Znów w drodze – podróże po Andaluzji

Ojciec Jan posiada nie tylko duchowy charyzmat fundatora, ma też okazję do uczestniczenia bezpośrednio w wielu pracach przy wznoszeniu nowych klasztorów (...)

Cuda Guadalcázaru



Rytm aktywności ojca Jana w latach 1585-1586 zwolnił się tylko na chwilę; wkrótce podjął go z nowym rozmachem, aż zmogła go choroba “w malowniczej miejscowości, rozłożonej wokół wzgórza na lewym brzegu Gwadalkiwiru, trzy mile przed Kordową, idąc od strony Sewilli”. Bosi mieli tam swój klasztor od 1585. Początek klasztorowi dały cudowne wydarzenia.

W Guadalcazar istnieje niewielki wizerunek Matki Bożej z Dzieciątkiem, “nie większy niż półtorej dłoni”. Tam też jest szpital, zwany de la Caridad, tak samo nazywany jest ów obraz. Kiedy przynoszą go do kaplicy szpitalnej z okazji niektórych świąt czy Wielkiego Tygodnia, zwyczajnie umieszcza się go w pobliżu Chrystusa ukrzyżowanego, “długiego jak dłoń, z krzyżem szerokości dwóch palców”. W 1581 zaczyna dziać się coś dziwnego: Chrystus nachyla głowę powtarzając swe skłony w kierunku wizerunku Madonny, swej Matki.

Równocześnie mówi się o wyzdrowieniach, nawróceniach i innych szczególnych łaskach. Don Francisco Fernandez de Córdoba, pan Guadalcázaru, był początkowo przeciwny uznaniu tego cudu, ale przekonał się o jego autentyczności osobiście, a także jego żona i bracia Lorenzo i Andres, jak również synowie Francisco i Luis, począł wiać myśleć o przekazaniu obrazu Bosym, przekształcając szpital w klasztor. Według ojca Graciana wpłynęło to “na założenie kolegium w Kordowie”. Klasztor został otwarty 24 marca 1585. Brakowało jednak formalnego kontraktu na piśmie. W tym celu w 1586 przybył Jan od Krzyża. Zakonnicy z klasztoru pomagali wielu ubogim, dzieląc siec otrzymaną jałmużną i owocami swej pracy.

Przebywając w tym właśnie klasztorze ojciec Jan zachorował. Marcin od Wniebowzięcia, znany towarzysz jego podróży, tak opowiada: “Dostał ogromnych boleści w boku. Badający go lekarze stwierdzili śmiertelną chorobę, ponieważ ponadto w jednym z płuc była ropa”. Jan był świadom powagi swego stanu i, pozostawszy sam na sam z bratem Marcinem, mówi: “Nie nadeszła jeszcze godzina mojej śmierci, o której mówili lekarze; będę musiał dużo cierpieć z powodu tej choroby, ale nie umrę, ponieważ kamień nie jest jeszcze dostatecznie obrobiony do budowli tak świętej”. Brat Marcin kontynuuje swą opowieść: “Ponieważ chciałem mu nasmarować plecy maścią, przepisaną przez lekarzy, odkryłem, że opasany był na biodrach metalowym łańcuszkiem; prosił mnie, aby go usunąć, by nikt tego nie zobaczył”.

Prawdopodobnie podczas rekonwalescencji ojciec Jan pisze książkę o cudach obrazu z Guadalcázar. Dzieło to zaginęło. Ktoś, kto wtedy je przeczytał, twierdził, że “gdyby nie przepadło, byłoby bardzo pożyteczne, ponieważ omawiało prawdziwość i fałszywość cudów oraz ducha prawdziwego i fałszywego”. Inny zakonnik, który przeczytał manuskrypt, stwierdził, że “było to dzieło godne podziwu”.

Pewnego razu, opuściwszy klasztor La Manchuela, ojciec Jan udał się w kierunku Granady, ażeby przewodniczyć w wyborze przeoryszy karmelitanek bosych. Wybrano Marię od Chrystusa, dotąd przeoryszę w Maladze. Ojciec Jan zawiadamia prowincjała, ojca Dorię, który potwierdza wybór, a jego wysyła do Malagi z zadaniem przeprowadzenia tam wyboru nowej przeoryszy.

Zaledwie dowiedzieli się o tym ludzie mieszkający wokół klasztoru, zaczęli go prosić, aby nie przenosił matki Marii od Chrystusa. To samo czyniły mniszki. Wikariusz odpowiada, że musi wykonać polecenie przełożonego. Następnego ranka zwraca się do Jana Ewangelisty, swego przyjaciela: “To poważny problem, który musimy rozwiązać, gdyż nasz przełożony jest daleko i nie możemy mu przedstawić konkretnej sytuacji, by rozstrzygnąć, co będzie z większą chwałą Boga; chodźmy więc na Mszę św. i pomówmy o tym z Bogiem”. Była wtedy uroczystość św. Marcina, którego szczególnie czcił, podobnie jak matka Teresa.

Jan celebruje Mszę św. z wielką wiarą i w skupieniu, które go cechowało. Kiedy skończył, zwrócił się do swego towarzysza: “Powiedz tym ludziom i zakonnicom, żeby się nie niepokoili, ponieważ nasz Pan nie chce, aby to się stało”. Zawiadamia o tym następnie prowincjała, ten zaś aprobuje jego decyzję, uważając ją za najbardziej roztropną.