Życie i czasy

Największą ich troską stało się odnowienie Karmelu męskiego w Czernej pod Krakowem, który skazany na wymarcie, istotnie dogorywał. (Inne męskie klasztory w Polsce uległy kasacie zaborców).

Katorżnik i osiedleniec



Ojciec nie miał siły pożegnać Józefa w fortecznych kazamatach. Zaoszczędziło to skazanemu “nieutulonego płaczu”, jak przy pożegnaniu ks. Felicjana, ale dotknęło boleśnie. Czuł się winny: “Zgrzeszyłem przed Tobą, Ojcze drogi, skrytością i pogardziłem radami mądrzejszych ode mnie. Bóg też mnie sprawiedliwie ukarał. Zeznając wszystkie winy moje, dziękuję Mu za ten cios i proszę Go tylko o pociechę dla was – i wytrwałość dla siebie” (1).

Obdarzony na drogę fotografiami najbliższych, krucyfiksem i Nowym Testamentem, w samo południe 11 lipca 1864 r. opuszcza Wilno. Kiedy pociąg ze skazanymi ruszył, na wagony spadły pożegnalne kwiaty. Upały czyniły ciasnotę przedziałów nie do wytrzymania. Następnego dnia po południu więźniowie dotarli do Petersburga. Na dworcu czekał na niego powiadomiony przez rodzinę dr Poznański, stary znajomy z lat studenckich. Kilkugodzinny postój pociągu pozwolił na serdeczną rozmowę, która pomogła Józefowi otrząsnąć się z przygnębienia.

Z Petersburga droga wiodła do Moskwy. Tutaj postój trwał kilka dni, a przyjęcie ludności było wręcz entuzjastyczne. Rozdano wszystkim posiłek, obdarzono na dalszą podróż żywnością i datkami pieniężnymi, krzepiono nadzieją amnestii. Ani cienia szowinizmu i antypolskich wystąpień.

Następny etap to Niżny Nowogród (dziś Gorki). Stąd dalej do Kazania, już nie koleją, ale statkiem po Wołdze. Tutaj zesłańców z Litwy połączono z katorżnikami z Rusi, wśród których przeważali studenci. Z Kazania statek parowy wiózł wszystkich rzeką Kamą do Permu – punktu zbiorczego, z którego rozsyłano skazańców po całej Rosji. Tu Józef spotkał swego brata Gabriela, zesłanego do Szedryńska w guberni permskiej za powstańcze rozruchy w Hory-Horkach. Bracia odbyli razem 600-kilometrową podróż aż do Jekaterynburga (dziś Świerdłowsk).

Z Permu za Ural wyruszono w kibitkach, trzyosobowych wózkach konnych. Zatrzymywano się na stacjach etapowych lub w chłopskich chatach dla noclegu i zmiany koni. Przez Kungar i Tiumen trasa wiodła do Tobolska. Po przebyciu promem wzburzonych wód Irtyszu, w Tobolsku oczekiwał Józef z niepokojem ostatecznej decyzji co do dalszych losów. Brał pod uwagę dwie możliwości: skazanie na dziesięć lat pobytu w twierdzach Sybiru i skierowanie do Omska, albo wysłanie dalej na wschód do zwyczajnych ciężkich robót. Opatrzność wybrała dla niego tę drugą. Po kilku dniach wszystkich zesłańców wysłano z Tobolska do odległego o półtora tysiąca kilometrów Tomska. Ominęło ich niebezpieczeństwo robót fortecznych.

Przed Tomskiem z powodu kry na rzece Ob, zatrzymano się na kilka tygodni we wsi Dubrowna. Józef zamieszkał w wiejskiej chacie nad brzegiem rzeki. Pisał stąd do rodziny: “W chwilach, kiedy osobliwie doznaję miłych wrażeń pociechy ziemskiej, kiedy list od Was odbiorę, stawię sobie w myśli położenie moje (…) Świat wszystkiego mię może pozbawić, ale zostanie zawsze (…) modlitwa” (2).

Do Tomska dojechano po prawie półrocznej podróży, 14 grudnia 1864 roku. Tutaj zesłańcy mogli uczestniczyć we Mszy św. i przystąpić do świętych sakramentów. W drodze z Tobolska Józef zaprzyjaźnił się z Kazimierzem Laudynem z Inflant, pochodzącym ze spolszczonej rodziny irlandzkiej. Wspólnota przekonań, pogłębione życie religijne pozwalało im wzajemnie się umacniać duchowo, a w czasie drogi trwać w skupieniu i modlitwie. Pisał do rodziny:

“Wielu często mnie martwi swoją obojętnością w rzeczach wiary; pocieszam siebie tym, że sam byłem nie lepszym, bodaj nawet gorszym, nie tylko więc oni mnie tym nie odstręczają, ale nawet pociągają. Jeżeliby mnie odepchnięto – czym byłbym obecnie?” (3).

“Ta obojętność w sprawie religii smutno oddziaływa na mnie przypomnieniem mojej przeszłości. Rad bym przelać moje przekonania teraźniejsze i podzielić się skarbem przez wiarę nabytym, ale łaska Boska więcej pomoże, aniżeli moje niedołężne starania” (4).

W Tomsku pozostał Kalinowski dwa miesiące pielęgnując chorego zesłańca. Dopiero w końcu stycznia 1865 roku, z nową grupą zesłańców, wyruszył do Krasnojarska nad Jenisejem, początkowo saniami pocztowymi, później – gdy oddał je chorym i słabym towarzyszom – pieszo wraz z innymi. Stamtąd odbył długą drogę do Irkucka nad Angarą, blisko Bajkału. Przybył tam przed Wielkanocą 1865 roku.

Po nowej rejestracji wysłano ostatecznie zesłanych do ich miejsca przeznaczenia. Władze carskie kierowały ich zazwyczaj do Piotrowskich Zakładów Żelaza, Akatui, Czyty lub kopalń srebra w Nerczyńsku, gdzie warunki pracy były najcięższe. Powędrowała tam większość jego towarzyszy drogi. Na interwencję rodziny u irkuckiego gubernatora, Józefowi pozwolono wybrać miejsce osiedlenia. Gdy wybrał Piotrowskie Zakłady Żelaza, życzliwy gubernator Szałacznikow, odradził mu, proponując raczej Usol, gdzie znajdzie dobre towarzystwo.

“Przeznaczenie mnie do Usola uważam za jedną z tych chwil, które stanowią o przyszłości człowieka w tej pielgrzymce ziemskiej. Była to łaska miłosierdzia Bożego, którą po Bogu muszę zawdzięczać tym, przez których ona mi zjednaną została. Poznałem też wówczas potęgę modlitwy. Lecz jednocześnie w miarę otrzymanych dobrodziejstw stałem się też dłużnikiem przed Bogiem, jak za to dobrodziejstwo, tak również i za wszystkie inne, które jedne po drugim następowały” (5).

Wyruszył z towarzyszami w Wielki Czwartek. Pisze: “Dzień był słotny, chłodem wiało, droga grząska i wybojów pełna. Znaczną jej część odbyliśmy piechotą, idąc brzegiem i tu i ówdzie załamując się na lodzie, który tajał” (6).

Faktycznie, gdy Józef dotarł tam w Wielką Sobotę 1865 roku (kilkadziesiąt kilometrów od Irkucka), znalazł wielu znajomych z Litwy, między innymi wspomnianego już kuzyna Jakuba Gieysztora i Aleksandra Oskierkę, który natychmiast się nim zaopiekował. Ponad osiemdziesięcioosobowa grupa Polaków była tu dobrze zorganizowana, miała swój samorząd i starostę. W Usolu znajdowały się warzelnie soli, przy których – na wyspie – w koszarach mieszkali zesłańcy. Józef dzielił pokój z Feliksem Zienkowiczem, aresztowanym za pomoc powstańcom.

Nałożone mu po przybyciu kajdany nie ciążyły zbytnio, gdyż nie noszono ich stale, jedynie przy opuszczaniu koszar i wyjściu do miasta. Jego praca polegała na wyrzucaniu z kotłów w których krystalizowała się sól, osadu wapnia, marglu i innych minerałów. Pierwsze miesiące były trudne z powodu złego samopoczucia. Ociężałość i senność odbierały mu siły. Pisał do rodziny: “Oprócz modlitwy nic nie mam, co bym ofiarował Panu Bogu, uważać ją mogę jako jedyny mój datek; pościć mi nie wolno, jałmużnę nie bardzo jest z czego dawać, do pracy sił nie ma, cierpieć i modlić się tylko mi zostaje. Większych jednak skarbów nie miałem nigdy i nie chcę więcej” (7). I nieco później: “Bóg zsyła chmury dlatego, żeby słońce żywiej jaśniało” (8).

Ponieważ w Usolu znajdowały się podobne do ciechocinkowych słone źródła, aby wzmocnić ciało zaczął stosować słone kąpiele, zrywając się do basenu – mimo senności – co rano, o piątej.

Wkrótce – mimo młodego wieku – został wybrany w samorządzie jednym z sędziów. Przysparzało mu to pracy, gdyż grono Polaków powiększało się i wzrastały spory. On, delikatnego zdrowia, długo nie mógł się przyzwyczaić do życia koszarowego. Dojrzały wszakże do życia wspólnotowego, starał się pomagać innym. Nie dyspensował się z prostych prac domowych jak sprzątanie, rąbanie i znoszenie drzewa opałowego, skrobanie jarzyn i ich uprawa w przykoszarowym ogródku; chętnie oddawał “dziesięcinę” z własnych dochodów na rzecz potrzebujących, a nawet – jak już wspomniano – dzielił między nich swoją bieliznę i ubrania.

W Usolu rozwinął akcję samokształceniową: zorganizował komplety, wykładał matematykę, fizykę i inne nauki ścisłe – w tym gronie był ekspertem. Zajął się też nauczaniem dzieci zesłańców, przybyłych tu z rodzinami. Chętnie brał udział w dysputach na tematy społeczne i polityczne, wyciągając wnioski z historii, zwłaszcza z wydarzeń związanych z powstaniem. Pogłębiał własne fachowe wykształcenie przez literaturę z zakresu mechaniki i budownictwa, którą przesyłała rodzina. Udoskonalił swoją umiejętność posługiwania się łaciną, angielskim, francuskim, co w przyszłości bardzo ułatwiło mu stabilizację życiową. Z największym zaangażowaniem oddawał się studium teologii. Jego zesłańcza biblioteczka zgromadziła najlepsze dzieła z tej dziedziny.

Coraz częściej myślał o ślubie złożonym Bogu w czasie egzekucji Sierakowskiego, że życie swoje poświęci służbie Bożej. Rozumiał, że teraz wszystko powinno zmierzać do realizacji tego poświęcenia. Ascetyczny tryb życia, jaki sobie narzucił, jednych drażnił, u drugich budził szacunek. Wykształceniem religijnym przewyższał przebywających na zesłaniu księży. Był duchowym autorytetem. Aleksander Sochaczewski właśnie jego umieścił na pierwszym planie swego obrazu “Poranek”. Kroczy w nim na czele grupy katorżników, prowadzonych do prac, spokojnie i godnie, obserwowany z szacunkiem przez eskortującego żołnierza.

Ze wspomnień Sybiraków przebija się powszechne przekonanie o nieskazitelności jego charakteru, wprost świętości. Mówi o niej inwokacja litanijna zesłańców: “Przez modlitwy Kalinowskiego wysłuchaj nas Panie!” Te pochwały zaniepokoiły rodzinę, która obawiała się, że ascezą zniszczy swoje zdrowie, a mistyką doprowadzi się do metapsychozy. Na ostrzeżenia odpowiada: “Droga Siostrzyczka uważa za przesadne moje usposobienie religijne, a jakże ja nie mam cały się oddać temu uczuciu religijnemu, które mnie w najtrudniejszych chwilach życia ratowało i przeistoczyło mnie całkiem, wskazując mi prawdziwą drogę życia. Bóg się cały nam oddał za nas, jakże mam nie poświęcić się Bogu?” (9).

Ludwice Młockiej tłumaczy: “Bóg w miłosierdziu swoim podźwignął mnie ze stanu niewiary właśnie wtedy, kiedy wkrótce miała nastąpić chwila próby i cierpienia, które bez wiary stają się albo drogą upadku, albo – co może jeszcze gorzej – pychy i wyrzutów Opatrzności. Dzisiaj, ogrzany uczuciem religijnym, w cierpieniu widzę pokutę za przeszłość, spokojnie patrzę w rzeczywistość, i w przyszłości światłą upatruję nadzieję dla siebie, we wszelkim położeniu, w jakim spodoba się Opatrzności mnie doświadczać. (…) Położenie moje obecne tak rozumiem: w powołaniu kapłana widziałbym najwięcej pożytku dla siebie i dla bliźnich. Czy łaska Boska do tego mnie usposobi i do pracy kapłańskiej kiedyś mnie powoła – Bogu jednemu to wiadomo. Dzisiaj stosuję się do mego położenia, nie zapominając jednak o przyszłości – wszak Bóg jest mocen wyzwolić mię z teraźniejszych warunków, nie chciałbym, żeby mnie wtedy znalazł nieprzygotowanym i «dom» – jak się Apostoł wyraża – «nie opróżnionym»” (10).

Niebawem władze carskie usunęły z Usola kapłanów, wywożąc ich do Tuńki, za potajemnie sprawowane czynności religijne. Ostoją i podporą duchową zesłańców stał się Józef wraz ze staruszkiem, ks. Stulgińskim, któremu pomagał w konspiracyjnych nabożeństwach.

W czerwcu 1866 r., w następstwie amnestii, pięćdziesiąt osób – wśród nich Józefa – zwolniono z katorgi. Karę ciężkich robót zamieniono im na tzw. osiedlenie. Mogli opuścić usolskie koszary i zamieszkać swobodnie w mieście. Odtąd obowiązywała ich dość znośna praca, wyłącznie latem, w miejscowych ogrodach.

Ta wolność niosła z sobą wzmożoną troskę o utrzymanie. Kalinowski imał się każdego zajęcia, byle związać koniec z końcem. Do Usola dojeżdżał z Irkucka marianin, ks. Krzysztof Szwernicki, również zesłaniec, którego parafia obejmowała całą wschodnią Syberię. Zimą saniami, latem końmi objeżdżał swoją rozległą parafię, śpiesząc z posługą kapłańską. On to umocnił Józefa w postanowieniu poświęcenia się Bogu, polecając mu zrezygnować z pracy “światowej”, polecić byt materialny Panu Bogu, urządzić życie bardziej po zakonnemu. Miał też pogłębiać studia teologiczne, aby – kiedy Bogu spodoba się powołać go do stanu duchownego – był do niego choć w części przygotowany.

W lipcu 1868 roku kolejna carska amnestia pozwala mu przenieść się z Usolu do dowolnej miejscowości na Syberii. Wybrał Irkuck ze względu na polską parafię i osobę ks. Szwernickiego. Nie przeniósł się od razu. W lipcu 1868 r., spodziewając się amnestii, pisał do Feliksa Zienkowicza: “Wolałbym jeszcze odroczyć swój wyjazd, chcąc przygotować niektóre z dzieci do pierwszej Komunii w czasie bytności spodziewanej księdza. – Do zajęcia się dziećmi jużem trochę przywykł i ochoczo się doń wezmę, nie ufając jednak własnym siłom, trwoży mnie myśl, czy wydołam” (11).

W Usolu z miejsca znalazł pracę. Uczył dzieci, udzielał korepetycji. Prosił rodzinę, by nie przysyłała mu pieniędzy; gdyż odtąd zamierzał pomagać rodzicom kształcącym młodsze rodzeństwo. Te pomyślne warunki cieszyły go i obszernie pisał o nich w listach. “Każdy z tam osiadłych oddał się pracy swego fachu; lekarze byli bardzo wzięci; wielu z nas znalazło zajęcie w nauczaniu młodzieży szkolnej. (…) Kilku z naszych oddało się kupiectwu, inni znowu różnym rzemiosłom. Niektórzy zaś poświęcili się naukom przyrodniczym” (12).

W grudniu 1868 r. pisze o sobie: “Mieszkam sam jeden, ale w swojskim otoczeniu; mam jeden pokoik na dole z oknami na zachód. Wstaję koło siódmej, staram się co dzień być w kościele, biegnę do zajęcia, które trwa od 1-ej, obiad, wracam do domu i reszta dnia do mnie należy” (13). “Biedzę się teraz z rozmaitymi naukami, którem pozapominał, albo raczej, których nigdym dobrze nie umiał: mianowicie do języków francuskiego i angielskiego wielkie było moje rozczarowanie; przeglądam historie i geografie w Gallów mowie, zaczepiam geometrię, a z kolegami przypominam rachunek różniczkowy. W tym zajęciu godziny pędzą jedne drugie, nieraz tylko późna w nocy godzina odeń mnie odrywa” (14).

Ludwice Młockiej donosi w lutym 1869 roku: “Od połowy tego miesiąca będę już dźwigał na sobie cały ciężar małżeńskiego pożycia, w tym mianowicie względzie, że będę miał pod swoją opieką jakby przybranego synka. Nie mogłem nie uczynić tego mając na widoku znakomite zdolności dziecka i całe niebezpieczeństwo moralne, jakie mu groziło” (15).

Odtąd w listach Kalinowskiego do rodziców piętnastoletni Marianek sporo zajmuje miejsca. “Miesiąc ten cały jestem w trwodze o mego chłopaka, który obecnie składa swoje egzaminy roczne do klasy IV-tej, ale dzięki Bogu nieźle one poszły. (…) Dzisiaj tylko mogę ocenić, ile to trwogi i troskliwości kosztują dzieci rodziców, kiedy mnie obce dziecko tak obchodzi. (…) – Bijąc się w piersi, dzisiaj wyznać muszę, że niedawno przyszedłem do przekonania, że to co mam w sobie dobrego, to głównie z domu wyniosłem, że istotnym skarbem jest dobre wychowanie. Jeszcze tak niedawno pycha mówiła co innego, dzisiaj korzę się przed prawdą” (16).

Gdy po roku przybrani rodzice Marianka zgłosili się po niego, Kalinowski rozstawał się z nim z trudem. Nie wchodziło tu w rachubę nadmierne przywiązanie, ale obawa, że chłopiec wsiąknie w rosyjskie społeczeństwo i utraci wiarę oraz poczucie więzi narodowej, co było, niestety, częstym losem polskich dzieci na Syberii. Dlatego ujmował się za nimi, wspomagał je i przede wszystkim modlił się za nie. Coraz też bardziej odkrywał wartość modlitwy i jej skuteczność. Wiele światła znalazł w lekturze konferencji francuskiego jezuity Feliksa.

“Szczególnie zajęła mnie część o wychowaniu, znalazłem w nich te myśli, na których – jeszcze w więzieniu – rozpatrując swą przeszłość, ustaliłem swój pogląd na przedwczesną samodzielność młodzieży, opuszczenie gniazda rodzinnego przed czasem, zobojętnienie stąd na pociechy ogniska domowego i szukania pociechy w niewłaściwych źródłach, skąd tyle nieszczęścia wylało się na naszą społeczność, a szczególniej na kraj nasz” (17).

Z Irkucka Józef pisał do ks. Antoniewicza: “Lat sześć już prędko się kończy od śmierci mojej cywilnej, sześć lat przebytych w istotnym grobie. Nie mogę jednak nie wyznać, że to położenie ma także swój pewny urok: niemoc osobista wobec zewnętrznych okoliczności, ubezwładniając wolę, czyni ją poddaną Bogu w takiej zupełności, że każda chwila jest ciągłym polecaniem się Bożej Opatrzności” (18).

W Irkucku dostał Józef od ks. Szwernickiego “najpiękniejszą książkę” – brewiarz. Odtąd żył jeszcze bardziej słowem Bożym, inspirującym jego modlitwę. Historia zbawienia objawiała mu coraz pełniej Boga miłosiernego, który nie przestaje wprawdzie wymagać od człowieka pracy, ale jednocześnie lituje się nad słabością ludzką i zawsze jest obecny tam, gdzie sam człowiek wystarczyć sobie nie może.

Na “osiedleniu” w Irkucku przebywał Józef cztery lata – czas krzepnięcia jego powołania kapłańskiego. Streśćmy ten okres opinią żony przyrodnika Benedykta Dybowskiego, wyrażoną w liście z sierpnia 1868 roku, gdy Józef wyjechał z Irkucka: “Twoje modlitwy, Twoje przykłady, czyż to mało dla takiego grzesznika jak ja? Nie chcę psuć, ani pochlebiać, pokora zawsze jest potrzebna – lecz pozostaw mi to przekonanie, że stosunki z Tobą zrobiły mnie lepszym, jak mi się zdaje. Módl się więc za mnie w dalszym ciągu”(19).

Od życia towarzyskiego Józef nie stronił, choć gra w karty nużyła go. Zabawianie pań łączyło się zwykle z tańcem. Uchodził za dobrego tancerza, był duszą towarzystwa. Poszerzył listę swych znajomych, związał się z Syberyjskim Oddziałem Towarzystwa Geograficznego w Irkucku, opracowując wyniki badań dr Dybowskiego i członków jego ekspedycji znad Bajkału; w 1872 roku władze Towarzystwa zaproponowały mu nawet udział w wyprawie badającej spławność Jeniseju i Angary. Z propozycji nie skorzystał, gdyż starał się o powrót w strony rodzinne lub przynajmniej do europejskiej części Rosji. Tęsknił. Pisał: “Trudno nie pragnąć wyjazdu stąd do guberni rosyjskich, gdyż to jest jednym stopniem bliżej do nadziei powrotu do kraju” (20).

Pozwolenie na opuszczenie Irkucka uzyskał w październiku 1870 roku, mógł osiedlić się w guberni astrachańskiej, w Carewie. Ciepły i mokry klimat Carewa oraz szalejąca tam cholera zdecydowały, że pozostał w Irkucku, gdzie był już dobrze “zadomowiony”. Stamtąd – wspominając nie dość przemyślaną działalność Feliksa Zienkowicza – napisał do Jakuba Gieysztora list na temat dziennikarstwa, który do dziś nie stracił swej aktualności.

“Mnie się widzi, że wszyscy obecnie poświęcający się dziennikarstwu, za wcześnie do nauczania i krytyki się biorą. Stąd więcej do pomieszania pojęć się przyczyniają aniżeli do ich sprostowania. Stąd woda mętna i wiadome skutki. Popularyzowanie nauk jest to przeniesienie plotkarstwa z gruntu towarzyskiego na grunt naukowy, więc i z tej strony korzyść wątpliwa.(…) Szczerze i wcale nieskromne wypowiadam zdanie, że nawał pism ulotnej treści, bo – uczciwszy ich ścisłe tytuły – trudno je inaczej nazwać, nie tylko jest miarą braku poważniejszej samodzielnej myśli, ale nadto złą wskazówką na przyszłość. Cóż z ogromu wiadomości połkniętych, ale nie przeżutych i źle strawionych, jakież stąd skutki dla organizmu społecznego” (21).

Żył pragnieniem powrotu do kraju i gromadził fundusze na drogę. Na skutek starań, w drodze do Carewa pozwolono mu zatrzymać się w Permie. Uzyskał nawet list rekomendacyjny od naczelnika żandarmerii irkuckiej do jego odpowiednika w Permie.

Przybył tam w sierpniu 1872 roku. Inspektor szkolny Aleksander Orłow, znajomy matematyk z Irkucka, wyszukał mu niezłe zajęcie nauczyciela domowego w zamożnych rodzinach rosyjskich. Polonia, kościół katolicki, mieszkanie na plebani, kontakt z księżmi uczyniły mu miłym roczny pobyt w Permie. Proboszcz Michał Fischer pisał do Józefa: “Od czasu wyjazdu Pana smutny jestem, wokoło mnie i w życiu moim pozostała dziwna pustka. Tak mi było miło modlić się, czytać i rozmawiać z Panem” (22).

Po niecałym roku Józef uzyskał od władz dwumiesięczny urlop z nadzieją przedłużenia go na dalsze miesiące. W czerwcu 1873 roku wyruszył w ojczyste strony do mińskiego Hrozowa. Po dziesięciu latach zesłania spotkał wreszcie rodzinę w komplecie. Radość spotkania przyćmiewał brak kościoła w Horozowie, a także trudne warunki materialne Kalinowskich. Po drodze zatrzymał się w Smoleńsku, gdzie oczekiwał wyniku starań o umorzenie zesłania. Przy okazji podjął się – jak zwykle – edukacji dzieci. Wyczekiwanie męczyło go psychicznie: powrót na zesłanie przekreśliłby rychłe poświęcenie się Bogu w kapłaństwie zakonnym. Widząc, jak ceniono jego osobę, ubiegano się o jego przyjaźń, modlił się: “Boże, obdarz mnie pokorną prostotą, niech się nie cenię wyżej nad to, co jestem i nie wydaję się na zewnątrz innym, jakim jestem przed Tobą, który przenikasz tajniki serca mojego. (…) Niech oceniam pracę, talenty i cnotę bliźnich bez pochlebstwa, uniżenia się i zazdrości, ale w duchu prawdy, osobistej godności i nieudawanej (nieobłudnej) miłości” (23).

Przed Bożym Narodzeniem 1873 roku w Petersburgu zatwierdzono jego zwolnienie z zesłania, urzędowe pismo władz dostał w lutym roku następnego.


(1) List 41, s 106.
(2) List 60, s. 138.
(3) List 73, s. 167.
(4) List 58, s. 133.
(5) Wspomnienia, s. 104.
(6) Tamże.
(7) List 77, s. 186.
(8) List 73, s. 169.
(9) List 77, s. 186-187.
(10) List 74, s. 173.
(11) List 99, s. 249.
(12) Wspomnienia, s. 115.
(13) List 108, s. 266.
(14) List 109, s. 267.
(15) List 111, s. 271. Chodzi o sierotę Mariana Kwiatkowskiego.
(16) List 118, s. 290.
(17) List 73, s. 167.
(18) List 123, s. 297.
(19) Bender Ryszard, Powstaniec-zakonnik, Warszawa 1977, s. 104.
(20) List 121, s. 294.
(21) List 188, s. 404.
(22) Powstaniec-zakonnik, s. 111.
(23) Czesław Gil OCD, Ojciec Rafał Kalinowski, Kraków 1979, s. 154.