Święta Teresa od Jezusa z Los Andes
(Juana Fernández Solar)
1900 – 1920




Juana Fernández Solar urodziła się w Santiago w Chile 13 lipca 1900 roku. Od dzieciństwa była zafascynowana osobą Chrystusa i głęboko przeżywała duchową łączność z Nim.

Odznaczała się wielkim nabożeństwem do Najświętszej Maryi Panny, a także prostotą, miłością bliźniego i radością życia. W 1919 roku wstąpiła do klasztoru karmelitanek bosych w Los Andes i przyjęła imię Teresy od Jezusa. Zmarła na tyfus 12 kwietnia następnego roku, po złożeniu ślubów zakonnych.

W 1987 roku papież Jan Paweł II ogłosił ją błogosławioną i przedstawił jako wzór dla młodzieży. Ten sam papież kanonizował ją w roku 1993. Jest ona pierwszym kwiatem świętości narodu chilijskiego i Zakonu Karmelitańskiego w Ameryce Łacińskiej.

wspomnienie liturgiczne

13 lipca

Osoba i dzieło - chronologia życia
o. Czesław Gil OCD

Ulubienica wszystkich

Teresa od Jezusa, dla odróżnienia od Teresy z Awili nazwana Teresą z Los Andes, urodziła się 13 lipca 1900 roku w patriarchalnym domu dziadka Eulogiusza Solar w stolicy Chile Santiago. Była piątym dzieckiem Michała Fernándeza Jaraquemady i Łucji Solar Armstrong. Jej starsza siostra, Janina, zmarła w niemowlęctwie, po niej zaś przyszły jeszcze na świat Rebeka, która była powiernicą jej serca, i Ignacy. Na chrzcie otrzymała imiona: Janina, Teresa, Józefina od Najświętszych Serc. Rodzina należała do bardzo zamożnych, zwłaszcza do śmierci dziadka w roku 1907. Ojciec okazał się gorszym gospodarzem, stąd w latach późniejszych warunki bytowe rodziny były skromniejsze.

Juanita i Rebeka były ulubionymi wnuczkami dziadka, który je rozpieszczał na wszystkie możliwe sposoby. Dzieci o tym wiedziały i potrafiły to wykorzystać. Na szczęście miały czujną matkę, która chroniła je od nadmiernej dobroci dziadka i pochlebstw otoczenia. Zdaniem wszystkich, Juanita była najładniejszą z rodzeństwa.

Pierwsze lata swego życia Juanita spędzała między domem dziadka w Santiago a jego majątkiem w pobliskim Chacabuco. Tam dowiedziała się o śmierci dziadka. Przeżyła ją bardzo boleśnie. Dziadek był dla niej wzorem dobrego chrześcijanina i nauczył ją wielu pożytecznych rzeczy. Dzięki pobytom w Chacabuco pokochała przyrodę, odkryła jej piękno, szukała bezpośredniego kontaktu z polami, lasami, górami i wodą.

"Dzień bez chmur"

Od najwcześniejszych lat Juanita brała udział w życiu religijnym swojej rodziny, zwłaszcza matki i rodzeństwa. Matka zabierała ją codziennie na Mszę św. Z przykrością godziła się, że nie może razem z nią przystąpić do Komunii św. Przed siódmym rokiem życia starszy brat, Ludwik, nauczył ją odmawiania różańca. Odmawiali go codziennie razem. Tylko raz jako małe dziecko zapomniała go odmówić.

Dziecięca miłość do Najśw. Dziewicy i głębokie przeżywanie obecności Chrystusa w Eucharystii to dwa rysy religijności Juanity od wczesnych lat życia. Chodzi tu o coś znacznie więcej niż wierność ulubionym przez siebie praktykom pobożnym. Maryja i Jezus, zwłaszcza po I Komunii św., byli po prostu obecni w jej życiu. Z Nimi rozmawiała o swoich sprawach i zdziwiła się, że inni tego nie czynią. Z biegiem lat jej pobożność maryjna dojrzała. Zdaje sobie sprawę, że skoro jest córką Maryi, to powinna być podobna do swojej Matki i stara się o to podobieństwo przez naśladowanie Jej cnót. Szczególnie była jej bliska tajemnica Niepokalanego Poczęcia. Przypuszczalnie tu jest źródło jej nabożeństwa do Matki Bożej z Lourdes. Od 1907 roku figurka Najśw. Maryi Panny z Lourdes zawsze stała przy oknie Juanity. W lutym 1917 roku odbyła z matką pielgrzymkę do Lourdes. Swoje przeżycia opisała w dzienniku: "Ty jesteś Matką, niebieską Madonną, która nas prowadzi... Nie wierzyłam, że jest możliwe szczęście na ziemi, ale wczoraj moje serce, spragnione szczęścia, znalazło je. Moja dusza, zachwycona u Twoich dziewiczych stóp, wsłuchiwała się w Twoje słowa... Moja Matko, w Lourdes znalazłam niebo".

Na dzień I Komunii św. z utęsknieniem czekała kilka lat. Przygotowana przez zakonnice, w roku 1907 przystąpiła po raz pierwszy do spowiedzi, a 11 września 1910 roku - po uprzedniej spowiedzi generalnej - do Komunii. Był to dla niej "dzień bez chmur" nie tylko w sercu przepełnionym radością, ale również w naturze, która dostosowała się do wewnętrznego nastroju dziecka. "Nie potrafię opisać, co czuła moja dusza po przyjęciu Jezusa. Tysiąc razy prosiłam Go, aby mnie zabrał i po raz pierwszy usłyszałam Jego kochany głos. Mówiłam do Niego: O Jezu, kocham Ciebie, uwielbiam Ciebie! Modliłam się za wszystkich. Czułam również obecność Matki Bożej". W radości uczestniczyły liczne dzieci krewnych i znajomych. Przez dłuższy czas komunikowała codziennie. "Od tego pierwszego uścisku Jezus mnie nie wypuścił i zatrzymał mnie dla siebie".

Ona również była wierna przyjaźni. Codziennie długie chwile spędzała na modlitwie traktowanej jako rozmowa z Jezusem. Dlatego bardzo polubiła samotność. "To nie ja żyłam, to Jezus żył we mnie".

W miarę dorastania jej zażyłość z Chrystusem również dojrzewa. Przynajmniej od siedemnastego roku życia codziennie odprawia rozmyślanie. Uważa je za zwierciadło swojej duszy, które pozwala jej poznać samą siebie i skuteczniej pracować nad sobą, by się bardziej podobać Jezusowi.

"Dzień bez chmur" nie trwał jednak zawsze. Nadeszły oschłości, modlitwa stała się trudem, zdawało się jej, że Jezus ją opuścił. Jej niebo przykryły czarne chmury, otoczyła ją ciemna noc. Noc potrzebna, aby oczyścić miłość z tego, co ludzkie, aby pokochała Jezusa dla Niego samego, a nie dla darów, które od Niego otrzymywała. Szukała światła w pismach św. Teresy od Jezusa, Teresy od Dzieciątka Jezus, Elżbiety od Trójcy Świętej. A przede wszystkim patrzyła na krzyż i w nim odnajdowała siłę.

W kolegium zakonnym

W trosce o dobro dziecka, wbrew protestom żyjącego jeszcze dziadka, siedmioletnią Juanitę umieściła matka w kolegium sióstr Terezjanek. Wytrzymała tam tylko miesiąc. W domu była oczkiem w głowie dla wszystkich, tutaj stała się jedną z wielu. Niektóre koleżanki wykorzystywały jej skłonność do gniewania się z byle powodu i celowo ją drażniły, a ona nie potrafiła się obronić. Wychowawczynie również nie umiały pomóc dziecku wejść w zupełnie dla niego nową sytuację życiową. Nie był to jednak czas zupełnie stracony. W ciągu tego miesiąca Juanita nauczyła się czytać, co nieźle świadczy o jej zdolnościach.

Matka jednak nie zrezygnowała ze swego planu. W tym samym roku Juanita rozpoczęła uczęszczać do kolegium sióstr Najśw. Serca Jezusa jako eksternistka. Po lekcjach codziennie wracała do domu, dzięki czemu łatwiej to znosiła. Sytuacja radykalnie zmieniła się, gdy w roku 1915 matka zadecydowała, że dla jej dobra powinna zamieszkać w internacie. W dalszym ciągu mocno związana z rodziną, przyzwyczajona do pewnej wolności osobistej, z trudem podporządkowywała się koniecznej dyscyplinie. Dlatego gwałtownie buntowała się przeciw nowej sytuacji. Równocześnie była na tyle dojrzała, by zdać sobie sprawę, że pobyt w internacie pomoże jej usamodzielnić się, stać się zdolną do życia poza rodziną. W listach do koleżanek dochodzi do głosu przede wszystkim spontaniczny i młodzieńczy bunt. W lutym 1916 roku, pod koniec wakacji spędzonych w Chacabuco, pisała do przyjaciółki, że już niedługo skończą się miłe przechadzki i długie konne wyprawy w góry, że trzeba wracać do kolegium. "Kiedy o tym myślę, wpadam w rozpacz". W taką rozpacz wpada prawie każdy uczeń pod koniec wakacji, zwłaszcza jeżeli były bardzo udane.

Z jeszcze większym smutkiem pisała w marcu tegoż roku: "Pomyśl, już tylko siedem dni i trzeba będzie wrócić do tego więzienia. Na samą myśl o tym krew mi się ścina w żyłach. W internacie jestem bardzo nieszczęśliwa... Chętnie puściłabym go z dymem". Ostre słowa, ale było w nich chyba sporo młodzieńczej egzaltacji. W dzienniku jej ocena internatu jest znacznie bardziej stonowana: "Sądzę, że nigdy nie przywyknę do życia z dala od rodziny, od ojca, od matki, których bardzo kocham". W tym czasie jednak myślała już o życiu zakonnym, dlatego rozsądnie dodaje: "Ale Bóg żąda więcej i ja muszę iść za Jezusem aż na koniec świata, jeśli On tego będzie chciał. Tylko On bowiem wypełnia moje serce, a wszystko poza Nim jest ciemnością, udręką i próżnością". I dalej: "Chociaż to mi się nie podoba, powinnam dziękować Bogu, że pozwala mi się przygotować do życia poza rodziną przed wstąpieniem do Karmelu".

Wbrew początkowym buntom i lękom, Juanita przywykła do życia poza rodziną i zżyła się z nowym środowiskiem. Pobytowi w kolegium zawdzięczała bardzo dużo. Nie tylko osiągnęła odpowiednie wykształcenie, ale przede wszystkim dzięki systematycznej pracy nad sobą zapanowała nad wadami swego charakteru. Wysoka pozycja społeczna jej rodziców, wychowanie w dostatku, świadomość własnych zalet i pochlebstwa otoczenia mogły ją zepsuć. Ponadto słabe zdrowie, ciągłe lęki o życie sprawiły, że była dziewczyną nadmiernie wrażliwą, trochę zapatrzoną w siebie. Juanita często wspomina w swoim dzienniku o napadach gniewu z byle powodu, o histerycznym płaczu, którym usiłowała terroryzować otoczenie, o trudnościach z pokorą, o zagniewanym sercu, które nie potrafi zapomnieć przykrości i upomina się o swoje... Nie zrażała się jednak niepowodzeniami w pracy nad swoim charakterem. Wielokrotnie postanawia "zniszczyć w sobie miłość własną aż do ostatniego zarodka", zajmować ostatnie miejsce i służyć innym, być pokorną, nie mówić o sobie...

W połowie sierpnia 1918 r. Juanita opuściła kolegium i wróciła do domu rodzinnego. Już dawno minęła jej chęć "puszczenia go z dymem". Teraz w dzienniku zapisuje słowa żalu z tego powodu, że musi je opuścić.

Szczęśliwa dziewczyna

Mimo wad, o których wspomnieliśmy, Juanita miała dobry charakter: była otwarta na przyjaźń, radość, niewinną zabawę i żart. Jako dziewiętnastolatka pisała: "Dziękuję Bogu, że wszędzie czuję się dobrze, wszędzie, gdzie się znajdę, jestem szczęśliwa. Nie rozumiem tych dziewcząt, które zawsze na wszystko narzekają".

Zwłaszcza po opuszczeniu kolegium, już trochę oderwana od rodziny, chętnie przebywała w towarzystwie rówieśników na wycieczkach w góry i nad morze. Od dziecka pasjonowała się jazdą konną. Często były to brawurowe wyprawy po stromych zboczach górskich. "Jeździłam dużo konno i urzekało mnie wspinanie się i zjeżdżanie po zboczach górskich. Dziwiono się, ponieważ jazda mnie nie męczyła; nazywano mnie prawdziwą amazonką". W innym liście pisała: "Wczoraj zjeżdżaliśmy z tak stromego wzgórza, że Edward uważał, iż nie potrafię. Ja jednak chwyciłam się za grzywę konia i spokojnie zjechałam. U stóp wzgórza płynęła rzeczka". Z pasją grała w tenis, lubiła pływanie, szybką jazdę samochodem, długie spacery nadmorskie...

Piękno przyrody ją zachwycało, ale nie pochłaniało bez reszty. Każdy dzień wakacji rozpoczynał się udziałem we Mszy św. i udziałem w nabożeństwie eucharystycznym. Włączała się również w pracę duszpasterską parafii, w której spędzała wakacje, nauczając na przykład dzieci katechizmu lub przygotowując rodziny do poświęcenia się Najśw. Sercu Pana Jezusa.

W kolegium ważnym przedmiotem była nauka śpiewu i gry na pianinie. Dzięki dobremu słuchowi muzycznemu Juanita posiadła w tym zakresie znaczne umiejętności. Chętnie uczęszczała do teatru na dobre sztuki, oceniając krytycznie występy aktorów, zwłaszcza śpiewaczek. W jej przekonaniu, dziewczęta, które przygotowywały się do życia w świecie, nie powinny unikać towarzystwa i żyć jak mniszki. W ostatnich dwóch latach przed wstąpieniem do klasztoru wiele czasu spędzała w domu zastępując matkę w pracach domowych. Prace te bynajmniej nie utrudniały jej wierności praktykom życia religijnego. Codziennie była na Mszy św. i codziennie przyjmowała Komunię św. Chętnie pełniła obowiązki domowe, traktując to jako przygotowanie się do życia zakonnego. "Pragnę, aby nikt nie podejrzewał, że pewne zajęcia są dla mnie okazją do ofiary i wszystko wykonuję chętnie. Dzięki temu wszyscy sądzą, że mają prawo oczekiwać ode mnie wszystkiego, co im się podoba".

W Karmelu

Rozwój powołania zakonnego był u Juanity owocem rozwoju życia religijnego. Po raz pierwszy myśl o powołaniu karmelitanki pojawia się w jej dzienniku w czternastym roku życia i była związana z przeżyciem obecności Chrystusa w Eucharystii. Pragnie swoim życiem wynagrodzić Mu obojętność innych ludzi.

Z życiem zakonnym zetknęła się już wcześniej. To zakonnice przygotowały małą Juanitę do pierwszej spowiedzi i I Komunii św. Bardziej bezpośrednie zetknięcie się nastąpiło, gdy w roku 1915 zamieszkała w kolegium sióstr Najśw. Serca Jezusa. Tutaj szczególnie zaprzyjaźniła się z m. Ríos, która nie narzucając niczego, starała się jej pomóc w zapoznaniu się z duchowością Karmelu. Podsunęła jej pisma św. Teresy od Jezusa i s. Teresy od Dzieciątka Jezus.

W roku 1915, za zgodą spowiednika, złożyła czasowy ślub czystości. Uważała się za oblubienicę Chrystusa i córkę Maryi. Jednak dopiero w klasztorze dowiedziała się, że Zakon Karmelitański jest w szczególny sposób związany z Maryją. W kwietniu 1916 roku po raz pierwszy ze swego postanowienia zwierzyła się młodszej siostrze, Rebece, powiernicy swojego serca. "Moja myśl jest zajęta tylko Jezusem, On jest moim ideałem. Ideałem nieskończonym. Marzę o dniu, kiedy wstąpię do Karmelu, aby myśleć tylko o Nim, żyć tylko dla Niego. Kochać i cierpieć, by zbawiać dusze". Karmel nie był dla niej celem, celem było życie dla Jezusa, Karmel zaś środowiskiem, które umożliwiało takie życie. Jak Elżbieta od Trójcy Świętej, chciała stać się mieszkaniem Jezusa.

Karmelitanki bose osiedliły się w Ameryce Południowej bardzo wcześnie. Już w roku 1628 powstał klasztor w Córdobie w Argentynie. W Santiago, stolicy Chile, założyły klasztor w roku 1690. Nie wiemy, dlaczego Juanita nie nawiązała kontaktu z tym właśnie klasztorem, ale z niedawno założonym w Los Andes (1898). We wrześniu 1917 roku nastąpiła pierwsza wymiana listów między karmelitankami z tego klasztoru i Juaną. W tym czasie, jak wiemy, była jeszcze w kolegium. Dopiero 11 stycznia 1919 roku, wybrała się z matką do Los Andes. Została przyjęta bardzo serdecznie. Rozmawiała z przełożoną i ze zgromadzeniem. Ogromne wrażenie zrobiło na niej ubóstwo klasztoru. Omówiono warunki przyjęcia. Wstąpiła 7 maja tego roku; po pięciu miesiącach postulatu, 14 października, otrzymała habit zakonny. Niewiele musiała zmieniać w sposobie życia. Już wcześniej żyła jak karmelitanka. "W Karmelu wszystko czyni się z radością, ponieważ wszędzie mamy naszego Jezusa, który jest naszą radością nieskończoną". Tą radością żyła w każdym dniu swego nowicjatu. W marcu 1920 roku, na początku Wielkiego Postu, powiedziała swojemu spowiednikowi, że umrze w ciągu miesiąca. W Wielki Piątek dostała wysokiej gorączki. Nie pomagały żadne lekarstwa. Była chora na ostrą odmianę tyfusu. 5 kwietnia poprosiła o sakramenty święte, dwa dni później złożyła śluby zakonne na łożu śmierci. To była jej ostatnia radość na ziemi. Zmarła 12 kwietnia.

Beatyfikacji Teresy z Los Andes dokonał Ojciec Święty Jan Paweł II 3 kwietnia 1987 roku w Santiago, w czasie pielgrzymki do Chile. Zaledwie sześć lat później, 21 marca 1993 roku, odbyła się uroczystość kanonizacyjna w Bazylice św. Piotra w Rzymie. Dziewiętnastoletnia karmelitanka, najmłodsza z karmelitanek wyniesionych na ołtarze, stała się patronką swego narodu. Co roku do jej grobu pielgrzymuje milion osób.

jojobetcasibomsahabetbetturkey girişholiganbet girişjojobet