Pokój w niepokoju…

Nie cofaj się przed trudem, choćby się zdawało, że mu nie podołasz. Niech wszyscy znajdą u ciebie współczucie. S. 148

W każdego z nas wpisane jest dążenie do szczęścia, wszyscy chcą żyć w radości i pokoju. W szczęściu rozumianym powierzchownie nie ma miejsca na trud i cierpienie. Najmniejsza przeciwność staje się zagrożeniem, trud zabiera dobre samopoczucie, z twarzy znika uśmiech, a człowiek czuje się nieszczęśliwy. Mechanizmy obronne rozdrażnione negatywnym zdarzeniem krzyczą: „uciekaj!” Człowiek więc ucieka, biegnie ile sił w nogach, dopiero co wywinął się z jednej trudności, a już pojawia się następna i następna… Wszystkie siły są skoncentrowane na zachowaniu świętego spokoju, co kończy się nieustannym napięciem i życiem w ciągłym niepokoju. Przecież w każdej chwili coś lub ktoś, może zniszczyć mój misternie budowany domek z piasku!

Prawdziwego pokoju nie można zbudować na rzeczach przemijających. Jedynie w Bogu człowiek może być całkowicie wolny i bezpieczny. Skoro zawierzyliśmy Bogu, który jest Miłością, to całą naszą rzeczywistość, zdarzenia małe i duże musimy przeżywać jako pochodzące od Miłości i w niej zanurzone. Wiara, która jest wyborem woli ma moc przemiany rzeczywistości. Nawet wydarzenia po ludzku tragiczne naświetlone wiarą uzyskują nieraz głęboki sens. Nie liczy się subiektywna ocena wydarzenia, ale nasza postawa. W życiu duchowym nic nie jest bez znaczenia, trudność która się pojawia jest szansą do rozwoju, a im bardziej obnaża ludzkie ograniczenia tym lepiej. Cofając się przed trudem zabieram sobie możliwość rozwoju, nie przyjmuję trudnej łaski sytuacji granicznej. Plan Boży co do mnie nie może się w pełni urzeczywistnić, więc nie mogę stać się tym kim Bóg chce abym był. Pokój Chrystusa to rzeczywistość dynamiczna. Nie polega on na tym, że trud i cierpienie mnie omijają, ale daje grunt do przeżywania trudu w sposób świadomy, w zawierzeniu i perspektywie miłości.

Decyzja o wejściu w trud wcale nie oznacza, że z tego trudu wyjdę zwycięsko na sposób ludzki. Trud może mnie pokonać, cierpienie może przygwoździć mnie do ziemi, może spowodować że moja bieda rozbłyśnie pełnym blaskiem. W nieprzyjemnym świetle kryzysu nic nie może być ukryte, człowiek pozbawiony podpórek wreszcie może przestać udawać. Zanim nastąpi zjednoczenie z Bogiem, musi nastąpić zjednoczenie biedy człowieka z jego własnym «Ja», człowiek musi stać się ubogi. Bo tylko opróżniony i pokorny jest zdolny pomieścić miłującego Boga. Nic dziwnego, że u takiego człowieka każdy znajdzie współczucie, bieda bliźniego jest tak samo nieskończona jak jego własna. Jest nieskończona, by mogła pomieścić Nieogarnionego – ocean miłosierdzia…

br. Filip Eliasz od Miłującej Obecności