Czy świętość można zaprogramować?

o. Albert Wach OCD



Zadanie wydaje się karkołomnie trudne, według niektórych nawet niewykonalne. Ci ostatni dowodzą, że absolutnie – świętości nie można zaprogramować! Jest ona bowiem darem samego Boga i wyłącznie do Jego Opatrzności przynależy kierowanie drogami człowieka: Drogi moje nie są drogami waszymi (Iz 55, 8). Jest dziełem Ducha Świętego, który wieje kędy chce (J 3, 8). Jest czymś tak bardzo wewnętrznym, ukrytym, tajemniczym i jednocześnie subtelnym, że nie sposób jej uchwycić i wyrazić ludzkim językiem, a cóż dopiero mówić o programowaniu.

Stawianie zresztą takich pytań może przerażać, a nawet rodzić niechęć do Boga. Czuje się w nich bowiem powiew biurokratycznego chłodu, który przez uchylone drzwi wdziera się także do Kościoła i czyni z niego instytucję podobną do innych. Programowanie wszakże kojarzy się z rzeczami tego świata, z ekonomią i polityką, z biznesem i organizowaniem życia społecznego, z komputerami i maszynami do liczenia pieniędzy. Świętość natomiast przynależy do zupełnie innego porządku, do innego świata, do rzeczywistości nie z tej ziemi. Nie powinno się zatem łączyć ze sobą tych dwóch porządków, gdyż one do siebie w żaden sposób nie przystają – powiadają twardogłowi obrońcy stanowiska, iż trzeba sobie dać spokój z programowaniem świętości.

Jest w tym oczywiście wiele racji. I być może sprawę programowania świętości należałoby definitywnie wykluczyć, zamykając na trzy spusty jako nie podlegającą żadnej dyskusji, gdyby nie fakt, że… wpadamy w ten sposób w podwójną pułapkę. Pierwszą z nich jest ta, że, owszem, pragniemy świętości, ale gdy przychodzi do jej realizacji, zaczynamy “bujać w obłokach”, dążąc do przekształcenia Kościoła we wspólnotę pięknoduchów. Sądzimy, że świętość polega na czystej spontaniczności, na kierowaniu się pierwszymi odczuciami, i że nie obowiązują ją żadne prawa. Wydaje się nam ona rzeczywistością wyłącznie duchową, a więc umieszczoną poza wszelkimi programami. Święty to człowiek odrealniony.

Schwytani natomiast w drugą pułapkę uważamy, że świętość jest nie dla nas i na ziemi nie ma co nawet o niej marzyć. Lepiej się więc nie ośmieszać mówieniem o świętości, nie mówiąc już o pisaniu na jej temat. Trzeba raczej zająć się konkretnymi sprawami, które mamy do zrobienia. Najpierw dobrze je zaprogramować, później solidnie wykonać i, co najwyżej, wykazać się w tym własnym heroizmem, tym, co się samemu potrafi. Ale ze świętością należy dać sobie spokój – sądzimy.

Pytanie: “Czy świętość można zaprogramować?” jest jednak bardzo prowokujące. Postawił je Ojciec Święty, Jan Paweł II, zaraz na początku trzeciego tysiąclecia chrześcijaństwa w dokumencie Novo millenio ineunte. Postawił je, ale nie udzielił na nie odpowiedzi wprost. Nie sądzę jednak, żeby miało ono charakter li tylko retoryczny. Papież wielokrotnie w ostatnim czasie dawał wyraz temu, jak bardzo nasza świętość leży mu na sercu. Nie kazał nam z niej rezygnować. Przed rokiem jubileuszowym wzywał nawet wszystkich chrześcijan, aby “na nowo rozbudzili w sobie pragnienie świętości”. A we wspomnianym wyżej dokumencie wskazał na nią jako na priorytet duszpasterski, to znaczy jako na naczelne zadanie i główny cel dla całego Kościoła w trzecim tysiącleciu. I co znamienne – pisał o tym właśnie w kontekście programowania duszpasterstwa, zaznaczając, że ta podstawowa prawda o naszym powołaniu do świętości nie jest jakąś górnolotną, oderwaną od życia teorią, pustą mrzonką, ale ma wielkie “znaczenie praktyczne” i wymaga prawdziwej “pedagogiki świętości”. Świętość stanowi integralną część życiowego (wychowawczego) programu każdego chrześcijanina. Stanowi najwyższy cel wszelkich jego dążeń. Cel, który łączy wszystkie inne cele ze sobą. Jest owym ideałem, bez którego życie nie ma sensu, a wychowanie nie istnieje. Natomiast “podporządkowanie programu duszpasterskiego nadrzędnej idei świętości to decyzja brzemienna w skutki” (n. 31).

Tak mówi Papież, i widzimy, że u niego “to działa” – przynosi konkretne owoce. Ale jak się mają te sprawy w naszym życiu, w życiu zwyczajnych chrześcijan? Wydaje się, że jesteśmy nieco zagubieni w otaczającym nas świecie i tracimy w nim orientację, albo wręcz kapitulujemy. I zamiast “podporządkować się nadrzędnej idei świętości”, bezkrytycznie podporządkowujemy się świeckiemu duchowi naszych czasów i obcym nam wzorcom życia. Prowadzi to do akceptacji przeciętności, miernoty i postaw najniższej jakości lub zachowań zupełnie wybrakowanych. Brakuje nam fantazji i rozmachu. Nie mamy tych szerokich i dalekosiężnych wizji, które zawsze charakteryzowały świętych. A wielkie pragnienia, jakimi żyła św. Teresa od Dzieciątka Jezus, prawie w nas wygasły. Niewielu z nas tak naprawdę wie, jak realizować świętość w życiu osobistym, małżeńskim, rodzinnym, społecznym, politycznym, gospodarczym, kulturalnym. Nie radzimy sobie ze świętością w najprostszych okolicznościach życia publicznego. Jesteśmy zniechęceni. Najczęściej więc dezerterujemy. Nasza ucieczka przyjmuje dwojaką postać (odpowiadającą dwom wyżej wymienionym pułapkom): albo odrywamy się od świata i, poprzez chemicznie wydestylowaną świętość, zawieszamy się w próżni, albo też pogrążamy się w świecie, który wysusza nas z ostatnich kropel życia Bożego. Nie umiemy łączyć życia świętego z życiem w świecie. Świętość w świecie wydaje się nam niemożliwa.

A jednak świętość zaistniała w świecie, stała się widoczna, przyjęła konkretną formę. Nie pojawiła się więc jakaś abstrakcyjna i bezkształtna idea świętości, lecz świętość sama w sobie, albo jeszcze lepiej – świętość we własnej osobie. Sam Bóg, który jest po trzykroć Święty (Iz 6, 3), który jest Ojcem, Synem i Duchem Świętym, nawiedził nas i wyzwolił (Łk 1, 68) z tego, co nie-święte, co grzeszne. Nie tylko powiedział do nas z góry: Świętymi bądźcie, bo Ja jestem święty (Kpł 19, 2), ale osobiście, w Jezusie Chrystusie, zszedł do nas na ziemię i podzielił się z nami swoją jedyną, boską świętością. Dał nam w ten sposób dostęp do samych źródeł świętości. Co więcej, udostępnił nam szyfr i kod świętości. Przekazał nam jej program. A nadto, udzielił instrukcji, jak należy się nim posługiwać w świecie, aby stała się ona możliwa także dla nas, to znaczy, by forma Jego świętości mogła uformować nasze człowieczeństwo. Program, jaki nam zostawił, jest niezawodny i nie podlega żadnym zawirusowaniom. Jest realistyczny i absolutnie skuteczny. Został bowiem pomyślany przez Boga i w radzie Trzech uzyskał licencję. Napisany krwią Chrystusa, przywrócił pierwotną kompatybilność, jaka w raju charakteryzowała serca i umysły ludzkie ukierunkowane na Boga i zdolne do programowania życia społecznego według woli Bożej. Przywrócił tę kompatybilność, która dawała poczucie sensu i radość życia, ale która później, niestety, została zaburzona, a w końcu utracona. I zrobił to w sposób mistrzowski, iście boski – przez łaskę, aby się nikt już nie chlubił i nie wynosił nad drugiego tym, co sam otrzymał w darze od Boga. W Nim [Chrystusie] wybrał nas przed założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem (Ef 1, 4).

Kościół, który łaską został zbawiony przez Chrystusa i w ten sam sposób uświęcony, doskonale rozumie, że nie wystarczy człowiekowi mówić o świętości i ukazywać ją jako wzniosły cel jego życia. Trzeba jeszcze wskazać konkretne środki i sposoby, jak ten cel osiągnąć. Jest to najdelikatniejszy moment “programowania świętości” – moment nie przez wszystkich doceniony i dlatego narażony na liczne nieporozumienia. Najczęściej bowiem wszystkie środki lokuje się w moralności i etyce. Świętość miałaby zależeć od skrupulatnego wypełnienia prawa i norm moralnych. W takim ujęciu jednak jesteśmy o krok od defraudacji samej idei świętości. Bardzo szybko staje się ona okazją do robienia prywatnych interesów w postaci zdobywania zasług i chełpienia się nimi.

B. Pascal uchwycił samą istotę chrześcijaństwa, gdy powiedział: “Aby zrobić z człowieka świętego, trzeba, aby się to stało przez łaskę; kto o tym wątpi, ten nie wie, co jest święty i co człowiek” (Pascal, Myśli, 654). Tymczasem dzisiaj w dalszym ciągu wielu ludzi chce zdobywać świętość własnym sumptem. Natomiast niewielu uświadamia sobie, że specyficznym chrześcijańskim środkiem, który czyni z człowieka świętego jest właśnie łaska, łaska w różnych jej postaciach i przejawach. I że jest ona tą jedyną formą, która formuje człowieka na świętego. Jest formą – a więc nie czymś bezkształtnym, mdłym, mało wyrazistym, ale czymś, co jest widoczne. Jest formą naszej wiary.

Owszem, omawiany tu program świętości (plan, projekt – jak kto woli), w którego centrum znajduje się łaska, trzymał Bóg jeszcze przed założeniem świata zamknięty u siebie (Ef 1, 4). Był on rzeczywiście ukryty od wieków i pokoleń (Kol 1, 26), i jako taki mało znany ogółowi ludzi. Został objawiony publicznie w pełni dopiero 2000 lat temu przez Jezusa Chrystusa Jego świętym (Kol 1, 26). Oni, zdobywszy ogromne wyczucie Bożej łaski, przekazali go następnym pokoleniom, aż w końcu dotarł do nas. W bardzo konkretnym momencie historii został złożony – by się wyrazić nieco poetycznie – w biurze naszych serc jako jedna z wielu ofert. Został złożony w tym gabinecie, w którym zapadają najważniejsze decyzje dotyczące naszego życia. Urzędowa pieczęć przyjęcia programu została przybita w sekretariacie w dniu naszego chrztu. Teraz Bóg cierpliwie czeka w kolejce, aż człowiek dokona wglądu i łaskawie zechce zapoznać się z zawartością (treścią) tej oferty. Czeka na zatwierdzenie, na moment, w którym człowiek przedstawiony mu program uczyni swoim i zgodnie z nim zacznie kształtować swoje życie. Rzecz jasna, Bóg ma na względzie ludzkie procedury i szanuje kolejność załatwiania spraw! Czasami znosi więc długie kolejki do ludzkiego serca. A gdy już zostanie łaskawie przyjęty, raz po raz wychodzi z gabinetu z kwitkiem, bo ziemski biurokrata nie miał jeszcze czasu zainteresować się ofertą. Wraca jednak, bo “On nie może uczynić nic bez nas. Musi więc iść za naszymi kaprysami. Musi czekać, aż pan grzesznik zechce łaskawie pomyśleć o swoim zabawieniu” (Ch. Peguy). Dary łaski i wezwanie Boże są bowiem nieodwołalne (Rz 11, 29). Przed wiekami ustalony program zbawienia i uświęcenia grzesznika musi być zrealizowany. W tym tkwi sedno Bożej miłości.

Istnieje niebezpieczeństwo, że mówiąc i pisząc o świętości pozostaniemy albo w sferze wzniosłych ideałów, które – jak bańka mydlana – bardzo szybko prysną (pierwsza pułapka), albo też zechcemy – jak chciał tego już A. Camus – “być świętymi bez łaski”, sami, na własną rękę, o własnych siłach, tytanicznie, bohatersko, heroicznie (druga pułapka). Chcąc uniknąć tych groźnych sideł, musimy na nowo uwierzyć, że jałowa gleba tego świata tylko wtedy przyniesie prawdziwy owoc, gdy zostanie zroszona łaską chrześcijańskiej świętości. Takiej świętości, która łączy niebo z ziemią, czas z wiecznością, ciało z duchem, kontemplację z akcją, łaskę z zaangażowaniem.

Żeby stało się to możliwe, “chrześcijanie nie powinni pozwolić, aby program dla nich tworzyły uniwersytety albo szeroko pojęta polityka, powiedzmy socjologia. Program ten musi wypływać wyłącznie z misji, jaką powierzył nam Chrystus. Tylko ona może w pozytywnym sensie przemieniać świat” (H. Urs von Balthasar). Trzeba więc na nowo sięgnąć do źródeł świętości i w pierwszej kolejności odkryć łaskę chrztu świętego, rozwinąć podarunek, jaki otrzymaliśmy od Chrystusa, podarunek, który trzymamy wciąż zapieczętowany, nie znając jego zawartości. A tam jest ukryty cały program, cała misja chrześcijanina.

Dopiero wtedy, gdy sami odkryjemy ów dar, będziemy umieli ze św. Augustynem bez kompleksów zachęcać innych: Mów: “Jestem święty. Nie jest to pycha wyniosłego, ale wyznanie nie będącego niewdzięcznym. Bo jeżeli powiesz, żeś sam ze siebie święty, jesteś pyszałkiem. A znowu jeżeli powiesz, że nie jesteś święty, jesteś niewdzięcznikiem. Mów więc do swego Boga: Jestem święty, ponieważ mnie uświęciłeś”.


Głos Karmelu, 1/2005