Dni codzienne Karmelity Świeckiego #4

Powierz Panu swoją drogę i zaufaj Mu: On sam będzie działał

Wydawało się, że tego dnia nie będę mógł spędzić z Bogiem zbyt wiele czasu. Obowiązki domowe, jakie spadły na mnie w ostatnią sobotę, która na dodatek była pierwszą sobotą miesiąca i świętem Przemienienia Pańskiego, miały raczej nie ułatwiać spotkania z Panem. Udział w Eucharystii stawał pod znakiem zapytania. Ze względu na wyjazd żony zostałem sam z dziećmi, musiałem więc sobie jakoś radzić, pamiętając o słowach św. Teresy, że On jest z nami także „wśród rondli i garnków”, a życie duchowe nie sprowadza się wyłącznie do godzin modlitwy i kontemplacji. Ale ponieważ ostatnie dni były dla mnie mocnym doświadczeniem Jego ojcowskiej miłości i dobroci, miałem głębokie przeświadczenie, że zachowując pokój w sercu, uda mi się Go odnaleźć również podczas wyprawiania starszego z synów – Jakuba na obóz sportowy, zabawy z młodszym Jaśkiem w piaskownicy, czy podwożeniu teściowej z pracy do domu.

Nie pomyliłem się. Co więcej, Pan okazał się o wiele bardziej łaskawy. Wprawdzie ranek upłynął w szalonym tempie, ale dostałem w darze kilka minut na lekturę Słowa z dnia, Jutrznię, (przerwaną pobudką i głośnym upomnieniem się o poranne mleko przez Jasia), znaleźliśmy także z chłopcami czas na krótką wspólną modlitwę.
Później szukałem Boga w kolejnych wydarzeniach, spotkanych osobach, starałem się pamiętać o Jego Obecności. Mogłem Mu służyć, dawał mi ku temu konkretne okazje, choćby stawiając na mojej drodze przejętego tatę jednego z kolegów syna, który na obóz jechał po raz pierwszy (ja byłem tym doświadczonym, wysyłającym pociechę po raz kolejny), czy mamę innego, która także potrzebowała pomocy. Słowo otuchy, wsparcie – dary dla mnie, które później mogłem oddać Najwyższemu. Akt strzelisty z prośbą o szczęśliwą podróż Kuby, błogosławieństwo na drogę. Ile okazji na Spotkanie. Krótkie powroty myślami do przeczytanego rano Słowa, choćby w czasie kolejnych przejazdów samochodem przez miasto, pomagały mi na wejście w relację z Nim, znalezienie się na pustyni, mimo zgiełku, który panował wokół.

Gdy będąc już na placu zabaw Jaś znalazł nareszcie kompanów do zabawy, mnie udało się przeczytać kilka stron z książki o ojcostwie, co w tej sytuacji potraktowałem jako czytanie duchowe. I znów odebrałem ten czas jak prezent. Od Ojca dla ojca. Później nieco ćwiczeń w cnocie cierpliwości podczas wspólnego posiłku z młodszą pociechą i wyjazd na wieś, do teściów, którzy chcieli zobaczyć się z wnukiem, namawiali by został u nich aż do niedzieli. Udało mi się w ten sposób wziąć udział w wieczornej Mszy Świętej, znaleźć czas na skupienie i dłuższe niż zwykle rozważanie. Pan sam zatroszczył się o czas na nasze spotkanie.
Sobota, Krzysztof

*****

Niebo

Jak na wakacyjny poranek, zrywam się dosyć wcześnie, o 6.30. Nie muszę, jeśli chodzi o domowe obowiązki, ale bardzo chcę zdążyć na poranną Mszę Świętą. Szybko się zbieram, potrzebuję zaczerpnąć jak najszybciej ze Źródła, przylgnąć do Słowa, nasycić duszę Chlebem. Miejsce, które zazwyczaj zajmuję jest zajęte, ląduję w pobliżu. Proboszcz po przeczytaniu intencji informuje naszą poranną trzódkę, że dzień wcześniej zmarła p. Zofia która w tej świątyni „codziennie z nami modliła się i siedziała tam” (tu ruchem głowy wskazał w moją stronę). Wszyscy spojrzeli na mnie, poczułam się dosyć dziwnie. Dzisiaj ja usiadłam na jej stałym miejscu, odebrałam to symbolicznie, gdyż pewien etap w moim życiu duchowym się zakończył, „umarł”. Zerwałam dzień wcześniej pewną „nitkę”, która choć cienka nie pozwalała mi iść dalej. Św. Jan od Krzyża słusznie zauważa, że nie ważne czy gruba czy cienka nić, skutek jest ten sam. Jakieś nowe rzeczy otwierają się przede mną. Wiem, że jest to zgodne z wolą Bożą, chociaż po ludzku boli. Wracam do domu, Jutrznia, kawa, małe śniadanie, poranne porządki i wybieram się z jednym moim dzieckiem na głęboką wieś, gdzie mój mąż remontuje stary dom.

Po drodze wstępuję złożyć życzenia córce mojej duchowej przyjaciółki. Moja 20-letnia solenizantka jeszcze w łóżku, z laptopem, zaskoczona poranną wizytą cioci. Mam to dziecko w moim sercu. Życzenia, drobny upominek, kreślę znak krzyża na czole i biegnę dalej, na torcik nie mam dzisiaj czasu. Po drodze zabieram jeszcze teściów i w drogę za miasto. Jesteśmy na miejscu, piękne wzgórze, dokoła lasy, cisza. W odmalowanej kuchni zawieszam ręcznie haftowaną makatkę i drugą: biało-niebieską z napisem „Boże błogosław temu domowi”, kupione za grosze w sklepie z używaną odzieżą. W pozostałych pomieszczeniach kilka nie zjedzonych przez korniki obrazów o tematyce religijnej. Mąż z dumą mi pokazuje stary obrazek ze św. Tereską, rozbiera go na części i pyta: „Czy wiesz, czym oni go usztywnili z tyłu?” No, nie wiem. „Patrz, to jest złożona kartka z gazety z II wojny światowej. I wiesz, że oprócz wiadomości z frontu piszą np. jak najlepiej łowi się ryby albo jak kangury wychowują młode, o takich normalnych sprawach” – nie może wyjść z podziwu. A ja uśmiecham się do małej Tereski i idę walczyć z pająkami czyli sprzątać. Jeszcze gotowanie, wydawanie obiadu, na kaflowej kuchni gliniany garnek z ukiszonymi przeze mnie ogórkami.

Teraz odpoczynek. Idę na łąkę, na wzgórze, leżę i patrzę na niebo, jest go tak dużo i piękne chmury, całe widowisko dla mnie. Boże jesteś taki szczodry! Rozmyślam o Królestwie Niebieskim, które jest we mnie. Otwieram podręczne Pismo Święte w niebieskiej okładce, czas na rozważanie. Staję przed Panem… „Dopuśćcie dzieci i nie przeszkadzajcie im przyjść do Mnie; do takich bowiem należy królestwo niebieskie”. To czas szczególny, tyle przestrzeni dokoła i wchodzę w jeszcze większą, nieskończoną, duchową. Po Eucharystii druga perła dnia, takie spotkanie. Nieraz wymaga walki i sprzedania wszystkiego, żeby ją posiąść, ale dzisiaj bez żadnej walki, samo posiadanie. Jestem wdzięczna. Pan sam podlewa ogród.

Czas powrotu. Spokojnie w ciszy. Zmęczenie. Wspólna kolacja z córką i czas na Nieszpory. Długi ten dzień. Jeszcze jeden, ważny dla mnie telefon. Wydawało mi się, że będzie łatwiej, ale okazało się, że się myliłam. Jest mi ciężko i smutno. Szukam pocieszenia wpatrując się w Jego Oblicze, próbując zrozumieć dlaczego tak jest. Oddaję tą osobę Panu i mam nadzieję, że jest jej lżej niż mnie. A może w ogóle jej to nie dotknęło i tylko ja to w tym momencie to niosę? Nie wiem. Przecież Niebo jest w nas. A On Światłem i Pasterzem, który prowadzi łagodnie. Zasypiam w Tym, któremu się oddaję.
Sobota, Marzena

Materiał z Żyć Karmelem w świecie, wrzesień 2011