Ku odkryciu małej drogi

Kiedyś chciała płacić miłością za miłość, dorównując, w miarę możliwości, nieskończonej Miłości Boga, czyniąc "szaleństwa z miłości" dla Jezusa, który dla nas uczynił tyle "szaleństw z Miłości" (L 85), kochając Boga "bardziej niż był kiedykolwiek kochany".

Cierpienie otoczone chwałą



Pewnym jest, że cierpienie przynosiło jej w tamtym okresie wiele poprawek w kursie. Cierpienie jest tu obecne. W obfitości. W licznych i odmiennych dziedzinach…

Nie mówmy o zewnętrznej surowości, jaką narzuca młodej Martin, wyrosłej w rodzinie dobrze sytuowanej i otoczonej komfortem swoich czasów, klasztorne życie. Jest ono tym, czego chciała, i co przyjmuje z ogromną wspaniałomyślnością i niecierpliwością: wszystkie wyrzeczenia w dziedzinie wyżywienia, odpoczynku, przestrzeni, higieny, mieszkania, temperatury w tym nieogrzewanym domu… Oto arena, na której stoczy swoją walkę o świętość, o miłość bez końca i bez ograniczeń.

O wiele większa jest samotność uczuciowa. Paulina i Maria, które wstąpiły przed nią do Karmelu, nie mają zamiaru odtwarzać rodzinnego klimatu Buissonnets, z którego dobrowolnie zrezygnowały. Jest jeszcze matka Maria od świętego Gonzagi: Teresa odkrywa szybko jej pobudliwość, która w niespodziewany i nieprzewidywalny sposób przyćmiewa promieniowanie i ciepło jej matczynego serca. Teresa doświadcza też trudnej strony życia we wspólnocie, którą przypomni później słowami: “te pożałowania godne skłonności natury” (C 19r), te “walki”, “porażki” i “słabości” (C 23v), jakie odkrywa w sobie samej i w innych, “te ułomności moralne, [które] są chroniczne”: “brak rozsądku, wychowania, drażliwość właściwa niektórym charakterom, czyli te wszystkie rzeczy, które bynajmniej nie czynią życia przyjemnym” (C 28r).

Jeszcze bardziej oczyszczające okazują się oschłość, senność i roztargnienia w czasie codziennych dwóch godzin modlitwy i w czasie dorocznych rekolekcji. Teresa często do tego powraca. Wspominając bezgraniczne cierpienie spowodowane upokarzającą chorobą ojca (do której wkrótce wrócimy), pisze: “Wkrótce i moja dusza zaczęła dzielić udręki serca. Moim codziennym chlebem stała się oschłość; pozbawiona wszelkich pociech, byłam jednocześnie najszczęśliwszą spośród stworzeń, ponieważ wszystkie moje pragnienia zostały zaspokojone” (A 73v).

Teresa pisze z perspektywy lat. Wiemy jednak, że w tamtej chwili cierpienie było często… czystym cierpieniem, zbijającym z tropu, i na które Teresa reaguje pokornie, “w słabości”, “bez radości, bez odwagi, bezsilnie” (L 82), wiedząc, że jest “słaba, bardzo słaba” i “każdego dnia doświadcza go na nowo” (L 109).

Wielkoduszność Teresy, wstrząsanej nieustannie, nie załamuje się. Jest trzciną – symbol umieszczony na jej ubraniu karmelitańskim – która zgina się ale się nie łamie (L 55). W późniejszym okresie, cierpienie podsyci jedynie tę wielkoduszność. Teresa chce przemieniać każdą słabość i każde doświadczenie w miłość do Jezusa: kochając tylko Jego, w sposób coraz bardziej pokorny, czysty i ciągle coraz więcej, podnosząc się po każdym upadku, by rozpoczynać od nowa. Używa drogich jej w tym okresie porównań: chce oddać się Jezusowi jak “piłeczka” do zabawy, pokorna i mata jak “ziarnko piasku”, “nieznane” i “zapomniane”, deptane “pod stopami wszystkich”, lecz “dostrzegane przez Jezusa” (L 95).

Każde cierpienie jest dla niej dobrem. Jest monetą, którą płaci się za świętość! Cierpienie nosi wówczas swego rodzaju aureolę. Teresa powtarza z przekonaniem słowa ojca Pichon: “Świętość! Trzeba ją zdobywać na ostrzu miecza, trzeba cierpieć… trzeba konać…” (L 89).