Życie rodzi się z… miłosierdzia

Danuta Piekarz



Nikt z nas nie zasłużył sobie na dar życia. Nikt też nie “zarobił” na to komfortowe, ciepłe mieszkanko, w którym upłynęły nam pierwsze miesiące istnienia: wody płodowe w łonie matki chroniły nas przed wstrząsami i zapewniały stałą temperaturę; z nich, podobnie jak i z krwi matki, czerpaliśmy substancje odżywcze potrzebne do życia i rozwoju. Łono matki, wody i krew – oto wielkie dary przygotowane przez Boga na pierwsze chwile ludzkiego życia, absolutnie darmowe, bezinteresowne. Życie rodzi się otoczone troskliwą miłością Bożą i rodzicielską.

Nic dziwnego, że w środowisku, w którym kształtowały się księgi Starego Testamentu, łono matki (hebr. rechem) uważano za siedzibę najczulszych, najbardziej spontanicznych uczuć, a w konsekwencji na określenie miłosierdzia używano pokrewnego słowa rachamim, by wskazać, że Bóg lituje się nad nami jak matka otaczająca miłością swoje ukochane dziecko.

Ale nie możemy też zapominać o innej prawdzie: nawet jeśli narodzi się najzdrowsze, najbardziej żywotne niemowlę, ono także potrzebuje nowego daru życia, życia w Bożej łasce. Tam, gdzie z powodu grzechu pierworodnego zapanowała śmierć (dla ludzi czasów biblijnych śmierć to także naruszenie czy zerwanie relacji, zwłaszcza tej najważniejszej – ze Stwórcą, Dawcą Życia), my, ludzie, nie zdołalibyśmy o własnych siłach przywrócić życia; to mógł uczynić tylko Bóg kierowany miłością do słabego stworzenia. Dlatego również w to Boże życie wchodzimy jak noworodki, bez żadnej zasługi z naszej strony (nawiasem mówiąc, doskonale obrazuje to chrzest niemowląt: niemowlę nie może powiedzieć, że tak bardzo starało się, by spodobać się Bogu i “zasłużyć” [?] na Jego łaskę).

Bóg okazuje nam miłosierdzie, gdy pozwala nam narodzić się w wodzie chrzcielnej, narodzić się z wody i z Ducha. Jakże trafny znak wybrał Bóg! Bez wody nie ma życia, woda poi i oczyszcza.

Ale oczywiście nie wystarczyłaby sama woda: nie moglibyśmy wejść wżycie Boże, gdyby Jezus, niewinny Baranek, nie oddał za nas swojego życia.

Ludzie czasów starożytnych chyba dużo głębiej od nas rozumieli, jakim wielkim złem jest grzech, który na różnych płaszczyznach wprowadza człowieka w rzeczywistość śmierci: utrata życia łaski, naruszenie relacji z Bogiem i z ludźmi, wreszcie krzywda wyrządzona samemu sobie. Wielkiej straty nie wyrówna się drobną zapłatą. Uważano, że za winę straszną jak śmierć trzeba zapłacić czymś, co byłoby równoznaczne ze śmiercią: to dlatego według starożytnych składanie ofiar przebłagalnych za grzechy było związane z przelewem krwi, choć w Izraelu nie zabijano oczywiście ludzi, tylko zwierzęta: woły, kozły, baranki… Człowiek oddawał to, co miał cennego, by pokazać, że żałuje za popełnione zło i rozumie jego powagę.

Czyż jednak krew cielców i kozłów mogła wyrównać tak wielkie zło, jak ogrom ludzkich grzechów? I oto Bóg czyni coś niesłychanego: Syn Boży oddaje swoje życie, przelewa swoją krew, by nas uwolnić od naszych grzechów.

Tu właśnie dotykamy problemu, który niepokoi tylu współczesnych chrześcijan: relacji pomiędzy Bożym miłosierdziem a sprawiedliwością. Zdaniem wielu dzisiejszych ludzi nie można być równocześnie sprawiedliwym i miłosiernym, gdyż sprawiedliwość kojarzy się z karą, a miłosierdzie – z przebaczeniem. Jak ktoś zauważył, Krzyż Chrystusa jest kapitalnym rozwiązaniem tego dylematu. Bóg jest sprawiedliwy, bo nie lekceważy grzechu, nie mówi, że nic się nie stało – a równocześnie jest miłosierny, gdyż bierze ciężar naszego zła na własne ramiona, by nas od niego uwolnić. Jesteśmy czyści, jesteśmy usprawiedliwieni nie dlatego, że uznano nasze grzechy za drobnostki, ale dlatego, że On zapłacił za nie straszliwą cenę. Św. Paweł napominał swoich wiernych: “Za wielką cenę zostaliście nabyci!” (1 Kor 6,20). A skoro Chrystus zapłacił tak wielką cenę za nasze ocalenie, czyż nie należy się Mu jakaś wdzięczność, a przede wszystkim wyciągnięcie wniosków na przyszłość?

Tak, żyjemy dzięki tej krwi przelanej za nas. Pewien pisarz odniósł do dzieła zbawienia ponure zdanie, jakie wypowiadali starożytni uczestnicy pojedynków: “Twoja śmierć – moje życie”. Pierwotnie oznaczało to, że w pojedynku nie ma innej możliwości: ja przeżyję, jeśli ty zginiesz. My natomiast możemy kierować to zdanie do Chrystusa jako swoistą modlitwę uwielbienia: ja żyję dzięki temu, że Ty sam oddałeś za mnie życie; Twoja śmierć stała się dla mnie źródłem życia!

Nieprzypadkowo Apokalipsa ukazuje zbawionych jako tych, którzy “opłukali swe szaty i w krwi Baranka je wybielili” (Ap 7,14). Wybielić we krwi – doprawdy, przedziwny sposób bielenia szat! Jak dobrze wiemy, to “bielenie” dokonuje się ciągle na nowo w naszym życiu, bo po tym pierwszym radykalnym obmyciu chrzcielnym wciąż potrzebujemy nowego obmycia z win, a każda spowiedź jest zanurzeniem w tej krwi, obmyciem krwią Chrystusa-Baranka. To On przecież był zapowiadany w obrazie tych baranków, których krwią Izraelici naznaczyli drzwi domów w noc paschalną, by anioł śmierci ominął ich domy, gdy zabijał pierworodnych Egipcjan. Któż mógł wtedy przypuszczać, że przyjdzie inny Baranek, którego krew będzie chronić przed wiecznym potępieniem!

Kilka wieków przed Chrystusem prorok opisywał tajemniczą postać Sługi Pańskiego i zapisał też to paradoksalne zdanie: “W Jego ranach nasze zdrowie” (Iz 53,5). Chciałoby się powiedzieć: jakże zdrowie jednych może wypływać z ran kogoś innego? A jednak… I dalej pisze prorok: “On się obarczył naszym cierpieniem, On dźwigał nasze boleści” (Iz 53,4). My przyzwyczailiśmy się odnosić to zdanie do zgładzenia naszych grzechów, tymczasem w Ewangelii według św. Mateusza odnosi się ono do uzdrawiania chorych przez Jezusa. Bowiem grzech zniszczył w człowieku coś bardzo istotnego, dlatego potrzebujemy uleczenia zarówno na płaszczyźnie fizycznej, jak i duchowej. (Niemniej, jak pokazuje przykład tylu świętych, można spokojnie wejść do nieba, gdy ciało było dotknięte różnymi chorobami, natomiast z chorą duszą nie można być szczęśliwym ani na tym świecie, ani w przyszłym).

Życie rodzi się z wody, życie rodzi się z krwi, a rodzi się dlatego, że Ktoś umarł, byśmy mogli żyć. Krew, woda i śmierć prowadząca do życia… Chyba nie da się czytać tych słów, nie myśląc o pewnej scenie opisanej w Ewangelii według św. Jana: “Jeden z żołnierzy włócznią przebił Jezusowi bok i natychmiast wypłynęła krew i woda. Zaświadczył to ten, który widział, a świadectwo jego jest prawdziwe. On wie, że mówi prawdę, abyście i wy wierzyli. Stało się to bowiem, aby się wypełniło Pismo: Kość jego nie będzie złamana, l znowu na innym miejscu mówi Pismo: Będą patrzeć na Tego, którego przebili” (J 19,34n).

Zacznijmy od szczegółu, który może nie ma wielkiego znaczenia teologicznego, ale chyba warto go wyjaśnić. Zauważmy, że Ewangelista nie mówi nam, który bok Jezusa został przebity: tradycja o przebiciu prawego boku pochodzi z etiopskiej wersji tej Ewangelii oraz z apokryfu Dzieje Piłata. Wydaje się jednak, że ta starożytna tradycja ma swoje poparcie w… zwyczajach wojska rzymskiego. Otóż w starożytności uzbrojony wojownik osłaniał swoją lewą stronę tarczą, dlatego przeciwnik usiłował tak zaatakować go włócznią od prawej strony, by trafić w jego serce. Prawdopodobnie więc ten rzymski żołnierz, wprawiony w podobnych walkach, bez zastanowienia przebił bok Jezusa właśnie od prawej strony.

Bok martwego Jezusa jest otwarty. Od najdawniejszych wieków Ojcowie Kościoła widzieli tu podobieństwo do uśpionego Adama, z boku którego Bóg wyjął żebro, by powstała Ewa. Teraz z boku nowego Adama rodzi się jego Oblubienica – Kościół, obmyty życiodajnymi strumieniami krwi i wody. Bowiem w tym opisie wypłynięcie krwi i wody z serca Jezusa nie ma wskazywać jedynie na prawdziwość Jego śmierci (ileż stron zapisali różni uczeni lekarze, próbując podać ostateczną przyczynę śmierci Jezusa na podstawie faktu wypłynięcia krwi i wody! – to też jest potrzebne, ale na pewno nie była to główna myśl, jaką autor Ewangelii chciał przekazać czytelnikom). Oto płynie krew Bożego Baranka: odkupieńcza krew i oczyszczająca woda wypływają ku nam z Bożego serca. Już przed wiekami komentatorzy tej sceny odkrywali jej symboliczne znaczenie, dostrzegając w krwi i wodzie zapowiedź sakramentów (zwłaszcza Eucharystii i chrztu) oraz działającego w nich Ducha – przecież sam Jezus niegdyś wołał: “Jeśli ktoś jest spragniony, niech przyjdzie do Mnie i pije […]. Strumienie wody żywej popłyną z jego wnętrza. A mówił to o Duchu, którego mieli otrzymać wierzący w Niego” (por J 7, 37n). I teraz nadchodzi czas spełnienia tej zapowiedzi: woda wypływająca z boku Jezusa zapowiada wypłynięcie tej “wody żywej”, o której On niegdyś rozmawiał z Samarytanką.

Wielu zwraca uwagę na inny aspekt przebitego boku: oto otwarta droga do głębin Bożego serca; dzięki darowi Ducha i dzięki sakramentom człowiek może wejść w nieosiągalną dotąd zażyłość ze swoim Stwórcą.

Nasze doczesne życie zaczyna się od czerpania ożywczych substancji z krwi i “wody” naszej matki; podobnie nasze życie duchowe może rozwijać się tylko dlatego, że tam, na Golgocie, popłynęły dla nas strumienie krwi i wody.

“O Krwi i Wodo…” – przecież sam Pan Jezus polecił św. Faustynie, byśmy odwoływali się do tych ożywczych zdrojów, gdy prosimy Boga o miłosierdzie. O to miłosierdzie, które starożytni Izraelici nazwali wymownym słowem: rachamim, “łono matki”, miejsce, w którym zaczyna się życie i w którym maleńki człowiek po raz pierwszy doświadcza miłości.


Głos Karmelu, 3/2010