
Wielki plac w wielkim mieście. Scena. Kolejki do tirów wożących bagaże. Tuby. Z każdej z nich płynie inna piosenka zagrzewająca do marszu. Jest gwarno. Trochę jak na festynie. Oto pielgrzymka. Ale nie każda droga na Jasną Górę wygląda w ten sposób. Jest taka pielgrzymka, na której dosłownie nic nie wygląda tak, jak w powyższym opisie.
„Chodź i zobacz” – mówi Jezus do uczniów Jana Chrzciciela (J 1,39). A ty – chodź i zobacz, jak wyglądała ostatnia pielgrzymka karmelitańska - skoro już wiesz, jak nie wyglądała.
Proporce zostały w domu
Jest lipiec 2025. Sobota. Poranna msza święta u karmelitów obok dworca w Krakowie. Jest tak jak zwykle. Kilka starszych pań. Tylko celebrujących trochę więcej i kilkanaście osób z plecakami. Można odnieść wrażenie, że zaczyna się wycieczka szkolna albo znajomi wybierają się na wspólny rajd. Nie ma pompy. Nie ma wielkich proporców, żeby wszyscy koniecznie widzieli. Struny gitary nie rwą się pod pełnymi pasji dłońmi pielgrzymkowej scholi. A to dlatego, że nie ma gitary. Jest prostota. Na początku idzie krzyż. To wystarczy. „Krzyż wznosi się wzwyż i wskazuje drogę” – napisała Edyta Stein, chociaż pewnie nie wiedziała, że komentuje w ten sposób dokładnie to, co 80 lat później będzie się rok po roku wydarzać na pielgrzymce karmelitańskiej.
Chociaż ten krzyż nie zawsze wznosi się w górę – a to dlatego, że karmelitańscy pielgrzymi bardziej wybierają wiejskie drogi i leśne dukty. I czasem, kiedy się niesie taki krzyż, trzeba, żeby go ochronić, zanurkować z nim pod gałęziami albo dachami domów.
Pielgrzymka bez outsiderów
Kościół jest wspólnotą. Powtarzamy to często jak frazes, ale tu, na pielgrzymce karmelitańskiej, można było tego doświadczyć. Nie dało się tak po prostu być samotnym, niezauważonym atomem. Każdy był jakoś odpowiedzialny za kształt tej pielgrzymki. Czasem trzeba było chwycić za mopa i zetrzeć podłogę po noclegu w remizie, czasem przeczytać czytanie albo umilić sobie wieczorne rozmowy przygotowując kanapki dla wszystkich na następny dzień.
Iść razem i nic nie gadać…
Ale to właśnie dzięki temu, że każdy dokładał swoją cegiełkę, to także każdy mógł powiedzieć: „niczego mi nie braknie”. Niczego – to znaczy również choćby przestrzeni na ciszę i samotność, o którą nie na każdej pielgrzymce jest łatwo. Pielgrzymi pokonywali codziennie jeden odcinek w ciszy. Wyobraź sobie, że tam jesteś. Zatrzymujesz się ze wszystkimi na polanie. Odczytujecie fragment Ewangelii, a potem razem – ale w ciszy – idziecie kilka kilometrów przez piaszczysty, iglasty las.
Rzadko jest taka okazja, żeby być razem – ale w ciszy. Można coś przemyśleć. Albo można skupić uwagę na tym, co mówi ciało, i swoje zmęczenie ofiarować Bogu.
Etatowi aniołowie
Grupka, choć mała – to nie zabrakło w niej aniołów. I nie chodzi tylko o organizatorów, którzy dbali o każdy najmniejszy szczegół. W drodze towarzyszyły pątnikom siostry józefitki oraz karmelitanki Ducha Świętego, a na jednym z postojów wędrowców ugościły żebrzące i jeżdżące autostopem Małe Siostry Baranka. I pewnie trudno zliczyć rozmowy w drodze o powołaniu i o życiu zakonnym. Niejeden pielgrzym stanu wolnego rozmawiał w drodze z taką siostrą o rozeznawaniu powołania, o swoich wątpliwościach, a niejedna siostra opowiadała, że cieszy się, że już wybrała i dłużej martwić się nie musi.
Pisząc o aniołach, warto też wspomnieć o ekipie śpiewającej, która przy posiłkach i na apelach swoim czterogłosem dołączała do anielskich chórów, chwaląc Maryję pieśniami polskimi i... korsykańskimi.
Kto poda kubek świeżej wody jednemu z tych pielgrzymów…
Można zaryzykować stwierdzenie, że ta grupa kilkunastu pielgrzymów najbardziej stawała się wspólnotą nawet nie przez rozmowy w drodze, ale na postojach. Ktoś komuś pomaga nalać wody z baniaka. Ktoś częstuje kogoś jagodami albo wojskową racją żywnościową. Ktoś opatruje czyjeś spuchnięte stopy. I ta modlitwa brewiarzowa odmawiana podczas przerw w środku lasu, ale w łączności z Kościołem, była chyba po prostu komentarzem do tego, co działo się przed chwilą. Ludzie oddają chwałę Bogu i służą sobie nawzajem.
A czasem modlitwa i działanie dosłownie się przenikały. Wyobraź sobie, że siedzisz z pielgrzymami na postoju w głuszy pod baldachimem. Odmawiacie nieszpory. Zaczyna kropić. Nikomu to nie przeszkadza, tylko niektórzy chowają pod namiot buty wystawione na deszcz. Modlitwa płynie, ale woda z nieba też zaczyna płynąć – i to coraz obficiej. Strumyczki zaczynają wpływać pod namiot i wszyscy zbijają się w zwartą gromadkę. Spełniają się słowa Listu do Rzymian (Rz 12,4-5). Stajemy się jednym ciałem, a każdy jego członek ma inną rolę. Woda strugami płynie po dachu namiotu. Jeden z organizatorów - rosły młodzieniec - staje na środku i podpiera dach od dołu, a drugi kijem strąca gromadzącą się co chwila na dachu wodę. Ale z deszczem nie przestaje płynąć modlitwa. Psalmy, czytanie, prośby – jakby nigdy nic.
Może właśnie tak powinien wyglądać Kościół? Że ludziom blisko do siebie, że mają poczucie bezpieczeństwa, że ktoś o nich dba i stoi na straży jak filar, aby wszystkich nie zmiotła fala obojętności i zniechęcenia. Że przy tym wszystkim ciągle płynie modlitwa.
Rozmawiaj z pielgrzymami - a zdobędziesz Boga!
Dobrym środkiem do posiadania Boga jest rozmawianie z Jego przyjaciółmi… Z doświadczenia wiem, że zyskuje się na tym bardzo wiele.” – pisze Teresa od Jezusa w Drodze doskonałości. Jeśli spierać się na postojach o tym, czym jest wolność – to tylko razem. Jeśli brnąć po kostki w wodzie, bo pielgrzymia ścieżka zamieniła się w rzekę – to tylko razem. Razem trzeba było nawet brać polowy prysznic, bo jedna osoba wchodziła do kabiny, ale potrzebowała drugiej, żeby ta włączyła wodę...
Wniosek? Jeśli chcesz posiąść Boga, to zarezerwuj sobie czas od pierwszej soboty lipca 2026 roku, wyrusz w kolejną pielgrzymkę karmelitańską i poznaj przyjaciół, dzięki którym z łatwością posiądziesz Boga.
Maciej Małaj