowicie Bogu, a przy tym tak prostego, dostępnego dla ludzi, promieniującego życzliwym uśmiechem, pokojem i dobrocią”.

Bóg zechciał, aby o. Rudolf zakończył swe ziemskie życie wśród tych, którym tak heroicznie służył. Był początek 1999 roku, gdy gorączka i złe samopoczucie zmusiły go do pozostania w łóżku.

Chociaż symptomy ustały po około dwóch tygodniach, to pozostał brak apetytu. Osłabienie postępowało. Sługa Boży, z właściwą sobie skromnością prosił, aby jego niedomaganiu nie przywiązywać zbyt wiele uwagi.

W dzień wspomnienia Najświętszej Maryi Panny z Lourdes, 11 lutego, poprosił o sakrament chorych. Następnego dnia wieczorem jego stan znacznie się pogorszył. W szpitalu stwierdzono, iż cierpi na bezgorączkowe zapalenie płuc. Przypuszczano też, że tego wieczoru miał mały zawał. Lekarze nie mieli złudzeń – o. Rudolf nie miał najmniejszych szans na wyzdrowienie.

W piątek, 26 lutego, poprosił jeszcze raz o sakrament chorych. Około godziny 22:00 stracił przytomność. Zmarł pięć godzin później. Była już sobota – dzień, w którym szczególnie pamiętamy o Matce Bożej.

Jego pogrzeb zgromadził w klasztorze „na Górce” wiele wdzięcznych serc. Wyczuwano niezwykłą pogodę ducha. Powszechne było przeświadczenie, że o. Rudolf jest już w niebie.

Gdy żył, karmelitańską furtę nawiedzało wiele osób prosząc o spotkanie z nim. Czasem trzeba było czekać w kolejce, tak bardzo ceniono jego pomoc. Niekiedy na spotkania z ludźmi przeznaczał większość swego czasu w ciągu dnia. Gości częstował cukierkami, ciastem, rozdawał obrazki z modlitwą, przekazywał pouczający fragment Pisma Świętego.

Po śmierci jego grób na wadowickim cmentarzu zaczęli nawiedzać ci, którym pomógł za życia. Ludzie nadal proszą go o pomoc. Swych „interesantów”, jak niegdyś podczas odwiedzin przy furcie, nie zostawia z pustymi rękami, lecz wyprasza niezliczone łaski.

W marcu 2019 roku, z uwagi na trwający proces beatyfikacyjny, jego doczesne szczątki powróciły „na Górkę”.

Uroczysta Msza święta z okazji setnej rocznicy urodzin dobiega końca. Swe kroki kieruję w stronę sarkofagu umieszczonego w lewym ołtarzu bocznym. Klękam tuż obok. W ołtarzu umieszczono portret, z którego żywo i radośnie, zza dużych okularów spogląda na mnie o. Rudolf. Dziś staje się również moim szczególnym przyjacielem. Szeptem odmawiam modlitwę o jego beatyfikację.

Wszystkie cytaty pochodzą z książki o. Jerzego Zielińskiego OCD Serce szeroko otwarte. Życie Sługi Bożego Ojca Rudolfa Warzechy OCD, Wydawnictwo Karmelitów Bosych, Kraków 2011.

Hubert Foltyński
źródło: Miłujcie się