Światło i sól

Światło – wątły płomyk zapalonej lampy, a rozprasza ciemność i daje ciepło. Sól –  uboga, krucha, drobna, a czyni smacznymi niesmaczne potrawy. Jezus nie wzywa uczniów by byli jak wielki gwiazdy na mrocznym horyzoncie, ani jak wyniosłe latarnie na wzburzonym morzu. Nie, to nie ich powołanie. Mają być jak ubogie lamy i odrobina soli (por. Mk 5, 13-16). Wcale nie mocni, wcale nie trwali. Jezus wybrał to, co słabe, aby rozlewać swą miłość w ludzkie serca. Jestem jak płomyk, który nigdy nie będzie ogniem, jestem jak pokruszona sól, która nigdy nie będzie skałą. Słaby dla słabych, ubogi dla ubogich. A jednak w tej słabości jest jakaś tajemnica, bo płomyk ten zapaliła Boska ręka, a sól tę obdarzyła smakiem. Bóg to uczynił.

Wy jesteście światłem świata, wy jesteście solą ziemi”. Te słowa nie są zapowiedzią tego, co nastąpi. Nie. Jezus nie mówi: będziecie światłem świata, jeśli pokochacie Mnie bardziej; będziecie jego solą, jeśli zachowacie nienagannie Moje przykazania. Nie. Jesteś światłem dzisiaj, jesteś solą dzisiaj. „Chrześcijaninie poznaj swoją godność!” – wołał św. Grzegorz Wielki. Uwierz w swoją wartość, uwierz, że w Twoim sercu tli się płomyk zapalony ręką Boga, że Twoja dusza pachnie świętością, bo mieszka w niej Bóg.

Spodobało się Bogu w kruchych ludzkich dłoniach złożyć swoje dary, swoją miłość. I „skarb ten nosimy w naczyniach glinianych”, kruchych i słabych, „aby z Boga była owa przeogromna moc, a nie z nas” (2 Kor 4, 7). Bóg od ledwo tlącego się płomyka ludzkiego serca może zapalić cały świat. Bóg odrobiną soli ludzkich wysiłków może przywrócić życiowy smak tysiącom ludzi. Dla Niego „nie ma rzeczy nie możliwych”. Jest Bogiem paradoksów.

On nie zagasi knotka o nikłym płomieniu” (Iż 42, 3), ale wykorzysta go by odpalić od niego tysiące ludzkich serc. To człowiek często gasi drobne przejawy dobra. Kiedy widzi się słabym, zniechęca się swoją niemocą i gasi ostatnie dobre pragnienia. Jezus tak nie czyni. On ocala to, co słabe i posługując się tym, co słabe, aby wielkie rzeczy czynić w świecie.

On posługuje się ludzką słabością z wielkim upodobaniem. Nie działa w spektakularny sposób, ale w cichości i łagodności. Nie używa wyszukanych metod perswazji, ale posługuje się prostym słowem. Staje się zwykłym chlebem, aby karmić zgłodniałą ludzkość. Wybiera skromny żłóbek na świadka swego narodzenia i goły krzyż, aby odkupić człowieka. „Aż dotąd doszedł Bóg i zatrzymał się krok od nicości” – pisał św. Jan Paweł II, w swoim poemacie: Pieśń o Bogu ukrytym.

Cóż więcej potrzeba, aby uwielbić Boga, za tak wielkie rzeczy, jakie czyni słabym ludziom?! On kocha słabych i poprzez ich słabość dokonuje wielkich rzeczy w świecie. On nie potrzebuje idealnych życiorysów, by dopisać do nich kilka cudów swojej miłości. On świętą historię zapisuje na pyle ludzkiej słabości, nie na marmurach cnoty. Zapisuje ją na pyle ludzkiej słabości, bo jeśli napis przetrwa będzie to najlepszy dowód, że On tego dokonał, a nie zręczność człowieka. Misja uczniów Jezusa zaczyna się tu i teraz, w ich słabości. Nie potrzeba czekać na to, że będę bardziej poukładany, święty i prawy. Mam w sercu boskie światło, bo Bóg je we mnie zapalił. To światło mogę nieść dalej. I choć światło to płonie w nędznej lampie, popękanej i brudnej, to jednak jest to światło samego Boga, światło, którego nie mogę zachować dla siebie. Misja zaczyna się tu i teraz. Uwierz, kim jesteś, uwierz w swoją wartość, uwierz, że w Twoim sercu tli się płomień miłości Boga.

o. Jakub Przybylski OCD