Zasiąść przy jednym stole z ateistami (cz. 3)

Za parę dni tłumnie wyruszymy do wielkich nekropolii, wiejskich cmentarzy, niezależnie od wielkości nagrobków ich dekoracji, ilości zapalonych świeczek – na pierwsze miejsce wybija się przemijalności i śmierć. Wszyscy wierzący i niewierzący, praktykujący katolicy i ci od „święconki z soboty wielkanocnej”, przedstawiciele innych wyznań, zagubienie i poszukujący spotkamy się w tym miejscu, które, jak żądne inne kryje w sobie historię ludzkiego życia. Gdzie wszyscy mimo niekiedy dumnych napisów na nagrobkach są sobie równi, równi w objęciach „siostry śmierci”. Pomiędzy życiem a śmiercią nie ma nic pośredniego, co mogłoby nam nieco złagodzić lęk przed śmiercią. Czy aby na pewno, Pan nie daję nam żadnego światła.

Teresa przeżyła w bramach śmierci coś z owego ostatecznego stanu, o którym mówi św. Paweł w Liście do Koryntian, że kiedyś wszystko przeminie, zapewne także wiara i nadzieja, ponieważ „spełniły swoje zadanie” doprowadzenia nas do doliny cieni w tym wieloznacznym świecie – ale nadal trwać będzie miłość? Czy owo piekło jej cierpień i duchowych ciemności nie było już paradoksalnie wejściem „do nieba” – tam, gdzie ze wszystkich cnót trwa już tylko jedna?

Teresa to mistrzyni paradoksów; jej „mała droga” nie jest niczym innym jak konsekwentnie przeżywanym paradoksem, znanym z listów św. Pawła: wielkie rzeczy mogą objawiać się tylko w małych, Boża mądrość objawia się w ludzkiej głupocie (i na odwrót), Boża siła objawia się w ludzkiej słabości. Teresa uczy wiary, która jest kreatywna przez to, że potrafi reinterpretować sytuacje życiowe , znajdować w nich nowy, ukryty, głębszy sens – który jest często przeciwieństwem tego, jak dana sytuacja na pierwszy rzut oka wygląda z zewnątrz.

Podczas gdy rygorystyczna ascetyka i etyka Kościoła jej czasów każe bać się grzechu i systematycznie dążyć do szczytów cnoty, do duchowej i moralnej doskonałości, Teresa w tych samych czasach uczy – całkowicie w duchu Pawłowych listów – przyjmowania z radością i wdzięcznością własnych słabości jako przestrzeni, gdzie tym bardziej wkroczyć może Boża łaskawość i miłosierdzie (których dumna cnota już dalej nie wpuszcza). Pisze, że człowiek, który długo wspinał się na górę cnoty, powinien z pokorną radością przyjmować także swoje osunięcie się i (chciany przez Boga) upadek, ponieważ nie na wymarzonej „górze”, ale właśnie na dole, „w głębi urodzajnej doliny pokory” oczekuje go Bóg. W czasach gdy kierownicy duchowi uczyli wierzących gromadzenia, liczenia i starannego zapisywania dobrych uczynków, Teresa zdecydowanie odrzuca tego rodzaju buchalterię: „Niczego nie podliczam, wszystko robię po prostu z miłości – a jeśli pośród tych, którzy nagromadzili, podliczyli i zapisali sobie swoje zasługi, stoję przed Bogiem z pustymi rękami, zupełnie uboga, czyż nie jest to w końcu owo ubóstwo, o którym Chrystus powiada w Kazaniu na górze: Błogosławieni ubodzy?”.

Spotykając się z innymi, tymi którzy są daleko i tymi którzy są blisko nad grobami naszych bliskich, zapalając im świeczkę pamięci i zanosząc do Boga „wieczny odpoczynek racz im dać Panie” zróbmy też coś dla siebie nawzajem, zacznijmy o sobie dobrze myśleć w duchu miłości, wierzący o niewierzących, tych którzy są blisko o tych co są daleko, ci z prawej o tych z lewej i to ofiarujmy tym, którzy są po drugiej stronie przygarniecie ramieniem kochającego Ojca.

o. Stanisław Fudala OCD