4 stycznia

Za najpiękniejsze uważałam dni, kiedy mój ukochany tato zabierał mnie ze sobą na połów ryb; tak bardzo kochałam wieś, kwiaty i ptaki! Czasem próbowałam łowić swoją małą wędką, ale wolałam usiąść samotnie na ukwieconej trawie; pogrążałam się wówczas w głębokich myślach i chociaż nie wiedziałam, co to jest rozmyślanie, dusza moja zatapiała się w rzeczywistej modlitwie. Do uszu moich dobiegały odległe hałasy. Szum wiatru i ledwie słyszalna muzyka wojskowa, której dźwięki dochodzące aż do mnie, rzewnie nastrajały moje serce. Ziemia zdawała mi się miejscem wygnania i marzyłam o niebie.
św. Teresa od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza

Na spadający z jesiennego drzewa liść można patrzeć tak, jak patrzy biolog. On zastanawia się nad tym, co spowodowało, że ogonek liścia oderwał się od gałązki. Można patrzeć jak fizyk, który dostrzega prawo ciążenia i potrafi wyjaśnić, dlaczego liść opada lotem ślizgowym. Można patrzeć jak matematyk, który obliczy prędkość, z jaką spada. Ale można też popatrzeć na to pospolite wydarzenie jak dziecko, które nie zna się jeszcze na biologii, fizyce i matematyce. Ono patrzy i cieszy się, że kolorowy listek spada i wykonuje po drodze liczne akrobacje. Taki prosty podziw wprowadza w modlitwę. Święty Jan od Krzyża, gdy był wychowawcą nowicjuszy, zabierał ich często na rozmyślanie do ogrodu. Tam uczył sztuki dziecięcego spojrzenia na przyrodę. Prostego, ale zarazem głębokiego. To były podwaliny, coś jakby pierwsza klasa w szkole modlitwy.