Droga modlitwy matki Marchockiej

Dawał mi Pan częściej modlitwę z skupieniem i z wewnętrznym zebraniem, a z przytomnością swoją czułą w duszy (…nimem była weszła w one straszne opuszczenie, a prawie w piekło) z jasnością poznania większą i rzetelniejszą we wszystkim tak samej sobie, jako i o Bogu i sprawach Jego Boskich, z większym afektem i wzbudzeniem do Boga. Nie trzeba było mi się bawić rozmyślaniem, prędko miałam afekt wzbudzony, pojęcie, co to nad swój rozum, z wlaniem i oświeceniem Boskim, z pociechą i z smakiem wewnętrznym z tajemnic żywota męki Chrystusowej, z świąt.

Przeciwności i pokusy, które nękały Teresę Marchocką, były równoważone licznymi łaskami pocieszenia i odpocznienia podczas modlitwy. Otwierały się przed karmelitanką drzwi do wnętrza, gdzie mogła trwać w wielkiej ciszy i w zapatrzeniu w osobę Jezusa. Im bardziej cierpiała, im większe znosiła utrapienia, tym hojniej była wynagradzana przez Boskiego Mistrza. On jako dobry Pedagog stosował wobec niej metodę światła i mroku. Ból ciemności wzmagał w duszy matki Marchockiej tęsknotę za światłem dnia, tzn. cierpienia stanowiły właściwe tło dla nadprzyrodzonych darów ukojenia. Ta naprzemienność nocy i dnia jest stałą zasadą, która kształtuje nasze duchowe doświadczenie. Wpisani jesteśmy dzięki niej w uniżenie i wywyższenie Syna Bożego. Jest tu bowiem zawarta tajemnica Krzyża i Zmartwychwstania. Jezus wszystkich swoich uczniów prowadzi tym szlakiem. Szła nim także krakowska karmelitanka. Im dłużej żyła za klauzurą, tym bardziej odczuwała łaski uspokojenia. Często otrzymywała je dzięki pasyjnym rozważaniom.

o. Bartłomiej Józef Kucharski OCD