Cierpienie wyciągało do mnie ramiona

24 września 1890 roku, ma miejsce welacja Teresy: zmienia biały welon nowicjuszki na czarny welon profeski: "Wszystko było całkowicie przysłonięte łzami... Nie było Tatusia, by pobłogosławił swą Królową...".

Choroba pana Martin



Okres dziewięciu miesięcy postulatu Teresy zdaje się okresem szczególnych doświadczeń; wali się na nią prawdziwa burza wstrząsów wszelkiego rodzaju. Na zewnątrz jednak, nic nie wskazuje na doświadczenia, które już teraz stają się jej udziałem: “Pierwszym moim krokom towarzyszyły raczej ciernie niż róże. (…) Jezus pozwolił mi zrozumieć, że chce mi dawać dusze poprzez krzyż” (A 69v).

Tym, co podkreśla rzadką intuicję młodziutkiej karmelitanki jest fakt, że od początku uchwyciła życie zakonne “takim, jakie jest… nie dziwiła jej żadna ofiara,, (A 70 r). Teresa czuje, że jest na swoim miejscu, gdzie Chrystus chce, żeby była: “Przychodzę, Panie, pełnić Twoją wolę” (Ps 39). Jednakże, serce człowieka nie oszczędza bólu.

Pierwsze niepokoje wywołuje zdrowie pana Martin. 1 maja 1887 roku, występuje u niego dość mocne przekrwienie mózgu; częściowy paraliż szybko jednak mija. Na początku 1888 roku, powraca arterioskleroza: pan Martin miewa chwile wielkiego zmęczenia i utraty pamięci. Brutalnie uświadamia sobie swój stan, gdy, pewnego dnia, przez niezwyczajne dla siebie niedbalstwo, pozwala umrzeć z pragnienia swojej ulubionej papużce. Kilka dni później, w rozmównicy Karmelu, zwierzy się córkom ze swej modlitwy: “Mój Boże, tego już za dużo, tak, jestem zbyt szczęśliwy, to niemożliwe, by tak iść do Nieba; chcę dla was coś wycierpieć! Tak więc ofiarowałem się…” (L 261).

Dwa wydarzenia rodzinne przyczyniają się do pogorszenia stanu zdrowia ojca: z jednej strony, problem Leonii, która, wstąpiwszy 16 lipca 1887 roku do klasztoru wizytek w Caen, nie potrafi się do niego przystosować, tak, że 6 stycznia 1888 roku, ojciec musi zabrać ją z powrotem do Lisieux. Z drugiej strony, Celina, jego jedyne oparcie, kończy właśnie dziewiętnaście lat i … szybko podejmuje decyzję: w sobotę, 16 czerwca, powiadamia ojca o swym pragnieniu wstąpienia do klasztoru.

Wiadomość ta wywołuje szok u pana Martin; wstąpienie do Karmelu w Lisieux jego “Królewny” jest jeszcze tak żywe w jego pamięci… Przeczuwa samotność swej starości. 23 czerwca, rano, wyrusza potajemnie, nie powiadamiając nikogo, gdzie oczy poniosą. Panika w Buissonnets… Kto go widział? Kto wie, gdzie go znaleźć? Daremne poszukiwania. Ucieczka śmiertelnie niepokojąca dla pozostających bez wieści dzieci. Noc głębokiego niepokoju dla wszystkich. 24 rano, przychodzi telegram od pana Martin z prośbą o przysłanie, na “poste restante”, pieniędzy. Pomaga to trafić na ślad uciekiniera. Celina i wuj Guérin udają się natychmiast do Hawru, na pocztę, i, trzy dni później, sprowadzają Ludwika Martin do domu.

Zdarzenie to rani, bardziej niż resztę rodziny, Teresę ugodzoną w serce jej dziecięcej miłości…

Przez kilka miesięcy panuje spokój. Jednakże, krąży wiele upokarzających uwag na temat ojcowskiej choroby: “Na zewnątrz, wiele osób czyniło nas odpowiedzialnymi za to nieszczęście, wynikłe, jak uważano, z nadmiaru smutku, zwłaszcza z powodu wstąpienia Teresy” (L 81).

Łatwo odgadnąć rozbicie Teresy, dotkniętej w tym, co dla niej najdroższe! Nawet jej pismo zdradza cios. W chwili, gdy ojciec najbardziej potrzebuje “swego beniaminka”, ona nie może pospieszyć mu z pomocą! Niemożność przebywania na codzień z rodziną nie jest wcale najmniejszym wyrzeczeniem w Karmelu. Gdzieś głęboko, rodzina leży nam tak bardzo na sercu! Teresa powie później: “Nie rozumiem świętych, którzy nie kochają swojej rodziny…” (DE 26.5.9). Ale Teresa jest mocna. Zadziwia swą mistrzynię nowicjatu, która przychodzi, by ją pocieszyć, mówiąc: “Cierpię bardzo, ale czuję, że mogłabym cierpieć jeszcze więcej” (A 73 r).

Podczas, gdy pojawia się okazja, by zacieśnić więzy siostrzane z siostrą Agnieszką od Jezusa i siostrą Marią od Najświętszego Serca, tej ostatniej, która próbuje zatrzymać ją przy sobie, Teresa odpowiada łagodnie: “Dziękuję siostrze, byłabym bardzo szczęśliwa, gdybym mogła pozostać z siostrą, lecz lepiej będzie, jeżeli zrezygnuję z tego; nie jesteśmy już przecież w domu!” (CG, 367).

Znajduje nawet siłę, by opanować swój niepokój i tym samym dodać odwagi Celinie: “Życie bywa często uciążliwe. Jakaż gorycz, ale zarazem jakaż słodycz! Tak, życie kosztuje, z trudem zaczynamy dzień pracy (…). Gdybyż przynajmniej odczuwało się bliskość Jezusa! (…) Ach! jakże nudno i pusto, gdy nie ma Jezusa! Ale cóż czyni ten słodki Przyjaciel? Czyż nie widzi jak jesteśmy strwożone, nie odczuwa ciężaru, jaki nas przygniata? (…) On jest tuż obok nas i żebrze o ten smutek (…). Wznieśmy się ponad to, co przemija; Jezus ukrywa się, lecz odgaduje się Jego obecność; wylewając łzy osuszamy Jego” (L 57).

I jeszcze: “Jakaż to łaska, gdy rano nie czujemy cienia odwagi, żadnej siły, by praktykować cnotę; to właśnie moment, by przyłożyć siekierę do korzenia drzewa. (…) To prawda, że czasami odczuwamy pokusę, by wszystko zostawić, lecz jeden akt miłości, nawet ten, którego nie czujemy, naprawia wszystko, a nawet więcej czyni. Miłość może uczynić wszystko. Jezus nie tyle patrzy na wielkość czynów czy nawet na trudności, ile na miłość, która powoduje owe czyny” (L 65).