Klasyka spod równika, czyli z Chopinem pod palmami

Bujumbura, 9 stycznia 2019 r.

Melomanem raczej nie jestem, ale Nokturny Chopina znam na pamięć, a matematykę pulsującą w utworach Bacha czy przejmujący ból Requiem Mozarta, wyczuwam na odległość. Po latach spędzonych w Afryce, ze słuchania muzyki klasycznej uczyniłem niedobrowolne wyrzeczenie. Pogodziłem się z tym, że zasada coś za coś, to nie puste powiedzenie. Chcesz rytmicznej liturgii, zapomnij o romantyzmie Chopina, szukasz pląsania na dziękczynieniu, zapomnij o głębszej harmonii na Eucharystii. Aż tu nagle, Boże Narodzenie 2018 roku w Bujumbura…

Śpiewaczka od pianina

Na świąteczny obiad do klasztoru przyszła zaprzyjaźniona ze wspólnotą Ugandyjka, ubrana w wykwintną błękitną suknię po kostki. Twarz rozpoznawałem z kaplicy, jednak po raz pierwszy mieliśmy okazję wymienić więcej niż grzecznościowe uśmiechy. Z kolejnymi zdaniami, wsłuchując się w historię jej obecności w Burundi, otwierałem oczy ze zdziwienia. Perła w koronie Karmelu – pomyślałem.

Mary pojawiła się w Burundi po raz pierwszy przed sześciu laty, przy okazji koncertu ugandyjskiego chóru, którego była solistką. Wykształcona muzycznie w Kampala, jako sopranistka, odpowiedziała pozytywnie na zaproszenie parafii katedralnej Regina Mundi w Bujumbura. Z zaciekawieniem jechała do nieznanej stolicy, tak egzotycznego kraju jak Burundi. Spodziewała się ciekawej wymiany doświadczeń muzycznych. Spotkanie z rzeczywistością okazało się jednak nad podziw inspirujące, zdecydowało wręcz o jej przyszłości. Jednak to nie wymiana muzycznych odkryć do tego miejsca ją przekonała, ale muzyczna pustynia.

Po koncercie, rwandyjski proboszcz stołecznej parafii, poprosił, by kiedyś wróciła i rozpoczęła naukę profesjonalnego śpiewu, nadmieniając, że Burundi nie zna takiej instytucji jak szkoła muzyczna. Do Ugandy wracała z obrazem utalentowanej muzycznie młodzieży, których głosy jednak zostają uwięzione w lęku i negatywności – jak to sama określiła. Po modlitwie i rozeznaniu, wróciła jako wolontariuszka, by przygotować jeden koncert, bazując na miejscowych muzykach. Gdy szukając pianisty odkryła, że w kraju nie ma ani jednej osoby, która potrafi grać z nut, przeżyła poznawczy szok. Postanowiła zostać misjonarką przez muzykę.

Dumna z przeszłości swych bugandyjskich przodków, którzy stanowili pierwsze pokolenie katechistów, tak w Rwandzie jak i w Burundi, po wieku pierwszej ewangelizacji, zrozumiała, że Bóg ją posyła, by w ślady swych praojców z końca XIX wieku, stać się misjonarzem przez piękno, na początku XXI, tym razem otwierając kraj na doświadczenie płynące z muzyki klasycznej. Jak poganie sprzed ery chrześcijańskiej znali Boga, ale tylko częściowo, tak i domorośli muzykanci burundyjscy, radzą sobie w śpiewie i akompaniamencie, bardzo i to bardzo częściowo. Do Mary jeszcze nie dociera, że jest tą, która otwiera drzwi, czasem wręcz wbrew wszystkiemu wywarza wrota, by lokalna kultura otwarła się na doświadczenie innych.

Sama nie grając na pianinie, postanawia kształcić pierwszych pianistów. Wpierw namawia kolegów z Ugandy, by pokazali co to znaczy grać z nut, by przyciągnąć pierwsze ukryte talenty. Znalazła pieniądze, by zawieźć do Kamapala kilka zainteresowanych osób na sympozjum prowadzone przez niemieckiego muzykologa o muzyce liturgicznej. Mając wsparcie od rwandyjskiego proboszcza zainicjowała ognisko muzyczne. Po roku pracy, przełamując bariery etniczne i klasowe stworzyła chór mieszany, w tym kontekście oznaczało to, wspólny śpiew wierzących z obu grup etnicznych i różnych klas ekonomicznych. Wynajmując ugandyjskiego pianistę, po raz pierwszy w historii kraju, wykonano utwór Mozarta, Mszę Koronacyjną.

Polityczna zawierucha z 2015 roku, spowodowana nieudanym puczem, wygnała z kraju otwartego na świat rwandyjskiego kapłana z burundyjskiej stolicy. Schody z oczyszczania motywacji dla Mary weszły w zasadniczą fazę. Miejscowi kapłani postanowili wyrugować artystkę dziwoląga, niby czarna a śpiewa jak biała. Przechodzący na emeryturę arcybiskup Ewarystus, mając wrażliwość szerszą niż tę zakleszczoną w miejscowych pagórkach, wstawił się za Mary i wysłał osobistą rekomendację dla czterech pierwszych uczniów, by podeszli do pierwszego w historii Burundi egzaminu muzycznego ze śpiewu i pianina, w oddalonej o 20 godzin jazdy, Kampali.

Od czterech lat, za darmo, sama nie grając na instrumencie, uczy grania z nut, wyważając zaryglowane drzwi dostępu do jeszcze zamkniętej sfery wiedzy i dziedzictwa światowej kultury. Misjonarka przez muzykę utrzymuje się z produkcji świec i płynu do zmywania naczyń. W wolnych godzinach, kiedy jej uczniowie są w szkole, zarabia na życie, gdy popołudniami i wieczorami biegną do katedry, poświęca im cały swój czas, talent i nie własne umiejętności.

Katedralne sacropolo

Na koniec świątecznego obiadu, po wciągającej opowieści, zaprosiła mnie na Bożonarodzeniowy koncert. W sąsiadującej katedrze pojawiłem się na czas, lubię bowiem obserwować syzyfową walkę z przygotowaniami uroczystości na mityczną godzinę, czyli na czas. Przed ołtarzem pojawiło się e-piano. Nie dowierzałem własnym uszom, gdy w katedrze, gdzie szczytem artystycznych osiągów była piosenka oazowa, spod ołtarza popłynęły dźwięki Bacha, Schuberta, Beethovena i Chopina. Zasłuchałem się w pierwsze wprawki początkujących uczniów, jak w mistrzowskie wykonanie Zimermana. Na koniec części pianistycznej wyszedł 17-letni Divin. Pierwszych nut nauczył się czytać niespełna cztery lata wcześniej, a w to popołudnie wykonał Dla Elizy z brawurą godną profesjonalisty, nie deprymując się co chwilę psującym się pedałem elektrycznego pianina.

Był to mój pierwszy od 14-tu lat pobytu w Afryce, udany kontakt z połączenia instrumentu, kontynentu i muzyki klasycznej. Do beat boxów w keybordach na Liturgii Wielkiego Tygodnia już się niestety prawie przyzwyczaiłem. Z rutyny wybijają mnie jeszcze momenty szczególne, jak entuzjastyczny performance orkiestry dętej przed relikwiami św. Teresy na odpuście maryjnym w Mugera. W obecności około 100 tysięcy wiernych, podczas najgłębszego skupienia w momencie przeistoczenia eucharystycznego, orkiestra entuzjastycznie podjęła się mission impossible, by spokojnie spoczywające w bezpiecznym relikwiarzu kończyny św. Teresy zmieniły pozycję, z horyzontalnej w wertykalną. Puzoniście zaś najprawdopodobniej chodziło o coś więcej. By relikwie Świętej podczas tego przeistoczenia, zgięły się i uklękły, a może nawet, zatańczyły. Do dziś zastanawiam się, czy z poczucia adoracji czy może przestrachu. Od tamtego dnia nie powtórzę lekkomyślnie, że mission impossible jest zawsze niemożliwe. Mieszkając obok katedry, co najmniej raz w miesiącu mam okazję doświadczać niezwykłej determinacji rodzin zmarłych, organizujących pogrzeby w katedrze. Wynajmowany trębacz ma wpisaną niekwestionowaną rolę w uroczystościach, pytanie tylko jaką. Czy wzbudzić wzruszenie u rodziny, czy podnieść rangę ceremonii, by całe miasto o niej usłyszało, czy też wynajmowany jest jako ostatnia deska ratunku, by wybudzić zmarłego na własnym pogrzebie. Czy zdarzył się już ów muzyczny cud, nie mi to oceniać, bo mieszkam opodal zaledwie od roku. Jednak ufam, że któregoś dnia połączenie instrumentu, Afryki i muzyki klasycznej, przestanie być mieszanką wybuchową, a stanie się kojącym balsamem dla znękanych afrykańskich dusz.

Muzyczny Karmel

Tydzień po Bożonarodzeniowym koncercie zaprosiłem czwórkę początkujących pianistów do klasztoru. Wstawili się punktualnie. Gdy im pokazałem zdjęcie św. Elżbiety od Trójcy Przenajświętszej zza pianina, zrobiło się poważnie. Mary z niedowierzaniem wpatruje się w twarz karmelitańskiej pianistki. – „Czy to ta, która została kanonizowana w ubiegłym roku?” Potwierdziłem. – „Oglądałam całą kanonizację, Ona skupiła moją uwagę, ale nie miałam pojęcia, że wstąpiła do Karmelu ze świata muzyki”. Po krótkiej modlitwie powiedziałem, że piękno też jest drogą do Boga. 11-letnia Shekina na pytanie co znaczy dla niej, że można modlić się pięknem, odpowiedziała bez namysłu – „Gdy gram, to się cieszę, a to chyba modlitwa, a inni mi mówią, że talent dostałam od Boga. Więc gram, cieszę się i dziękuję”.

Pytając o historię ich przygody z muzyką złapałem się za głowę przypominając sobie żmudne lekcje na akordeonie trwające latami. Najdłuższy stażem, wykonujący Chopina, Bethovena, Shuberta pierwsze nuty rozczytywał cztery lata temu. A najmłodszy stażem na koncercie, za klawiaturą siedzi od 4 miesięcy. Mary po kilku latach namierzyła w kraju prawdziwe pianino. Jak się okazuje, jest najprawdopodobniej jedynym instrumentem w skali kraju. Posiada je żona byłego dyplomaty. Odmówiła jednak użyczenia na potrzeby rodzącego się ogniska muzycznego. Uczniów jest na dzień dzisiejszy 24 i jedno elektryczne pianino przysłane ostatnio pocztą z Wielkiej Brytanii. Gdy w ubiegłym roku, pewna Brytyjka odwoziła męża na placówkę dyplomatyczną, będąc w Bujumbura dowiedziała się, że ktoś uczy muzyki klasycznej pod palmami. Zainteresowała się. Zostawiła męża w pracy, a sama przedłużywszy pobyt, przez półtora tygodnia uczyła z własnego doświadczenia pierwszych adeptów grania z nut. Po powrocie do domu spakowała osobiste e-piano i przesłała do Bujumbura. Służy całemu krajowi…

W ramach uznania za pracę i przygodę wejścia w nieznany świat, ofiarowałem każdemu medalik maryjny. Nawet członek protestanckiej sekty wpatrywał się z zaciekawieniem. Na koniec spytałem czy dla Mary mogę ofiarować coś cenniejszego? 17-letni Divin zabrał głos – „Ojcze, ona jest dla mnie jak druga matka”. Mary lekko wzruszona w kącie rozmównicy, nie do końca wiedziała co się dzieje, utraciwszy kontrolę nad klasą. Gdy wręczyłem jej figurkę Świętej Tereski, pękła, wyznając. – „Całą peregrynację relikwii św. Teresy w Burundi, modliłam się tylko za moje dzieci, by Tereska znalazła im Anioła Stróż”. Mary w swej szlachetności nawet nie zauważyła, że to anioł modlił się do Teresy.

o. Maciej Jaworski OCD