I w kuchni także, wśród garnków i rondli, Pan jest z wami…

o. Reinhard Körner OCD, Zamyślenia nad dziedzictwem Teresy od Jezusa



Poprzez całą historię wiary chrześcijańskiej ciągnie się pewne wręcz niemożliwe do wyplenienia nieporozumienie: „życie duchowe” pojmuje się jako chwile przeznaczone na modlitwę, kontemplację i inne „ćwiczenia duchowe”, a więc jako pewien „najczęściej raczej dość krótki” wycinek życia codziennego, który ujmuje w religijne ramy znacznie większą część dnia, związaną z pracą i rozrywką. To wyobrażenie po dzień dzisiejszy pokutuje u chrześcijan w klasztorze, jak również w kręgach księży i świeckich. Następstwa tego mniemania nigdy nie każą na siebie długo czekać; ujawniają się one w tym zatroskanym pytaniu: „ile czasu muszę przeznaczyć na życie duchowe, aby być dobrym chrześcijaninem?”, a także w fakcie, że nawet żarliwie modlący się człowiek, gdy się dokładniej przyjrzeć, „normalną” część swego dnia roboczego spędza w gruncie rzeczy bezbożnie…

Teresa w swej Księdze fundacji napisała jedno zdanie, które udziela całkowicie jasnej i dobitnej odpowiedzi na liczące wiele stuleci teologiczne pytanie o prawdziwą relację między modlitwą i pracą, „akcją i kontemplacją”: „I w kuchni także, wśród garnków i rondli, Pan jest z wami” (5, 8). Również mnie słowa te rzuciły snop światła, gdy spotkałem je po raz pierwszy na pewnej kartce z życzeniami, zaprojektowanej z humorem nie do przeoczenia.

Teresa chciała w ten sposób powiedzieć swoim siostrom, że nie można sprowadzać „życia duchowego” jedynie do godzin modlitwy i kontemplacji, lecz również życie codzienne w całej swej rozciągłości i pełni może być przeżywane duchowo. Słowami-kluczami w jej pismach, które bliżej opisują taki rodzaj życia, są „przyjaźń z Chrystusem” i „modlitwa wewnętrzna”. Kto podobnie jak ona potrafi widzieć wiarę jako życie w relacji, a Chrystusa jako Przyjaciela i towarzysza drogi, dla tego będzie rzeczą oczywistą, że również ta tak bardzo zwyczajna, często tak „świecka” praca codzienna domaga się nie tylko tego, by była obramowana modlitwą i „poświęcona” Bogu, lecz również żeby była spełniana z Bogiem. A jak to zrobić? Jan od Krzyża, którego Teresa nazywała „ojcem mojej duszy”, najchętniej wyrażał to słowami: „miłująca uwaga na Boga”. Myślę o tym, że Bóg tutaj jest (mimo że ukryty dla zmysłów) – zarówno w „kuchni”, jak i w „kąciku modlitwy”, jak też w kościele – i zwracam się do Niego, mówiąc z pełną świadomością: „Boże”; trwam przy Nim na modlitwie i idę z Nim do pracy, podejmuję z Nim moje decyzje, śmieję się z Nim i z Nim płaczę…

Teresa nie myśli nic innego, gdy nawiązując do tradycji wiary mówi o „modlitwie wewnętrznej”. Rozumie ona przez to nie specjalną formę modlitwy, coś innego niż kontemplacja, modlitwa za pomocą gotowych formuł itd., ale świadome zwrócenie się do Boga z „wnętrza”, całkiem bezpośrednio, obojętnie jaki byłby to rodzaj modlitwy pod względem formy zewnętrznej – oto jest całkiem zwyczajny i właściwie dla każdego człowieka łatwy do spełnienia „czyn” duszy, który „odmawianie pacierzy” zamienia w modlitwę, a codzienne życie i pracę czyni „wspólnym dziełem”…

Teresa chyba nie przypuszczała, że tym swoim krótkim zdaniem wskaże drogę do nowego życia nie tylko swoim siostrom w klasztorze, lecz również wielu ludziom, którzy jak dawniej, tak i dzisiaj mieszają w swych „garnkach i rondlach”.