Żyjemy w epoce mało metafizycznej

Rozmowa z Krzysztofem Zanussim, reżyserem filmowym.



Panie Krzysztofie, studiował Pan fizykę, filozofię i reżyserię. Czy te różne dziedziny wiedzy pomogły Panu rozwikłać tajemnicę życia?

Studia, które podjąłem – myślę o studiach akademickich: o fizyce i filozofii – wyposażyły mnie w pewne narzędzia, z których korzystam po to, by wprowadzić w moje myślenie porządek. Sądzę, że żyłbym w jeszcze większym chaosie, gdybym tych studiów nie miał za sobą. Same z siebie one nic nie tłumaczą, są tylko narzędziami, a to, co się z nimi robi, to już zupełnie inna sprawa. Niedawno miałem wykład na uniwersytecie w Katowicach. Proszono mnie, bym mówił o fizyce i kulturze. Próbowałem podczas swojego wystąpienia pokazać, jak wiele fizyka XX wieku wniosła w mentalność współczesną. Naruszyła ona XIX-wieczny fundament, na którym stał pozytywizm, czyli wyobrażenie o świecie materialnym jako całkowicie poznawalnym i przewidywalnym. To była wiedza, która dawała człowiekowi złudzenie pełni. Ono się w XX wieku rozsypało. Fizycy XX wieku byli wizjonerami, mieli intuicje wręcz mistyczne.

Czy można powiedzieć, że Pan w swoim poszukiwaniu prawdy przechodził stopniowo od tajemnic materii do tajemnic ducha?

Myślę, że tajemnice ducha są blisko tajemnic materii. Warto sobie uświadomić to, że życie duchowe ma swoją postać materialną w osobie człowieka. Mnie to dręczyło od dzieciństwa. Filozofowie od greckich czasów szukali miejsca, gdzie mieści się dusza. A ja, patrząc przez ramię neurologa, próbowałem zrozumieć, czy Bóg ma swoje odzwierciedlenie w mózgu? I nie zdziwię się jeśli ma! To próbowałem w filmie Suplement niedawno powiedzieć. Oczywiście wrażliwość ludzka na tę sferę refleksji bardzo zmalała. Żyjemy w epoce mało metafizycznej. To mnie dziwi, ale myślę, że są takie fale w rozwoju ludzkości…

Czy wobec powyższego tworzenie filmów jest dla Pana poszukiwaniem ludzkiej duszy? A może formą osiągania mistycznej iluminacji?

Uważam, że nie można takich sformułowań przyjmować, bo one zawsze stają się pretensjonalne. Na pewno twórczość jest wyrazem potrzeby kontaktu ze światem. I w tym kontakcie próbuję dotykać spraw, które są dla mnie istotne. Nie zajmuję się twórczością frywolną, zabawową, chociaż element zabawy istnieje w sztuce na pełnych prawach. Jednym słowem nie mam poczucia, żeby to było błędem, co robię. Mam wrażenie, że szukam sensu i nim się dzielę. Wszystko to powierzam widzom, którzy chcieliby się nad tym zastanowić.

Jako człowiek wierzący modli się Pan, rozmawia z Bogiem. Czy te rozmowy mają wpływ na kształt Pana filmów, czy pojawiają się jakieś pomysły podczas modlitwy, pomysły dotyczące realizacji konkretnych obrazów filmowych?

To są pytania kłopotliwe, bo nie umiemy o nich mówić językiem świeckiego świata. Jeśli coś będę o tym mówił, posługując się językiem kościelnej dewocji, to będzie to banalne. Przekonanych i tak przekonywać nie warto. Sama odpowiedź na pytanie, czym jest modlitwa jest już bardzo trudna. Na pewno jednak można powiedzieć, że wpływa ona, jeśli jest autentyczna, na całego człowieka, więc także inspiruje twórczo. Ale trudno wyodrębniać jakieś specjalne działy modlitwy odpowiedzialne za twórczość. Jestem niechętny utylitarnemu traktowaniu modlitwy. Nie można sprowadzać jej na płaszczyznę użyteczności, tzn. modlić się po to, by osiągnąć konkretne cele w rodzaju spokoju wewnętrznego, harmonii ducha. Modlitwa to coś znacznie większego, przekraczającego horyzont doraźnych efektów.

Wyznał Pan przed naszą rozmową, że bliska jest Panu postać św. Teresy od Jezusa. Dlaczego?

Jest mistyczką, czyli osobą, która doznała doświadczenia będącego marzeniem każdego człowieka. A do tego dała temu świadectwo w swoich pismach, choć to, co przeżyła jest przecież niewyrażalne. Mam do Niej sympatię, bo była śmiałą, trzeźwo myślącą kobietą. Swoją postawą przekreśla takie powszechne mniemanie, że ludzie wyróżnieni w swoim życiu duchowym, są jakby nie z tego świata. Ona w tym świecie doskonale mogłaby dać sobie radę, ale wybrała świat jeszcze lepszy. Świat życia w świetle Boga.

Panie Krzysztofie, Teresie udało się doświadczyć Boga, a Panu…?

Myślę, że każdy człowiek wierzący doznaje takich przebłysków, takich chwil, w których jakby rozumiał czy czuł więcej. Nie są mi takie doświadczenia obce…Nie zasługuje to na miano doświadczenia mistycznego, ale jest czymś realnym.

Czy można być pokornym artystą?

A czy można być pokornym księdzem? (śmiech) Potrzeba bycia lepszym jest taką potrzebą ogólnoludzką. Prawdziwi artyści są pokorni wobec materii, w której tworzą. Ona wymaga pokory i to jest piękne w sztuce. A całe pozerskie zachowanie artystów jest fanfaronadą, nadrabianiem własnej niepewności, pewnego rodzaju kuglarstwem. Są to błahe cechy, wobec których powinniśmy mieć spory dystans i rozumieć, że nie są to prawdziwe cechy artysty. Nikogo nie należy sądzić po pozorach. A pokora prawdziwego artysty wobec sztuki jest czymś na wskroś autentycznym.

Istnieje takie mniemanie, że sztuka bardziej atrakcyjnie ukazuje zło niż dobro. Co Pan o tym sądzi?

Zło nam zagraża, więc się go boimy i chcemy się z nim konfrontować, stąd potrzeba patrzenia na zło ukazywane w sztuce. Dobro natomiast zawsze nas do czegoś wzywa, do czegoś nas zmusza, więc to też jest jakieś innego rodzaju dla nas zagrożenie. Czujemy się wobec niego zawsze jakoś gorsi, ono nas poniża. Dobro istnieje zawsze w konfrontacji ze złem, one zawsze są ze sobą zderzone. W naszym europejskim, zachodnim myśleniu rzeczywistość jawi się nam jako pole walki tych dwóch sił. To spojrzenie jest mi bliskie. Na nim buduje się dramat grecki. Niestety ostatnio załamała się w Europie zdolność diagnozowania, czyli określania co jest dobre, a co złe i stąd załamanie klasycznych sztuk dramatycznych. Żyjemy w takim świecie, w jakim nie żyliśmy dotąd w historii, w świecie takiej samotności i poczucia niebezpieczeństwa, gdzie ogromne rzesze ludzkie są zagubione.

Czy można znaleźć język, który nas wyprowadzi z tego zagubienia?

Kościół powinien znaleźć odpowiednią technikę postępowania wobec np. ludzi kultury, którzy kształtują sposób myślenia współcześnie żyjących. Jednak techniki oddziaływania ludzi Kościoła na świat kultury są niestety bardzo często nietrafne. Powodują one, że artyści są zrażeni do instytucji kościelnych. Niepokoi ich np. połączenie działalności politycznej z tzw. ewangelizacją. Według mnie jest to ślepa uliczka. Wielu ludzi kultury to zraża do Kościoła. Istnieje też ogromna obojętność kleru katolickiego na kulturę współczesną. Jakże rzadko widzę np. biskupa, który miałby potrzebę bywania na koncertach czy na wystawie, ale nie po to, aby się pokazać, lecz po to, by uczestniczyć z potrzeby serca w artystycznym wydarzeniu. Takim wyjątkowym biskupem był kiedyś Karol Wojtyła, który znając ludzi kultury, był pomostem między światem sztuki a światem Kościoła. Jest jeszcze paru takich duchownych w Polsce, ale warto, by było ich coraz więcej. Ogromny świat kultury czeka na nich.

Panie Krzysztofie nakręcił Pan kilka epizodów do filmów Życie jako śmiertelna choroba… oraz Suplement w naszym klasztorze w Czernej. Jak Pan to miejsce wspomina?

Wybrałem Wasz klasztor dlatego, że jest pięknie położony i ładnie wygląda. Sądzę, iż ważne jest wrażenie, jakie zespół moich współpracowników wyniósł z tego miejsca. Są to ludzie często bardzo doświadczeni życiowo, niejednokrotnie laicko pojmujący świat. Oni bardzo dobrze odebrali Czerną, co nie jest regułą, bo są klasztory, które odbierają fatalnie. Wszyscy uśmiechali się, wspominając Czerną. Nie dlatego, że dotknęła ich jakaś porażająca gościnność czy dlatego, że stoły się uginały, lecz dzięki klimatowi życia wspólnoty. Był on oceniany pod kątem najważniejszej rzeczy, jaką ludzie patrzący z zewnątrz na życie zakonników cenią, mianowicie autentyczności. Nikt nie złapał tam zakonników na robieniu sztucznych, pobożnych min. Takiego zarzutu nie słyszałem i to jest dla Was najlepszy komplement. Nie robicie wrażenia podejrzanych w oczach tych, którzy mają bardzo przenikliwe spojrzenie i bardzo krytycznie patrzą na świat.

Dlaczego w Pana filmach tak często pojawia się motyw śmierci?

Traktuję motyw śmierci jako jedną z podstawowych miar życia. W sztuce są tylko dwa ważne tematy: miłość i śmierć i o niczym innym nie warto mówić. Dwa przeciwieństwa: miłość i śmierć, tak jak dobro i zło, są jakby tematem przyrodzonym sztuki. I o tym artysta powinien wciąż mówić, taka jest jego misja.

Spotykał Pan często Jana Pawła II. Jakie ma Pan w związku z tym swoje osobiste spostrzeżenia dotyczące Jego Osoby?

Był On dla mnie człowiekiem, który modlił się w taki zauważalny sposób. Widziałem, jak w Krakowie podczas jednej z wizyt w Polsce był już tak szalenie zmęczony i wszyscy Go namawiali, aby poszedł spać, a On powiedział, iż woli się pomodlić. On rzeczywiście potrafił się regenerować podczas modlitwy. I to było bardzo widoczne. To było coś, co bardzo rzucało się w oczy. Jeśli chodzi o nasze rozmowy, to był ciekawy moich opowieści przywożonych ze świata. Bardzo uważnie słuchał, czasami próbował inspirować pytaniami. Generalnie można było poznać po Jego reakcji, czy warto mówić na dany temat czy nie warto. (śmiech)

Bardzo serdecznie dziękuję Panu za rozmowę!


Rozmawiał Bartłomiej Kucharski OCD
Głos Karmelu, 2/2006

fot. Wojciech Olszanka / East News