
W poprzednich rozdziałach towarzyszyliśmy Teresie w jej pierwszych krokach w życiu karmelitanki. To nowa, nierzadko trudna sytuacja, której jednak pragnęła z całego serca. Wiedziała, że Jezus wzywa ją na tę „pustynię” i była gotowa iść za Nim wszędzie, gdzie tylko ją poprowadzi. Żadne imię nie rozbrzmiewa w niej tak głęboko jak Jezus. Tak jak byłoby poważnym błędem myśleć, że Teresa urodziła się świętą, podobnie błędem byłoby wyobrażać sobie, że młoda karmelitanka miała do przejścia tylko jasno wytyczoną i schematyczną drogę. W Karmelu miała znaleźć swą własną drogę, „małą drogę zupełnie nową” (C 2v), którą sama miała pierwsza przemierzyć. Przy całej jej gorliwości, Teresie trzeba było siedmiu lat, by zrozumieć, że miłość, aż do głębi, tak jak to sobie wyobrażała, nie jest możliwa do osiągnięcia własnymi siłami. Jezus sam miał jej dać Jezusa. Teresa miała przeżyć w Karmelu szczególną przygodę duchową. Poprzez liczne refleksje i zapytania, uświadamianie sobie pewnych rzeczy i decyzje, a także przez częste wsłuchiwanie się w Pana, znalazła własny sposób realizacji swojego chrześcijańskiego i kontemplacyjnego powołania w Kościele. Teresa poznała, czym jest ciemność i trwoga. Jej droga często prowadziła przez noc. Cierpiała: zewnętrznie, lecz, bardziej jeszcze, wewnętrznie. Odczuła ciężar swej „biednej natury”, naszej „żywicielki” (L 89). „Mając, taką naturę (…), może nawet poszłabym na zatracenie”, pisze (A 8v). Zarówno dla pojedynczego chrześcijanina, jak i dla całego Kościoła, także i w naszych czasach, marsz Teresy poprzez pustynię, w poszukiwaniu ukrytego źródła, i prowadzonej przez zaufanie Bogu, staje się marszem proroczym. W jansenizujących czasach, kiedy akcent kładziony był na Boga-Sprawiedliwego Sędziego i na wysiłek własny, by zapewnić sobie zbawienie przez dobre uczynki i unikanie grzechu czyhającego na każdym kroku, Teresa rozwinęła wyzwalające spojrzenie na Miłosierną Miłość Boga. Czyż jednak chrześcijanin nie powinien nieprzerwanie odkrywać i kochać tego Boga Miłości? Czy w końcu „uwierzymy w Miłość” (1 J 4:16) i, jak Teresa, wydamy się jej? Oto zaproszenie Świętej z Lisieux! Kardynał Pacelli, przyszły papież Pius XII, mówił: „Teresa dotarła do Ewangelii, do serca Ewangelii, lecz z jakim wdziękiem i świeżością”. A Jan Paweł II, przybywając do Lisieux: „O Teresie można powiedzieć z przekonaniem, że Duch Boży pozwolił jej sercu objawić bezpośrednio ludziom naszych czasów tajemnicę fundamentalną, rzeczywistość Ewangelii: fakt, że naprawdę otrzymaliśmy «ducha przybrania za synów, w którym możemy wołać Abba, Ojcze!» (Rz 8:15)”.
KOCHAĆ, JEDYNY IDEAŁ I JEDYNA DROGA
Teresa, przekraczając próg Karmelu, przynosi ze sobą niewiele rzeczy. Jej wielkie bogactwo tkwi wewnątrz, to płomień jej serca. W przeddzień swego wstąpienia, mówi zdecydowanie: „Chcę oddać Mu się cała, chcę żyć już tylko dla Niego” (L 43 B). Będzie kochać Jezusa według swych bezgranicznych pragnień. Dlatego „pustynia” Karmelu ją zachwyca! Pustynia odsyła do tego, co najważniejsze. Kryje w sobie Obecność. Jej pustka jest nadzieją. Dla Teresy każde wyrzeczenie stanie się słowem miłości, uśmiechem, kwiatem do ofiarowania. Niedawno, żyjąc jeszcze w świecie, postanowiła dawać Jezusowi „niezliczone dowody miłości” (A 47v). Wiemy, że „cierpienie wyciągało do niej swe ramiona” (A 69v). Wyznaje zresztą siostrze Teresie od św. Augustyna: „Mogę siostrę zapewnić, że stoczyłam wiele walk, i że nie było dnia, żebym nie cierpiała, ani jednego dnia...” (A 337). Tym lepiej, myśli nowicjuszka: cierpienie jest „kopalnią złota, czyż przegapimy taką okazję?” (L 82). Teresa wchodzi w swe życie karmelitanki z mocnym postanowieniem urzeczywistnienia, za wszelką cenę, swojego ideału świętości. „Chcę być świętą, chcę się nią stawać” (L 45). „Stawać się wielką świętą”, to leitmotiv jej życia (L 52, 80). Jej Pan „nie chce stawiać granic jej świętości” (L 83). Cena nigdy nie będzie za wysoka: „Jezus prosi, byś Mu oddała wszystko, wszystko, wszystko, tak jak może o to prosić największych świętych” (L 57) – i podkreśla potrójne „wszystko”, odpowiednio: dwa, trzy i pięć razy. Teresa chciałaby pobić światowy rekord miłości Boga! „Chciałabym tak bardzo pokochać!... Kochać bardziej, niż kiedykolwiek był kochany!...” (L 74). Kochać Go będzie do szaleństwa (L 93, 96), „z pasją” (L 94), „do nieskończoności” (L 127). Opisuje samą siebie, gdy pisze do Celiny: „Miłość Jezusa do Celiny może być zrozumiana jedynie przez Jezusa!... Jezus uczynił dla Celiny tyle szaleństw... Niech i Celina uczyni dla Niego szaleństwa” (L 85). Teresa zabiera się do tegoż „całą potęgą miłości” (L 104). W dzień swej profesji prosi o „miłość, miłość nieskończoną, której jedyną granicę stanowisz Ty sam... miłość, która nie będzie już moją, lecz Twoją, mój Jezu” (Pri 2). Jak wypełnić ten ideał doskonałej miłości? Dla Teresy przez pierwsze lata w Karmelu nie ma wątpliwości: poprzez miłość, przez moją miłość, tak bardzo, bardzo wspaniałomyślną, która jest odpowiedzią na szaleństwa Miłości Jezusa! Gdyż „za miłość płaci się tylko miłością”, powtarza za swym wielkim duchowym mistrzem, świętym Janem od Krzyża (L 85).Teresa jest pewna, że kiedyś to osiągnie. „Miłość może dokonać wszystkiego; rzeczy najbardziej niemożliwe nie wydają jej się trudne” (L 65). Nie zna innej drogi: „Co do mnie, nie znam innego sposobu, by dojść do doskonałości, jak miłość... Kochać, nasze serce stworzone jest do miłości!... Czasami szukam innego słowa, by wyrazić miłość, ale na ziemi wygnania słowem niepodobna oddać wszystkie drgnienia duszy, i tak trzeba trzymać się tego jedynego słowa: Kochać!” (L 109). Wniosek praktyczny? „Korzystajmy, korzystajmy z najkrótszych chwil, postępujmy jak skąpcy, bądźmy zazdrosne w najmniejszych rzeczach o Ukochanego” (L 101).
CIERPIENIE OTOCZONE CHWAŁĄ
Pewnym jest, że cierpienie przynosiło jej w tamtym okresie wiele poprawek w kursie. Cierpienie jest tu obecne. W obfitości. W licznych i odmiennych dziedzinach... Nie mówmy o zewnętrznej surowości, jaką narzuca młodej Martin, wyrosłej w rodzinie dobrze sytuowanej i otoczonej komfortem swoich czasów, klasztorne życie. Jest ono tym, czego chciała, i co przyjmuje z ogromną wspaniałomyślnością i niecierpliwością: wszystkie wyrzeczenia w dziedzinie wyżywienia, odpoczynku, przestrzeni, higieny, mieszkania, temperatury w tym nieogrzewanym domu... Oto arena, na której stoczy swoją walkę o świętość, o miłość bez końca i bez ograniczeń. O wiele większa jest samotność uczuciowa. Paulina i Maria, które wstąpiły przed nią do Karmelu, nie mają zamiaru odtwarzać rodzinnego klimatu Buissonnets, z którego dobrowolnie zrezygnowały. Jest jeszcze matka Maria od św. Gonzagi: Teresa odkrywa szybko jej pobudliwość, która w niespodziewany i nieprzewidywalny sposób przyćmiewa promieniowanie i ciepło jej matczynego serca. Teresa doświadcza też trudnej strony życia we wspólnocie, którą przypomni później słowami: „te pożałowania godne skłonności natury” (C 19r), te „walki”, „porażki” i „słabości”(C 23v), jakie odkrywa w sobie samej i w innych, „te ułomności moralne, [które] są chroniczne”, „brak rozsądku, wychowania, drażliwość właściwa niektórym charakterom, czyli te wszystkie rzeczy, które bynajmniej nie czynią życia przyjemnym” (C 28r). Jeszcze bardziej oczyszczające okazują się oschłość, senność i roztargnienia w czasie codziennych dwóch godzin modlitwy i w czasie dorocznych rekolekcji. Teresa często do tego powraca. Wspominając bezgraniczne cierpienie spowodowane upokarzającą chorobą ojca (do której wkrótce wrócimy), pisze: „Wkrótce i moja dusza zaczęła dzielić udręki serca. Moim codziennym chlebem stała się oschłość; pozbawiona wszelkich pociech, byłam jednocześnie najszczęśliwszą spośród stworzeń, ponieważ wszystkie moje pragnienia zostały zaspokojone” (A 73v). Teresa pisze z perspektywy lat. Wiemy jednak, że w tamtej chwili cierpienie było często... czystym cierpieniem, zbijającym z tropu, na które Teresa reaguje pokornie, „w słabości”, „bez radości, bez odwagi, bezsilnie” (L 82),wiedząc, że jest „słaba, bardzo słaba” i „każdego dnia doświadcza go na nowo” (L 109). Wielkoduszność Teresy, wstrząsanej nieustannie, nie załamuje się. Jest trzciną – symbol umieszczony na jej ubraniu karmelitańskim – która zgina się, ale się nie łamie (L 55). W późniejszym okresie cierpienie podsyci jedynie tę wielkoduszność. Teresa chce przemieniać każdą słabość i każde doświadczenie w miłość do Jezusa: kochając tylko Jego, w sposób coraz bardziej pokorny, czysty i ciągle coraz więcej, podnosząc się po każdym upadku, by rozpoczynać od nowa. Używa drogich jej w tym okresie porównań: chce oddać się Jezusowi jak „piłeczka” do zabawy, pokorna i mała jak „ziarnko piasku”, „nieznane” i „zapomniane”, deptane „pod stopami wszystkich”, lecz „dostrzegane przez Jezusa” (L 95). Każde cierpienie jest dla niej dobrem. Jest monetą, którą płaci się za świętość! Cierpienie nosi wówczas swego rodzaju aureolę. Teresa powtarza z przekonaniem słowa ojca Pichon: „Świętość! Trzeba ją zdobywać na ostrzu miecza, trzeba cierpieć... trzeba konać...” (L 89).
CHRYSTUS ZWIERCIADŁEM OJCA
Teresa jest realistką. Nie pogrąża się w wydumanym cierpieniu, ale znosi to, które się pojawia. Bardziej niż przez jakiekolwiek inne doświadczenie, Teresa zostanie dotknięta przez chorobę ojca. Z zajmującej i niepokojącej w pierwszych miesiącach pobytu Teresy w Karmelu choroba ta przeradza się w miażdżącą i rozdzierającą. Pamiętnego 12 lutego 1889 r., kiedy Tatuś tak przez Teresę ukochany, na skutek arteriosklerozy, która usadowiła się w głowie, umieszczony zostaje w szpitalu psychiatrycznym, i to w najbardziej dramatycznych okolicznościach, Teresa jest dosłownie zdruzgotana. Z perspektywy lat pisze: „Przypominam sobie, że w czerwcu 1888 roku, podczas naszych pierwszych doświadczeń [ojciec uciekł wówczas na trzy dni do Hawru], powiedziałam: Cierpię bardzo, ale czuję, że mogłabym cierpieć jeszcze więcej. Nie przeczuwałam jednak tego, co było mi zgotowane... Nie wiedziałam, że dwunastego lutego, miesiąc po moich obłóczynach, nasz drogi Ojciec będzie pił z kielicha najbardziej gorzkiego, najbardziej upokarzającego... Ach! Tego dnia nie mówiłam już, że potrafię cierpieć więcej!” (A 73r). Pan Martin spędzi w zakładzie Dobrego Zbawiciela w Caen ponad trzy lata. Serce Teresy, zamkniętej w swoim Karmelu, jak on w tym, co nazywano potocznie „domem wariatów”, będzie krwawić obficie. Długo. Ofiaruje to wszystko Jezusowi. W czasie choroby ojca wiara dziewczyny doznaje intensywnego oczyszczania. Uświadommy sobie, że Teresa ma dopiero szesnaście lat! Tatuś, tak dobry, mądry i pobożny, był dla niej dotąd zwierciadłem Niebieskiego Ojca. I oto, nagle, Tatuś zaczyna robić dziwne, a nawet niebezpieczne rzeczy. Zwierciadło rozpryskuje się na tysiąc kawałków. Teresa mężnie stawia czoła cierpieniu. Chce oddać wszystko, absolutnie wszystko! Ale, pomiędzy wierszami, można wyczuć, jak w milczeniu dotyka tajemnicy Boga. Czyż nie modliła się, by do tego nie doszło? I oto, na pozór, fiasko jej modlitwy. Naturalnie, w małym myślicielu, jakim była Teresa, rodzą się pytania: nawet jeżeli nie wszystkim z nich pozwoli się ujawnić, a niektóre natychmiast odrzuca... Nawet, jeżeli odpowiada na nie, potwierdzając swą wolę cierpienia, na wzór Jezusa, dla Niego i dla dusz. Dlaczego Bóg pozwolił na podobne doświadczenie kogoś, kto Mu tak wiernie służył...? Oczywiście, mówi się (i Teresa to powtarza), że cierpienie jest przywilejem zarezerwowanym dla przyjaciół Boga i że w niebie wszystko będzie wynagrodzone.
Ale... czy niebo naprawdę istnieje? Teresa, która w swoich Rękopisach przemilcza wiele rzeczy, zdradza się tym zwierzeniem: „Przechodziłam wówczas różne ciężkie doświadczenia wewnętrzne; dochodziło do tego, że czasem pytałam siebie, czy istnieje Niebo...” (A 80v). To pytanie o „tamtą stronę”, które pod koniec życia Teresy powróci z takim okrucieństwem i na które Teresa dała, w Jezusie, odpowiedź nadzwyczajnej wiary i miłości. W tym okresie i częściowo pod presją tych wydarzeń, szesnastoletnia karmelitanka zbliży się do Chrystusa w inny niż dotychczas sposób. Odkrywa „Najświętsze Oblicze” konającego Jezusa, Jego umęczoną twarz, upokorzoną, pokrytą ranami i łzami. Teresa rozmyśla, jak bardzo Zmartwychwstały musiał najpierw cierpieć. Nawet swemu umiłowanemu Synowi Bóg nie oszczędził cierpienia i śmierci. A zatem, dla Teresy, niepojęta tajemnica cierpienia nie jest już absurdem ani czymś sprzecznym z dobrocią Ojca. Widzi, jak Jezus przyjmuje śmierć w Miłości, która daje, przebacza, zdaje się na Boga w zbawczej ufności. Od wiary raczej tradycyjnej Teresa przechodzi do wiary osobistej i odpowiedzialnej. Jej wiara staje się głęboko „chrześcijańska”. Jezus staje się jej wielkim argumentem i jej pewnością, nie chce rozumieć więcej niż rozumiał On. W Akcie Ofiarowania się Miłości Miłosiernej przywoła z uczuciem wdzięczności Oblicze Jezusa i tygiel cierpienia, przez który sama przeszła (por. Pri 6).
PIĘKNO JEZUSA
Jej Chrystus promieniuje w nocy. Między szesnastym a dwudziestym rokiem życia Teresa odkrywa coraz bardziej głębię Ewangelii i niewymowne piękno Jezusa, wartość ponad wszelkie wartości. „Jest tylko Jezus; cała reszta nie istnieje; kochajmy Go zatem do szaleństwa” (L 96).„Jezus sam jest zachwycający w pełnym tego słowa znaczeniu (…). Jest Pięknem samym” (L 76). Jest „piękną Lilią naszych dusz” (L 105). Któż wypowie „piękności ukryte w Jezusie” (L 108)? Zaledwie okrywa je wiara: „Tak, Oblicze Jezusa rozsiewa blaski promienne, ale jeżeli ono tak piękne mimo ran i łez, jakież będzie, gdy ujrzymy je w Niebie?... Och! Niebo!... Niebo!... Tak, aby ujrzeć pewnego dnia Oblicze Jezusa, aby wiecznie uwielbiać, wpatrywać się w cudowną piękność Jezusa, biedne ziarnko piasku pragnie być wzgardzone na ziemi...” (L 95). Nawet w nocy dostrzega „na wpół przysłonięte światło; jasność tę roztaczają dokoła siebie spuszczone oczy Oblicza mego Narzeczonego” (L 110). Także piękno Jego miłości do ludzi. Kocha nas: „Jezus płonie miłością do nas... Popatrz na Jego Oblicze! Przypatrz się Jego oczom zgaszonym i opuszczonym... Spójrz na te rany... Wpatruj się w Jego Oblicze... Ujrzysz tam, jak bardzo nas kocha” (L 87). Teresa modli się: „Twoje Oblicze jest mą jedyną ojczyzną, jest mym Królestwem miłości” (P 20).
ZDANIE SIĘ NA DZIAŁANIE BOGA W NIEJ
Po „trzech latach męczeństwa” (A 73r), 10 maja 1892 r. pan Martin, z paraliżem nóg, bezbronny, wraca na łono rodziny. Dla Teresy kończy się „jakże bolesne doświadczenie z Caen” (L 137). Co więcej, 20 lutego 1893 r., siostra Agnieszka, jej „druga mama” z Buissonnets, zostaje przeoryszą. W życiu Teresy to psychologicznie nowy etap. Minęło „pięć lat” cierpienia (A 70r); teraz „wiedziona miłością, nie tylko idzie naprzód, lecz biegnie” (A 80v). W jej życiu duchowym także rozpoczyna się nowy etap. Już w październiku 1892 r. w czasie swych dorocznych rekolekcji zrozumiała, że, unicestwiwszy przez doświadczenie z Caen jej „zewnętrze”, Jezus zaprasza ją teraz do intensywnej pracy nad „wewnętrznym” oderwaniem: musi „uniżyć się” we wszystkim, co mogłoby ją jeszcze wywyższać w jej własnych oczach (L 137). W liście z 6 lipca 1893 r. (L 142) po raz pierwszy (chronologicznie) w swych pismach używa rzeczownika „zdanie się” – to streszczenie tej nowej postawy. Cierpienie i wysiłek własny nie są już najważniejsze; ustępują miejsca miłosnemu przylgnięciu, nie tylko do wszelkiej woli Pana, lecz, przede wszystkim, do samego Bożego działania w Teresie. Nasza karmelitanka twierdzi w tym liście, że „zasługa polega nie na tym, aby wiele dawać, lecz na tym, by wiele przyjmować”. Nie chce już „gromadzić skarbów duchowych” (L 91), lecz powierza swą „duchową sprawę” Panu. „Twoja Teresa”, zwierza się Celinie, „nie przebywa obecnie na wyżynach, ale Jezus uczy ją, by korzystała ze wszystkiego, z dobrego i złego, jakie znajduje w sobie [święty Jan od Krzyża]. Uczy ją gry w banku miłości, a raczej nie, to On gra zamiast niej, nie mówiąc jej wcale, w jaki sposób zabiera się do tego. To Jego rzecz, a nie Teresy; jej rzeczą jest jedynie zdać się na Niego, oddać się, nie zachowując nic dla siebie, nawet tej radości, by się mogła dowiedzieć, ile jej bank przynosi (…). Jezus nie uczy mnie, bym liczyła akty, ale abym czyniła wszystko z miłości (…). Wszystko to wszakże odbywa się w pokoju, w całkowitym zdaniu się. To Jezus robi wszystko, a ja nic nie robię” (L 142). Teresa, jako córka handlowców, używać będzie chętnie języka ekonomii i finansów, by mówić o swych duchowych postępach; słownictwo walki też zresztą nie będzie jej obce. Waleczna i pełna zapału lubi kontrolować swe poszukiwania, zbierać duchowe bogactwa, pragnie jak najszybciej dotrzeć „na szczyt góry Miłości” (L 112). W drodze zrozumie jednak, że nigdy nie będzie możliwym kochać tak, jak nakazuje jej serce, chyba że sam Jezus przyjdzie, by w niej kochać. Nie zdając sobie z tego sprawy, nauczy się składać broń: nie będzie już chciała zdobyć Boga siłą, nie będzie już mierzyć i liczyć, ale otwierać dłonie, by przyjąć Boga od Boga.
SŁABOŚĆ, KTÓREJ NIE MOŻNA ZARADZIĆ
Kiedyś chciała płacić miłością za miłość, dorównując, w miarę możliwości, nieskończonej Miłości Boga, czyniąc „szaleństwa z miłości” dla Jezusa, który dla nas uczynił tyle „szaleństw z Miłości” (L 85), kochając Boga „bardziej niż był kiedykolwiek kochany” (L 74). Po sześciu latach życia zakonnego wyznaje: „Nigdy nie dokonamy dla niego szaleństw, jakich On dokonał dla nas; nasze działania nie zasługują na to miano, gdyż są tylko aktami pełnymi rozsądku i dalekimi od tego, czego chciałaby dokonać nasza miłość” (L 169). Pozostanie, w sposób nieunikniony, z tej strony wymarzonej miłości. Pod wieczór swego krótkiego życia Teresa wypowie się na temat prawdziwych wymiarów obydwu miłości: „Miłość Twoja uprzedziła mnie od dzieciństwa, wzrastała wraz ze mną, a teraz jest przepaścią, której głębokości zmierzyć nie zdołam. Miłość przyciąga miłość, toteż, mój Jezu, moja wzlatuje ku Tobie; chciałaby wypełnić przepaść, która ją przyciąga, ale niestety! Nie jest to nawet kropla rosy zagubiona w oceanie!... By kochać Ciebie tak jak Ty mnie miłujesz, trzeba mi zapożyczyć Twojej własnej miłości, jedynie wtedy znajdę ukojenie” (C 35r). Teresa wyznawać będzie zawsze swoją „słabość”, swoje „błędy” i „niewierności”, co prawda bardzo drobne, prawie niewidoczne dla innych, lecz rzeczywiste i dostrzegalne dla niej, posiadającej „oczy i serce” orła (B 4v). Słabość to nieuleczalna; Teresa powie o niej bez wahania: „Wszelka sprawiedliwość nasza jest skażona” (Pri 6), „żadne istnienie ludzkie nie jest wolne od błędów” (L 226),dusze „najbardziej święte doskonałe będą dopiero w Niebie” (C 28r). Nawet w Karmelu Teresa zaznała jeszcze skrupułów i niepokojów na temat swoich błędów i swego stanu łaski, tak bardzo była wrażliwa na doskonałość miłości, na jaką zasługuje Bóg. Zdarzało jej się być „w takiej nocy, że nie wiedziałam już, czy jestem przez Boga kochana” (A 78r). Spotkanie z ojcem Prou w październiku 1891 r. będzie dla niej w tym punkcie wyzwoleniem; ojciec wyjaśnia jej, że istnieją „błędy, które nie zasmucają Dobrego Boga” (A 80v). Teresa przeczuwała to już rok wcześniej, pisząc o „błędach, które nie obrażają Boga, lecz upokarzają i umacniają miłość” (L 114). Karmelitanka doskonale ujęła to powolne oczyszczanie swojej nędzy w jednym z najgłębszych i najbardziej ludzkich fragmentów, jakie kiedykolwiek napisała: „Gdy przenoszę się myślą w czasy mego nowicjatu, widzę, jak byłam niedoskonałą... Martwiłam się z powodu tak drobnych rzeczy, z których teraz się śmieję. O! Jak dobry jest Pan, że pozwolił wzrosnąć mej duszy, że dał jej skrzydła (…). Na pewno po jakimś czasie także chwila obecna [trzy miesiące przed śmiercią] wyda mi się jeszcze pełna niedoskonałości; ale niczemu już się nie dziwię ani się nie martwię, widząc, że jestem samą słabością. Przeciwnie, właśnie w niej się chlubię i codziennie spodziewam się odkryć w sobie nowe niedoskonałości” (C 15r). Teresa zakończy na swej wrodzonej słabości i na głębokiej konieczności Bożej łaski, jedynym porcie zbawienia. To właśnie wkrótce odkryje zadziwiające Miłosierdzie Bożej Miłości.
GDY DROGA NIE JEST JESZCZE JASNO OŚWIETLONA
Nieuleczalna słabość człowieka i wielkość Bożej Miłości – to właśnie doprowadzi Teresę do przyjęcia postawy zdania się, charakterystycznej dla okresu 1893–1894, tj. dla piątego i szóstego roku życia zakonnego. Czy to już osławiona „mała droga”? Zasługi i postępy: Teresa nie spodziewa się ich już od siebie lecz od Boga. Świadomość własnej niemocy jest głęboka. Odtąd mniej stara się przemienić własnymi siłami swą słabość w miłość, bardziej zaś pozwala działać Panu. Uświadamia sobie pierwszeństwo Bożej Miłości, która nie tylko leży u źródeł naszych aktów miłości, lecz także je doskonali. Czyż to wszystko nie jest już drogą dziecięctwa duchowego? Z pewnością to już relacja dziecka do Ojca. Jednakże nie jest to jeszcze pełnia „małej drogi” Teresy. Teresa nie żartuje, kiedy zapewnia, że w pewnym momencie – będzie to z pewnością jesienią 1894 r. – odkryła „małą, zupełnie nową drogę”. Opiszmy ją, używając jej własnych pojęć, zawartych w liście z 6 lipca 1893 r. Teresa zdawała sobie wówczas sprawę z Boskiej „gry” w jej drodze ku świętości, nie rozumiała jednak jeszcze, „w jaki sposób Jezus zabiera się do tego”, by jej miłość „przynosiła zyski”. W chwili odkrycia „małej drogi” Pan pokaże jej dokładnie, jak zabiera się do tego, by sprawić, by postępowała naprzód. Wtedy Teresa będzie mogła doskonale przystosować się do Jego gry. Ujrzy przed sobą jasno oświetloną drogę. Do tej pory szła właściwą drogą, ale w ciemności, jak ślepiec; wiele tu było wahań, opóźnień i błędów. O ileż szybciej i pewniej będzie teraz biec po oświetlonej drodze! Według tego, co wyjaśniła nam Teresa ze swej „małej, zupełnie nowej drogi”, jej wielkie odkrycie dotyczyło Miłosierdzia Boga. Oczywiście, Teresa wiedziała wcześniej, że Bóg jest dobry, i że dobroć ta jest rzeczą niezwykle pomocną. Teraz jednak uczy się poznawać, że miłość Boga jest nie tylko rzeczywista, pierwsza i wierna, lecz że jest także miłością, która zniża się ku maluczkiemu, która szuka maluczkiego właśnie dlatego, że jest mały, i dla maluczkiego okazuje się niezmierna. Małość, zamiast być w pierwszym rzędzie z pokorą, stanie się odtąd głównie zaufaniem. Pragnąc być małą i stawać się nią coraz bardziej, Teresa wskazywać będzie przede wszystkim na ufność dziecięcą. „Bogu podoba się w mojej małej duszy”, napisze później, „właśnie to, że kocham moją małość i me ubóstwo, oraz że ślepo ufam Jego Miłosierdziu... To zaufanie, i tylko zaufanie ma prowadzić nas do Miłości” (L 197). Świadomie i dobrowolnie powierzy się dziełu łaski w sobie, będzie z nim współpracować, wyda mu się.
ODKRYCIE „MAŁEJ DROGI”
Dopiero w Rękopisie autobiograficznym C, napisanym na trzy miesiące przed śmiercią, Teresa opowie o swoim odkryciu „małej drogi, bardzo prostej, bardzo krótkiej, małej drogi zupełnie nowej” (por. C 2r-2v). Stwierdziwszy, porównując się ze świętymi, że, z jednej strony, jest wobec nich jak ziarnko piasku u stóp niebotycznej góry, a z drugiej, „niepodobna jej stać się wielką” (to znaczy, sama nią uczynić się nie może, choć taką może uczynić ją Bóg), Teresa bierze się do „szukania w księgach świętych” rozwiązania: będzie nim „winda”, która uniesie ją na szczyt góry świętości. Przypomnijmy tu, że 14 września 1894 r., półtora miesiąca po śmierci pana Martin, Celina również poświęciła się Bogu w Karmelu w Lisieux. Zabrała ze sobą mały notes, do którego przepisała najpiękniejsze fragmenty Starego Testamentu. Ponieważ nie wolno było wówczas młodym karmelitankom czytać Starego Testamentu w całości, Teresa zagłębia się, spragniona Słowa Bożego, w notesie Celiny. Tam właśnie pewnego jesiennego dnia 1894 r. przeżyła swoje, tak ważne, eureka. Uderzyło ją najpierw pierwsze słowo: „Jeżeli kto jest maluczki, niech przyjdzie do Mnie” (Prz 9:4). Czuje, że dotyczy jej to osobiście: małość... Czyż to nie jej właśnie problem na drodze do stawania się wielką świętą? Oto zaproszenie, by zbliżyć się do Boga jako maluczka, jako bardzo maluczka. Prowadzona Duchem Świętym, kontynuuje swe poszukiwania w bardzo osobistej i przenikliwej egzegezie. Obietnica Boga, którą czyta, bulwersuje ją: „Jak matka pieści swe dziecię, tak ja was pocieszać będę, przy piersiach was poniosę i będę was kołysać na mych kolanach” (Iz 66:13.12). Zatrzymajmy się przez moment. Dwa razy Teresa cytuje ten fragment i dwa razy zdradza emocje, które w niej wywołuje. Oto, co pisze: „O! Nigdy jeszcze słowa czulsze, o bardziej melodyjnym brzmieniu nie rozweseliły mej duszy” (C 3r); „Po takich słowach można tylko zamilknąć i płakać z wdzięczności i miłości” (B 1r). Skąd to głębokie wzruszenie? Ponieważ po raz pierwszy Teresa czyta w Biblii, że Bóg jest jak Matka dla swojego dziecka! A Teresa jest bardzo wrażliwa na miłość matki! Czyż nie straciła w wieku czterech lat i ośmiu miesięcy swej „niezrównanej” mamy, która zmarła na raka (A 4v)? To brutalne oderwanie w wieku, gdy dziecko tak bardzo potrzebuje macierzyńskiej czułości, by ukształtować swoją osobowość, wywołało w Teresie głęboki uraz, z którego zostanie wyleczona dopiero w wieku czternastu lat, dzięki „łasce Bożego Narodzenia”. Na dodatek po śmierci matki Teresa przywiązała się bardzo do swojej siostry Agnieszki, „drugiej mamy”, która wkrótce odeszła do Karmelu. Nowe rozdarcie, kiedy inna siostra, Maria, „trzecia mama”, także wstępuje do klasztoru... I oto osierocona Teresa czyta, że Bóg jest jak Matka dla maleńkiego dziecka! A zatem, podsumowuje: „Muszę pozostać małą, stawać się nią coraz bardziej” – aż do stania się „maluczką”, którą Bóg napełni swą macierzyńską miłością. Jej wniosek jest oczywisty: tą „małą drogą, bardzo prostą, bardzo krótką”, która prowadzi na szczyt miłości i świętości, ową „windą”, której szuka, „są Twoje ramiona, o Jezu!” (C 3r).

