Jestem córką Kościoła

Taką odnowę-reformę św. Teresa od Jezusa uczyniła sprawą swego życia. Sąd nad współczesnością zaczęła od samej siebie. Nałożyła sobie obowiązek modlitwy i pokuty za powstałe zło i rozbicie Kościoła.

Apostolstwo życia kontemplacyjnego



Ten program życia św. Teresa wypracowywała do końca swych dni. Z każdym rokiem dodawała nowy element do swego eklezjalnego myślenia. Pogłębiały je zarówno przeżycia zewnętrzne, jak i mistyczne. Wizja piekła zrodziła pragnienie doskonałego wypełniania ślubów. Założenie wspólnoty św. Józefa w Awili zdopingowało ją do redakcji swoich Konstytucji. Profanacja kościołów i klasztorów przez reformację kazała jej w duchu ekspiacji, w wielkim trudzie, zakładać nowe Karmele. Żar apostolski nie pozwalał jej spocząć i ciągle wynajdywał nowe sposoby służby Kościołowi.

Z każdym dniem – pisze – rosły we mnie gorące pożądania przyczynienia się w czymkolwiek do zbawienia jakiej duszy. I nieraz miałam takie uczucie, jakby kto posiadał w schowaniu u siebie skarb wielki i chciałby użyczać z niego wszystkim, a nie może, bo mu ręce związano“.

I oto Bóg rozwiązał jej ręce. Do kraty Karmelu św. Józefa przysłał misjonarza wracającego z Ameryki, o. Alfonsa Maldonado, który przedstawił jej rozpaczliwą sytuację Kościoła wśród Indian zachodnich. Mówił o duszach, które idą na zatracenie z braku misjonarzy i kapłanów, a równocześnie o nadużyciach i chciwości konkwistadorów deprawujących tubylców i niweczących pracę misjonarzy. “Udałam się potem do pustelni – pisze – i tam, zalewając się łzami, wołałam do Pana, błagając Go, by mi dał sposób i możność pozyskania jakiej duszy dla Jego służby, kiedy Mu czart tyle ich wydziera; aby przynajmniej modlitwa moja, kiedy nic więcej uczynić nie mogę, miała przed Nim jaką ku temu skuteczność. Serdecznie zazdrościłam tym, którym dane jest dla miłości Pana naszego poświęcić się tej wielkiej sprawie, chociażby tysiąc razy na śmierć narazić się mieli. (…) Jest to szczególny pociąg i skłonność, jaką mam od Pana, i jestem przekonana, że więcej w oczach Jego waży jedna dusza, którą byśmy z łaski i Jego Miłosierdzia naszą pracą i modlitwą Jemu pozyskali, niż wszelkie inne, jakie byśmy mogły oddać Mu usługi“.

W ten sposób kontemplatywno-eklezjologiczny ideał terezjański, zrodzony pod wpływem rozbicia Kościoła w Europie, wobec tragedii apostolatu i chrystianizacji w Ameryce, objął również swą troską kapłanów i misjonarzy. “Gdyby być mogło – modliła się święta – że za moim staraniem jakaś dusza ukochałaby więcej Pana więcej Go wielbiła, choćby tylko chwilowo, wybrałabym raczej długie życie aniżeli wieczną chwałę”. Ku jej wielkiej radości, w kwietniu 1582 r. wysłano do Afryki pierwszą wyprawę misyjną.

Czynić wielkich mistyków lub doprowadzać siostry do nadzwyczajnej osobistej świętości nie było dla św. Teresy celem samym w sobie. Chciała ona poprzez kontemplację, modlitwę, pokutę, ofiarę i samotność nauczyć je odpowiedzialnego zaangażowania się w sprawy Kościoła. Do jej czasów podkreślano wartość życia kontemplacyjnego jako istotę samą w sobie. Ona zaś poprzez własne doświadczenie nadała temu życiu znaczenie apostolskie. Tę intuicję przejął Kościół w swych dokumentach urzędowych, w “Lumen Gentium” czy “Perfectae caritatis“. Wszyscy ostatni papieże uznają i przypominają na nowo potrzebę apostolstwa miłości. “Żadne dzieło – mówił Pius XII nie posiada skuteczniejszej mocy ściągania na ziemię Bożej łaskawości i dopomagania bliźnim niż ta ustawiczna ofiara modlitwy i przykładu życia całkowicie czystego“.

Jan XXIII powiedział: “Z oczyma utkwionymi w św. Teresę od Jezusa stwierdzamy z radością, że Kościół, jakkolwiek wysoko szacuje działalność apostolską, która jest w takiej cenie za naszych dni, pomimo to – nawet w wieku gorączkowej działalności – przywiązuje największą wagę do wszystkich form życia poświęconego Bogu, oddanego kontemplacji rzeczy boskich. Apostolstwo, jeśli jest prawdziwe i autentyczne, musi uczestniczyć w zbawczej misji Chrystusa, a to jest niemożliwe bez praktyki modlitwy i ofiary z siebie samego. W istocie stało się to nade wszystko przez te modlitwy, jakie nasz Odkupiciel zaniósł do Ojca swego i przez ofiarę z siebie samego. Przyniósł On przez to zbawienie ludzkości, leżącej w niewoli grzechu i przytłoczonej jego ciężarem. W następstwie tego wszyscy, którzy przez modlitwę i ofiarę łączą się z tym wewnętrznym duchem zbawczego dzieła Chrystusa – oddają się wzniosłemu rodzajowi apostolstwa, jakkolwiek nie są zaangażowani w żadną aktywność zewnętrzną“.

Po ogłoszeniu św. Teresy doktorem Kościoła Paweł VI powiedział do przełożonego karmelitów bosych: “Zegar Opatrzności wybił godzinę Teresy! Ona to nauczyła nas iść głównym szlakiem, drogą modlitwy i współżycia z Bogiem. Wszystkie inne drogi są tylko ścieżynami…“. W swojej homilii – nie bez wzruszenia – rzekł Ojciec Święty: “Nadaliśmy, a raczej zatwierdziliśmy świętej Teresie od Jezusa tytuł Doktora Kościoła. (…) Jakże jest wielka! Jakże jedyna! Jakże ludzka! (…) Światło tytułu wydobywa na jaw nie podlegające dyskusji wartości, jakie już w pełni dawniej jej przyznawano. Przede wszystkim świętość życia; wartość urzędowo uznana już 12 marca 1622 r. (…) Możemy nadto zauważyć w niej charyzmat mądrości. Każe on nam myśleć o bardziej może pociągającym, a równocześnie bardziej tajemniczym aspekcie doktoratu św. Teresy, tj. o wpływie natchnienia Bożego na tę nadzwyczajną pisarkę mistyczną. (…) Ozdobiona tytułem nauczycielskim, będzie mogła autorytatywniej pełnić swe posłannictwo w swojej rodzinie zakonnej, w modlącym się Kościele oraz w świecie poprzez zawsze aktualne orędzie modlitwy. (…) Po pięciu wiekach nie przestaje ona dawać dowodów swego duchowego posłannictwa, swej szlachetności serca spragnionego jedności, swej miłości, oczyszczonej ze wszelkich uczuć ziemskich, by móc całkowicie oddać się Kościołowi. Przed wydaniem ostatniego tchnienia, jako streszczenie niejako całego swego życia, mogła powiedzieć: «Na koniec jestem córką Kościoła». W tym wyrażeniu (…) pragniemy widzieć zachętę skierowaną do nas wszystkich, byśmy stawali się echem jej słów, byśmy mogli uczynić z nich program swego życia, by móc za nią powtarzać: jesteśmy dziećmi Kościoła“.

Charyzmat terezjański jest darem Ducha Świętego, który “mocą Ewangelii utrzymuje Kościół w ciągłej młodości, ustawicznie go odnawia i prowadzi do doskonałego zjednoczenia z Oblubieńcem“.

Św. Teresa objęła Kościół swoim żarem modlitewnym i apostolskim. Jej płonąca sztafeta przechodzi z rąk do rąk, z serca do serca: modlić się za Kościół i jego wielkie problemy, szczególnie o zjednoczenie chrześcijan; modlić się za kapłanów, misjonarzy i wszystkich mających w Kościele odpowiedzialne funkcje; modlić się za grzeszników, gdyż “tyle dusz ginie“!

Według niej Karmel jest o tyle autentyczny, o ile jest eklezjalny. Ta eklezjalna koncepcja życia zakonnego jest – mimo 400 lat dzielących Teresę od Vaticanum Secundum – cudownie zgodna z najpiękniejszą kartą o życiu zakonnym i jego roli w Kościele w VI rozdziale Konstytucji dogmatycznej Lumen gentium. Czytamy tam: “Ślubowanie i spełnianie rad ewangelicznych jest niejako widomym znakiem, który może i powinien pociągać skutecznie wszystkich członków Kościoła do ochoczego wypełniania powinności powołania chrześcijańskiego. (…) Stan ten naśladuje wierniej i ustawicznie uprzytamnia w Kościele tę formę życia, jaką obrał sobie Syn Boży. (…) Ukazuje też przeogromną wielkość potęgi Chrystusa królującego i nieograniczoną moc Ducha Świętego, działającego przedziwnie w Kościele.

Św. Teresa chciała tylko jednego: oddać się całkowicie Bogu, kochać Go; to właśnie cytowana Konstytucja uważa za istotę życia zakonnego mówiąc, że kto zobowiązuje się do życia “konsekrowanego” według rad ewangelicznych, ten “oddaje się całkowicie na własność umiłowanemu nad wszystko Bogu”. Oddanie takie, “choć nie dotyczy hierarchicznej struktury Kościoła należy przecież nienaruszalnie do jego życia i świętości“.

Zakończmy ten rozdział przytoczeniem credo Teresy:

W sprawach wiary nikt mi nic nie zarzuci; za każdą prawdę zapisaną w Piśmie świętym, za każdy artykuł wiary, owszem, za każdą najmniejszą ceremonię kościelną tysiąc razy gotowa jestem śmierć ponieść. Bardzo źle byłoby z moją duszą, gdyby w niej było cokolwiek, za co bym się miała bać inkwizycji. Jeślibym podejrzewała w sobie ślad czegoś podobnego, sama bym się stawiła na badanie przed sądem. Gdyby mnie zaś fałszywie oskarżono, Pan mocen jest wybawić mnie i prześladowanie obrócić mi w pożytek“.