Jezus pragnie pełni życia dla swoich przyjaciół

Danuta Piekarz



Jezus miał zaprzyjaźnioną rodzinę w Betanii, gościnny dom, w którym chętnie przebywał; prawdopodobnie u nich nocował, gdy przychodził na święta do Jerozolimy. Możemy puścić wodze fantazji i wyobrazić sobie te długie wieczory w Betanii, przyjacielskie rozmowy, serdeczną atmosferę.

Widzimy troje rodzeństwa: Łazarza, Martę i Marię. Każdego z nich Jezus w jakiś sposób obdarza życiem, albo w sensie dosłownym, albo otwierając drogę lepszego, piękniejszego życia.

Nie trzeba tu przytaczać opowiadania o śmierci Łazarza, znamy je doskonale. Warto natomiast podkreślić, że w Ewangelii Janowej jedynym człowiekiem wskrzeszonym przez Jezusa jest właśnie Jego przyjaciel, ten, którego Jezus miłował. Wiemy, że w tej Ewangelii Duchowej, jak nazywali ją Ojcowie, nawet najdrobniejszy szczegół może mieć znaczenie teologiczne, a cała Księga jest wielką wskazówką, jak żyć w zażyłości z Jezusem. Możemy więc odczytać ponadczasowo również i to wydarzenie: Jezus mówi każdemu swojemu przyjacielowi (a więc i każdemu z nas): “Nie chcę twojej śmierci, chcę, abyś żył!”.

Gabriel Marcel napisał kiedyś: “Kochać to powiedzieć: Ty nie umrzesz!”. Oczywiście, francuski myśliciel rozumiał te słowa jedynie w sensie filozoficzno-duchowym, bo przecież nikt z nas nie ma mocy zachować przy życiu tych, których kochamy. Nikt z nas… tylko On, nasz największy Przyjaciel, Jezus. Tylko On potrafi pokonać śmierć.

Prawdziwym dramatem dla Jezusa nie jest jednak śmierć ciała: śmierć przyjaciela określił przedtem krótko: “Łazarz zasnął”. Wobec śmierci ciała wystarczy jedno słowo pełne mocy… natomiast prawdziwy dramat człowieka zaczyna się wtedy, gdy odchodzi on od Boga. Łazarz “zasnął”, natomiast syn marnotrawny “był umarły, a ożył”, bo tutaj potrzebna jest dobrowolna współpraca człowieka z łaską.

Jezus nie chce śmierci swych przyjaciół, żadnej śmierci: nie chce ich bólu, klęsk, a przede wszystkim grzechu. Dlatego jest tak ważne, byśmy umieli w każdym naszym umieraniu, w każdym naszym upadku, zwłaszcza moralnym, usłyszeć płacz Jezusa nad naszym grobem. Trzeba umieć zadziwić się Jego serdeczną przyjaźnią (Popatrzcie, jak On mnie miłuje!) i usłyszeć skierowane do nas wołanie: “Przyjacielu, wyjdź z grobu, Ja chcę, abyś żył!”.

Siostra Łazarza, Marta, zdaje się nie potrzebować żadnej pomocy od Jezusa: zdrowa, zaradna, praktyczna… zdaje się, że tak naprawdę to ona rządzi w małym domku w Betanii. To ona wie najlepiej, czego może potrzebować zmęczony drogą Jezus, więc zostawia Go i biegnie do kuchni, by zrealizować własną wizję gościnności. Jednak w zapracowanej Marcie zaczyna narastać poczucie krzywdy i pretensji, które nabrzmiewa z każdą chwilą, aż wreszcie wybuchnie w sposób jakże daleki od norm grzeczności wobec szanowanego gościa: “Panie, czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą?”. Mówiąc dzisiejszym językiem: “Ja się tu zamęczam, a ta leniwa Maria siedzi sobie u Twoich stóp i słucha Twojego nauczania… Powinieneś był wygłosić jej odpowiednie kazanie, żeby zrozumiała swój błąd…”.

Odkryjmy prawdziwy problem Marty: jej problemem nie jest, rzecz jasna, to, że chce jak najlepiej ugościć Jezusa, ale to, że tak kurczowo trzyma się własnych pomysłów, iż nawet nie zauważa, kiedy od gościnności przechodzi do – nazwijmy to mocnym słowem – próby manipulowania Jezusem, uczynienia Go sędzią w rodzinnych sporach. Nieważne, co Jezus chce mi powiedzieć, nieważne, co On mi przyniósł i czego oczekuje, liczy się tylko mój scenariusz, w którym On ma grać wyznaczoną przez mnie rolę. Jakże często nasze podejście do Jezusa jest właśnie takie… dobrze, że przyszedłeś, pomożesz mi skarcić moją siostrę… Niegrzeczna uwaga Marty ukazuje nam, jak łatwo nasze pragnienie czynienia dobra może stać się walcem, który tratuje wszystko po drodze.

Nieraz myślimy, że Jezus traktuje niesprawiedliwie zatroskaną Martę (Marto, Marto, troszczysz się o wiele… a liczy się tylko jedno…), tymczasem w rzeczywistości On otwiera tu przed nią nowe życie, nowe perspektywy: “Także od Ciebie, zatroskana, przedsiębiorcza Marto, oczekuję po prostu tego, że Mnie wysłuchasz, że przyjmiesz ode Mnie słowo, które może nadać twojemu życiu nowy kształt… Ty, Marto, nie jesteś stworzona tylko do garnków, dzbanków i kuchni… Jesteś stworzona także do głębokiego życia duchowego, życia moim Słowem”.

Zwróćmy jeszcze uwagę na drugą z sióstr – na Marię. Poza opisem wskrzeszenia Łazarza widzimy ją we wspomnianej scenie przekazanej przez św. Łukasza, gdzie siedzi zasłuchana w słowa Mistrza, a także zobaczymy ją jeszcze raz, gdy podczas uczty namaści stopy Jezusa drogocennym olejkiem.

Co łączy te dwie ostatnie sceny? W każdej z nich Maria okazuje Jezusowi swój szacunek, podziw, miłość i… zawsze jest krytykowana za swoją postawę, i to bynajmniej nie przez faryzeuszy, ale przez ludzi bliskich Jezusowi: przez swoją siostrę Martę i przez jednego z Apostołów – Judasza (w tamtej chwili Judasz jest dla Marii po prostu jednym z Dwunastu!). Maria jest zawsze oskarżana o jakieś marnotrawstwo: marnotrawstwo czasu, który pożyteczniej spędziłaby w kuchni, marnotrawstwo pieniędzy, które lepiej byłoby wydać dla ubogich… Jakże to znamienne, również w naszych czasach: na wszystko można poświęcić czas, tylko nie na słuchanie Jezusa… dla każdego można oddać pieniądze, talenty, własne życie… tylko nie dla Jezusa!

Co by się stało, gdyby Maria posłuchała tych “dobrych rad”? Na szczęście był tam Jezus, który “wskrzesił” dobre imię Marii, ukazując, że to “marnotrawstwo” jest w rzeczywistości najlepszym interesem, jaki może zrobić człowiek: “Gdziekolwiek po całym świecie będą głosić Ewangelię, będą również na jej pamiątkę opowiadać o tym, co uczyniła”. Zwróćmy uwagę na tę zdumiewającą “karierę” Marii z Betanii: wystarczył jeden mały flakonik olejku (co prawda drogocennego, ale nie w tym rzecz), by cały Kościół, jak dom w Betanii “napełnił się wonią olejku” i głosił jej czyn przez wieki na wszystkich kontynentach.

Troje rodzeństwa: Łazarz, Marta i Maria… i jak to bywa w rodzinach, trzy różne charaktery, różne bolączki i potrzeby. Uratowała ich przyjaźń z Jezusem z Nazaretu, przyjęcie Go otwartym, gościnnym sercem… nie tylko do swego domu, ale i do swoich trosk. Jezus wszedł do domu w Betanii… i odtąd ten dom już nigdy nie był taki, jak przedtem.

Ale Betanią może być każdy nasz dom, każde nasze serce. Oto stoję u drzwi i kołaczę… Czy otworzysz Mi drzwi, abym dał ci życie?


Głos Karmelu 5/2006