6 PRAGNIEŃ JEZUSA – Aby byli miłosierni – 4

„Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny” Łk 6,36

W Ewangelii odnajdujemy wiele Jezusowych przykazań: „nie sądźcie”, „nie potępiajcie”, „dawajcie”, „miłujcie nieprzyjaciół”, „módlcie się”, „odpuszczajcie, a będzie wam odpuszczone” (por. Łk 6, 27-37) itd. Jednak jest jedno, inne od wszystkich, bo nie odnosi się do tego, co i jak mamy czynić, ale do tego jacy mamy być: „bądźcie miłosierni” (Łk 6, 36). W innej redakcji tekstu jest to wyrażone poprzez „bądźcie doskonali” (Mt 5,48). Przykazanie bycia miłosiernymi, wyraźnie przywołuje inne przykazanie, starotestamentalne, dotyczące bycia, a mianowicie: „bądźcie świętymi” (Kpł 11, 44) . I wydaje się, że Jezus nie chce ich rozdzielać. Świętość nabiera konkretu. Oznacza bycie miłosiernym. I tego pragnie od nas Jezus: „chcę raczej miłosierdzia, niż ofiary” (Mt 12,7), „miłości pragnę” (Oz 6, 6). Te dwa przykazania mają również określony pierwowzór: jest nim w obu przypadkach Ojciec: „bądźcie świętymi, jak Ja jestem święty”, mówi Pan Bóg w księdze Kapłańskiej (Kpł 11,44); „bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny” (Łk 6,36), mówi Jezus w Ewangelii.

On pragnie byśmy z Nim byli, byśmy Go poznali, byśmy Go naśladowali – widzieliśmy to w minionych trzech tygodniach. Dzisiaj, chcemy wsłuchać się w kolejne pragnienie Jezusa, w to pragnienie byśmy byli miłosierni, jak Ojciec. I jest to konkretna przestrzeń do naśladowania Jezusa.

Słowa Ewangelii nie są opcjonalne. Jeśli mamy być uczniami Jezusa, to trzeba nam je przyjmować wszystkie, takie, jakie są. Jednak rodzi się spontaniczne pytanie: Czy to nie zbyt wiele nakazywać określone bycie i wymagać, by było ono takie, jakie jest u Ojca? Warto zwrócić uwagę, że w greckim oryginale na określenie bycia jest użyte słowo wyrażające proces stawania się (γίνεσθε). Dosłownie przykazanie brzmiałoby: „stawajcie się miłosiernymi” (Łk 6,26). Przywołuje to na myśl pierwsze strony Starego Testamentu, Księgę Rodzaju i opis stworzenia. Bóg stwarzał i rzeczy stawały się. Bóg tchnął w nozdrza człowieka tchnienie życia i stał się człowiek istota żywą na obraz Boży uczynioną (por. Rdz 2, 7). Stawanie się człowieka jest więc dziełem Boga, a nie człowieka. I Bóg naprawdę jest miłośnikiem procesu. To konkretne stawanie się miłosiernymi przykazane przez Jezusa nie należy do zakresu sił człowieka. Przekracza je. Dlaczego więc jest nakazane, skoro człowiek nie jest zdolny zdobyć się na nie? Odpowiedź znajdujemy w innym fragmencie u św. Mateusza: „niech ci się stanie według twojej wiary” (Mt 8, 3), „niech ci się stanie, jak uwierzyłeś” (por. Mt 8, 13) . Człowiek nie jest zdolny stać się miłosiernym o własnych siłach, ale stanie się takim, gdy będzie wierzył Jezusowi. Św. Teresa od Dzieciątka Jezus w swoim Akcie ofiarowania się Miłości Miłosiernej zwróciła się do Jezusa tymi słowami: „Jestem więc pewna, że spełnisz moje pragnienia, o mój Boże, że im więcej zamierzasz dać, tym więcej każesz pragnąć” (Akt ofiarowania się Miłości Miłosiernej).

Pragnienie i ufność złożona w Bogu, to środki bardzo ubogie, ale jedynie konieczne. Każdy inny środek podejmowany przez człowieka, może pomoc, ale nie pozwoli osiągnąć tego, co Jezus nakazuje: bycia miłosiernymi. Chodzi o gruntowną przemianę człowieka, a nie o podjęcie się czynów miłosierdzia. Czyny takie można podejmować, ale nie one czynią nas miłosiernymi. To Ojciec nas takimi czyni. Jeśli ktoś uważałby, że sam może uczynić się świętym, dobrym, miłosiernym to jest w błędzie faryzeuszów. Oni należeli do tych, którzy mogli pochwalić się długimi katalogami spełnionych uczynków pobożności, a pobożnymi nie byli. Dlatego Jezus im powiedział: „nigdy was nie znałem” (Mt 7, 23). Trud, jaki przed sobą ma postawiony człowiek, który słucha słowa Jezusa o byciu miłosiernym, nie polega na podejmowaniu dzieł kolosa. Przeciwnie, polega na stawaniu się małym. Polega on na przyjmowaniu działania Boga, jak dziecko, a to często o wiele trudniejsze. Trudniejsze, bo wymaga zaufania, uznania własnej niemocy, wymaga wiary danej Temu, którego nie znam, który jest inny ode mnie i którego myśli nie koniecznie muszą się zgadzać z moimi (por. Iz 55,8). Głęboko wierzę, że Bóg pragnie byśmy stawali się mali, byśmy stawali się dziećmi. Dziecko, bowiem, nie przypisuje sobie zasług, wie, że całe dobro, które posiada pochodzi z dobroci kochającego Ojca. Pięknie wyraziła to św. Teresa od Dzieciątka Jezus: „Być małym to nie przypisywać sobie cnót, które się pełni, nie sądzić, że jest się zdolnym do czegokolwiek, lecz uznawać, że Bóg daje swemu małemu dziecku skarb cnót w ręce, aby go używał w potrzebie; lecz jest to zawsze skarb Dobrego Boga” (św. Teresa od Dzieciątka Jezus, Rady i wspomnienia). Być małym to uznać, że nie my czynimy siebie miłosiernymi, ale że Ojciec nas takimi czyni.

Bóg „mocą działającą w nas może uczynić nieskończenie więcej niż to, o co prosimy czy rozumiemy”, pisał św. Paweł (Ef 3, 20 ). I na pewno o wiele więcej niż sami możemy uczynić. Bycie miłosiernymi, tak jak jest nim Ojciec jest możliwe, bo możliwość ta jest zawarta w samym nakazie. Gdyby nie było możliwe bycie miłosiernymi jak Ojciec, Jezus nie dawałby nam tego przykazania. A skoro jest przykazanie, jest też i możliwość. Zatem przykazanie to otwiera przed każdym uczniem Jezusa szeroki horyzont: każdy może być taki, jakim jest Ojciec. Przykazanie to dane jest nam – żyjącym, dlatego może być zrealizowane już tu, w tym pielgrzymowaniu; ale dla tych, którzy nie staną się tacy, jak Ojciec na ziemi, będzie zrealizowane już w Jego domu, bo staniemy się tacy, jak On, gdy „ujrzymy Go takim, jakim jest” (1 J 3, 2) – o tym zapewnia nas św. Jan Ewangelista. Cały więc wymagany trud, którego mamy się podjąć, polega na wysiłku wiary i zaufania, któremu będą towarzyszyły konkretne postawy. Wiara Jezusowi nie jest tak prosta, jak wiara w Niego, ani jak jakiekolwiek czyny podejmowane ludzkim staraniem.  Bo wierzyć w Niego to jedynie uznać Jego obecność, działanie, naukę, a uwierzyć Jemu, oznacza zaufać. O wiele prościej jest żyć powtarzając bez zobowiązań: Boże wierzę w Ciebie.  O wiele trudniej jest żyć zaufaniem i mówić odpowiedzialnie: Jezu wierzę Tobie, ufam Tobie. W zaufaniu potrzebne jest pozostawienie samowystarczalności, zdanie się na Innego, stanięcie w prawdzie własnego ubóstwa. Zaufanie to nie zewnętrzna akceptacja warunków, ale uznanie ich, jako własnych, przyjęcie ich, jako drogowskazów. A to o wiele trudniejsze i wymaga o wiele więcej przezwyciężenia siebie. Jeśli trzeba stracić swoje życie (por. Łk 9, 24), to tu na pewno się je traci. Zaufanie Drugiemu, będzie utratą własnej wystarczalności, własnej niezależności, własnego komfortu, własnej woli.  Do tego jesteśmy wezwani i o to trzeba nam dbać, z całą słabością, jaką każdy nosi. I zaufanie na pewno nie jest biernością, bo kto zaufał drugiemu, będzie czynił to, co on powie, będzie mu posłuszny we wszystkim. Z kolei, brak zaufania będzie stagnacją, bądź działaniem na własną rękę, bez zobowiązań. I ten brak zaufania, to poleganie na sobie, ta samowola w działaniu chyba o wiele bardziej rani Jezusa niż nasza bieda, nasz grzech, który my tak często przeżywamy, jako dramat. A Jezus doskonale zna kondycję każdego z nas, wie jak słabi jesteśmy i wie, że nasz grzech jest szansą dla nas, aby spotkać prawdziwego Boga. „Wszystko może być łaska, nawet grzech” mawiał św. Augustyn.

Ale trzeba jeszcze zapytać: co oznacza miłosierdzie? Jeśli mamy być miłosierni, co to oznacza? Jezus wybiera właśnie miłosierdzie, jako nakaz bycia. Nie wybiera czystości, ubóstwa, posłuszeństwa, czy innej wartości. Dlaczego właśnie miłosierdzie? Wiemy, że miłosierdzie jest formą miłowania. Oznacza miłość, którą ogarnia się tych, którzy nie są w stanie jej odwzajemnić. I ta zależność sprawia, że miłość wobec tych, którzy nie są w stanie jej odwzajemnić, nazywana jest miłosierdziem. Przykładów takiej miłości mamy w Ewangelii bardzo wiele: syn marnotrawny, jawnogrzesznica, ślepiec pod Jerychem, łotr na Krzyżu itd. W momencie, kiedy doświadczali tej miłości, nie byli zdolni jej odwzajemnić. Miłosierdzie można tylko przyjąć od tego, kto je daje albo odrzucić. Jeśli miłosierdzie byłoby odwzajemnione, trzeba by je nazwać już nie tyle miłosierdziem, ile miłością: miłością oblubieńczą, przyjacielską… Dlatego miłosierdzie jest tym typem miłości, który w pewien sposób najbardziej oddziałuje na naszą nędzę, biedę i je właśnie ogarnia. Może właśnie z tego powodu dla tych, którzy dufni byli w sobie, jak faryzeusze nie było miłosierdzia. Nie było, bo nie chcieli go przyjąć, nie chcieli uznać swego ubóstwa, słabości. Miłosierdzie więc jest tym typem miłości, który można określić mianem bezinteresownej, jest to miłość dar. A to rozjaśnia bardzo wiele. Dotykamy samej tajemnicy Boga. Bezinteresowność jest chyba tym, co pierwsze kojarzy nam się z miłością Boga. Wierzymy, że On kocha każdego z nas nie za coś, tylko po prostu nas kocha. Czy grzech, czy nędza, czy błędy – one nie zmieniają tej Jego miłości wobec nas. I tym jest miłosierdzie Boga: Bóg ukochał nas „gdyśmy byli jeszcze grzesznikami” (por. Rz 5, 8), nie zdolnymi odpowiedzieć na Jego miłość. Bo „Bóg jest miłością” (1J 4,16) pisał św. Jan, jest miłością agape, miłością dającą się, bezinteresowną, miłością współczującą. Bóg jest miłosierdziem. I do tego zostaliśmy powołani – stworzeni na Jego obraz i podobieństwo – miłosierdzie jest naszym powołaniem.

Chrześcijanie mają być solą dla świata i jego światłem (por. Mt 5, 13-14). Tym, czym byłaby sól bez swego smaku tym byliby uczniowie Jezusa bez miłosierdzia. I tak jak sól jest w sobie słona, tak chrześcijanie mają być miłosierni, a nie tylko pełniący czyny miłosierdzia. Miłosierdzie ma być tym, co ich będzie określało, tego pragnął Jezus: miłujcie się wzajemnie, „tak, jak Ja was umiłowałem; żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie. Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali” (J 13, 34-35) . Gdyby zgasła ta konkretna miłość, którą nazywamy miłosierdziem, wtedy rzeczywiście sprawdziłyby się słowa Jezusa: „idźcie precz ode mnie, nigdy was nie znałem” (Mt 7,23). Jeśli nakaz zawiera w sobie bycie takim jak Ojciec, to chodzi o tożsamość uczniów wspólną wszystkim i wspólną z Ojcem. Nie dziwi więc fakt, że to właśnie od tej miłości Jezus uzależnia oglądanie Boga i przebywanie w Jego królestwie i sam nazywa się adresatem tej miłości: „Bo byłem głodny, a daliście mi jeść, byłem spragniony a daliście mi pić, byłem przybyszem, a przyjęliście mnie (…). Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych barci najmniejszych mnieście uczynili” (Mt 25, 35-36. 40).

Jezus ma konkretne oblicza sióstr i braci, z którymi żyjemy. Dlatego czyny miłosierdzia, rodzące się z serca przemienionego Bożym działaniem, będą bardzo konkretne, okazywane osobom o konkretnych obliczach. Pięknie wyraziła to bł. Matka Teresa z Kalkuty w jednej ze swoich modlitw: „Jezus jest Głodnym, by Go nasycić, jest Spragnionym, aby Go napoić. Jezus jest Nagim, aby Go ubrać, jest Bezdomnym, by Go przygarnąć. Jezus jest Chorym, aby Go wyleczyć, jest Samotnym, by Go pokochać”.

Został więc nam dany nakaz bycia miłosiernymi, który jest sednem chrześcijaństwa. Nakaz, którego realizacja nie jest w naszych siłach, jednak bez nas nie jest możliwa. Boże działanie jest płodne, jeśli trafi na glebę zaufania i wiary. Inny grunt, nie zapewni urodzaju. Nie my zapewniamy wzrost, nie my jesteśmy siewcami, lecz Bóg. Naszym zadaniem jest troska o dobrą glebę, o odkwaszanie jej z egoizmu i samowystarczalności. A o obfite plony i dobre owoce nie musimy się martwic, przyjdą one w czasie, w którym Pan ogrodu zechce. Bo czy śpimy, czy czuwamy zasiane przez Niego ziarno kiełkuje (por. Mk 4, 27) i wyrasta przekształcając środowisko swego wzrostu, wpływając na nie, czyniąc je piękniejszym i lepszym.

Niech zatem Jezus poszerza nasze serca, abyśmy stawali się takimi, jakimi On pragnie nas uczynić. Niech poszerza nasze serca, byśmy stawali się miłosierni, jak Ojciec i byli w miejscach naszej codzienności zaczynem nowego życia i płodności. Amen.

o. Jakub Przybylski OCD