Modli się człowiek

Jeśli się ukorzę, jeśli przyznam, że jestem niczym, i wyrzeknę się dobrego mniemania o sobie, i tak jak jestem, uczynię się prochem, łaska Twoja będzie mi życzliwa, bliska sercu Twoja jasność, wszelkie choćby najmniejsze zarozumialstwo utonie w otchłani mojej nicości i zginie na wieki. Wtedy ukażesz mi, czym jestem, czym byłem i dokąd doszedłem, bo jestem niczym, a nie wiedziałem o tym. Jeżeli pozostawiony jestem sam sobie, jestem niczym, samą słabością, ale gdy tylko spojrzysz na mnie, od razu staję się silny, napełniony nową radością” (O naśladowaniu Chrystusa, księga III; 8, 1).

Prawdziwie modli się ten, kto zna ranę swojego serca. Dlaczego w praktyce modlitwy ojców pustyni tak często wraca się do rozpamiętywania swoich grzechów? Sam przypisywałem temu dotąd nikłe znaczenie. Dziwne jest to rozgrzebywanie własnej słabości. A i przykre to, że w wielu wypadkach czyjeś żałosne życie nikogo nie obchodzi poza tym, który wylewa nad nim łzy; zaś nieustanne kajanie się pozostaje niezrozumiałe lub może być odebrane jako religijne szaleństwo. Hiperbola własnych kompleksów. A jeśli to jedynie rytualna skrucha, a nie dojmujący żal przed prawdą objawionej Miłości? Formalizm nie uświęca, a dziwactwa nie należą do dróg Bożych!

W modlitwie się człowiek odsłania, aż poczuje łaskę, że oto teraz spotkał się z Kimś tak autentycznym, że sam staje się prawdziwy. Łaska i prawda, które przyszły przez Jezusa Chrystusa (J 1:17), przenikają go. Musi więc, czuje tę nieodpartą konieczność, musi odsłonić przed Bogiem to, co faktycznie w nim jest, a nie to, co powinno w nim być. Bije się w piersi, nie udaje. Ani nie wyobraża sobie Boga z Jego wielkodusznością pospiesznie przyjmującego modlitwę, ani nie zakłamuje swych uczuć, aby przekonywać siebie samego, jak bardzo jest pokorny. Na początku więc modli się ze skruchą o odpuszczenie dawnych lub obecnych win (łac. obsecratio), bo jak twierdzi Jan Kasjan, trudno przypuszczać, aby Duch Święty wyrzekł coś przez Apostoła mimochodem i bez przyczyny. A Apostoł poleca wpierw modlitwę prośby (1 Tm 2:1), która w pojęciu ojców pustyni jest właśnie modlitwą obsecratio.

Z całą szczerością musi człowiek stanąć przed Bogiem, wraz z uznaniem swego zakłamania z powodu własnych grzechów, nie żywi on bowiem pobożnych pragnień ani uczuć, które otwierałby go na łaskę. Przy całym swym nędznym wysiłku może co najwyżej wiedzieć, czego pragnąć powinien. Bije się w piersi, bo to jedyny sposób i najlepszy, aby zaznać uzdrawiającego dotyku Zbawiciela. Gdyby unikał dotyku prawdy, jaka byłaby dalsza jego modlitwa? „Nie ma sensu prosić Boga z udawaną gorliwością o A, podczas gdy w rzeczywistości z całego serca pragniemy B” – napisał Lewis. „Niewykluczone, że nasze pragnienia można przedstawić Bogu jedynie jako grzech, za który należy żałować” (O modlitwie). Może nie chodzi tylko o to, że same pragnienia mogą być grzechem, ale o fakt, że przedstawiamy je Bogu tak, jak On według nas chciałby je widzieć. A nawet tak, jakby pochodziły od Niego.

o. Zenon Choma OCD


Czytaj dalej w najnowszym numerze „Głosu Karmelu”