Zaskoczeni Bożym wezwaniem: Abraham, Mojżesz, Samuel, Izajasz

Danuta Piekarz



Przedstawienie postaci biblijnych, dla których głos Bożego powołania był zaskoczeniem, jest zadaniem dość karkołomnym. Trzeba by raczej zapytać, czy istnieje ktoś, dla kogo Boże plany nie byłyby zaskakujące… Gdyby tak było, oznaczałoby to, że Duchowi Świętemu zabrakło fantazji i ludzkie losy zaczynają się powtarzać. Nawet bowiem jeśli ktoś przewiduje, może nawet od dzieciństwa, swoją życiową drogę, prędzej czy później musi się przekonać, że wszedł na szlaki Tego, którego myśli nie są myślami naszymi… Prędzej czy później logika ludzkiej wyobraźni musi rozbić sobie nos o mur tajemnicy, by móc wejść w labirynt zawierzenia.

Na kartach Pisma Świętego można znaleźć bardzo wiele przykładów zaskakującego Bożego wezwania. Przedstawię tu tylko kilka postaci (wszystkie one są bohaterami Starego Testamentu), zostawiając Czytelnikowi radość odkrywania losów innych powołanych, by w ich świetle móc łatwiej odczytać przedziwne Boże działanie we własnej historii.

Powołany do emigracji (Rdz 12 – 22)

W przypadku Abrahama, tego, który miał stać się „ojcem naszej wiary” można mówić o trzech wielkich – nie zawsze miłych i łatwych – niespodziankach ze strony Boga. Powołanie Abrahama to nieustanne „wyjdź!” dokonujące się na różnych, coraz głębszych płaszczyznach.

Wyjdź z twojej ziemi!

Żyło mu się całkiem dobrze: miał sługi, bydło, był zapewne szanowanym mieszkańcem Charanu. Czego mu brakowało? Jeszcze niedawno jego rodzina przybyła tu z Ur, osiedliła się, zagospodarowała… i znów miałby rozpocząć wędrówkę? Panie Boże, gdybyś chociaż podał Abrahamowi adres docelowy, żeby mógł rozważyć wszystkie „za” i „przeciw”, przemyśleć dogodną trasę, zebrać potrzebne środki… Nie, on musiał wyruszyć ze swej ziemi mając tylko jeden drogowskaz: do kraju, który ci ukażę (Rdz 12, 1). Dotąd rodzina Abrahama decydowała o trasie podróży i o miejscu osiedlenia – teraz Ktoś inny obejmuje dowodzenie… i nie uważa za konieczne dzielić się z człowiekiem swymi zamiarami. Abraham wyszedł, nie wiedząc, dokąd idzie (Hbr 11, 8), widział przed sobą tylko najbliższe metry przemierzanej drogi, ale wiedział, że Bóg zna jej cel. Wiedział też, że już nigdy nie wróci, że umrze w ziemi, której nie zna, żyjąc jako imigrant wśród obcego narodu… zawsze jako przybysz, nigdy jako „swój”… uznawszy siebie za obcego i gościa na tej ziemi (por. Hbr 11, 13). Abraham pozwala Bogu, by go radykalnie „wykorzenił” ze wszystkiego, co człowiekowi drogie i bliskie… nawet z wyraźnej wizji przyszłości.

Wyjdź z logiki umysłu!

Spójrz na niebo i policz gwiazdy, jeśli zdołasz to uczynić (…) tak liczne będzie twoje potomstwo (Rdz 15, 5). Te słowa słyszy bezdzietny człowiek, który miał 75 lat, gdy wychodził z Charanu… Chyba Pan Bóg zapomniał o prawach fizjologii: stary Abraham, stara Sara… oni nigdy nie będą mieć dziecka! Nie, On nie zapomniał, On po prostu potrafi zawiesić prawa, które ustanowił, by ukazać człowiekowi tę prawdę, że dla Boga nie ma nic niemożliwego.

Potomstwu twemu daję ten kraj… (Rdz 15, 18). Owszem, można dać część lasu czy pustyni do zasiedlenia, ale jakże można obiecywać ziemię zamieszkałą przez wiele walecznych ludów! To tak jakbyśmy my, Polacy, usłyszeli np.: „Daję wam Francję i Niemcy!”. A co stanie się z tymi, którzy już tam mieszkają? Jak uwierzyć obietnicy, która zdaje się niemożliwa?! Dziecko dla starca, zamieszkała ziemia dla potomstwa… czy to obietnica, czy raczej dziwny żart? Abraham uwierzył i Pan poczytał mu to za zasługę.

Wyjdź z logiki umysłu i serca!

Weź twego syna jedynego, którego miłujesz, Izaaka… (Rdz 22, 1). Serce ojca musiało zadrżeć z bólu, ale Boże polecenie musiało być nie mniejszą bolesną próbą dla jego wiary. Nie, wcale nie dlatego, że Bóg wymagał zabicia dziecka… w tamtej kulturze było to czymś całkowicie zrozumiałym; zabijanie dzieci w ofierze było praktyką obecną w różnych religiach tamtego środowiska. Zatem podnoszony dziś często problem „okrutnego Boga” zapewne nie istniał dla Abrahama: miał zrobić to samo, co czynili jego sąsiedzi. Trudność tkwiła w czym innym: Bóg zdawał się przeczyć samemu sobie. Obiecał przecież, że z Izaaka zrodzi się owo niezliczone potomstwo Abrahama, a teraz ten Izaak ma ponieść śmierć! A jednak Abraham wykazuje tu wiarę wręcz szaleńczą: posłusznie wykonuje wszystkie polecenia. Księga Rodzaju nie próbuje nawet wejść w jego myśli; uczyni to po wiekach autor Listu do Hebrajczyków, podając chyba jedyną możliwą interpretację tej niezwykłej ufności: pomyślał bowiem, iż Bóg mocen jest wskrzesić także umarłych (Hbr 11, 19). „Bóg nie kłamie: skoro obiecał, że Izaak będzie ojcem potomstwa, to stanie się tak, nawet jeśli ja go złożę w ofierze!”. Tak dopełniła się „duchowa wędrówka” Abrahama, oczyszczająca droga na szczyty wiary.

Wróć do domu niewoli, by uwolnić mój Lud (Wj 3 – 4)

W jego życiu wszystko zmieniało się jak w kalejdoskopie: narodziny w niewoli, wzrastanie w luksusie, ucieczka do obcego kraju, spokojne życie pasterza, szczęśliwego męża i ojca… a oto znów czekała go kolejna – tym razem największa – niespodzianka: to było tam, na pustyni… ten dziwny krzew, który płonął, a nie spalał się…

Bóg wybiera kogoś, kogo wcześniej dobrze przygotował do misji: Mojżesz wychował się na dworze faraona, znał mentalność Egipcjan i życie dworskie… któż inny z synów Izraela potrafiłby podjąć dialog z władcą budzącym grozę i żyjącym w olśniewającym przepychu! (Warto tu zwrócić uwagę na własną drogę: jak często przez niezrozumiałe wydarzenia życia Pan Bóg przygotowywał nas do dzisiejszych zadań!)

A jednak dla Mojżesza perspektywa powrotu do ziemi dzieciństwa nie wyglądała zachęcająco: uciekł z Egiptu po zabiciu Egipcjanina znęcającego się nad jego rodakiem, za co faraon chciał go zabić… co prawda teraz rządził jego następca, ale kto wie, czy ktoś nie przypomni mu sprawy sprzed lat…

Również trudno oczekiwać, by sami Izraelici przyjęli Mojżesza z otwartymi ramionami, skoro przed laty jeden z nich zareagował na jego dobre zamiary słowami: Któż cię ustanowił naszym przełożonym i rozjemcą? Chcesz mnie zabić, jak zabiłeś Egipcjanina? Cóż dopiero powiedzą teraz, gdy usłyszą, że ma ich wyprowadzić z niewoli? To ogromne ryzyko! Owszem, niewola jest ciężka, ale przynajmniej zapewnia jakieś warunki przetrwania!

Wbrew pozorom człowiek (nie tylko Izrael sprzed wieków) wcale nie jest skłonny wychodzić z niewoli i nie przyjmuje ochoczo wyzwolicieli.

Dlatego Mojżesz (a później tylu innych Bożych wybrańców) przedstawia Bogu swoje zastrzeżenia: „Kimże ja jestem? I kim Ty jesteś, jak masz na imię? Czy mi uwierzą? Ja nie jestem dobrym mówcą!”. I gdy Bóg uspokaja Mojżesza swymi odpowiedziami i znakami, słyszy taką odpowiedź swego wybrańca: Wybacz, Panie, ale poślij kogo innego!

Można by pomyśleć, że te obiekcje jakby pomniejszały wielkość Mojżesza: jak można bronić się przed wszechmogącym Bogiem?! A jednak, jak podkreśla J.L. Ska, właśnie te zastrzeżenia są najważniejszym momentem biblijnych opisów powołania, gdyż świadczą o jego autentyczności, o Bożym pochodzeniu. Zaskoczenie człowieka wskazuje bowiem, że on sam inaczej ułożyłby swoje życie, że Bóg zburzył jego plany, często – jak widzieliśmy to w przypadku Abrahama – bynajmniej nie poprawiając jego sytuacji majątkowej i społecznej. Można by powiedzieć, że w myśli biblijnej dewiza prawdziwego powołania brzmi: „Sam bym tego nigdy nie wymyślił!”.

Druga przyczyna przedstawiania zastrzeżeń przez człowieka to świadomość własnej słabości: człowiek wie, że Boże plany przerastają go… i odczuwa to nie tylko u początku drogi, ale i podczas jej trwania. Ileż razy Mojżesz doświadczy swej bezsilności wobec zatwardziałości ludu! I jakże jest nam bliski ze swoim zniechęceniem, bezradnością! Jakże często łatwiej jest nam odnaleźć własne podobieństwo w tym „wadzącym się z Bogiem” Mojżeszu, niż w cichym, posłusznym Abrahamie, czy też w innym „geniuszu ducha”, który po pierwszych bolesnych doświadczeniach swej słabości potrafił zawołać: Będę się chlubił z mojej słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa! (2 Kor 12, 9).

Prorokuj przeciw temu, komu tyle zawdzięczasz (1 Sm 3)

Nie, to nie była sielanka, choć na początku mogło się tak zdawać… i tak się nieraz zdaje, gdy podczas mszalnego czytania opuszcza się najbardziej dramatyczny fragment tego opisu.

Samuel mógł myśleć (o ile w swym młodym wieku stawiał już sobie takie pytania), że odnalazł swą życiową drogę: oddany przez matkę do przybytku uczył się służyć Bogu u boku sędziwego Helego, któremu pomagał. Ale głos rozbrzmiewający w nocy (Samuelu…) miał zbudzić go nie tylko ze snu, ale i ze spokojnego życia. Łatwo pomylić głos Boga z głosem człowieka (i odwrotnie), na szczęście doświadczony „kierownik duchowy” – Heli – potrafi podsunąć młodzieńcowi właściwą odpowiedź: Mów, Panie… Gdyby wiedział, co usłyszy! Nie, Bóg nie posyłał go do dalekich ludów… Ten, który wybrał Samuela na swego proroka, posyłał go ze straszliwą wyrocznią do… Helego, jego nauczyciela i mistrza, a zapewne i najlepszego przyjaciela: …Ukarzę dom jego na wieki za grzech, o którym wiedział; synowie jego bowiem bluźnią Bogu, a on ich nie skarcił… Wina domu Helego nie będzie nigdy odpuszczona… Ten chłopiec ma przekazać taką groźną wiadomość sędziwemu „nauczycielowi”, „nowicjusz” ma prorokować przeciw „magistrowi nowicjatu”! Nie dziwmy się, że Samuel ociąga się ze spełnieniem posłannictwa i dopiero przynaglany przez Helego wyjawia mu usłyszane słowa. Wola Boga posyła czasem człowieka… znacznie bliżej, niż on sam by chciał; łatwiej głosić kazania dalekim ludom niż własnym krewnym i sąsiadom… zwłaszcza jeśli orędzie nie będzie miłe dla ich ucha i … jeśli jego zwiastun ma dalej mieszkać wśród nich. Dlatego podziwiając wielkość Samuela, umiejmy też docenić wspaniałą postawę „przegranego bohatera” – Helego, który wobec dramatycznego proroctwa ma tylko jedną odpowiedź: On jest Panem! Niech czyni, co uznaje za dobre.

Grzeszny posłaniec trzykroć Świętego (Iz 6)

Przyszedł do świątyni, tak jak tyle razy wcześniej, ale nie przypuszczał, że ten dzień okaże się punktem zwrotnym w jego życiu i że jemu, Izajaszowi, będzie tam dana jedna z najpiękniejszych wizji Boga, jakiej kiedykolwiek doświadczył człowiek: ujrzał Boga zasiadającego na tronie, a stojące ponad nim serafiny wołały jeden do drugiego: Święty, Święty, Święty jest Pan Zastępów. Nawet te niebieskie duchy nie czuły się dość czyste i święte, by stać wobec Najświętszego, więc zakrywały sobie skrzydłami twarz i nogi, a cóż dopiero miał powiedzieć słaby człowiek, Izajasz! Biada mi! Jestem zgubiony! Wszak jestem mężem o nieczystych wargach (…) a oczy moje oglądały Króla, Pana Zastępów! Według ówczesnych pojęć człowiek, którzy ujrzałby Boga, nie mógłby pozostać przy życiu (w tym świetle łatwiej nam zrozumieć słowa św. Jana, oznajmiającego z zachwytem, że i oglądaliśmy i dotykaliśmy Tego, który jest Słowem Życia! – por 1 J 1, 1nn). Ale Bóg nie po to przecież objawił się Izajaszowi, by go zabrać z tego świata: jeden z serafinów wziął węgiel z ołtarza i dotknął nim warg proroka: Twoja wina jest zmazana…

Ta scena ukazuje nam nowy aspekt paradoksu powołania: najświętszy Bóg chce posłużyć się słabym, grzesznym człowiekiem… przez jego nędzne wargi ma płynąć Słowo Mocy! Izajasz zdaje się przedstawiać Bogu jedynie pierwszą z obiekcji Mojżeszowych: „kimże ja jestem!”… ale nadaje tym słowom nową treść: „kimże jestem wobec Twojej świętości!”.

Ciekawe jest to, że po oczyszczeniu warg Izajasz okazuje się jedynym powołanym, który wręcz wprasza się, by pełnić misję: wobec pozornie ogólnego pytania Boga: Kogo mam posłać? woła ochoczo: Poślij mnie! Ale Bóg zaraz „sprowadza z obłoków” rozentuzjazmowanego proroka, ukazując mu twarde realia przyszłej misji: ma iść i głosić ludowi, który nie będzie słuchał jego słów… a więc misja jest jakby z góry skazana na niepowodzenie! Izajasz ma nadzieję, że ta sytuacja wreszcie się zmieni: Jak długo, Panie? – Aż runą miasta wyludnione… a więc zamiast zapowiedzi sukcesu, otrzymuje przerażającą wizję klęski, osłodzoną dopiero na końcu: Reszta jego będzie świętym nasieniem.

Zatem dalsze losy Izajasza będą jakby przedłużeniem jego bolesnego doświadczenia podczas tej niezwykłej wizji: zderzenia świętości Boga i Jego słowa z oporem ludu o nieczystych wargach. Można by wręcz postawić Bogu pytanie o sens powołania Izajasza (a tym bardziej Jeremiasza) i tylu innych „tragicznych proroków”. Ten sam dramat odnajdziemy w Jezusowej przypowieści o dzierżawcach winnicy, do których pan niestrudzenie wysyła swoje sługi, wciąż żywiąc niepojętą nadzieję, że wreszcie ich misja przyniesie skutek. I tu dotykamy jednego z największych paradoksów powołania: Bóg wcale nie gwarantuje swemu wybrańcowi, że ujrzy owoce swej misji (nieraz zdaje się, że jest wręcz przeciwnie: że pełnienie posłannictwa budzi coraz większy opór i nienawiść adresatów): rzecz ciekawa, że gdy św. Jan i św. Łukasz podsumują działalność Jezusa i Pawła, zacytują właśnie te słowa o ludzie, którego serce stwardniało, usłyszane przez Izajasza w chwili powołania (por. J 12, 39n; Dz 28, 25n). Bo przecież pozornie była to klęska: Jezus otoczony bojaźliwymi uczniami, skazany na śmierć krzyżową, uwięziony Paweł… a jednak…

A jednak świat zapomniał o wielu bohaterach starożytności, których życie zdawało się jednym pasmem sukcesów, a wciąż pamięta o Izajaszu, czci Pawła jako Apostoła Narodów i zgina kolana przed zapowiadanym przez Izajasza i jego uczniów, Tym, którego Ojcowie Kościoła nazywali Węglem oczyszczającym nasze serca.

Było też tylu innych… wybranych, posyłanych wbrew zdrowej logice czy wbrew woli (Jonasz)… było wielu takich, którym wejście Boga w ich życie zburzyło wszelkie życiowe plany (por. Maryja i Józef), zamieniło dostatnie życie na ciągłą wędrówkę (Mateusz), a jednak nikt z nich nie miał wątpliwości, że warto było wejść w tę niesłychaną przygodę, w ten dialog Nieogarnionego z ludzką ograniczonością… w ciągłe zaskoczenie odkrywaniem Jego i siebie, jak tego doświadczył ten młody student polonistyki, aktor, który po latach napisał:

„Rozwijasz mnie wbrew temu, co sobie wyobraziłem na temat samego siebie, a jednak w zgodzie z tym – czym jestem. Czyż mogę się temu dziwić, że jesteś silniejszy we mnie ode mnie?” (Karol Wojtyła, Rozważania o ojcostwie).


Głos Karmelu 1/2005