Święta o porywczym temperamencie cz. 3

Umieć patrzeć głębiej

Przez całe życie Elżbieta będzie miała w sobie tę pewność: Jestem mieszkaniem Boga! I całe jej życie będzie już tylko przedłużeniem tego dnia pierwszej Komunii. Nie dziwmy się więc niczemu. Ani temu, że w wieku czternastu lat Elżbieta zapragnęła poświęcić Chrystusowi swoje dziewictwo, ani też temu, że w jej duszy coraz wyraźniej rozbrzmiewało wezwanie do Karmelu (gdzie objawiona jej została owa tajemnica).

Niewątpliwie były to przejawy jej bardzo wczesnego dojrzewania duchowego. A jednocześnie była zwyczajną dorastającą dziewczynką, rozmiłowaną w muzyce i tańcu, miłośniczką Chopina. Matka chciała uczynić z niej wielką artystkę: ośmioletnia Elżbieta była podziwiana jako pianistka, w wieku jedenastu lat została nagrodzona dyplomem, a gdy miała trzynaście lat, otrzymała pierwszą nagrodę Konserwatorium w Dijon.

To także była miłość, która zamieszkała w niej i ją porwała.

Pozycja społeczna Elżbiety – była córką oficera- prawie zmuszała ją do częstego udziału w wieczorach tanecznych czy porankach muzycznych. Ponadto jej matka na wszelkie sposoby usiłowała odwieść ją od myśli o życiu zakonnym.

Lecz każdy, kto uważnie jej się przyglądał, musiał przyznać, że „Elżbiety tu nie ma”. Ktoś nawet z zaskakującą przenikliwością potrafił dodać: „Ona widzi Boga”.

Pewien młodzieniec, który próbował zbliżyć się do niej, z ciekawości, a może w pierwszym przejawie uczucia, zmieszany wyznał przyjaciołom: „Ona nie jest taka jak inne”.

Jakiś przyjaciel rodziny powiedział kiedyś: „Elżbieta ma takie spojrzenie, które przenika do głębi, i nie ma w nim ani pustej ciekawości, ani strachu, ani pragnienia podporządkowania sobie kogoś, a pozwala jej dostrzec w drugiej osobie każdy przejaw czegoś nadnaturalnego”.

Takim spojrzeniem spoglądać na innych, spoj­rzeniem „przenikającym do głębi, bez pustej cieka­wości, bez strachu, bez pragnienia podporządko­wywania ich sobie”… Czy można trafniej opisać cud dojrzałości chrześcijańskiej?

Już będąc w klasztorze, Elżbieta zdradzi swej przełożonej także ostatni sekret tej dojrzałości:

Światowe spotkania… ostrzegały mnie przed włas­nym sercem… ale gdy miałam osiemnaście lat, wal­ka się zakończyła: należałam już całkowicie i wy­łącznie do Boga. Pośród światowych zabaw byłam porywana przez mojego Mistrza i nie myślałam o niczym innym, jak tylko o przyjęciu Komunii następnego dnia. Stawałam się jakby nieobecna, obojętna na wszystko, co działo się wokół mnie.

Jeżeli nas to dziwi i wydaje się nienormalne, spójrzmy na to z perspektywy Bożej: jak dziwne mogłoby być dla Boga to, że my tak często przybliżamy się do tajemnicy Jego obecności w Eucharystii, nie myśląc o tym, co robimy. I może wtedy już nie będziemy tak bardzo zadziwieni, gdy Bóg ukaże nam przykład istoty całkowicie Jemu oddanej, oderwanej od wszystkiego, co jest poza Nim.

Elżbieta odczuwała, że jakaś nieodparta siła przyciąga ją do Karmelu, zachwycała ją ta właśnie forma życia – czysto kontemplacyjna, przeznaczo­na dla tych, którzy czują się powołani do trwania w sercu Kościoła i świata.

W istocie bowiem, skoro wszyscy wierzący są jednym ciałem w Kościele, ciało to posiada również serce – ośrodek, z którego wypływa krew zraszająca wszystkie członki ciała – i serce to promieniuje miłością do Chrystusa.

Życie siostry zakonnej w klauzurze może się wydawać jałowe i niewiele warte dla świata, skoro całkowicie wypełnione jest uwielbieniem Boga w tajemnicy Wcielenia, a wszystko inne obraca się wokół tego nieprzerwanego aktu adoracji: czas, przestrzeń, wyrzeczenia, zainteresowania, uczucia.

Lecz świat nie ulega zagładzie i nie rozpada się w kawałki tylko dzięki temu, że istnieje Kościół, Kościół zaś nie rozpada się tylko dzięki temu, że jest w nim obecny Chrystus.

Jest więc taki punkt, w którym wszystko się łączy, w którym bardziej niż gdziekolwiek indziej uwidacznia się oblubieńcza więź łącząca Chrystusa z Kościołem i Kościół z Chrystusem. Świat często tego nie pojmuje, a nierzadko nie rozumieją tego nawet wierzący.

Matka Elżbiety – choć to właśnie ona tak starannie przygotowała córkę do pierwszej Komunii świętej – nie rozumiała jej powołania. Sprzeciwiała się mu z całych sił i zdecydowanie odmawiała swej zgody na to, by Elżbieta wstąpiła do Karmelu, dopóki nie ukończy dwudziestu jeden lat, czyli póki nie osiągnie ówczesnego wieku pełnoletniości.

Dziewczyna czeka więc i właśnie podczas tych lat oczekiwania przeżywa kolejne spotkanie, które otwiera przed nią nowe, nieskończone perspektywy, odkrywając przed nią tajemnicę Przenajświętszej Trójcy.

o. Stanisław Fudala OCD