Noc i świt – przeobrażenie w Toledo

Św. Jan od Krzyża przybył do Toledo jako więzień w pierwszych dniach grudnia 1577. Droga, którą tu przybył z Avila była długa i krata, wiodąca przez ośnieżone i zimne góry. Św. Jan nie wie, dokąd go zawiozą i jak skończy się ciężki okres więzienia.

Nocna ucieczka



Nie zanosi się na to, by sytuacja sama się wyjaśniła. Karmelici uważają proces za zakończony i czekają tylko na to, by więzień zmienił zdanie lub by go wyniszczyła anemia. Pełna wyrozumiałości postawa drugiego strażnika nie wpływa jednak na zwolnienie tempa stopniowego wycieńczania, ogarniającego organizm rachitycznego więźnia. Czuje, że jak tak dalej pójdzie, niedługo umrze i że każdy kolejny dzień zmniejsza jego i tak niewielkie szansę na przeżycie.

To prawda, że wykazuje dużo cierpliwości i że miesiące bezczynności okazują się płodne pod względem mistycznym i poetyckim, ale nie ma zamiaru skończyć życia w więzieniu. W sierpniu nawiedza go stale myśl o ucieczce. Odpycha ją od siebie, jak niemożliwy do zrealizowania plan: przypomina przecież bardziej szkielet niż żywego człowieka, ledwo trzyma się na nogach, jak więc miałby podejmować się wyczynu wymagającego skakania z okna na dach, a potem na mury obronne, zwłaszcza, że i tak by nie wiedział, w jakim kierunku uciekać. Przede wszystkim odpycha ją jednak jako pokusę, wydaje mu się bowiem, że unikanie przypadającego mu w udziale krzyża będzie tchórzostwem. Pomysł ucieczki powraca jednak coraz częściej. Nie może się nikogo poradzić ani poprosić o pomoc; swój plan musi wykonać sam, bo zdany jest tylko na własne siły. Szczegóły wykonania znamy dzięki wielu świadectwom.

Rozpoczynają się przygotowania. Nie ma zresztą wielkiego wyboru, bo istnieje tylko jedna możliwa droga ucieczki: okno wychodzące na mury obronne i urwisko nad Tagiem, i tylko jeden sprzyjający moment, tzn. noc. Przeszkody na drodze realizacji planu są dwie: trzeba w nocy sforsować drzwi celi i zeskoczyć na mury w pozycji, która może przyprawić o zawrót głowy. Jeśli chodzi o pierwszy problem, wydaje się on stosunkowo łatwy do rozwiązania. Wystarczy bowiem poprzedniego dnia, w ciągu tej jednej wolnej godziny, jaką strażnik pozwala mu spędzić w sali, zluzować śruby zamka tak, by puściły, kiedy nazajutrz je szarpnie.

Trudniejszy i wymagający większej odwagi wydaje się skok z okna, ale i na to jest sposób, choć zawierający pewną dozę ryzyka. W ciągu kilku kolejnych dni ojciec Jan oblicza odległości, wytrzymałość materiałów, jakimi dysponuje. Wysokość równa się długości dwóch związanych kocy, plus jego wysokość, a potem zostają jeszcze dwa metry na skok w próżnię, tak więc i to jest do załatwienia, pozostaje jednak inny wielki problem: gdzie umocować koce, by móc po nich spuścić się na dół? Wynalazca z przymusu znajduje środek: parapet okna zbudowany jest ze ściany grubej na pół cegły, na której leży deska, by zakonnicy nie brudzili się, gdy chcą wyjrzeć na zewnątrz. Wystarczy zatem przywiązać koce do haka, na którym wisi lampa i przymocować go między cegłami i parapetem. I wszystko gra.

Postanawia wprowadzić w życie swój plan w drugiej połowie sierpnia, w oktawę Wniebowzięcia. Z początku nie ma szczęścia: w południe udaje mu się co prawda zluzować śruby zamka, ale wieczorem przyjeżdżają do klasztoru goście, którzy śpią w tej akurat sali. Ojciec Jan decyduje się mimo wszystko na ucieczką. Po północy jednym szarpnięciem wyrywa zamek. Goście budzą się. Zapada cisza. Zasypiają ponownie. Ze związanymi kocami i zwiniętym ubraniem ojciec Jan podchodzi do okna, wyrzuca przez nie odzież, umocowuje hak i spuszcza się na dół.

Strażnik opowiada, że kiedy rano bracia poszli zbadać, jak uciekł, wydało się im to nieprawdopodobne: “Jak to możliwe, że hak lampy nie zgiął się pod ciężarem sługi Bożego, skoro wygina się pod ciężarem samych kocy?”; “jak to się stało, że nie spadł nie umocowany drewniany parapet?”; jak Jan zdołał zeskoczyć na tak wąskie mury, pokryte na dodatek kamieniami i materiałami budowlanymi? Obliczenia zbiega nie okazały się dokładne, ale efekt i tak był pozytywny.

Wydawało się, że najgorsze ojciec Jan ma już za sobą. Teraz nie pozostaje mu nic innego, jak tylko jak najprędzej oddalić się z miejsca ucieczki. Zakłada habit i rusza w drogę po murach, które na pewnym odcinku biegną wzdłuż klasztornego budynku, a dalej opasują jego ogród. Z muru ogrodu zeskakuje w stronę miasta, ale zamiast na wolnej przestrzeni lub na ulicy znajduje się na dziedzińcu sióstr od Niepokalanego Poczęcia, graniczącego z ogrodem karmelitów. Błyskawicznie zdaje sobie z tego sprawę, ponieważ słyszał o tym od strażnika. Czuje niepokój. Jeśli rano go tu znajdą, oznaczać to będzie dla niego kląska. Szuka w różnych zakamarkach, aż wreszcie znajduje występ, po którym wspina się z powrotem na mur i tym razem zeskakuje z niego na ulicę. Zdenerwowany i zdezorientowany, odziany w łachmany, biegnie ulicami miasta. Unika spotkań z ludźmi, bo nie chce, by ktokolwiek wiedział, w którą stronę podąża, z drugiej jednak strony nie wie, jak dalej iść, więc musi zapytać o drogą. Znajduje otwartą bramą i prosi właściciela o nocleg, obiecując, że odejdzie wczesnym rankiem. Tak też robi, poinformowawszy się uprzednio, gdzie znajduje się klasztor karmelitanek bosych.