Wiedziałam, że wybór tego papieża zmieni moje życie

Rozmowa z aktorką Danutą Michałowską.



Jak poznała Pani Karola Wojtyłę?

Jest mi bardzo trudno mówić o kimś tak wielkim i tak bardzo nam – Polakom – bliskim. Wielkim w skali światowej i wielkim w czasie. Miałam to szczęście, że znałam go osobiście od bardzo młodych lat.

Karol Wojtyła już jako gimnazjalista z zamiłowaniem studiował literaturę. Dość wcześnie zaczął też pisać wiersze. Wielką radość sprawiało mu głośne recytowanie utworów poetyckich, często występował wcześniej na szkolnej scenie. W roku 1938, po ukończeniu gimnazjum, zapisał się na studia polonistyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie i już w październiku wystąpił po raz pierwszy na estradzie z kolegami, którzy też pisali wiersze i zorganizowali dla siebie wieczór autorski.

Stało się tak, że byłam na tym wieczorze i właśnie tego dnia – 15 października 1938 roku – zobaczyłam i usłyszałam po raz pierwszy Karola Wojtyłę. Jego wiersze, a przede wszystkim sposób, w jaki je wypowiadał, wyraziście, pięknym głosem, zrobił na mnie ogromne wrażenie. Sama też zajmowałam się recytacją poezji od najmłodszych lat i zawsze chciałam zostać aktorką. To zamiłowanie do teatru i do poezji bardzo popierała moja matka.

Po raz drugi miałam okazję zobaczyć Karola Wojtyłę już nie na estradzie, ale na scenie. Studenci krakowskich wyższych uczelni założyli koło teatralne i przygotowali pod kierunkiem zawodowych artystów wielki poetycki spektakl pod tytułem Kawaler Księżycowy. Był to czerwiec roku 1939. Dokładnie 67 lat temu. Karol grał w tym przedstawieniu rolę jednego ze znaków zodiaku – byka. Rozpoczynał przedstawienie dialogiem z innym znakiem zodiaku – lwem. Dialogi te miały charakter satyryczny i stanowiły rodzaj intermediów, jak w dawnych komediach rybałtowskich. Był to spektakl plenerowy, pod gołym niebem, na pięknym, renesansowym dziedzińcu Kolegium Nowodworskiego przy ul. Św. Anny.

Karol Wojtyła, choć grał epizodyczną postać, wyróżniał się postawą, głosem, powiedziałabym, że on zawsze był kimś jedynym, kogo nie można nie zauważyć. Był niezwykłą osobowością.

We wrześniu wybuchła wojna i wojska niemieckie przekroczyły nasze zachodnie granice, a 6 września wkroczyły do Krakowa i zaczął się koszmarny sześcioletni czas okupacji. W czasie wojny powstał podziemny teatr nazwany później Rapsodycznym, którego głównym organizatorem był Karol Wojtyła. Już w 1940 roku w lecie zaczęto się porozumiewać w celu przygotowywania pokazów teatralnych. Tematem miał być znany dramat Stefana Żeromskiego Uciekła mi przepióreczka, a potem Balladyna Juliusza Słowackiego. Poszukiwano dziewczyny do głównej roli w tych dramatach i koledzy zwrócili się do mnie. Tu nastąpił moment dla mnie przełomowy, bowiem na pierwszej próbie w mieszkaniu państwa Kydryńskich poznałam osobiście Karola Wojtyłę. Był to sierpień 1940 roku. Julek Kydryński, którego wiersze czytałam na wieczorkach gimnazjalnych, był bardzo bliskim przyjacielem Karola i studiował polonistykę razem z nim na tym samym roku. Zaczęliśmy się spotykać niemal codziennie, po pracy, niezbyt późno, bo przez cały okres wojny obowiązywała godzina policyjna. Dyskutowaliśmy z zapałem o literaturze, o teatrze i uczyliśmy się praktycznie tego zawodu, który dla mnie i dla Karola Wojtyły stanowił ważny element naszych planów na przyszłość – myśleliśmy o aktorstwie.

Jak zapamiętała Pani tego młodego adepta sztuki aktorskiej?

Karol Wojtyła wyróżniał się zdecydowanie spośród swoich rówieśników i to pod każdym względem: mądrością, dojrzałością, inteligencją, intuicją artystyczną, wielkim spontanicznym talentem aktorskim, ale także sposobem bycia – prostym, nacechowanym jakąś szczególna powagą, choć zarazem miał ogromne poczucie humoru i wcale nie był ponury. Przeciwnie, jakiś dobry pomysł związany z naszymi poszukiwaniami formy czy sensu dla trudnych niekiedy tekstów wywoływał u niego burzliwą, radosną reakcję, którą wyrażał często ruchem całego ciała, np. obchodząc pokój dookoła na rękach.

Jaka rola Wojtyły wywarła na pani największe wrażenie?

Dzięki Karolowi przedostał się do Krakowa z Wadowic w lecie 1941 roku (Wadowice należały wtedy do III Rzeszy) dr Mieczysław Kotlarczyk, późniejszy dyrektor Teatru Rapsodycznego. Karol skontaktował z nim naszą grupę, a Kotlarczyk przedstawił nam swój program artystyczny, który niewątpliwie był wynikiem długich rozmów z Karolem. Nowatorstwo polegało na tym, że materiałem literackim miały się stać dzieła poezji epickiej i lirycznej a nie dramatycznej. Kotlarczyk widział w tej poezji skarby kultury narodowej – zapomniane, jakby uśpione na półkach biblioteki. Mówił: “Należy je przywrócić narodowi za pomocą żywego, świetnie wykonywanego słowa”, tak jak to robili przed epoką wynalazku druku wędrowni skaldowie, trubadurzy i rapsodowie. Na początek zaproponował pracę nad wielkim poematem epickim Juliusza Słowackiego pt. Król-Duch. Główną rolę w tym spektaklu miał odgrywać Karol Wojtyła. Ostatni epizod, w którym Król-Duch przemawia jako Bolesław Śmiały, władca Polski z przełomu XI-XII wieku – autokratyczny i bezwzględny – w wykonaniu Karola Wojtyły wywołał najwyższy podziw publiczności.

Był dumnym, potężnym, nie uznającym sprzeciwu monarchą, pełnym namiętności i świadomym swojej władzy. Jego walka z biskupem, rozpacz z powodu opuszczenia najwierniejszych towarzyszy broni, którzy na skutek klątwy wypowiedzieli biskupowi posłuszeństwo – wszystko to opowiedziane było z pełnym zaangażowaniem i budziło sympatię publiczności dla wyklętego monarchy. Po dwóch tygodniach odbyło się przedstawienie Króla-Ducha w innym mieszkaniu i dla innej publiczności. Z góry cieszyliśmy się na wykonanie końcowego rapsodu o Bolesławie, będącego ukoronowaniem naszych wysiłków artystycznych. I oto nasz wspaniały kolega rozpoczął swoją wypowiedź w zupełnie odmienny sposób. Mówił tekst ściszonym głosem, bezbarwnie, refleksyjnie, żadnej dumy, żadnej mocy, żadnego żalu, namiętności. Kiedy skończył, nastąpiła cisza, a w naszym zespole uczucie zawodu i zdumienia, a nawet oburzenia. Nie rozumieliśmy, co się stało. Jak można było tak zmienić interpretację. Zagubić najistotniejsze wartości tego monologu. Karol spokojnie wysłuchał lawiny zarzutów i odpowiedział: “Przemyślałem sprawę. To jest przecież spowiedź. Tak chciał Słowacki”.

Gdy wspominałam ten incydent, doszłam do wniosku, że w tym czasie – pomiędzy jednym a drugim wykonaniem monologu Bolesława – Karol Wojtyła nie tylko przeanalizował zamysł poety, ale świadomie stanął po stronie króla jako pokutnika. Odbył za niego tę spowiedź. Sądziłam nawet, że w ciągu tych dwóch tygodni dzielących przedstawienia, dojrzała w nim myśl o wyborze własnej, przyszłej drogi i w rok później rozpoczął studia teologiczne, oczywiście również tajne. Dodam, że kiedy wracał z Rzymu w roku 1967 jako arcybiskup krakowski i kardynał, zatrzymał się po drodze w Osjaku i odprawił mszę św. przy grobie dawno zmarłego, wyklętego króla Bolesława w jego intencji. Nie opuszczała go troska o pośmiertny los gwałtownika zasiadającego na tronie Polski i zmarłego z dala od kraju ojczystego. Teraz on sam zajął stanowisko św. Stanisława na jego stolicy biskupiej w Krakowie.

Kiedyś spytałam papieża, jak to było z tym Królem-Duchem i czy moje pomysły mają sens. Odpowiedział mi w liście pisanym na Wielkanoc roku 2000: “Otrzymałem książkę z tekstami Twoich wystąpień poznańskich i mam ją u siebie. Bardzo pięknie powiedziałaś. Akceptuję z całego serca”. Moje poznańskie wystąpienie miało miejsce 18 maja 2000 roku w 80 rocznicę urodzin Ojca Świętego.

Miał wszelkie szanse, aby zostać znakomitym aktorem. Opatrzność zdecydowała inaczej. Te jego wielkie uzdolnienia, kontakty z ludźmi, umiejętność przekonywania, sztuka słowa zostały wykorzystane w znacznie szerszym zakresie, niż byłoby to możliwe, gdyby został w teatrze.

Karol nie opuścił nas od razu, studiował teologię, ale równocześnie pracowaliśmy do 1944 roku razem. Dopiero po czterdziestym czwartym roku arcybiskup Sapieha zabrał swoich kilku alumnów do siebie do Pałacu i wtedy współpraca nasza się urwała. Dziś patrząc na historię jego życia można powiedzieć, że wszystko, co się z nim działo, było celowe i Opatrzność wiedziała, kogo i w jaki sposób ma powołać w szereg swoich sług.

Czy miała Pani okazję poznać jego poezje?

Karol utrzymywał w tajemnicy swoje utwory poetyckie. Dopiero po wyborze na papieża wszystko się wydało. Natomiast pierwszym utworem, który oficjalnie został przez niego podpisany jako przez Jana Pawła II był Tryptyk rzymski – wspaniałe dzieło poetyckie, które wielokrotnie wykonywałam.

Czesław Miłosz napisał, że w Janie Pawle II ziściła się idea Króla-Ducha. Miłosz widzi w Karolu Wojtyle wspomnienie marzeń romantyków o Królu-Duchu. Kiedy znalazłam ten cytat Miłosza, byłam bardzo ucieszona, ponieważ myślę tak samo.

Czy można mówić o Pani przyjaźni z Janem Pawłem II jako papieżem?

Łączyły nas cztery lata tej wspólnej pracy. Dla mnie były to lata bardzo ważne, ale sądzę, że i dla niego także. Kilkakrotnie miałam okazję rozmawiać z Ojcem Świętym w Watykanie. Tak się stało, że to była właściwie konspiracyjna współpraca, bo prezentowałam u niego w salonie, też salonie – tylko na Watykanie – niektóre moje monodramy. Bardzo interesował się tym, co się dzieje w teatrze. Mam sto kilkadziesiąt bardzo cennych listów od niego. Zawsze odpisywał na wszystko (nawet w tej sprawie dotyczącej Króla-Ducha natychmiast odpisał). Był jakiś między nami – mam potwierdzenie w tym, co do mnie pisał Ojciec Święty – jakiś rodzaj empatii polegający na tym, że z łatwością rozumiałam jego myśli, także te metaforyczne, poetyckie. Na przykład, aby zinterpretować Tryptyk rzymski, dotarłam do tekstu, który był okryty szaloną tajemnicą. Nikomu nie wolno było go udostępniać, zanim książka nie pojawi się w księgarniach. Napisałam do Papieża, że interesuję się tym, co napisał i natychmiast dostałam odpowiedź z zapewnieniem, że ten tekst zostanie mi udostępniony.

Tryptyk rzymski to duży poemat. Praca nad nim zajęła mi około 10 dni. Nagrałam tekst na kasetę i posłałam go do Papieża z zapytaniem, czy dobrze rozumiem przesłanie tego poematu. Natychmiast odpisał mi, że akceptuje moją interpretację. Wówczas zaczęłam pracować nad szczegółami. Z każdym następnym wykonaniem zawsze znajduję coś nowego w tym utworze…

Czy wybór Karola Wojtyły na papieża odmienił Pani życie?

Wiedziałam od pierwszej chwili, że wybór tego papieża zmieni moje życie. Stało się coś, czego przecież się nie spodziewałam, jednak teraz “nie mieściło się w głowie”. Ale rozumiałam, że ten wybór jest dla mnie niewyobrażalnym zaszczytem i że jakoś powinnam sprostać niezwykłemu wyzwaniu losu. “Jestem koleżanką Papieża” – powtarzałam sobie. Miałam bardzo dużo szczęścia w życiu, także dzięki niezwykłym ludziom, jacy stawali na mojej drodze. Teraz nową sytuację rozważałam z powagą i poczuciem odpowiedzialności. Doszłam do wniosku, że jedyne, co mogę i co powinnam czynić, to starać się o wprzęgnięcie swojej codziennej pracy do tego samego wózka, którego Woźnicą jest On. Muszę zatem robić to, co umiem najlepiej, najlepiej więc głosić słowem artystycznym te same prawdy, którymi przeniknięta jest posługa apostolska Jana Pawła II. Mój repertuar był teraz oczywisty. Ludzie czekali na taki właśnie: obok utworów poetyckich samego Karola Wojtyły wielkie teksty z Pisma Świętego, do tego pisma św. Teresy od Jezusa i z nich sformowany monodram, niezwykłe objawienia Anny Katarzyny Emmerich. Wreszcie mój jubileuszowy (1991 – trzydziestolecie Teatru Jednego Aktora) Raj utracony Johna Miltona…

Młody Karol Wojtyła był w istocie współtwórcą Teatru, który mnie uformował. Jego – Wyższa Wola skierowała na inną, od zawsze przeznaczoną dla niego drogę. Mnie los zaniósł w inne rejony, zawsze jednak uwiązana będę do tej samej “złotej nici”, dzięki której mimo licznych manowców, dotrę, jak ufam – do Źródła pełnego “ożywczej świeżości”…


Rozmawiała Bogusława Stanowska-Cichoń
Głos Karmelu, 5/2006

fot. tvp.info